Aldona uwielbia robić niespodzianki. Nie zdziwiło mnie
więc, gdy wpadła na pomysł, by tort dla Marcina wzbogacić
o pewien drobiazg.
Pamiętasz, że za tydzień urodziny Marcina? – przyjaciółka miała o wiele lepszą pamięć do dat niż ja. Coś mruknęłam w odpowiedzi, próbując ukryć fakt, że urodziny naszego kolegi z pracy kompletnie wyleciały mi z głowy.
– Co przygotujemy?
Wiedziałam, że pewnie miała już kilka pomysłów, którymi zaraz się ze mną podzieli.
– Kupmy mu bombonierkę – rzuciłam.
– To zbyt banalne – zaprotestowała. – Jemu potrzeba… jemu potrzeba…
– Jemu potrzeby kobiety, która nadawałaby się na żonę – burknęłam pod nosem.
Miałyśmy różne pomysły
Marcin pracował razem z nami w jednym pokoju i chociaż był miłym, młodym mężczyzną, to wciąż pozostawał samotny. Wiedziałyśmy, że czasami umawia się na spotkania z dziewczynami poznanymi w internecie, ale na jednej randce zwykle się kończyło, nad czym nasz kolega czasami ubolewał. Jako starsze, doświadczone koleżanki, od lat będące w szczęśliwych związkach, wspierałyśmy go duchowo, pocieszałyśmy, nie szczędziłyśmy rad – ale na razie bez skutku.
– Kandydatki na żonę to mu raczej nie znajdziemy – mruknęła sceptycznie Aldona.
– Wiem! Perfumy z feromonami – wykrzyknęłam. – Podobno po spryskaniu się nimi facet przyciąga babeczki jak magnes.
– Oj, Maryla, pięćdziesiątka na karku, a wierzysz w takie bzdury…
– No co! – obruszyłam się.
– Ciekawe, skąd te perfumy wiedzą, kto się nimi pryska? Facet czy babka?
– Może to jakieś inteligentne perfumy.
– Akurat, inteligentne. A jak się pomylą i Marcin zacznie przyciągać facetów?
Obie parsknęłyśmy głośnym śmiechem.
– Zatem perfumy odpadają. Ciasto?
– Ciasto może być, ale nie takie zwyczajne.
– A jakie? – spytałam podejrzliwie.
Wystrzałowe ciasto
Aldona najwyraźniej wreszcie wymyśliła, czym uczcimy dzień urodzin naszego kolegi. Już się bałam…
– Wystrzałowe! – oznajmiła mi podekscytowana. – Dostanie torcik z zimnym ogniem. Będzie myślał, że to świeczka, zapali…
– Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Oczywiście, kartkę też mu kupimy – dodała ugodowo przyjaciółka.
– Może najpierw przetestujmy ten pomysł w domu, co? – zaproponowałam.
– Masz rację – zgodziła się. – Bo jak nie wyjdzie, będzie głupio.
Głupio? Moim zdaniem pomysł z tortem nafaszerowanym zimnymi ogniami sam w sobie był niezbyt mądry. Wołałam pilnować Aldony, bo nawet gdyby powiedziała, że z niego zrezygnuje, wcale nie musiała dotrzymać słowa. Koleżanka zachowywała się ostatnio dziwnie. Może przechodziła jakąś odmianę kryzysu wieku średniego?
Przetestowałyśmy niespodziankę
Nazajutrz zaraz po pracy pomaszerowałyśmy do cukierni i kupiłyśmy ciastka z galaretką, na których zamierzałyśmy testować odpalenie zimnych ogni. Aldona już nie mogła się doczekać.
– Wkładaj, wkładaj! – zapiszczała podekscytowana, ledwo przekroczyłyśmy próg jej mieszkania.
Piszczała podobnie na pokazie chippendales, na który mnie zaciągnęła w ramach prezentu na moje i swoje okrągłe urodziny.
– Powoli, zaczekaj – studziłam jej zapał. – Jeszcze nie zdjęłam płaszcza, nie rozpakowałyśmy tych ciastek…
– Dobrze, dobrze – odparła, chichocząc.
