„Lekarz notorycznie okradał zwłoki, które trafiały do prosektorium. Kiedy jedne z nich się obudziły, postradał zmysły”

Zwłoki w prosektorium fot. Adobe Stock
Ta sprawa rozbawiła cały komisariat. Ale gdyby któryś z nas, policjantów, był na miejscu jednego z głównych bohaterów tej historii, to nie wiem, czy byłoby mu do śmiechu.
/ 22.01.2021 14:13
Zwłoki w prosektorium fot. Adobe Stock

Pracuję w policji dopiero dwa lata, ale wiele już widziałem. Niedawno poznałem dziewczynę i myślę, że może skończyć się ślubem. Boję się tylko, że i mnie przytrafi się to, co spotkało wielu kolegów – praca tak mi dokopie, że stracę nie tylko zdrowie, spokojne sny, ale i rodzinę. Ale oprócz smutnych historii, od których serce boli, przydarzają się także takie, od których boki można zrywać. Ta właśnie jest jedną z nich… 

Kiedy opowiedziałem ją przełożonemu, spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.
– Może jak opiszesz ją dokładnie w raporcie, to coś z tego zrozumiem – powiedział i po raz kolejny udowodnił tym, że w ogóle nie ma wyobraźni ani poczucia humoru. Reszta komisariatu tarzała się po podłodze od tygodnia. Tak więc wróciłem do swojego pokoju i zabrałem się za pisanie raportu. A nie było to proste, bo sprawa rzeczywiście była pogmatwana.

Bohaterami historii są dwie osoby. Pierwsza to Marzena L.,76 lat, osoba w miarę dobrze sytuowana. Tamtego dnia wróciła właśnie do domu z zakupami, gdy nieoczekiwanie poczuła ostry ból w podbrzuszu. Był on na tyle silny, że kobieta na krótki czas straciła przytomność. Kiedy ją odzyskała, sięgnęła do kieszeni po telefon komórkowy i wezwała pogotowie.

Ambulans zabrał ją na sygnale do szpitala. Tam, po przeprowadzeniu stosownych badań, została zabrana na stół operacyjny, gdzie przeprowadzono zabieg usunięcia wyrostka robaczkowego. Może kiedyś była to poważna operacja… Dziś jednak traktowana jest jako rutynowy zabieg, który powinien umieć wykonać każdy chirurg, nawet niezbyt doświadczony.

Przez pierwsze 12 godzin po operacji z pacjentką nie działo się nic nadzwyczajnego. Po wybudzeniu z narkozy pani Marzena nie skarżyła się na żadne znaczące dolegliwości, a jedynie na te, które były związane z jej podeszłym wiekiem. W czasie porannego obchodu lekarz poinformował pacjentkę, że następnego dnia zostanie wypisana do domu, gdyż gojenie przebiega prawidłowo.

Powróciła z zaświatów, ale… bez zęba!

Tak by się stało, gdyby w nocy pani Marzena nagle nie poczuła się bardzo źle. Leżąca obok niej chora wezwała pielęgniarkę. Mimo ponaglającego wciskania dzwonka, siostra pojawiła się dopiero po 20 minutach.

– Poprzednio siostrzyczka miała ułożone włosy – zeznała kobieta, która ją wezwała. – Kiedy jednak pojawiła się w progu sali, była potargana i jeszcze dopinała ostatni guzik przy fartuchu. Jak nic musiała z kimś się migdalić, bo miała rozmazaną szminkę na ustach. Potem przyleciał lekarz i wyszło, że to z nim tak się obściskiwała. Dlaczego tak myślę? Bo miał tę rozmazaną szminkę na kołnierzyku lekarskiego kitla. No i jeszcze jedno. Doktor najwyraźniej pił alkohol, gdyż mimo cukierków miętowych, czułam od niego wódkę. Coś wiem na ten temat, gdyż miałam męża alkoholika i swoje w życiu z tym draniem przeszłam.

Wezwany do pani Marzeny lekarz osłuchał ją i orzekł zgon. Przyczyna gwałtownego zejścia miała być ustalona później. Na razie, zgodnie ze szpitalną procedurą, z sali usunięto nieżyjącą i zawieziono ją do kostnicy, która znajdowała się w podziemiach szpitala. W tamtych dniach tym szpitalnym królestwem Hadesu władał doktor Złotko – drugi bohater naszej opowieści. Właściwie nazywał się inaczej, ale taką ksywkę nadali mu dwaj podwładni sanitariusze.
– To była dobra i ciepła posadka – stwierdził jeden z nich w trakcie przesłuchania. Facet z racji niedowidzenia na prawe oko nazywany był przez wszystkich „Oczko”. – W prosektorium praktycznie nikt się do nas nie wtrącał. Zmarli też nie składali na nas żadnych skarg, więc nie było źle.

Jak się potem okazało, na tę posadę szczególnie nie mógł narzekać doktor Złotko. Ten człowiek, pozbawiony wszelkich hamulców moralnych, przed wydaniem zwłok rodzinie okradał nieboszczyków ze złotych mostków i koronek. Co prawda nie były warte tyle co kiedyś, ale doktor nie narzekał.
– Co jak co, ale zawsze na dwie butelki dla nas starczyło – stwierdził w zeznaniu Oczko. – Złotko nigdy z nami nie pił. On lubił sam postawić przed sobą w gabinecie butelkę i bez pomocników wypić ją do samiuśkiego końca. Tamtego dnia, gdy nad ranem trafiła do nas ta stara z oddziału ogólnego, szef miał już w sobie pół litra.

