Mój facet tak bardzo stara się wyglądać młodo, że w zasadzie nie ma go wcale w domu. Lepsza połowa imprezuje! A ja zmywam gary, piorę skarpety, gdzie tu równouprawnienie? Też marzę o tym, żeby przeżyć coś fajnego w średnim wieku i poczuć smak życia!
Robię za służącą
Uważa, że ma w domu pokojówkę od wszystkiego, która ogarnie dom, ugotuje obiad, reklamówki z zakupami przyniesie, zarobi kupę hajsu i być może jeszcze wskoczy w wysokie obcasy.
Patrzyłam na swoje odbicie w zwierciadle, przeklinając w duchu swojego ślubnego. Mój umysł przypominał rozszalałą Etnę, z której buchały strumienie wściekłości na gościa, któremu najwyraźniej poprzewracało się w głowie z powodu kryzysu wieku średniego.
Ni stąd, ni zowąd poczuł, że znów jest w świetnej formie i zapragnął dowieść czegoś całej ludzkości, a przede wszystkim samemu sobie. Rzucił się w wir sportów ekstremalnych, zaczął jeździć na ścigaczach i robić inne rzeczy, które miały być dowodem na to, że nadal ma w sobie wigor młokosa. W domu gromadka dzieciaków, a ten nagle zapragnął być wiecznie młody! Może wykupię mu polisę na życie, bo jak kopnie w kalendarz, to mnie zabolą jego wybryki, a jego już nie.
Według niego mi nie przysługuje prawo do kryzysu wieku średniego. Niby kiedy miałabym go przeżywać? Pomiędzy odprowadzaniem do przedszkola a odbiorem ze szkoły? Zakupami spożywczymi a zebraniem z rodzicami? Podawaniem obiadu a szykowaniem kolacji? Między pobudką o szóstej rano z kwadransem a prasowaniem ciuchów o jedenastej wieczorem?
Pragnęłam być inna
Darłam się na to lustro, a tak naprawdę na własne odbicie. Z gładkiej powierzchni patrzyła na mnie niemłoda już kobieta, która ma parę kilo za dużo i siwe kosmyki na głowie. Poirytowana, napuchnięta i z czerwoną buzią.
Marzyłam o tym, by być młodziutką, śliczną, zgrabną i seksowną. Do tego hollywoodzki uśmiech, pończochy z kreską na łydce, szpileczki i sukienka jak z lat sześćdziesiątych, taka z falbankami od spodu. No i koniecznie krwistoczerwone tipsy. O rany… kim ja się stałam?
Jak to się mogło wydarzyć? Kiedy moje życie tak bardzo się zmieniło? Gdzie podziały się wszystkie moje pragnienia i ambicje? Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie marzy o posiadaniu czwórki dzieci i codziennym gotowaniu kaszek na śniadanie. Zupełnie jak ta myszka z wierszyka, która ciągle warzyła kaszę.
W to się właśnie przemieniłam, w mysz z bajki. W stereotypową Matkę Polkę, no kto by pomyślał! A miałam taki świetny dyplom, skończyłam studia z wyróżnieniem, proponowano mi nawet doktorat. No i taniec, to była moja wielka pasja. Poruszałam się z gracją motyla, unosiłam się w powietrzu niczym ptak.
Sędziowie na konkursach tanecznych przyznawali mi najwyższe oceny, a widownia klaskała tak entuzjastycznie, jakby miała zamiar klaskać do końca świata. Taka właśnie kiedyś byłam.
Co ja ze sobą zrobiłam?
Gdzie to się podziało, do licha?! Trafiło na porodówkę, jasna sprawa! Właśnie tam z lekkiego i zwiewnego motylka przemieniłam się w otyłą, ospałą gąsieniczkę. Zupełnie jakby cykl życia poszedł w odwrotnym kierunku.
– Mamusiu. Mamo! Chce mi się pić!
Ech, no tak. Jestem zwykłą służącą. Ciągle tylko „podaj to”, „wyrzuć tamto”, „posprzątaj tu”, „poukładaj rzeczy”, „przepierz”, „wysusz”, „wyprasuj”, „poskładaj do szafy”. A oni i tak zaraz wszystko upaprają, pogniotą i porozrzucają gdzie popadnie. Nie ma mowy o spokoju… Rany, jak ja mam ich wszystkich serdecznie dość!