Zostawiłyśmy płaszcze w przedpokoju, poszłyśmy do kuchni, gdzie Aldona zaparzyła aromatyczną kawę – i mogłyśmy zacząć eksperymentować.
– Gdzie to wbić? – przymierzała się do prostokątnego ciastka jak torreador do byka.
– Obojętnie.
Przyjaciółka wcisnęła patyczek z zimnymi ogniami w środek ciastka. Obie przyglądałyśmy się uważnie jej dziełu.
– Wygląda jakoś dziwnie – mruknęłam.
– Bo ciastko jest małe. Tort będzie wyższy i szerszy – Aldona zamachała rękami, obrazując swoja słowa. Po chwili westchnęła… – Rzeczywiście wygląda dziwnie – przyznała.
– Zupełnie niepodobne do świeczki. Nikt się nie nabierze, nawet nasz młody kolega.
– Mam pomysł! – Aldona klasnęła ręce.
– Skrócimy u góry i u dołu i schowamy w ciastku, a na zewnątrz damy… a na zewnątrz… – dumała z palcem przy ustach.
– Jakąś osłonkę? – podpowiedziałam.
To wyglądało oryginalnie
Mąż Aldony zajrzał do kuchni, a widząc, co robimy, pokręcił głową. Wyjaśniłyśmy mu nasz mały plan na prezent dla kolegi.
– Będą z tego kłopoty – ostrzegł.
– Co ty za bzdury wygadujesz! – parsknęła Aldona. – Przecież to tylko zimne ognie. Nie da się nimi poparzyć ani nic…
Ustawiłyśmy ciastko na środku stołu, przyjaciółka wzięła zapalniczkę i odpaliła wystającą część zimnego ognia. Zasyczało, pręcik rozbłysł jasnymi iskierkami.
– Super! – Aldona aż podskoczyła z radości. – Widzisz? – rzuciła do męża, który przyglądał się całej operacji podejrzliwie. – Nic nie wybuchło, nikt się nie oparzył.
– Róbcie, co chcecie, ale żeby potem nie było, że was nie ostrzegałem – mruknął Tadeusz i wyszedł z kuchni.
Eksperyment się udał, nikt się nie poparzył, obie byłyśmy zadowolone i postanowiłyśmy zrealizować nasz plan.
Byłyśmy podekscytowane
W dzień urodzin Marcina zjawiłyśmy się pracy wcześniej niż on. Aldona przyniosła zapakowany tort, ten sam, który dzień wcześniej upiekłyśmy. Nie za duży, śmietankowy, z owocami i apetycznymi ozdobami z bitej śmietany i czekolady. Aldona wyłożyła ciasto na talerz i wetknęła w środek długi pręcik, osłonięty kolorowym papierem.
– Co to jest? – zdziwiłam się.
– Pomyślałam, że zamiast zimnego ognia lepsza będzie raca. To ponoć teraz hit…
– Co? Oszalałaś?! Z racami to kibole po stadionach latają! Odbiło ci?!
– Bez obaw, to specjalna raca tortowa – uspokajała mnie przyjaciółka. – Przeczytałam uważnie ulotkę, nic się nie prawa stać.
– Raca do tortu? – nie dowierzałam.
– Przecież widzisz. Normalnie w sklepie ją kupiłam. Mam paragon jakby co.
– I nie wybuchnie?
– Race ponoć nie wybuchają, tylko świecą.
– No to co wybucha?
– Petardy!
Pewnie dyskutowałybyśmy tak dalej, ale do pokoju wszedł Marcin.
Wszystko poszło nie tak
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin! – wykrzyknęła Aldona, biorąc talerz i podsuwając Marcinowi tort pod nos. – A to nasz prezent dla ciebie.
Kolega wyraźnie się ucieszył, że pamiętałyśmy o jego święcie.
– Mam zapalić i pomyśleć życzenie?
– Pewnie!
Marcin się uśmiechnął, po czym wziął zapalniczkę i zaczął odpalać kolorowy pręcik. Szło mu kiepsko, mamrotał coś pod nosem o dziwnych świeczkach, a potem nagle prysnęła fontanna iskier!
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że totalnie zaskoczony Marcin – to się Aldonie udało, bez dwóch zdań – zrobił coś absurdalnego.
