„Kocham Janka, ale gdy oznajmił mi, że dostał pracę w USA, nie chciałam z nim jechać. Niech wybiera: albo kariera, albo ja”

kobieta po kłótni z partnerem fot. Adobe Stock, JustLife
„Czułam, że to są nasze ostatnie wspólne chwile. W połowie stycznia w mieszkaniu Janka zobaczyłam bilet lotniczy. 27 stycznia, godzina 17. A więc jednak leci. Nic nie powiedziałam, pobiegłam popłakać w łazience. Potem przez cały wieczór udawałam, że nic się nie stało. Czekałam, aż sam mi powie”.
/ 15.03.2023 15:15
kobieta po kłótni z partnerem fot. Adobe Stock, JustLife

Nie wierzę w związki na odległość. Raz już próbowałam. Dzieliło nas trzysta kilometrów, a i tak nic z tego nie wyszło. Dlaczego miałoby się udać, gdy w grę wchodzi parę tysięcy kilometrów? Nie ma szans.

To pewnie jakiś defekt genetyczny, ale nigdy nie interesowali mnie mili i dobrze wychowani chłopcy. Gdy pierwszy raz w życiu przyprowadziłam do domu chłopaka, mama wpadła w panikę. Hubert był punkiem. Każdy włos sterczał mu w inną stronę, miał na sobie za dużą czarną marynarkę i poszarpane na kolanach spodnie. W naszym salonie z kryształami w kredensie i przy stole nakrytym białym haftowanym obrusem wyglądał absurdalnie. Ale gdy zaczął opowiadać o książkach, które czyta w oryginale w pięciu językach, nawet tata zaczął mu się przysłuchiwać. Po maturze zniknął mi z oczu. Podobno wyjechał do Paryża.

Na studiach poznałam Łukasza. Miał się za artystę. Chodził w długim skórzanym płaszczu i kolorowych szalach. Twierdził, że studiuje na ASP. Naprawdę wylali go już po pierwszym semestrze. Do dziś nie mam pojęcia, skąd brał pieniądze. Ale w pubie potrafił nagle wskoczyć na ławkę i zaprosić wszystkich na piwo. Moi rodzice nauczeni doświadczeniem uznali, że poczekają. Mieli rację, bo wytrzymałam z nim zaledwie kilka miesięcy.

Paweł był grafikiem. Wypalał papierosa za papierosem, po nocach pracował, w dzień spał. Przystojniak ubierający się z wystudiowaną nonszalancją. Na imprezach zawsze otaczał go wianuszek kobiet. Był czarujący i zbuntowany. Można z nim było konie kraść, ale na pewno nie wiązać życiowe plany.

Rozstańmy się, póki się jeszcze lubimy

Po nim zrobiłam sobie przerwę. Skupiłam się na nauce i obronie dyplomu. W sumie mało przydatnego, bo co w dzisiejszych czasach może robić historyk sztuki? W mojej pierwszej pracy sprzedawałam figurki kotów, świeczki i wazoniki. To była mała galeria w centrum handlowym. Potem przez rok uczyłam w szkole plastyki. Uciekłam, gdy tylko w czerwcu zadzwonił ostatni dzwonek. Nie miałam cierpliwości.

Próbowałam pracy w korporacji. Zaczęłam jako asystentka w firmie reklamowej. Znowu pudło. Potem pomagałam przy sesjach modowych. Ale ten zmanierowany światek szybko mnie odstraszył.

Któregoś dnia spotkałam koleżankę ze szkoły. Siedziała w domu i wychowywała córkę. Z nudów dziergała na drutach czapki i sweterki. Naprawdę świetne. Tak od słowa do słowa narodził się pomysł otworzenia wspólnie butiku. Ja miałam zająć się sprzedażą, Olka dostarczaniem towaru. Znalazłam mały lokal w centrum. Znajomy pomógł mi napisać biznesplan i dostałam kredyt. Rodzice byli pewni, że zbankrutuję w rok. Tymczasem interes ciągle się kręci. Oprócz rzeczy Oli sprzedaję jeszcze ubrania projektowane przez kilka innych dziewczyn. Mam stałe klientki, które nie wychodzą ode mnie bez kilku wypełnionych papierowych toreb.

