Od dwóch miesięcy wprowadziłam do swojego życia pewien rytuał: siadałam z notesem i planowałam „nowy początek”. Codziennie coś małego: spacer, telefon do mamy, książka na balkonie. Chciałam wierzyć, że małe kroki przywrócą mi wiarę w siebie. I wtedy zobaczyłam ogłoszenie na tablicy w windzie.
„Zapraszamy na bal maskowy! Baw się z nami i poznaj swoich sąsiadów”. Data: sobota, godzina 19. Miejsce: sala wspólna na parterze.
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zerwać to ogłoszenie. Może miałam już dość siedzenia w samotności, może chciałam zobaczyć, czy w tych blokach żyją naprawdę inni ludzie.
Postanowiłam, że pójdę
Miałam w szafie granatową suknię, którą kupiłam lata temu na wesele kuzynki, a która nigdy potem nie wyszła z szafy. Dziś wydawała się idealna – elegancka, ale nie przesadna. Pozostała kwestia maski. Szybka wizyta w małym sklepie z dekoracjami załatwiła sprawę: delikatna czarna koronka i kilka cekinów. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i pierwszy raz od dawna poczułam coś, co przypominało podekscytowanie.
Sala na parterze była udekorowana w klasyczny styl: balony, światełka, długi stół z przekąskami. Ale to nie dekoracje przyciągnęły moją uwagę, tylko ludzie. Ubrani w eleganckie stroje, anonimowi pod maskami, poruszali się jak w jakimś tajemniczym rytuale. Gdzieś w tle grała jazzowa muzyka, a ja stałam w kącie, próbując oswoić się z sytuacją.
I wtedy go zobaczyłam
Stał na drugim końcu sali, w czarnym garniturze i masce, która zakrywała większą część jego twarzy. Miał coś w sobie, co sprawiało, że wszystkie rozmowy wokół cichły. W ręku trzymał kieliszek wina i rozglądał się, jakby kogoś szukał. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę i poczułam, jak robi mi się gorąco. Kiedy zaczął iść w moją stronę, serce zaczęło bić mi jak oszalałe.
– Przyszłaś tu po raz pierwszy? – zapytał głębokim, spokojnym głosem.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Jego spojrzenie sprawiło, że poczułam się zupełnie bezbronna, ale jednocześnie intrygowana. Przełknęłam ślinę i odpowiedziałam:
– Tak… I chyba nie jestem jedyną, która nie zna tu nikogo.
Uśmiechnął się delikatnie, jakby w odpowiedzi na moje słowa.
– Może dzisiejsza noc to dobry moment, żeby coś zmienić.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu..
Zerknął na mnie zza maski, która zakrywała większą część jego twarzy, ale nie jego oczy. Były ciemne, przenikliwe, z nutą czegoś, czego nie potrafiłam nazwać – może smutku?
– Nowa sąsiadka. Cóż, musisz wiedzieć, że to osiedle ma swoje sekrety – powiedział z lekkim uśmiechem. – Niektórzy pojawiają się tu, żeby zostać. Inni tylko przechodzą.
– Przechodzą? Jak duchy? – zażartowałam, choć w jego słowach kryło się coś niepokojącego.
– Coś w tym stylu – odparł, unosząc kieliszek w geście toastu. – Może właśnie duchy bywają najbardziej pamiętane.
Jego słowa brzmiały dziwnie, ale nie odpychały mnie. Wręcz przeciwnie – były jak magnes, który przyciągał mnie coraz mocniej. Zerknęłam na niego, próbując odgadnąć, kim jest naprawdę.
– Masz w sobie coś, co trudno zapomnieć – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
– Czasami lepiej nie pamiętać – odparł, odwracając wzrok.
Jazzowy utwór wypełniał salę, a my poruszaliśmy się w jego rytmie. W jego ruchach była pewność siebie, a jednocześnie jakaś delikatność. Trzymał mnie tak, jakby bał się, że mogę zniknąć.
– Nie zdradzisz mi swojego imienia? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie przez maskę, jego oczy błysnęły w świetle lamp.
– Imiona są przereklamowane. Czasem lepiej być kimś bez przeszłości.
Był tajemniczy
Ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Byłam tylko ja, on i muzyka. Gdy utwór dobiegł końca, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta noc jest inna niż wszystkie.