Zawsze, jak zwłoki pojawiały się w szpitalnej kostnicy, zawiadujący nią lekarz sporządzał odpowiednie dokumenty. Tym razem ów obowiązek doktor Złotko odłożył na dzień następny. Nie omieszkał jednak otworzyć ust zmarłej i stwierdzić z satysfakcją, że babina ma trzy złote koronki. I tak Oczko poszedł po narzędzia dentystyczne. Jeśli zaś chodzi o Złotko, czy to z powodu tego, że był już dobrze wstawiony, czy też koronki wprawiał dobry dentysta, robota nie szła mu za dobrze. Wreszcie, klnąc na czym świat stoi, zdołał zerwać jedną z nich.

Ponieważ wcześniej zaparł się mocno, poleciał razem z obcęgami na podłogę. Chwilę potem uradowany zobaczył złotą koronkę, która leżała nieopodal na podłodze. Kiedy wyciągał po nią rękę, leżąca na stole staruszka krzyknęła głosem tak strasznym, jakby zdzierali z niej skórę.

Doktor Złotko już nie był tym samym człowiekiem

Przebudzona Marzena L. w pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje.
– Czułam tylko straszliwy ból w górnej szczęce – powiedziała jakiś czas później, podczas składania zeznań. – Dopiero po chwili zorientowałam się, że siedzę na jakimś metalowym stole. Miałam na sobie lichą białą koszulinę. Kiedy tak krzyczałam, czułam, jak po brodzie cieknie mi krew. Próbowałam ją obetrzeć ramieniem, ale tylko rozmazałam ją po twarzy. Wtedy zobaczyłam tamtego mężczyznę, który trzymał w ręku zakrwawioną koronkę z moim zębem i patrzył na mnie przerażonym wzrokiem. Chyba wtedy wrzasnęłam w złości: „Zabiję cię, draniu! Wyrwę ci serce i zjem kawałek po kawałku”. Te ostatnie słowa zawsze powtarzał mój wnuczek, gdy bawił się żołnierzykami, stąd ów tekst tak dobrze utkwił mi w głowie.

Słysząc tę groźbę, która padła z ust zmartwychwstałej kobiety o zakrwawionej twarzy, Złotko z wrzaskiem rzucił się do drzwi wyjściowych. On do drzwi – a starsza pani za nim. Trzeba przyznać, że alkohol znacznie spowolnił ruchy lekarza i dał szansę kobiecie, żeby go dopaść. Strażnicy, który pełnili wówczas dyżur i właśnie znajdowali się na obchodzie, usłyszeli wezwanie o pomoc. Kiedy zaś nadbiegli…
– To był straszny widok. Na podłodze leżał kierownik prosektorium, a na jego plecach siedziała zmora. Siwe włosy miała rozwiane na boki. Jej twarz była zakrwawiona. Piekielnica okładała pięścią po głowie wołającego o pomoc lekarza. Gdy strażnicy otrząsnęli się z szoku, rzucili się na pomoc. Chwilę potem staruszka zemdlała. Zadzwoniono więc po lekarzy z oddziału ogólnego.
– A z kierownikiem prosektorium stało się coś dziwnego – zeznał strażnik. – Kiedy odciągnęliśmy od niego babinę, ukląkł i zaczął głośno się modlić. Od czasu do czasu zalewał się łzami i przysięgał, że on już nigdy nikomu tego nie zrobi, że przestanie pić, ustatkuje się i będzie porządnym człowiekiem. Ponieważ strasznie od niego jechało gorzałą, więc powiedziałem koledze, żeby zadzwonił po policję, gdyż my w takich przypadkach mieliśmy zakaz interweniowania.

Jedynym jasnym promyczkiem w tej całej historii było to, że kiedy następnego dnia pani Marzena otworzyła oczy, to początkowo nic nie pamiętała z przygody, która niedawno ją spotkała. Zdziwiła się tylko, że leży w zupełnie innym pokoju niż poprzedniego dnia. No i wreszcie odkryła brak zęba. Oczywiście przytłoczona żałobnym smutkiem rodzina została powiadomiona o szczęśliwym finale sprawy. Może i był on szczęśliwy dla rodziny, ale nie dla szpitala. Kiedy syn pani Marzeny o wszystkim się dowiedział, zagroził dyrekcji procesem.

Lekarz, który mylnie orzekł zgon, ma sprawę dyscyplinarną przed okręgową izbą lekarską. Doktor Złotko wylądował w psychiatryku. Najwyraźniej przeżyty szok na tyle pomieszał mu w głowie, że teraz stale ogląda się za siebie, gdyż jest przekonany, że za jego plecami ukrywają się zmarli. Oczywiście tylko ci, których pozbawił złotych mostków czy koronek. A ja… pisząc raport, po raz kolejny nie mogłem powstrzymać chichotu. Życie pisze takie historie, których człowiek by nie wymyślił… 

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Uwiodła mnie, odurzyła narkotykami i okradła cały mój dom. Jak dziecko dałem się nabrać zawodowej złodziejce”
„Zamordowałem dziadka swojej dziewczyny, a ona zbeszcześciła zwłoki. Ten tyran i wcielony diabeł sobie zasłużył”
„Mieliśmy tylko zmasakrowane zwłoki i żadnych poszlak. Sprawa zamordowanego gangstera okazała się jednak prosta”

Redakcja poleca

REKLAMA