„Kocham wspinaczkę, bo potrzebuję adrenaliny. Moja kobieta w pełni to rozumiała, dopóki nie okazało się, że jest w ciąży…”

mężczyzna, który lubi się wspinać fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„– Chcesz wspinać się z tym wariatem? Przecież on szuka śmierci, jest niebezpieczny dla siebie i otoczenia – krzyczała, jakby ją diabeł opętał. – Wszyscy wiedzą, że Góral uwielbia ekstremalne doznania, ryzykuje, żeby poczuć kopa. O to ci chodzi? Chcesz tam umrzeć?”.
/ 28.10.2022 17:15
mężczyzna, który lubi się wspinać fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Góry oznaczają wolność. Im trudniejsza trasa, tym większa satysfakcja poprzedzona taką dawką adrenaliny, że nic nie może się z tym porównać. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy, chociaż to złe porównanie. Pokonywanie zboczy, oswajanie niebezpieczeństwa, przekraczanie granic to sposób na życie, jaki wybrałem. Myślałem, że tak będzie zawsze, że nikt mi tego nie odbierze, ale chyba jest inaczej. Małgosia mi to uświadomiła. Zajadle broniłem swojej niezależności i prawa do pasji, ale coś do mnie dotarło. Jestem odpowiedzialny za rodzinę. Jeśli zginę w górach, nie tylko unieszczęśliwię żonę, ale też syna. Trudna sprawa.

Jeszcze do końca się nie poddałem, nie mogę porzucić wszystkiego co kocham z dnia na dzień i nagle stać się innym człowiekiem. Muszę wszystko przemyśleć. Na razie schowałem do szafy plecak trekkingowy. I tak przez najbliższe pół roku nigdzie nie wyjadę, muszę najpierw wykurować nogę, pośrednią przyczynę całego tego zamieszania.

Oderwała się od ścianki i runęła w dół

Poznaliśmy się w Alpach. Przyjemnie było popatrzeć na szczupłą, umięśnioną dziewczynę, która potrafiła pokonywać najtrudniejsze drogi wspinaczkowe. Nie mogłem oderwać od niej oczu. Przesuwała się w górę po skalnej ścianie prawie bez asekuracji. Tu i ówdzie wbijała zabezpieczający hak, łapała się skalnych występów, zapierała stopy w centymetrowych rozpadlinach. Sunęła w górę bez wysiłku. Ale dobrze wiedziałem, jakiego wytrenowania wymaga ta lekkość i skuteczność. Góra była jej, poddawała się obłaskawiona przez jej niezwykłe umiejętności.

Ja też się poddałem urokowi Małgosi. Zakochałem się w dziewczynie w kasku i ze zwojem liny w rękach. Była trudna do zdobycia jak górski masyw, ale jestem cierpliwy. Nie poskutkował szturm, więc zastosowałem metodę oblężniczą, jak podczas zdobywania ośmiotysięcznika. Nie mogła zrobić dwóch kroków, żeby się na mnie nie natknąć, byłem tam gdzie ona, zawsze i wszędzie.

W końcu ją zdobyłem. Małgosia twierdzi, że zaimponował jej mój upór. Zostaliśmy parą. Nie mogło być lepiej. Oboje byliśmy zakochani w górach, dzieliliśmy tę samą pasję. Nie musiałem jej tłumaczyć, dlaczego znikam z miasta, nie czekała na mnie cała we łzach, bo po prostu jeździliśmy razem.

Wtedy interesowałem się wspinaczką, technicznym pokonywaniem trudnych ścian dwójkami z użyciem liny asekuracyjnej. Teoretycznie powinno to wyglądać tak: wspinacz, który idzie pierwszy, wbija w skałę haki, przez które przechodzi lina. Toruje drogę, tworzy zabezpieczenia, ale polega na idącym za nim partnerze. W razie gdyby odpadł od ściany, powinny utrzymać go dolne haki oraz siła mięśni kolegi. To w teorii, praktycznie bywa trochę inaczej. Pęd i masa spadającego człowieka potrafią oderwać od ściany również tego, który asekuruje, więc ryzyko, i to całkiem niemałe, zawsze istnieje.

