W dniu swojego ślubu cały świat widziałam w jasnych barwach. Byłam pewna, że już zawsze będzie tak pięknie, że do końca życia ja i Andrzej będziemy niczym dwie połówki tej samej pomarańczy. Zresztą w tamtym okresie chyba rzeczywiście oboje patrzyliśmy w tym samym kierunku…
Mój nowo poślubiony mąż, choć niewiele ode mnie starszy, był człowiekiem niezwykle energicznym i pewnym siebie. Szybko i bez wahania podejmował wszelkie decyzje. Czułam się przy nim bezpiecznie, jakby ukryta za jakąś zasłoną, która odgradzała mnie od zła tego świata. Wierzyłam w każde jego słowo, każde postanowienie brałam za dobrą monetę. Zapewne udzieliło mi się przekonanie męża o jego nieomylności, bo bez zastanowienia przyjmowałam, że to, co robi, jest dobre dla nas obojga. Dlatego zrezygnowałam ze studiów, dlatego nie poszłam do pracy…
Miałam zajmować się domem i dziećmi
I rzeczywiście na początku tak było. Jednak już narodziny naszego syna coś zmieniły, choć nie od razu uświadomiłam sobie, na czym polega problem. Wkrótce do mnie dotarło: nasza rodzina jakoś tak automatycznie podzieliła się na dwa obozy – w jednym ja z dzieckiem, w drugim on, pan mąż.
Andrzej rozwijał swoją firmę, realizował się, zapisywał na kolejne kursy językowe, jeździł za granicę, załatwiał jakieś interesy. Nie spowiadał mi się szczegółowo ze swoich zajęć. Ja miałam Kubusia, dom, obowiązki…
Nie twierdzę, że Andrzej nic nie robił. Owszem, dużo pracował, nawet bardzo dużo. Jednak poza tym żadne obowiązki go nie dotyczyły. Takie sprawy jak pranie, sprzątanie, gotowanie czy opieka nad dzieckiem w ogóle nie znajdowały się w orbicie jego zainteresowań. Chyba uważał, że został stworzony do wyższych celów!
Siedziałam od rana do wieczora sama z synkiem w naszym wielkim domu i chwilami wydawało mi się, że jeszcze trochę, a oszaleję. Czasami przez cały dzień nie miałam się do kogo odezwać.
Wtedy postanowiłam, że spróbuję wrócić na studia. Zaoczne. Niestety, jeden problem – z kim zostawiać na weekendy Kubę – okazał się nie do rozwiązania.
Nie miałam matki, która by się nim zaopiekowała, a pomoc teściowej czy niania nie wchodziły w grę ze względu na nastawienie mojego męża, który oświadczył oburzony:
– Ty chyba oszalałaś?! Chcesz zostawiać małego na całe dwa dni? Nie zgadzam się! – wrzeszczał czerwony ze złości. – Chyba z nudów przychodzą ci do głowy takie głupoty. Za dobrze masz ze mną!
Pewnie moim błędem było to, że nie walczyłam o swoje racje. Nie miałam sił. Poddałam się zbyt łatwo i zrezygnowałam z powrotu na uczelnię. Krótko potem okazało się zresztą, że znowu jestem w ciąży.
Urodził się drugi syn i miałam już dwóch urwisów pod opieką.
Firma Andrzeja rozwijała się coraz prężniej
On sam stał się jeszcze bardziej zajęty, zapracowany. Było coraz więcej wyjazdów, kontraktów, spotkań biznesowych. Z jednej strony dobrze, bo mąż miał satysfakcję i pieniądze, ale z drugiej… w tym zabieganiu zabrakło miejsca dla mnie i dla dzieci. Odsunęliśmy się od siebie. Niby żyliśmy w jednym domu, a jakby w dwóch odrębnych światach.
Andrzej podczas swoich „zrywów rodzinnych”, jak je nazywałam, zapraszał nas na niedzielne obiady do restauracji, na lody lub na jakieś wymyślone przez siebie wycieczki. Żył w przekonaniu, że wszyscy powinniśmy być szczęśliwi, uśmiechnięci i oczywiście ogromnie mu wdzięczni. Słowo „dziękuję” nie powinno schodzić nam z ust.