Kubę poznałam w pracy. Był bratem Kasi, jednej z projektantek. Nie był aż tak niegrzecznym chłopcem jak moi poprzedni absztyfikanci. Miał pracę, dwa psy i w każdą niedzielę chodził do mamy na rodzinny obiad. Ale jak balował, to na całego. Imprezowanie z Kubą kończyło się dopiero wtedy, gdy świtało. Nie przeszkadzało mi to. Zakochałam się po uszy i tylko to się liczyło. Wprowadziłam się do jego małego domku za miastem. I zaczęłam go urządzać. Bo u Kuby było tylko łóżko, stół i dwa krzesła. Nie miał nawet szafy.

Powoli, krok po kroku, udawało mi się go udomowić. Rodzice go polubili. Z tatą dyskutował o piłce nożnej, a z mamą o książkach. Byłam pewna, że to jest ten jedyny. Że zestarzejemy się razem. I wtedy okazało się, że Kuba dostał propozycję pracy we Wrocławiu. Propozycję, której nie mógł i nie chciał odrzucić.

 – To tylko 350 km, nie koniec świata. Będziemy się widywać w weekendy. Damy radę – przekonywał.

A ja nie miałam wyjścia. Przecież nie mogłam zabronić mu jechać!

Przez pół roku starałam się, jak mogłam. Rozmowy przez internet, piątkowe wyprawy do Wrocławia. Co drugi weekend Kuba przyjeżdżał do Warszawy. Po kilku miesiącach coraz częściej okazywało się, że nie może, że coś go zatrzymuje, że mu przykro… Nic dramatycznego się nie wydarzyło. Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Mieliśmy sobie coraz mniej do powiedzenia. Trzy lata temu po wigilii u moich rodziców w końcu nie wytrzymałam.

– Kuba. Jestem pewna, że myślimy podobnie. Tylko żadne z nas nie chce się przyznać do porażki. Nasz związek już nie istnieje. Przestańmy udawać. Rozstańmy się, póki jeszcze się lubimy i szanujemy – zaproponowałam, gdy wsiedliśmy do auta.

Kuba nic nie powiedział. Pochylił się i pocałował mnie w rękę. Zrozumiałam, że się ze mną zgadza. Czasem się widujemy. U Kasi, na imprezach. Rok temu zaczął pojawiać się z poznaną we Wrocławiu Basią. Od Kasi wiem, że lada chwila urodzi im się dziecko. Cały czas mieszkam w jego domu. Płacę mu za wynajem. Psy zostały ze mną – w mieszkaniu we Wrocławiu raczej by się nie odnalazły.

Przez następny rok skupiłam się na pracy. Otworzyłyśmy filię butiku na Pradze. Miałam tyle roboty, że na romanse zabrakło mi czasu. Potem były jakieś krótkie związki, znajomości na jedną noc. Na kogoś na stałe nie miałam na razie ani chęci, ani odwagi.

Wyglądał tak, że go nie poznałam!

Jaśka poznałam w pracy. Z początku nawet mi nie przyszło do głowy, że moglibyśmy być razem. Nie mój typ. Elegancik w drogim garniturku. Pracował dla banku, który chciał przejąć mój lokal w centrum. Miałam umowę na wynajem na 10 lat, więc jedyne, co mogli zrobić, to przekonać mnie, żebym im go odstąpiła. Janek w imieniu swojego pracodawcy oferował złote góry, a ja byłam nieugięta. Lubiłam to miejsce, moje klientki były do niego przywiązane. Nie miałam zamiaru się stąd wynosić, i to za żadną cenę. Ola, moja wspólniczka, zaczęła mieć wątpliwości.

– Anka, to bardzo dużo pieniędzy. Mogłybyśmy znaleźć inny lokal. I może otworzyć kolejną filię – próbowała mnie przekonać, ale się uparłam. Sama nie do końca wiem, dlaczego.