– Maaaamooooo!!!
Zwierzyłam się przyjaciółce.
– Mam go dość, wiesz? Sprawy zaszły za daleko. Nie cierpię go, tych bachorów, rodziców, gaci i tych jego durnych pomysłów, wszystko mnie w nim wkurza.
– Musisz trochę odsapnąć i naładować baterie.
– No jasne, jak gdyby to była taka prosta sprawa.
Marta wpatrywała się we mnie, pogrążona w zadumie. Powtórzyłam jej wszystko to, co chwilę temu wykrzyczałam, stojąc przed lustrem. Wyrzuciłam z siebie całe zniechęcenie, frustrację i zmęczenie. Ona doskonale rozumiała to, czego nie mógł zrozumieć ten wiecznie młody czterdziestolatek, który przez przypadek potknął się i runął na mnie, i tak cztery razy, w efekcie czego urodziłam czwóreczkę ślicznych bobasów, które, niestety, nie były podobne do faceta z sąsiedztwa.
Może miała rację?
– Tak naprawdę to bułka z masłem – odparła po krótkiej chwili namysłu. – Wykup sobie wakacje all inclusive i po prostu wyjedź.
– Ale co z dzieciakami?
– Niech zostaną z tatą. W końcu to ich ojciec. No co, chyba ich nie pozarzynana? W najgorszym razie trochę zaświnią i zgłodnieją.
– Zwariowałaś?! A co jeśli… Jeżeli on…
– Faktycznie je ukatrupi? Wtedy pójdzie za kratki. Ale luz, odrobina odpowiedzialności jeszcze nikogo nie zabiła – skonkludowała, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem do swoich zajęć.
Jej słowa wciąż krążyły mi po głowie. Sama mam wyjechać? Zostawić to wszystko? A co będzie, jak stanie im się coś złego? Wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze – Michałek bez budyniu, a Fredzio pozbawiony ulubionej przytulanki do snu. Płacz i krzyk wypełniłyby cały dom. O rany, ale by się darli!
Zaraz, zaraz… Czy jak drzewo pada w lesie, to słychać ten huk sto kilometrów dalej? A jak moi chłopcy będą wydzierać się w domu podczas mojej nieobecności, bo akurat będę się relaksować w jacuzzi na drugim końcu Polski albo nawet poza nią, to czy ja w ogóle usłyszę ich wrzaski?
Odpaliłam przeglądarkę i zaczęłam szukać SPA oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów od mojego domu. Już prawie kliknęłam, ale nagle coś mnie naszło. Dorzuciłam jeszcze jedno zero. Pół tysiąca kilometrów. Tak, to będzie idealne. Zero możliwości, że szybko się zjawię z powrotem, nie ma bata.
Zero problemów
Decyzja o wyjeździe okazała się strzałem w dziesiątkę i każda wydana złotówka była tego warta. Rozkoszowałam się komfortem, życzliwością personelu i upragnioną ciszą. Cudowną ciszą! Zero ganiania za dzieciakami. Zero prania. Żadnych próśb, zachcianek, oczekiwań, dąsów i krzyków. A po powrocie z zabiegów, okazywało się, że ktoś zasłał moje łóżko. Czy to w ogóle możliwe?
Gdzieś tam krążą dobre duszyczki, które w tajemnicy przed zapracowanymi mamami wielu dzieci porządkują ich łóżka. Nie zdawałam sobie z tego sprawy… I te smakowite, boskie dania! Nie musiałam się przejmować, że Lusia wypluje natkę, Emilka zwróci po owocach, a Michałek zaleje Fredzia rosołem i przywali mu naczyniem.
Śliczna jadalnia, a z kolumn sączy się jazz. Dzieciaków ani śladu. Wyginęły jak dinozaury. Bajeczna atmosfera. A za całość zapłaciłam kartą tego biednego intelektualnie małżonka! Jak to mówi moja przyjaciółka – skoro zdecydowałeś się na damę, to teraz musisz o nią zadbać.
Pod wieczór zeszłam do hotelowego salonu fryzjerskiego, a przy okazji dałam się namówić na profesjonalny makijaż. Efekt? Powiem szczerze – nienajgorzej. Następnie pogrzebałam trochę w swojej garderobie i wyciągnęłam z niej obłędną sukienkę, do tego pończochy z eleganckim szwem, zabójcze szpilki i seksowną, koronkową bieliznę, na którą wydałam majątek w sklepiku przy hotelu.