Gdy wróciliśmy do stolika, nasze rozmowy nabrały bardziej osobistego tonu. Mówiliśmy o samotności, o tęsknocie za bliskością, o życiu, które nigdy nie układa się tak, jak sobie wymarzymy. On wydawał się kimś, kto znał te uczucia aż za dobrze.
– Może to głupie, ale… czuję, jakbym cię już znała – powiedziałam w końcu, zdobywając się na odwagę.
Uśmiechnął się lekko, a w jego oczach błysnęło coś, czego nie potrafiłam odczytać.
– Może kiedyś już się spotkaliśmy. A może to tylko magia tej nocy.
Godziny mijały jak sekundy. Na zegarze była już prawie północ, gdy zaproponował, byśmy wyszli na zewnątrz. Chłodne nocne powietrze uderzyło mnie w twarz, a ja poczułam, jak bardzo tego potrzebowałam.
– Zróbmy coś szalonego – powiedział, patrząc na mnie z tym swoim tajemniczym uśmiechem.
Nie odpowiedziałam, tylko skinęłam głową. Nie miałam pojęcia, co dokładnie ma na myśli, ale w tamtym momencie nie chciałam, by noc się kończyła.
– Twoje miejsce czy moje? – zapytał cicho, nachylając się do mojego ucha.
Zawahałam się przez ułamek sekundy, ale odpowiedź przyszła niemal automatycznie:
– Moje.
Nim zdążyłam pomyśleć, co robię, prowadziłam go do swojego mieszkania. To była wspaniała noc, jednak z okropnym finałem. Gdy tylko otworzyłam oczy, jego już nie było. Pozostawił mi po sobie nie tylko niesmak.
Kilka tygodni później zaczęłam czuć, że coś jest nie tak. Zwykle przypisywałam zmęczenie nowemu trybowi życia, ale gdy któregoś ranka kawa wywołała u mnie mdłości, nie mogłam już tego ignorować.
Stałam w aptece, trzymając w dłoni test ciążowy, czując, jak gorąco zalewa mi policzki. Kiedy w końcu zapłaciłam i wyszłam na zewnątrz, odetchnęłam głęboko, choć wiedziałam, że to był dopiero początek. Test zrobiłam od razu po powrocie do mieszkania. Gdy na plastikowym pasku zaczęły pojawiać się dwie różowe kreski, czas jakby stanął w miejscu. Ciąża.
Siedziałam na zimnych kafelkach w łazience, wpatrując się w test, jakby miał mi powiedzieć coś więcej. Serce waliło mi jak młot, a myśli goniły jedna za drugą. „To niemożliwe. Przecież… my tylko raz…” – powtarzałam sobie, ale głęboko wiedziałam, że to prawda.
Od tamtej nocy nie widziałam go ani razu
Przez kolejne dni próbowałam dojść do siebie, choć każda chwila była pełna napięcia. W końcu zdecydowałam, że muszę go znaleźć. Może nie czułam, że powinniśmy być razem, ale zasługiwał, by wiedzieć.
Pierwszym krokiem było osiedle, na którym się poznaliśmy. Zaczęłam od sąsiadów, udając, że szukam „starego znajomego”. Opisywałam go jako wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, ale nikt nie potrafił mi pomóc. W końcu trafiłam na Kasię, sąsiadkę, która znała wszystkich na osiedlu.
– Aaa, wiem, o kim mówisz! – powiedziała z błyskiem w oku. – Wynajmował mieszkanie w bloku obok, ale chyba już się stamtąd wyniósł.
– Wyniósł? Jak to? Masz może jakiś kontakt do niego? – zapytałam szybko, czując, jak serce podchodzi mi do gardła.
Kasia pokręciła głową.
– Nie, kochana, on tu długo nie zabawił. Wynajął na krótko, a potem się spakował. Ale może spróbuj pogadać z panem Jackiem, właścicielem tego mieszkania. On zawsze wszystko wie.
Pan Jacek, starszy mężczyzna o pogodnej twarzy, przyjął mnie w swoim biurze. Rozmawiał ze mną z sympatią, ale gdy zapytałam o niego, jego wyraz twarzy zmienił się na bardziej poważny.
– Mhm… Tak, pamiętam tego człowieka. Wynajął u mnie mieszkanie na kilka dni. Był spokojny, ale widać było, że coś go gnębi. Mówił, że potrzebuje spokoju.
– Powiedział coś więcej? Coś o sobie? – dopytywałam.