Przekonaliśmy się o tym z Małgosią na dość prostej drodze wspinaczkowej. Ona szła przodem, ja ją zabezpieczałem. Nie zawsze tak było, tym razem wybraliśmy ten wariant. Małgosia odpadła od ściany w najmniej spodziewanym momencie. Nie zdążyłem się przygotować, zaskoczenie spowodowało, że ledwie zarejestrowałem ciało dziewczyny przelatujące obok mnie z siłą pocisku. Zdawało mi się, czy naprawdę zobaczyłem przerażenie w jej oczach?

Odruchowo przywarłem do spękanego w tym miejscu wapienia, wciskając palce w każdą możliwą szczelinę i napinając mięśnie. Żadne to zabezpieczenie, pamiętałem jednak o haku tkwiącym dwa metry pode mną. Zawsze to jakaś gwarancja, że zdołamy się z tego wykaraskać. I rzeczywiście, gdyby nas nie utrzymał, nie pisałbym dziś tych słów. Małgosia, mimo że ważyła niewiele, spadając pociągnęła mnie za sobą, nie miałem szans utrzymać się na ścianie. Lecieliśmy w przepaść, dopóki nie przystopowało nas szarpnięcie. Linka asekuracyjna napięła się, zatrzymując nas w locie ku ziemi.

Serce biło jak szalone, krew szumiała w uszach, strach mijał, ustępując poczuciu mocy. Czułem się jak ptak. Leciałem. Żyję. Wszystko jest znów pod kontrolą.

– Z lewej masz półkę, dosięgniesz jej? – krzyknąłem do wiszącej niżej Małgosi, gdy rozejrzałem się wokół.

Usłyszała, bo rozbujawszy linę, wyciągnęła nogi do przodu i zaczepiła je o skalny występ. Potem wdrapała się na półkę, zwalniając linę. Teraz ja przylgnąłem do ściany. Powinienem wbić następne zabezpieczenie, lecz byłem zbyt nakręcony, nie chciałem asekuracji. Po prostu ześlizgnąłem się do Małgosi, lądując obok niej.

Co chwila słyszałem z jej ust kazania

– Luz, nie? – starałem się mówić spokojnie, ale byłem bliski euforii.

– Luz – zgodziła się Małgosia, ale nie patrzyła na mnie.

Po raz pierwszy zabrakło między nami tego niezwykłego porozumienia, partnerskiej więzi.

– Idziemy dalej, czy chcesz jeszcze odpocząć? – zapytałem.

Małgosia spojrzała w górę, szybko oceniła sytuację i wstała, przywierając całymi plecami do ściany.

– Przez chwilę myślałam, że zwariowałeś, ale masz rację. Droga do góry jest krótsza i łatwiejsza niż w dół. Chodźmy – powiedziała.

Dla laika to brzmi dziwnie, ale czasem tak bywa: łatwiej jest osiągnąć szczyt niż wrócić.

Tydzień później Małgosia już wiedziała na pewno, że jest w ciąży. Powiedziała mi o tym w pociągu, gdy wracaliśmy z gór. Bardzo się ucieszyłem, słysząc to. Małgosia była i nadal jest kobietą mojego życia, byłem więc pewien, że dziecko będzie wspaniałym dopełnieniem naszej miłości. A jednak od tej chwili wszystko się zmieniło. Nie zdziwił mnie fakt, że kobieta w ciąży nie będzie chciała się wspinać, ale dlaczego ja miałbym z tego rezygnować?

– Jedź w góry, ale wybierz normalną drogę, nie szukaj guza – mówiła.  – Widziałam, jak się nakręciłeś tam, na ścianie. Kilku takich miłośników adrenaliny znałam, mało który jest cały i zdrowy. Uzależniłeś się od ryzyka, czy mi się wydaje?

– Nie mów głupstw – zbywałem ją, chociaż wiedziałem, że ma rację.

– Jesteś nam potrzebny, mnie i dziecku. Od teraz nie żyjesz tylko dla siebie – takie kazania słyszałem prawie codziennie.

Nie poznawałem jej. Spodziewała się, że będę siedzieć w domu?

Nie mogliśmy się porozumieć. Zanim urodził się Szymon, udało mi się wymknąć w góry tylko dwa razy. To były spacerowe wypady, ale szykowało się coś ekstra. Nie wiedziałem tylko, jak powiedzieć o tym Małgosi. Została matką i była podwójnie przewrażliwiona na punkcie mojego bezpieczeństwa. Wiedziałem, że nie przyjmie dobrze wiadomości o ekstremalnej wyprawie w Dolomity z Góralem.

