„Ledwo wsiadłam do samolotu, a mąż już przygruchał sobie jakąś gorącą brunetkę. Cudowne wakacje zamieniły się w piekło”

zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Liubomir
„Poczułam jeszcze większy żal i gniew, że jemu się udało, a mnie wszystko zawiodło i rozczarowało. W dodatku cały czas dręczyła mnie ciekawość, kim jest ta dziewczyna z fotografii, czemu się tak wpycha na wspólne zdjęcia i co to wszystko znaczy?”.
/ 19.03.2023 12:30
zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Liubomir

Kiedy przed sześcioma laty wychodziłam za mąż, wydawało mi się, że ja i Radek stanowimy jedność. Nic nas nie dzieliło, na wszystko patrzyliśmy podobnie. Podobały nam się te same książki, filmy, muzyka i programy telewizyjne. Nawet jeść lubiliśmy zdrowo, warzywnie i z niewielką ilością mięsa.

Moja rodzina była zachwycona, że znalazłam chłopaka tak podobnego w upodobaniach życiowych. Rodzice, ciotki, wujkowie twierdzili, że to dobra wróżba na przyszłość i że kiedy konie w jednym zaprzęgu ciągną wóz zgodnie i w tym samym kierunku, nigdy nie zabłądzą ani się nie wywrócą.

– Mieliście szczęście, że na siebie trafiliście – mówili o nas. – Zawsze się dogadacie…

Tak było przez pierwsze trzy lata

Pierwszy kryzys i nieporozumienia przytrafiły się nam przed wakacjami, gdy trzeba było zaplanować, co mamy zamiar zrobić z urlopem. Dla mnie było jasne, że jedziemy tam, gdzie jest ciepło, jasno, gdzie można się powygrzewać na plaży i zapomnieć o niepewnych prognozach pogody. Marzył mi się dobry, wygodny hotel, trochę zwiedzania zabytków, wino, smaczne, lekkie jedzenie, szafirowe niebo nad głową i takie samo morze.

Nawet mi nie przyszło do głowy, że mój mąż ma inne plany, tym bardziej że jak do tej pory wszystkie wspólne urlopy spędzaliśmy podobnie i on nigdy na nic nie narzekał! Ale widocznie zawsze i we wszystkim musi być pierwszy raz… Kiedy ja już wszystko miałam zaplanowane i prawie dopięte na ostatni guzik, Radek nagle wypalił:

– A jesteś pewna, że mu znowu musimy jechać na jakąś wycieczkę zorganizowaną przez biuro podróży? Nie moglibyśmy raz inaczej?

– To znaczy jak? – spytałam zdumiona.

– W Polsce na przykład.

– Ale u nas nie masz żadnej pewności, że nie będzie lało i że cały czas spędzimy w pokoju albo będziemy się włóczyć po restauracjach, zabijając czas. Przecież wiesz, jak to bywa; cały rok się czeka na słońce, a potem człowiek się trzęsie z zimna i moknie. Dla mnie to żadna opcja. Dziwię się, że wpadłeś na taki pomysł. Co ci też przyszło do głowy?

Wyraźnie się ożywił i zaczął opowiadać, że jego kumple z pracy odkryli cudne miejsce w prawdziwej głuszy. Dookoła tylko lasy i jeziora, można się rozbić na polu namiotowym i korzystać z uroków natury.

– Znaczy jakich uroków? – chciałam wiedzieć.

– No, ryby, grzyby, jagody, poziomki i tak dalej – powiedział.

– Czyli komary, kleszcze, pająki, myszy i inne paskudztwa fruwające i gryzące, tak? Chcesz mnie namówić na takie atrakcje? Zwariowałeś?

Byłam naprawdę zła. Radek patrzył na mnie z dziwną miną. Wreszcie powiedział:

– A ty nigdy się nie zastanowiłaś nad tym, że może ja właśnie to lubię? Że chciałbym choć raz na trzy lata powypoczywać po swojemu? Nie smażyć się na słońcu w jakimś kurorcie, nie nudzić się wśród obcych ludzi, nie liczyć dni do końca, tylko cieszyć się ciszą, przyrodą i swobodą? Że na tej rozpalonej plaży czuję się jak ryba na patelni? Że nienawidzę latania samolotami? Nigdy o tym nie pomyślałaś?