W jakimś dziwacznym, niezrozumiałym odruchu złapał za racę. Może się wystraszył, może pomyślał, że zaraz wszyscy wylecimy w powietrze, i niczym domorosły bohater, który najpierw działa, a potem myśli, postanowił ugasić problem gołą dłonią.
Oczywiście natychmiast odskoczył, zrzucając przy okazji tort na podłogę.
– Jasny gwint… – syknął i zaczął machać prawą ręką.
Wystraszyłyśmy się
Zastygłam z przerażenia. Spojrzałam na pobladłą przyjaciółkę. Stała nieruchomo, zszokowana, z szeroko otwartymi oczami, i dłonią zasłaniała usta.
– Pokaż! – oprzytomniałam i obejrzałam rękę kolegi. Wyglądała na dość mocno poparzoną. – Do lekarza trzeba jechać – zawyrokowałam. – Gdzie jest ostry dyżur?
– Co tu się dzieje? – do pokoju wszedł nasz przełożony. – Co się tutaj…? – zamilkł, rażony widokiem tortu na podłodze i sypiących się z niego iskier.
– Zaraz to posprzątamy – Aldona odzyskała głos. –Marcin ma dzisiaj urodziny, przyniosłam tort, ale się… – utknęła.
– …ale się rozwalił – dokończyłam za nią. – Świeczka w torcie, jak by to powiedzieć… – teraz ja się zacukałam.
– Eksplodowała! – wymyśliła na poczekaniu Aldonka. – Z czego te świeczki dzisiaj robią, naprawdę, panie kierowniku – przyjaciółka wyraźnie odzyskała rezon.
– Nic się panu nie stało, panie Marcinie? – zainteresował się przełożony.
– Nie, nic – nasz kolega prędko schował oparzoną rękę za plecy.
Marcin trafił do szpitala
Kiedy tylko szef wyszedł, Aldona zapakowała wciąż oszołomionego całą tą sytuacją, pechowego jubilata do samochodu i zawiozła na pogotowie. Ja zostałam, żeby posprzątać. Dobrze, że tego dnia nie mieliśmy wiele pracy, a przełożony musiał wyjechać, bo byłoby kiepsko.
Na szczęście oparzenia Marcina nie były tak groźne, jak wyglądały. Poza tym zaopiekowała się nim pielęgniarka. I to aż za dobrze.
– Pani Jagoda dała mi specjalny krem – wyznał nazajutrz nasz kolega podejrzanie miękkim tonem.
– Pani Jagoda? – zdziwiłyśmy się i nadstawiłyśmy czujnie ucha.
– Taka bardzo miła pielęgniarka, która miała wczoraj dyżur… – Marcin zaczerwienił się aż po czubki uszu.
To dopiero była niespodzianka
Poznanie miłej siostry tłumaczyło, czemu nie miał do nas pretensji o wybuchowy tort. Co więcej, krem od pani Jagody okazał się nad wyraz skuteczny, bo już po kilku dniach po oparzeniu nie było prawie śladu. Za to Marcin zaczął nas wypytywać, jaki prezent można kupić komuś nowo poznanemu.
Wymieniłyśmy znaczące uśmiechy.
– No bo Jagoda ma jutro urodziny i chciałbym jej kupić mały drobiazg – tłumaczył nasz kolega. – Byle bezpieczny – zastrzegł.
– Kwiaty – powiedziałam, nim Aldona zdążyła z czymś wyskoczyć. – Kup jej po prostu kwiaty. Zwykłe kwiaty.
– Widzisz, a jednak chyba znalazłyśmy mu żonę – mrugnęła do mnie Aldona. Trochę na około, ale skutecznie – zaśmiała się.
– To fakt, bardzo niestandardowo. A mogło być całkiem inaczej.
Czytaj także: „Mój mąż zginął, bo nie pojechał po masło. Z poczucia winy i żalu najchętniej razem z nim położyłabym się do grobu”
„Moje dzieci to pazerne łajzy. Czyhają tylko, by przepisać na nich majątek, ale nie wiedzą, że mamy komornika na karku”
„Musiałam dojść do prawdy, co robi mój syn. Zwolniłam się pracy, by go śledzić. W ten sposób odkryłam, że jestem babcią”