Rzeczywiście, jak tylko o tym napomknąłem, wpadła we wściekłość. Wtórował jej Szymek, który zanosił się od płaczu.

– Chcesz wspinać się z tym wariatem? Przecież on szuka śmierci, jest niebezpieczny dla siebie i otoczenia – krzyczała, jakby ją diabeł opętał. – Wszyscy wiedzą, że Góral uwielbia adrenalinę, ryzykuje, żeby poczuć kopa. O to ci chodzi? Chcesz tam umrzeć?

Nie mogłem tego wytrzymać. Trudno mi się z nią dyskutowało, tym bardziej że brakowało mi argumentów. Miała cholerną rację, ale co z tego? Raz w życiu chciałem spróbować tego, co proponował Góral, chyba mogłem decydować sam o sobie?

Dla niego wspinaczka była zabawą, on nie czuł lęku

Małgosia była innego zdania. W przeddzień mojego wyjazdu zabrała Szymka i pojechała do rodziców na drugi koniec Polski. Gdyby nie wstyd przed Góralem pewnie zrezygnowałbym wtedy z wyprawy. W samolocie do Włoch ciągle przeżuwałem gorycz rozstania.

Zanim urodził się syn, Małgosia była całkiem inna. Nigdy szalona, ale lubiła rozsądne ryzyko i kochała góry tak jak ja. Czy te czasy nigdy nie wrócą? Opanował ją lęk przed tym, że zostanie sama z dzieckiem, że Szymon będzie wychowywał się bez ojca? Jakbym już leżał nieżywy w skalnej rozpadlinie. A przecież wielu wspinaczy ma rodziny. „Dobra, szukam ekstremalnych wrażeń z Góralem. Zrobię to tylko raz, potem wrócę do zwykłej wspinaczki. Słowo” – uspokoiłem rosnące we mnie poczucie winy.

Góral rzeczywiście był szaleńcem, ale w pozytywnym znaczeniu. Wytrenowany do granic możliwości, miał niebywałą kondycję i stalowe mięśnie. Ja też byłem dobry, ale musiałem się zdrowo napocić, goniąc go po pionowej skale urozmaiconej kilkoma trawersami i przewieszkami. Góral pruł jak szatan, lekceważąc grawitację. Nie tracił czasu na haki, na tworzenie zabezpieczeń. Był z tego znany w środowisku. Jedni go podziwiali, inni mieli za wariata. Małgosia należała do tej drugiej grupy. A ja?

Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co o tym myśleć. Chyba Góral po prostu mi imponował. Szedł po skale jak pająk, bez lęku, mając duży zapas sił. Wspinaczka była dla niego zabawą, ciągle poszukiwał nowych wrażeń. Wiedziałem, że czeka mnie z nim naprawdę dużo ekstremalnych przeżyć. Celem było miejsce, gdzie dało się postawić stopy. Góral wyjął coś w rodzaju kuszy i wystrzelił linkę zakończoną kotwicą. Poszybowała ponad przepaścią i wylądowała kilka metrów niżej, na drugim skalnym grzbiecie między głazami.

– O to ci chodziło? – spytał mnie, wskazując linowy most.

Trawers tyrolski. Robiłem już coś takiego, ale tylko na linie rozpiętej między drzewami.

– Wytrzyma obciążenie? – spytałem, mając w pamięci lądowanie kotwicy na niepewnym gruncie.

– Diabli wiedzą, powinna – powiedział Góral i szarpnął mocno linę. – Przekonamy się, na tym polega zabawa. Jedziesz pierwszy? Nie? Dobra, to ja lecę.

Wpiął się i zaczął zsuwać w dół. Człowiek nad przepaścią, którego jedynym gwarantem jest, nie do końca pewnie, zaczepiona lina. Góral sprawnie wylądował na skałach i obejrzał zaczep linki. Widziałem, jak mocuje ją inaczej, mocniej. Nie chciałem nawet myśleć, gdzie była wcześniej, kiedy powierzał jej swoje życie. Trawers nad przepaścią dostarczył mi właśnie takich wrażeń na jakie liczyłem, wyruszając na tę wyprawę. Mocnych, ekstremalnych.