– Przecież wydawałeś się zadowolony… – powiedziałam.

– Właśnie, „wydawałem się”… I tobie to wystarczało?

To była nasza pierwsza poważniejsza sprzeczka. Na koniec ja się popłakałam, on mnie przepraszał i znowu pojechaliśmy do ciepłych krajów, czyli wyszło
na moje.

Jednak tym razem nie było już tak jak poprzednio. Cały czas pamiętałam o słowach Radka, obserwowałam go uważnie i rejestrowałam każdą smutniejszą minę, a kiedy dostrzegłam, że przed końcem pobytu na rajskiej wyspie wyraźnie poweselał, poczułam złość i rozczarowanie.

Na szczęście do następnych wakacji było dużo czasu, więc odłożyłam temat na później, mając nadzieję, że go znowu przekonam do swoich racji. Niestety, nie było to łatwe…

Może ten kostium go przekona

Radek tym razem się uparł i postawił sprawę jasno: albo jedziemy razem na urlop zorganizowany i zaplanowany przez niego, albo czas wolny spędzamy osobno i nie mamy do siebie o to pretensji. Niestety, dla mnie oba wyjścia były nie do przyjęcia.
Oczywiście próbowałam go przekonywać, ale był niewzruszony. Wiedziałam, że bywa uparty, ale do tej pory zawsze umiałam jakoś ten upór skruszyć, więc aż tak bardzo się nie przejmowałam, chociaż dni mijały i czas decyzji przybliżał się coraz bardziej.

Niestety, ja też mam swój charakterek i nie cierpię, gdy ktoś mnie do czegoś zmusza. Dlatego zamilkłam i przestałam naciskać, licząc na to, że w ostatniej chwili Radek skruszeje i wyjdzie na moje. Do głowy mi nie przyszło, że stanie się inaczej…

Miałam w zanadrzu mały argument, na który bardzo liczyłam. Otóż kupiłam sobie fantastyczny kostium kąpielowy tak pomyślany, że wyglądałam w nim wręcz jak modelka Victoria’s Secret.

„Nie puści mnie przecież samej w czymś takim” – myślałam i dlatego na trzy dni przed terminem podróży pokazałam mu się w tym cudeńku.

– No i jak? Może być? – zapytałam zalotnie Radka.

– Super – odpowiedział. – Wyglądasz bosko. Będziesz królową plaży.

Potem przestał na mnie patrzeć i zatopił wzrok w jakimś programie sportowym. Wyglądało na to, że przestał się mną interesować. Czas do wyjazdu spędziliśmy prawie w milczeniu. Czepiałam się resztek nadziei, że gdy będę jechała na lotnisko, Radek się złamie i mnie zatrzyma, ale tak się nie stało. Oczywiście odwiózł mnie, poczekał na koniec odprawy, pomachał mi, a potem się odwrócił i odszedł. Niczego tak wtedy nie pragnęłam, jak rzucić te kretyńskie bagaże i pobiec za nim, ale duma, złość i ambicja kazały mi zostać i udawać, że mi wszystko jedno. Już wtedy miałam pewność, że mój urlop jest zepsuty i żeby czekały mnie nie wiem jakie atrakcje, każda minuta bez Radka jest stracona, pusta i nudna.

Na domiar złego nabawiłam się jakiejś alergii, która skutecznie zepsuła mi pobyt. Swędziły mnie dłonie i stopy, miałam dreszcze i czułam się okropnie, ale na miejscu nikt nie potrafił mi pomóc, więc faktycznie ten pobyt zamienił się w koszmar. Żałowałam, że nie ma przy mnie Radka. On jak zwykle by wszystkiemu zaradził.

Te dwa tygodnie ciągnęły się niemiłosiernie. Płakałam codziennie, szczególnie wtedy, gdy dostawałam wiadomość od Radka, a w niej fotki pokazujące mojego męża roześmianego, opalonego, nad jeziorem, z wędką albo koszykiem pełnym grzybów. Zwykle tuż obok była ładna brunetka o dużym biuście i białych, równych zębach. Nie znałam jej, nie miałam pojęcia, kim jest i co tam robi. Jednocześnie wstydziłam się o to pytać, bojąc się, że Radek będzie dumny i zadowolony, gdy się zorientuje, że jestem o niego piekielnie zazdrosna.

