Kręgosłup szyjny zaczął mnie pobolewać, gdy byłam jeszcze na studiach. Wtedy wcale się tym nie przejmowałam. Myślałam, że jak przestanę ślęczeć nad książkami, to męki się skończą. Niestety, mijały lata, a ból nie przechodził. W ubiegłym roku stał się tak dotkliwy, że postanowiłam wreszcie udać się do lekarza.
Droga do specjalisty jest w naszym kraju długa i wyboista. Lekarze pierwszego kontaktu niechętnie dają skierowania już w trakcie pierwszej wizyty. Na szczęście mój okazał się w porządku. Nie wiem, czy dlatego, że nie zawracałam mu głowy byle katarem, czy zauważył, że naprawdę cierpię. W każdym razie wypisał skierowanie bez zbędnych ceregieli. Cieszyłam się jak głupia. Oczami wyobraźni już widziałam, jak najdalej za kilka dni neurolog z wielką starannością i oddaniem zajmuje się moim przypadkiem i cierpienia wreszcie się kończą.
Więcej seksu i mniej siedzenia za biurkiem
Moje złudzenia rozwiały się, gdy poszłam do rejestracji zapisać się na wizytę. Okazało się, że pierwszy wolny termin jest dopiero za osiem miesięcy.
– Słucham? To chyba jakiś żart! – zdenerwowałam się, a pani z okienka zmierzyła mnie złym wzrokiem.
– Co się pani dziwi. Taka jest rzeczywistość. No to jak, zapisać, czy nie? – niecierpliwiła się.
– Zapisać – odparłam.
Pomyślałam, że jeszcze te osiem miesięcy bólu jakoś wytrzymam.
Wytrzymałam, ale z trudem. Mój stan ciągle się pogarszał, więc czekałam na tę wizytę jak na zbawienie. Kiedy wreszcie znalazłam się w gabinecie, nadzieja na złagodzenie cierpienia wróciła. Niestety, na bardzo krótko. Lekarz wysłuchał opowieści o moich dolegliwościach, a gdy skończyłam, na jego twarzy pojawił się grymas.
– Czego pani chce, z wiekiem kręgosłup szyjny ulega zwyrodnieniom. A jak jest zwyrodnienie, to boli. Normalka – stwierdził.
– Ale ja mam dopiero 35 lat. Chyba trochę za wcześnie na takie dolegliwości – jęknęłam.
– U jednych postępuje to szybciej, u innych wolniej. U pani, widać, szybciej – wzruszył ramionami.
– No to może warto sprawdzić, jak szybko? – zasugerowałam. – Może dałby mi pan skierowanie na rezonans, a potem na rehabilitację.
– Nie ma ku temu medycznych wskazań. Widzi pani dobrze, że niedowładu rąk nie ma – odparł.
– To co ja mam zrobić? – bezradnie rozłożyłam ręce.
– Szczerze? Mniej siedzenia za biurkiem, więcej ostrego seksu z ukochanym i wszystko będzie dobrze – zarechotał i odłożył moją kartę na bok, dając mi do zrozumienia, że wizytę uważa za zakończoną.
Moja przyjaciółka wpadła na pomysł
Wyszłam z gabinetu. Byłam tak zaskoczona żarcikiem doktora, że nie mogłam wydusić z siebie słowa. Nie rozumiałam, jak mógł mnie tak potraktować? Doszłam do siebie dopiero w domu. Zadzwoniłam do przyjaciółki i wszystko jej opowiedziałam.
– A to cham! Nie martw się. Zaraz u ciebie będę, coś wymyślimy – obiecała i przybiegła już po kwadransie.
– Słuchaj, sprawdziłam. Ten doktorek przyjmuje także prywatnie. Odżałuj pieniądze i idź do niego na wizytę – zakrzyknęła w progu.
– Po co? – nie rozumiałam.
– Jak to, po co? Zobaczymy, jaką tym razem postawi diagnozę, i jakie zaleci leczenie – odparła. – Jak powie, że konieczny jest rezonans i rehabilitacja, to mu przypomnisz wizytę w państwowej przychodni. Zobaczymy, jak się wtedy zachowa – wyjaśniła.
Kilka dni później zapisałam się na prywatną wizytę. Na wszelki wypadek założyłam okulary i związałam włosy, żeby przypadkiem mnie nie poznał.
Pan doktor był bardzo miły. Wysłuchał mnie i wcale nie skrzywił się jak wcześniej. Ba, złapał się za głowę. Zaczął opowiadać, jakie to niebezpieczne schorzenie, i że wymaga natychmiastowego leczenia i rehabilitacji. Na koniec zalecił rezonans.
– Z wynikami proszę przyjść tutaj, do mnie. Proszę się nie martwić, zajmę się panią – uśmiechnął się.
– A mogę przyjść do przychodni? – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Jakiej przychodni? – zdziwił się.
– No tej, w której zalecił mi pan tylko więcej seksu i mniej siedzenia za biurkiem… – odparłam spokojnie.
Zapowietrzyło go. Chyba jeszcze bardziej niż mnie, gdy kilka dni wcześniej wyszłam od niego z gabinetu.
– Niezły numer – mruknął pod nosem, a potem powiedział, że owszem, mogę przyjść do przychodni.
Od tamtej pory mam znakomitą opiekę lekarską. Jestem już po badaniach i chodzę na rehabilitację. Przynosi efekty, bo ból trochę zelżał. A pan doktor? Pewnie pluje sobie w brodę, że dał się tak podejść…
Czytaj także:
„Wydałam 20 tysięcy złotych, by spełnić marzenie o dziecku. Przez niedouczonego konowała straciłam 2 lata życia i masę nerwów”
„Długo staraliśmy się z mężem o dziecko. Trafiliśmy w ręce konowała, który zamiast leczyć, wyciągał od nas pieniądze”
„Niedouczona smarkula z przychodni twierdzi, że córkę pogryzły pchły. To absurd. Czy ona sugeruje, że mam w domu chlew?”