Pan Jacek zmarszczył brwi.
– Powiedział, że ma coś do załatwienia, jakieś sprawy do rozwiązania. Prawdę mówiąc, wyglądał, jakby był w kłopotach. Wspominał coś o długach. Ale to wszystko. Wyniósł się szybko i nawet klucze zostawił mi w skrzynce. Nie podał żadnych szczegółów ani kontaktu.
Długi. Ukrywał się? Nie wiedziałam, co zrobić. Czy powinnam szukać dalej? Czy dać sobie spokój?
Tamtego wieczoru, siedząc na kanapie, przytuliłam rękę do brzucha, gdzie zaczynało się nowe życie. Byłam przerażona, ale czułam też coś jeszcze – jakby delikatną iskrę nadziei, że ta historia, choć nieprzewidywalna, może być początkiem czegoś nowego.
Pewnego popołudnia Kasia zapukała do moich drzwi. Stała w progu z siatką pełną pomidorów i uśmiechem, który zwiastował plotki.
– Marta, kochana, pomyślałam, że przyniosę ci trochę pomidorów od teściów. A przy okazji... masz chwilę? – zapytała, rozglądając się, czy ktoś przypadkiem nas nie podsłuchuje.
– Jasne, wchodź – odpowiedziałam, otwierając szerzej drzwi.
Usiadłyśmy w kuchni, a Kasia zaczęła swoją tyradę: o nowych sąsiadach, problemach z zarządem osiedla i w końcu… o tym wszystkim.
– Wiesz, bo tak się zastanawiałam… mówiłaś, że szukasz tego faceta, prawda? No, tego wysokiego, przystojnego. – Zniżyła głos, jakby ktoś mógł nas usłyszeć.
– Tak – odparłam, czując, jak serce przyspiesza. – Coś o nim wiesz?
Kasia uśmiechnęła się triumfalnie.
– Wczoraj, wracając ze sklepu, spotkałam Zosię, tę starszą panią z klatki obok. Ona coś mówiła, że widziała tego faceta. Podobno pytał o jakieś pieniądze, zanim wyjechał. Wspominała, że wyglądał na kogoś, kto ucieka.
To było jak kolejny kawałek układanki
Nie tylko wyniósł się szybko, ale też desperacko szukał pieniędzy. Mogło to potwierdzać teorię pana Jacka o długach. Tylko co to oznaczało dla mnie? Dla nas?
Tego wieczoru, zamiast zastanawiać się nad tym, co dalej, postanowiłam coś zmienić. Siadłam przy komputerze i zaczęłam przeszukiwać media społecznościowe, wpisując różne kombinacje, które zapamiętałam. Nie liczyłam na cud, ale coś we mnie nie pozwalało się poddać.
I wtedy znalazłam zdjęcie. Było to grupowe ujęcie z jakiegoś wydarzenia – eleganckie ubrania, uśmiechy. Wśród uczestników stał on. Patrzył prosto w obiektyw, uśmiechając się lekko. Zdjęcie pochodziło sprzed kilku miesięcy, a opublikował je ktoś podpisany jako „Wojtek K.”. Kliknęłam w profil, serce bijące jak szalone.
Wojtek K. był właścicielem małej firmy transportowej, a zdjęcie oznaczono tagiem „Kolacja firmowa”. Może on pracował dla niego? Może miał tu jakichś znajomych? To była moja pierwsza, konkretna wskazówka. Napisałam do Wojtka wiadomość. Nie mogłam uwierzyć, że zrobiłam coś tak odważnego, ale desperacja była silniejsza.
Wojtek odpisał już po godzinie
„Dzień dobry, Marta. Rzeczywiście pracował dla mnie przez krótki czas. Jednak nie chcę wchodzić w szczegóły. Jeśli to coś pilnego, mogę spróbować do niego dotrzeć, ale od razu uprzedzam – to skomplikowana sprawa. Proszę napisać, dlaczego pani o niego pyta”.
„To ważne. Proszę przekazać mu, że chcę z nim porozmawiać. Naprawdę nie chodzi o nic złego” – odpisałam, walcząc z drżeniem rąk.
Minęły dwa dni, zanim Wojtek znowu się odezwał: „Adam powiedział, że nie może teraz rozmawiać. Przepraszam”. To zdanie zamknęło mi drzwi.