Wprost promieniał ze szczęścia

Mój mąż wrócił dwa dni po ustalonym terminie. Wyglądał super! Wypoczęty, uśmiechnięty, pogodny i tryskający energią tak, że kontrast między nim a mną
wymęczoną, zestresowaną i zirytowaną  – był jeszcze wyraźniejszy.

Poczułam jeszcze większy żal i gniew, że jemu się udało, a mnie wszystko zawiodło i rozczarowało. W dodatku cały czas dręczyła mnie ciekawość, kim jest ta dziewczyna z fotografii, czemu się tak wpycha na wspólne zdjęcia i co to wszystko znaczy?

Rozstawaliśmy się w milczeniu i w milczeniu powitaliśmy, bo kiedy Radek podszedł, żeby mnie pocałować, odsunęłam się gwałtownie, pokazując swą niechęć i strzelając wielkiego focha. Nie próbował mnie przytulać ani dowiadywać się, czemu jestem taka wściekła. Popatrzył na mnie i powiedział:

– Nadal ci nie przeszło? Rób, jak chcesz, i patrz końca.

Tej nocy zasnęliśmy po raz pierwszy odwróceni do siebie tyłem, bez buziaka na dobranoc i z poczuciem dziwnej obcości. Od tej nocy zaczął się nasz kryzys małżeński, który nie wiadomo, jak by się skończył, gdyby nie przypadek który wszystko miedzy nami zmienił i uporządkował.

Zbliżały się urodziny Radka. Zwykle zapraszaliśmy znajomych i przyjaciół do dobrej restauracji na kolację, a potem kto chciał, bawił się tam do rana. Tym razem postanowiłam urządzić wszystko inaczej i zaskoczyć swego męża oryginalnym pomysłem.

Tak się złożyło, że moja koleżanka miała po babci malutką chatynkę na skraju wsi, pod samym lasem. Wszystko wymagało remontu i starania, ale koleżanka nie miała do tego głowy; po pierwsze brakowało jej czasu, po drugie cierpliwości, a po trzecie chęci, więc postanowiła domek sprzedać, i to za całkiem nieduże pieniądze. Zastanawiałam się tylko chwilę.

W pobliżu płynęła rzeczka, więc można było wędkować, w okolicznych lasach podobno było zatrzęsienie grzybów, cisza, spokój, odludzie i to wszystko trzydzieści kilometrów od miasta. Na urodzinowy prezent dla wędkarza i grzybiarza spragnionego kontaktu z naturą – strzał w dziesiątkę!

Transakcję załatwiłyśmy błyskawicznie. Notarialny akt własności zapakowałam w ozdobną kopertę, dzień wcześniej spędziłam w chatce parę godzin, sprzątając i pucując dwa malutkie pokoiki i mikroskopijną kuchenkę z piecem kaflowym. W turystycznej lodóweczce miałam butelkę szampana, przygotowałam jedzenie, słodycze, owoce i dopiero wtedy powiedziałam mężowi, że go zabieram na wycieczkę za miasto.

Zdziwił się, ale nie protestował. Pewnie i jemu dokuczała już napięta atmosfera między nami, więc nawet nie dopytywał, gdzie i po co jedziemy. Wyglądał na zadowolonego, że razem spędzimy trochę czasu, i to mnie też bardzo ucieszyło.

Pogodny, ciepły dzień kończył się cudownym wieczorem. Jechaliśmy leśnym duktem wśród sosen i brzóz oświetlonych zachodzącym słońcem. Mijaliśmy kępy niebieskich dzwonków i całe dywany utkane z białych powojów.

Zaczynało do mnie docierać, czemu Radek tak lubi tę niby zwyczajną, znajomą przyrodę, dlaczego mówi, że bez żalu oddałby wszystkie egzotyczne krajobrazy za widok polskiej, ukwieconej łąki pod zielonym lasem. Tak chyba miało być, że kiedy dojechaliśmy do chatki, ostatnie promienie słońca zapaliły światła w małych okiennych szybkach przedzielonych szprosami.

