„Kumple swatali mnie z pustą blondyną. Co z tego, że to miastowa pani adwokat, gdy w butach słoma, a w głowie siano?”

Mężczyzna na randce fot. Adobe Stock, New Africa
„Nie musiał mnie namawiać. Nie czułem się na siłach, by zgrywać ogiera przed wydekoltowanymi panienkami o ptasim móżdżku. Co innego inteligentna rozmowa z panią adwokat, na która miałem chrapkę”.
/ 14.02.2023 08:30
Mężczyzna na randce fot. Adobe Stock, New Africa

Andrzejki, czyli obowiązkowy ubaw u Andrzeja P.. Musiałem być. Taki układ. Kumple czekali. Niektórzy dziwili się, że wciąż trzymamy się razem; trzech kutych na cztery nogi cwaniaków i ja – chudy inteligent w okularach. Już w podstawówce stanowiliśmy dziwną paczkę.

Pochodziliśmy z Wildy, robotniczej dzielnicy Poznania. Tutaj liczyły się chamski spryt, mocne pięści i koledzy. Ja ich nie miałem. Wystarczył jeden pobyt na podwórku, by się o tym przekonać. Ze swoim wyglądem aż prosiłem się o łomot. W szkole nie było lepiej.

Wszelkie przezwiska znałem aż za dobrze. Wszystko się zmieniło, gdy w piątej klasie trafił do nas Andrzej, drugoroczniak, wielki, ponury chłopak, którego ojciec uznawał tylko jedną metodę wychowawczą: lanie. Wiem, bo mieszkali w mojej kamienicy i nieraz słyszałem, co się działo, gdy stary P. wracał na bańce. Na mój widok Andrzej spochmurniał jeszcze bardziej. Dopadł mnie w szatni.

– Jeżeli komuś piśniesz słowo, jesteś trup!

– A niby komu mam się zwierzać? – odważyłem się bąknąć, mimo podsuniętej pod nos pięści. – W klasie nikt ze mną nie gada. Chyba żeby się wyśmiewać.

– Taaa… To dlatego stara prowadza cię do budy za rączkę – domyślił się. – Od dziś może przestać.

Zawarliśmy coś w rodzaju układu

Razem chodziliśmy i wracaliśmy ze szkoły, ja z kolei pomagałem mu w lekcjach. Krótko – dawałem ściągać. Potem dołączyli do nas Wacek i Franek. Dotąd mnie tępili, ale przykład Andrzeja podziałał. Okazałem się przydatny. Szczerze mówiąc, tylko dzięki mnie skończyli podstawówkę. W zamian otoczyli mnie ochroną.

Gdyby nie ich zła reputacja, jako nastolatek wracałbym z obitą twarzą średnio raz w tygodniu. Inni chuligani woleli jednak z nimi nie zadzierać. Takich więzów nie przekreśli fakt, że ja zdobyłem tytuł magistra, a oni pokończyli zawodówki i wzięli się za robienie pieniędzy. Przysięgli sobie, że nie skończą jak ich starzy – w Cegielskim albo pośredniaku.

Pierwszą kasę zarobili, handlując stukniętymi autami z Niemiec. Potem zmieniali branże zależnie od koniunktury. Ja z różnym szczęściem trwałem przy swojej agencji reklamowej. A oni przy mnie. Ich ulubiony kujon był teraz ich facetem od kreacji i promocji. Gdy nastąpił zastój w interesie i inni klienci zrezygnowali z moich usług – kumple nie zawiedli. Układ wciąż działał, póki nie udawałem lepszego od nich.

Zasady były proste: szybka fura, ekstra laska u boku oraz obowiązkowe stawiennictwo na imprezach. By wiedzieli, że nadal trzymamy sztamę, nie tylko w interesach. Właściwie nie wymagali wiele. Dlatego zmogłem przeziębienie i się stawiłem. Przyjaźń zobowiązywała.

– A gdzie twoja panienka? – powitał mnie Wacek. – Założyliśmy się o flaszkę, kto przyprowadzi lepszą.

– Wybacz, stary, ale tym razem przegrał…eem! – kichnąłem.

Franek od razu sięgnął po butelkę

– Na katar najlepsza jest whisky – podał mi szczodrze napełnioną szklaneczkę. – Ekstra, że wpadłeś. Mamy tu istną księżniczkę. Wszyscy próbowaliśmy i nic. Ty masz gadane, może zmiękczysz lalunię.

Dziewczyna, o której mówił, była najpiękniejszą istotą, jaką w życiu widziałem. Figura modelki, idealne rysy twarzy…

– To moja nowa prawniczka – westchnął Andrzej. – Agencja ochroniarska się rozkręca. Reklama zadziałała, postarałeś się – pochwalił mnie. – Ale ktoś musi czytać umowy i wyłapywać miny. Paulina jest w tym świetna, do tego laska jakich mało. Zaprosiłem ją, żeby połączyć przyjemne z pożytecznym, ale… – zaklął szpetnie – nie moja liga. Zajmij się nią, kujon, odwdzięczę się.