Jednak oprócz tej odświętnej istniała jeszcze druga rzeczywistość, ta codzienna, czyli pranie, sprzątanie, gotowanie, chodzenie z dziećmi do lekarza – pod wieczną nieobecność Andrzeja. Mój mąż był biznesmenem, a ja jego praczką, sprzątaczką, kucharką, niańką jego dzieci i czasem kochanką.
Oczywiście w żadnej z tych ról już dawno się nie sprawdzałam. A kiedy próbowałam coś zmienić, trafiałam na natychmiastowy opór, wręcz wrogość męża.
Chciałam pójść do pracy:
– Pewnie, bo ty marzysz o tym, żeby wyjść z domu, usiąść za biurkiem i nic nie robić! – usłyszałam.
Chciałam, aby poświęcał nam więcej czasu, pomógł czasem w domu lub zajął się dziećmi.
– Jak ty śmiesz mieć do mnie pretensje, przecież ja was wszystkich utrzymuję! – dowiedziałam się.
Któregoś dnia poczułam, że brak mi sił
Byłam zmęczona i zrezygnowana. Nie chciałam już dłużej być gosposią swojego męża. Natomiast Andrzej – wyraźnie zadowolony z takiego układu – nie pragnął zmian.
Nie wiedziałam, co robić, jak wyrwać się z tego zamkniętego kręgu. Nie miałam pracy, mieszkania ani nikogo, na kim mogłabym się oprzeć. Miałam za to dwoje małych dzieci, które wymagały troski, opieki i o których musiałam myśleć. I chyba jednak mimo wszystko kochałam męża.
Sytuacja trwała, a ja byłam coraz bardziej otumaniona i zagubiona. Czułam, że jeśli czegoś nie zrobię, źle się to dla mnie skończy.
Wszystko zawaliło się, kiedy najmniej się tego spodziewałam. Zmarł mój wuj.
Wypadało pojechać na pogrzeb, ale Andrzej miał oczywiście mnóstwo bardzo ważnych spraw w tym czasie. Żadnej z nich nie można było odwołać ani przesunąć. Jednak zdecydowałam, że pojadę – sama.
Miałam koleżankę jeszcze z czasów liceum. Agata była jedyną osobą, która zostawała czasem z moimi dziećmi, kiedy już naprawdę nie mogłam wytrzymać i musiałam wyrwać się z domu. Choćby na samotne zakupy albo (bardzo rzadko) do fryzjera. Tym razem również poprosiłam ją o pomoc, a ona jak zwykle chętnie się zgodziła. I pewnie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden drobny fakt…
Gdy wróciłam, w domu panowały cisza i spokój, dzieci już spały. Andrzej i Agata również – tyle że w moim małżeńskim łóżku – razem. Banał jak z telenoweli, prawda? Ale właśnie ten banał był ostatnią kroplą, która przepełniła kielich goryczy.
To nie była pierwsza zdrada Andrzeja…
Dziś sama wychowuję dzieci. Nie wróciłam na studia, ale skończyłam dwuletnie studium zawodowe. Często zabieram pracę do domu. Nie jest mi łatwo, jednak jakoś sobie radzę. Nie szukam nowego związku, jeszcze nie. Czasem zakręt w życiu jest zbyt ostry, aby udało się wyjść z niego bez poważniejszych obrażeń. Być może kiedyś znów kogoś pokocham. Na razie noszę serce na temblaku.
Czytaj także:
„Mama skarży się, że moja dziewczyna robi maślane oczy do ojca. Co tydzień ruszają gdzieś razem, a ja byłem ślepy...”
„Gdy dowiedziałam się o zdradzie męża, wyczyściłam nasze konto, zabrałam kosztowności i odeszłam. To był ogromny błąd”
„Od lat co pół roku zmieniam faceta. Moje związki mają po prostu zaplanowany grafik i przebieg"