– Co to za cudo? – zapytał Radek, a ja powiedziałam, że jeśli chce wejść do środka, to proszę, tu jest klucz.

Aż westchnął z zachwytu, gdy zobaczył dwa łóżka nakryte kilimem, a nad nimi złoty, odpustowy, ale przepiękny wizerunek częstochowskiej Madonny, świece w blaszanych lichtarzykach i ciemne, zmatowiałe lustro wiszące nad prostą, sosnową komodą.

– Boże kochany – wyszeptał. – Gdzie my jesteśmy?

– U siebie – odpowiedziałam. – Podoba ci się tutaj? Pomyślałam, że powinniśmy mieć jakieś swoje miejsce na ziemi, i dlatego to kupiłam. To dla ciebie, prezent na urodziny…

– Niemożliwe. Przecież ty nie lubisz takich klimatów. Męczą cię, nudzą, zawsze mówiłaś, że…

– Mówiłam głupoty – przerwałam mu. – Jak się czegoś nie zna, to czasami to coś się wydaje beznadziejne. Tak właśnie ze mną było.

– Ale komary, kleszcze, szczypawki, myszy… Pamiętasz jak się tego bałaś?

– Nadal się chyba ciut boję, co nie znaczy, że mój strach przeważy nad wszystkim innym. Wszędzie są robale i pająki. Nie muszę ich kochać, ale mogę ostrożnie obok nich żyć. Przynajmniej od czasu do czasu, bo ta chatka to ma być nasza wakacyjno-weekendowa przystań. Co ty na to?

Niedługo będzie nas troje…

Nie muszę opowiadać, jak pięknie było potem. Jacy byliśmy szczęśliwi następnego poranka, gdy obudził nas świergot ptaków. Jak odkrywaliśmy skarby na naszej posesji: żeliwne garnki w sam raz na donice do kwiatów, zardzewiały sierp porzucony w trawie, drewniany stołeczek na trzech nogach i krzyżyk, który po oczyszczeniu z czarnego nalotu zaświecił srebrnym blaskiem.

Wróciliśmy do miasta naładowani nową energią. Nigdy nie widziałam, żeby Radek tak bardzo się z czegoś cieszył, żeby snuł tyle planów, miał takie fajne pomysły i żeby w nim było tyle zapału. Powiedziałam nawet, żeby nie przesadzał, bo zrobię się o tę chatkę zazdrosna, ale mnie uspokoił, że nic mi nie grozi.

– Ty i ona to dla mnie jedna całość – tłumaczył. – Zrobiłaś mi taką niespodziankę, o której bym nawet nie marzył, więc istniejecie w moim sercu nierozerwalnie połączone. Jej nie ma bez ciebie i odwrotnie.

Minęło trochę czasu, zanim się okazało, że do naszej trójki jeszcze ktoś dołączy, ktoś, kto swoje istnienie zawdzięcza naszej pierwszej nocy spędzonej w chatce pod lasem. Już wiemy, że to będzie córeczka… Radek szaleje ze szczęścia, a ja, cóż – ja dziękuję losowi za tyle podarunków. Będę ich strzegła jak oka w głowie, bo już wiem, jak łatwo można wszystko zmarnować przez głupotę, nieuwagę albo lekkomyślność.

Dodam jeszcze, że ta brunetka z białymi zębami, która się kręciła obok Radka, okazała się całkiem sympatyczna, ale mimo wszystko za blisko jej do nas nie dopuszczam. Cóż, strzeżonego Pan Bóg strzeże!

Czytaj także:
„Mam 54 lata. Mąż mnie zostawił dla młodszej. Teraz mieszkam z mamą i uważam, że jestem za stara na nowe życie”
„Mąż mnie zdradził, a teraz partner odszedł do młodszej kochanki. Nie jestem nic warta. Zmieniłam całe swoje życie”
„Wiedziałam, że bycie macochą jest trudne. Córka mojego męża mnie nienawidzi, jakbym to ja zabiła jej matkę”

Redakcja poleca

REKLAMA