Nie musiał mnie namawiać. Nie czułem się na siłach, by zgrywać ogiera przed wydekoltowanymi panienkami o ptasim móżdżku. Co innego inteligentna rozmowa z panią adwokat.

– Pozwoli pani, że się przedstawię… – zacząłem.

– A jeśli nie pozwolę? – spytała chłodno.

– Odejdę.

– Zostań – westchnęła i umoczyła usta w szampanie. – Przynajmniej nie wyglądasz na buraka, tak jak inni.

Myślałem, że się przesłyszałem. Prawnicy zwykli zważać na słowa.

– Czym się zajmujesz?

– Reklamą.

– Ooo! – ożywiła się. – Teraz rozumiem, czego szukasz w tym towarzystwie. Pieniędzy, tak jak ja.

Czyli nie przesłyszałem się. Humor mi się zważył.

– Andrzej to mój przyjaciel z dzieciństwa.

– Kto by pomyślał. Ale daruj sobie szczegóły. Pogadajmy o sztuce. Dla nich to jakbyśmy rozmawiali w obcym języku.

Rozmowa? Raczej monolog. Chłopaki mrugali do mnie i unosili w górę kciuki. Kibicowali mi w podrywie. Może z daleka tak to wyglądało. Ja umierałem z nudów. Chwile, gdy donosiłem jej szampana, były jak haust świeżego powietrza.

– Kolejną lampkę dla tej pani poproszę – wskazałem brodą za siebie. – I łyk trucizny dla mnie.

– Aż tak źle? – spytała z uśmiechem barmanka. Znałem ją przelotnie. Miała na imię Sabina. Nie należała do piękności, ale miała miły głos, uroczy uśmiech i pełnię zrozumienia w spojrzeniu.

– Nawet gorzej. Chyba mnie polubiła.

– To naprawdę piękna kobieta – zauważyła Sabina bez śladu zawiści w głosie. – Niejeden panu zazdrości.

Obejrzałem się przez ramię. Racja. Niemal wszyscy faceci zerkali na Paulę pożądliwie. Bo i wyglądała zjawiskowo. Może dlatego wciąż wracałem na kanapkę, z nadzieją, że coś wreszcie zaiskrzy. Po kolejnym kieliszku Paula przysunęła się do mnie. Oho, pomyślałem, wreszcie zaczyna się robić ciekawie. Niestety nie był to wstęp do czułości, ale do złośliwości. Świetnie się bawiła, kpiąc z gości. Ja niespecjalnie. Nie odpuściła nawet Andrzejowi, który w końcu był jej szefem.

Moi kumple po swojemu odczytali „czułą” scenkę. Wyciągnęli w moim kierunku pięciolitrową flaszkę Jasia Wędrowniczka na znak, że wygrałem zakład. Nic z tego, koledzy. Jurystka się wstawiła. To po pierwsze. Po drugie, kompletnie mnie do siebie zraziła.

Odprowadziłem ją na dół i z ulgą wsadziłem do taksówki. Nie chciałem mieć więcej do czynienia z tą panią. Gardziła moimi kumplami, bo nie mieli wykształcenia, manier, bogatego słownictwa i przesadzali ze złotą biżuterią. Pochodzili z biednych rodzin, a jednak panienka z dobrego domu zniżyła się do ich poziomu, bo teraz mieli kasę i pozycję.

Pomyliłem się – nie miała klasy za grosz

Wróciłem na imprezę i usiadłem przy barze. Pora zacząć zabawę. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszej partnerki niż Sabina. Nie wiedzieć jak i kiedy wdaliśmy się w beztroski flirt.

– No ładnie, Piotrusiu, podrywasz mi personel! – Wacek walnął mnie w plecy. – Jednej ci mało? Czemu nie pomagasz pięknej Pauli w kąpieli? Łasiła się do ciebie jak napalona kotka. Ty to masz farta.

Chciałem się przyznać, że jednak przegrałem zakład, ale nie wiedziałem jak. Byli ze mnie tacy dumni!

– Dajcie spokój, z trudem trzymała pion.

– To trzeba było kontynuować w poziomie! – Franek zarechotał.

– Opanuj się, dama słucha – wskazałem Sabinę.

– Ona ma większe jaja niż niejeden facet! – Wacek z dumą wypiął pierś. – Nie zatrudniam jej dla pięknych oczu. Byś widział, jak radzi sobie z elementem. Ochroniarze Andrzeja mogliby się od niej uczyć…

Układ wciąż działał. Ekstra laska u boku. Inaczej traciło się prestiż. Sabina usunęła się taktownie, a ja resztę imprezy spędziłem, pijąc na umór i na wyścigi. Znowu wygrałem.
Obudził mnie telefon od Pauli.