Jednak nie wszystko poszło dobrze. Zwichnąłem kolano, wprawdzie nie na linowym moście, a podczas schodzenia w dół. Stopa zaklinowała mi się w szczelinie, przekręciłem nogę, chrupnęło i było po wszystkim. Musiałem usztywniłem staw. W tym stanie dobrnąłem do końca wyprawy. Zanim wróciłem do domu, kolano było już spuchnięte jak balon. Kuśtykając, wszedłem na górę i wyjąłem klucze. Zza drzwi usłyszałem gaworzenie dziecka. Szymon! Małgosia! Wrócili!

Nie ma mowy o kolejnej wyprawie...

Małgosia próbowała coś powiedzieć, ale zamknąłem ją w tak mocnym uścisku, że straciła oddech.

A to co? – spytała zamiast powitania, wskazując na moją nogę.

– Kolano – odparłem.

– Widzę. Wszystko w porządku? Poza tym jesteś cały?

– W jednym kawałku.

– Opowiesz mi, co robiliście z Góralem? – zapytała.

– Lepiej nie – odparłem szczerze. – Mogę ci tylko obiecać, że więcej z nim nie pojadę.

– Dziękuję, ale wolałabym, żebyś zrozumiał, jak jesteś dla nas ważny. Chciałbyś, żeby obcy facet wychowywał twojego syna?

– Małgosia, jaki facet? Czy ty aby nie przesadzasz? Odkąd urodził się Szymon, zdążyłaś mnie kilka razy uśmiercić, zostać wdową, przeboleć stratę i zafundować Szymkowi drugiego tatusia – powiedziałem.

Śmialiśmy się z tego oboje. Jak na ironię, jakiś czas później, nie ja, lecz Małgosia wylądowała w szpitalu. Zostałem na dwa tygodnie sam z synkiem, ambitnie odrzucając pomoc obu babć. Wziąłem urlop w pracy i zająłem się małym. Przyszło mi wtedy do głowy: a co, jeśli Szymek nie mógłby na mnie liczyć? Jego mama w szpitalu, babcie daleko… Niby jakieś wyjście zawsze się znajdzie, ale przecież dziecku najlepiej z rodzicem.

– Prawda, Szymuś? – spytałem, podnosząc w górę synka.

Kolano już w porządku, Małgosia wróciła ze szpitala do domu, a Góral zaproponował mi kolejną wyprawę. Odmówiłem.

– Stary, nie dorastaj, bo staniesz się starym dziadem – doradził mi. – Trzeba pielęgnować fantazję, podążać za marzeniami, inaczej będziesz kręcić się w kółko jak chomik. Rozumiesz?

Łatwo mu było mówić takie rzeczy, bo nie miał rodziny. To była nasza ostatnia rozmowa, więcej go nie widziałem. Szczerze mówiąc, trochę żałuję. Może kiedyś, kiedy Szymek podrośnie, znów wyprawię się, by przeżyć ekstremalną przygodę. Ciągle tkwi we mnie chęć sprawdzenia się, doznania czegoś z pogranicza życia i śmierci. Nie zduszę tego w sobie.

Mam nadzieję, że synek nie odziedziczył po mnie zamiłowania do adrenaliny. Już niedługo zabieramy go w góry na pierwszą dziecięcą wyprawę, a jak podrośnie zapiszemy go na kurs skałkowy. A jeśli wymknie się spod kontroli i zapragnie mocniejszych przeżyć? Mam nadzieję, że nie, bo martwiłbym się o niego. Zaczynam rozumieć, co Małgosia miała na myśli.

Czytaj także:
„Topiłam smutki w butelce wódki. Przepiłam zdrowie, pieniądze i rodzinę. Cios, który zadał mi los, pomógł mi odbić się od dna”
„Córka rodzi dzieci na potęgę, choć ledwo umie zadbać o samą siebie. Doskonale wie, że mamusia jak zwykle uratuje jej tyłek"
„Związek zacząłem >>od drugiej strony<<. Najpierw ukochana siedziała nago w moim fotelu, a dopiero później wyznałem jej miłość”

Redakcja poleca

REKLAMA