Mijały tygodnie, a ja wciąż nie mogłam odnaleźć równowagi. Choć zaakceptowałam fakt, że Adam może nigdy nie wrócić do mojego życia, nie oznaczało to, że nie dręczyły mnie pytania. Kim był? Dlaczego zniknął?
Kasia, moja sąsiadka, wciąż była ciekawa, czy coś udało mi się ustalić. Pewnego dnia zaprosiła mnie na kawę, twierdząc, że „pogadamy jak babki”. Poszłam do niej, mając nadzieję na chwilowe oderwanie od myśli o mojej sytuacji.
– Ty chyba wciąż szukasz tego faceta, co? – zapytała Kasia, mieszając cukier w swojej kawie.
– Cóż, szukałam, ale nic nie wskórałam. On chyba nie chce być znaleziony – odpowiedziałam szczerze.
Kasia westchnęła i popatrzyła na mnie z czymś, co przypominało troskę.
– Może lepiej, że go nie znajdziesz. Jeśli naprawdę miał długi i się ukrywał, to co dobrego mogłoby z tego wyniknąć? Może on sam cię przed czymś chroni.
– Ale to ojciec mojego dziecka. Nie mogę po prostu udawać, że nie istnieje – powiedziałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
– A może właśnie powinnaś? – Kasia patrzyła na mnie poważnie. – Czasem ludzie pojawiają się w naszym życiu tylko na chwilę, żeby coś zmienić, i odchodzą. Może on był kimś takim? Zajmij się sobą i dzieckiem. Tak będzie lepiej.
Chciałam jej odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów. W głębi duszy wiedziałam, że mogła mieć rację, ale wciąż nie byłam gotowa, by zamknąć ten rozdział.
Czekało mnie nowe życie jako matki, a przygotowania do tego zaczynały mnie przytłaczać. Wizyty u lekarza, zakupy dla dziecka, myślenie o tym, jak sobie poradzę finansowo – wszystko to tworzyło mieszankę niepokoju, która wypełniała każdy mój dzień.
– Jesteś tam… – wyszeptałam, kładąc dłoń na brzuchu. W tym momencie poczułam coś, czego dawno nie czułam – spokój.
Nie wiedziałam, jak poradzę sobie z tą nową sytuacją, ale wiedziałam jedno: byłam w tym już nie sama.
Przestałam go szukać
Nie dlatego, że straciłam nadzieję, ale dlatego, że zrozumiałam, że mój świat nie może się kręcić wokół niego. Jego zniknięcie było jego wyborem – tajemniczym, trudnym do zaakceptowania, ale jednak wyborem. Mój był inny. Wybrałam bycie matką.
Powoli zaczęłam urządzać mieszkanie na nowo. Mały pokój, który dotąd służył mi za składzik, przemieniał się w dziecięcą oazę. Malowałam ściany na ciepły beż, wybierałam meble, przeglądałam urocze ubranka, których dotąd nie zauważałam w sklepach. Każda decyzja, nawet ta najdrobniejsza, była krokiem ku akceptacji tego, co nadchodziło.
Kasia, mimo swojej wiecznie wścibskiej natury, okazała się wspaniałą pomocą. Przy każdej wizycie przynosiła coś nowego: kołderkę, kilka bodziaków, książki o macierzyństwie.
– Będziesz świetną mamą – powiedziała któregoś dnia, gdy montowałyśmy razem łóżeczko. – Wiesz, dzieci to największa przygoda. Choć czasem masz wrażenie, że nie wiesz, co robisz, one patrzą na ciebie, jakbyś była całym ich światem.
Słowa Kasi grzały mnie w sercu, choć nie mogłam zaprzeczyć, że strach wciąż mnie nie opuszczał. Ale to było w porządku. Zrozumiałam, że lęk i miłość mogą iść w parze.
I tak postanowiłam: nie będzie to opowieść o tęsknocie za tym, co zniknęło, ale o nadziei i nowym początku, który stworzyliśmy razem – ja i mój syn.
Czytaj także:
„Teściowa w Święta potraktowała mnie jak śmiecia. Zbeształa mnie przy dzieciach, bo niszczyłam jej rodzinne tradycje”
„Płakałam, gdy córka nie zaprosiła mnie na rodzinne Święta. Musiałam pójść na Wigilię dla ubogich”
„W Święta dzwoniłam pod obce numery, bo chciałam usłyszeć czyjś głos. Jeden telefon okazał się prezentem od losu”