– Dostałam twój numer od Andrzeja. O dziwo, chcę się znowu spotkać – zagaiła.

– Pomyłka – mruknąłem i się rozłączyłem.

Zerknąłem na zegarek. Pierwsza. Zawaliłem kilka spotkań. Postanowiłem darować sobie pozostałe. Łaknąłem piwa. I towarzystwa kogoś miłego. Sabiny na przykład. Spokojnej, życzliwej dziewczyny, o nieładnej buzi i pięknym uśmiechu. Klub był jeszcze zamknięty. Spierałem się w drzwiach z ochroniarzem, gdy podeszła. Rozjaśniła się na mój widok. Chciałem wierzyć, że to ja wywołałem blask w jej oczach. 

– Wpuść pana, to przyjaciel szefa.

– A dla ciebie kim jestem? – spytałem i złapałem się za serce.

– Nie pajacuj. I wypij to – postawiła przede mną jakiś mętny płyn. – Wygląda nieciekawie, ale pomaga na kaca.

Godziny mijały, lokal się napełniał, a ja tkwiłem przy barze, wpatrując się w nią jak zaczarowany. Zacząłem być zazdrosny o każde słowo i gest skierowane nie do mnie. Obserwowałem z rosnącą fascynacją jej sprawne, pełne wdzięku ruchy, zgrabną figurę, cudowną linię szyi, gdy przekrzywiała głowę, by lepiej słyszeć zamówienia wśród ogólnego hałasu. Następnego wieczoru znowu przyszedłem. I następnego, i kolejnego.

– Kujon? Co ty, w nałóg popadłeś? – Wacek wyrwał mnie z zamyślenia.

– Właśnie – dołączył się ponurym głosem Andrzej, łapiąc mnie niby żartobliwie za kark. – Paula twierdzi, żeś cham i prostak. Ponoć ją olewasz. Wytłumacz się, bo… – przygiął mi czoło do blatu.

Jakby czas się cofnął. Znowu byłem mikrusem, któremu osiłek groził swoją ciężką pięścią. Miałem dosyć.

– Weź łapę! – warknąłem. – Ale już!

Odsunął się.

– Coś taki wściekły, Piotrusiu?

– Masz sekrety przed kumplami? – Franek wymierzył mi sójkę. – Nieładnie. Czyżby z powodu kaszalota… – tym razem Sabina usłyszała i aż zbladła.

Ani się spostrzegł, jak zarobił prawy sierp. Poleciał na deski aż miło.

– Żarty się skończyły – mruknął Wacek.

– Chodźmy na zaplecze.

– Gadaj – zażądał Andrzej. 

– Nie wydaje mi się, żebym musiał się przed wami tłumaczyć.

– Gadaj!

– Wypchaj się razem ze swoją Paulą, snobką i nudziarą! Ma was za buraków, wiedziałeś? Może słusznie, skoro widzicie tylko jej ładną buźkę, a przecież liczy się coś więcej. Na przykład Sabina… – zawahałem się. – Zresztą darujmy sobie. Spadajcie. Po co mi wrogowie, skoro mam takich kumpli.

Stali, unosząc w górę kciuki

Pierwszy połapał się Franek. Zachichotał.

– Zakochana para! Kujon i maszkara!

– Zamknij gębę, bo teraz ja ci przyłożę – warknął Andrzej. – To prawda?

– Że mi nie leży układ, w którym muszę zgrywać ogiera z laską u boku?

– Że się zabujałeś, ćwoku!

– Skąd mam wiedzieć, skoro nie daliście nam szansy? Teraz pewnie nawet się do mnie nie odezwie.

– Po tym, jak mi przyłożyłeś, każda z tobą pogada.– Franek pomasował szczękę.

– Sabina to nie każda.

– Potwierdzam – nieoczekiwanie poparł mnie Wacek. – Kilku gości pchało się z łapami. Ale ona nie z takich. Szanuje się dziewczyna. A kujon wyraźnie jej podpasował…

– Więc czego tu jeszcze sterczysz? – Andrzej wskazał mi drzwi. – Zjeżdżaj, zanim znowu coś palniemy. Błagaj na kolanach, a jak wybaczy, chrzań układ. Porządna dziewczyna to skarb. A jak pokocha, szanuj do śmierci, bo mordę obiję.

Przy drzwiach obejrzałem się. Stali, unosząc w górę kciuki. Jak na kumpli przystało.

Czytaj także:
„Zakochałem się na zabój w pięknej nieznajomej. Żeby ją poderwać zachowałem się jak desperat, ale opłaciło się”
„Koleżanka siostry z małej dziewczynki wyrosła na piękną kobietę. Zakochałem się, ale smarkula potraktowała mnie jak zabawkę”
„Zakochałam się w facecie młodszym o 13 lat. Jego wiedźmowata matka wyzywa mnie na ulicach. W rodzinnym mieście jestem skończona”

Redakcja poleca

REKLAMA