Jeszcze mu pokażę
– Tego mężulka wykończę tak, że mu się odwidzi! – mruknęłam do swojego odbicia, ujarzmiwszy niesforny loczek na czuprynie. Następnie zrobiłam w tył zwrot, wystawiłam tyłek i zakręciłam biodrami, aż podskoczyły falbanki stylowej haleczki. No i gitara. – Lecimy! – zanuciwszy pod nosem starą piosenkę z kabaretu. – Potańcujemy sobie trochę. Damy czadu!
To była naprawdę przednia impreza! Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak świetnie się bawiłam na parkiecie. Chyba z piętnaście lat minęło od takiej zabawy. A do tego cieszyłam się niemałym zainteresowaniem płci przeciwnej. Ani razu nie przycupnęłam na ławce, kawałek za kawałkiem odstawiałam takie tańce, że szok!
Muszę przyznać, że przerwy między setami okazały się zbawienne, inaczej chyba skończyłabym jak zimny trup. W końcu nie jestem już pierwszej młodości, choć muszę dodać – trzymam się świetnie! Kątem oka zauważyłam, że przyciągam spojrzenia niejednego przystojniaka. Znacznie młodszego ode mnie. I co ty na to, mój mężuniu? Żonka w natarciu! A ty zmywaj naczynia i podcieraj tyłeczki. Od czasu do czasu należy mi się jakaś przyjemność.
Gdy w środku nocy odpływałam w objęcia Morfeusza, poczułam lekkie ukłucie w sercu, ale zignorowałam je niczym irytującego owada. Przecież mojego męża wcale nie interesowało, czy daję sobie radę, kiedy on bawił się w survivalowca na obozie dla młodych zbuntowanych, połączonym z górską wspinaczką. Taki survival camp dla prezesów, żeby mogli wypielęgnowanymi łapkami rwać gałęzie na szałasy w dzikim buszu. Oby mu komary pogryzły jego młody zadek. I mam nadzieję, że miał mrówki w śpiworze po same uszy.
Nauczyli się
„Matołek” – to była moja ostatnia myśl, zanim usnęłam kamiennym snem. Kiedy się ocknęłam…
– Mamusiu… – wyszeptał słodko mój synek Fredzio tuż przy moim uchu.
– Tak, kochanie?
– Jak cię nie było, tatuś latał po domu, darł się i stłukł dwie szklanki. No i mu się wszystko wychlapało z garnuszka na podłogę.
– Nasz tatuś to niezły fajtłapa, nie sądzisz, skarbie? – parsknęłam śmiechem.
– Mega. Ale słuchaj, mamuś, wiesz co?
– Słucham? – zaciekawiłam się spostrzeżeniami mojego maluszka, zerkając kątem oka przez uchylone drzwi na krzątaninę taty w kuchni.
– On bardzo za tobą tęsknił, wiesz? Ja również. I wszyscy inni. Lusia też. Już nie uciekaj, okej? Będziemy grzeczniutcy, mamuś.
– W porządku, kochanie. Nie mam zamiaru nigdzie się wybierać. Tym bardziej, że obiecujecie być grzeczni. Nie chciałabym tego przeoczyć. A teraz czas na sen, maleńki.
Kiedy Michał uporał się z ładowaniem talerzy i sztućców do zmywarki, zorientowałam się, że nigdzie nie rzucił mi się w oczy jego ogromny moro plecak, spakowany i przygotowany do drogi. Wtedy przyszło mi do głowy, że czasami dobrze jest zamienić się rolami, aby inni mogli pojąć, jak ciężką i niedocenianą pracę wykonuje mama każdego dnia. Marta to niezwykle rozsądna kobieta i ma prawdziwie genialne pomysły.
Kinga, 40 lat
Czytaj także:
„Faceci lecieli do mojej przyjaciółki jak do miodu. Chciałam dać jej nauczkę, a sama narobiłam sobie szkody”
„Na firmowej imprezie czułam się jak gwiazda. Moja pewność siebie uleciała, gdy wyszło, jakiego bigosu narobiłam”
„Życie potraktowało mnie jak worek treningowy. W końcu zaszłam w ciążę z przypadkowym kolesiem, żeby nie być samotna”