– To jest pani ostateczna decyzja? – Janek pytał już trzeci raz.

Kiwałam głową i chciałam, żeby już wreszcie sobie poszedł.

– Okej. Czyli moja misja jest skończona. Od tej chwili nie łączą nas żadne relacje służbowe – oświadczył, a ja zastanawiałam się, o co mu chodzi.

Jest aż takim formalistą? Musi wygłaszać takie formułki? Pewnie podsunie mi do podpisu jakieś papiery!

– To w takim razie mogę z czystym sumieniem zaprosić panią na kolację – to było ostatnie zdanie, jakie spodziewałam się od niego usłyszeć, więc z wrażenia zakrztusiłam się kawą.

– Słucham?

– No… zapraszam panią na randkę. Restauracja, świece, wino, dobre jedzenie… Proste.

Ani przez chwilę nie myślałam o nim w tych kategoriach. W ogóle nie był w moim typie. Nawet nie umiałam powiedzieć, czy jest przystojny. Widziałam tylko te eleganckie okularki, garnitur i teczkę. Tak bardzo mnie zaskoczył, że aż się zgodziłam!

Umówiliśmy się na sobotę. W piątek dostałam SMS-em adres restauracji. Sprawdziłam ją w internecie i… wpadłam w panikę. To była bardzo droga i bardzo elegancka restauracja! Nie dość, że nie miałam się w co ubrać, to jeszcze bałam się, że nie będę umiała się zachować! Użyję nieodpowiedniego widelca… Postanowiłam, że powiem, że jestem na diecie i zamówię tylko sałatkę. Ale co z ubraniem? Sukienki, które sprzedawałam w swoich butikach, zupełnie nie pasowały do tego miejsca. Z drugiej strony – mam się ubrać w coś, w czym nie będę sobą? Dla faceta, który nawet mi się nie podobał?

Zadzwoniłam po poradę do Oli. Jak usłyszała, z kim idę na randkę, najpierw śmiała się przez kwadrans…

Nie pomagasz – wysyczałam wściekła w słuchawkę.

W końcu udało jej się wykrztusić, że zaraz do mnie przyjedzie.

Rany, ale przystojniak...

Zjawiła się po półgodzinie z naręczem ubrań i torbą pełną dodatków. Godzinę i butelkę wina później udało nam się z tego co przyniosła i co znalazłyśmy w mojej szafie skomponować strój elegancki i w moim stylu.

– No twój bankier powinien być zadowolony. Nie przyniesiesz mu wstydu, a jednocześnie będzie mógł pokazać, że ma dziewczynę z niebanalnym gustem – kpiła Olka, ale postanowiłam puścić jej uwagi mimo uszu.

Gdy lekko (celowo) spóźniona weszłam do restauracji, przez chwilę byłam pewna, że wystawił mnie do wiatru. Rozejrzałam się raz, potem drugi. Nagle zobaczyłam, że ktoś do mnie macha. Zatkało mnie. Wyglądał zupełnie inaczej. Zniknęły okulary i dopasowany garnitur. Był w dżinsach, płóciennej koszuli rozpiętej pod szyją i czarnej marynarce. Włosy, poprzednio zaczesane, opadały mu na oczy.

Rany! Przystojniak! – przeleciało mi przez myśl, gdy przeciskałam się pomiędzy stolikami.

– Już się bałem, że nie przyjdziesz

– Janek zerwał się i szarmancko odsunął mi krzesło. – Przepraszam, ale możemy sobie mówić na ty, prawda? – zreflektował się.

Skinęłam potakująco głową.

Wieczór był o wiele bardziej udany, niż się spodziewałam. Oczywiście dałam sobie spokój z pomysłem jedzenia tylko sałatek. W karcie było tyle pysznych dań, że nie bardzo wiedziałam, na co się zdecydować. W końcu pozwoliłam wybrać Jankowi. Zanim doszliśmy do deseru, wypiliśmy dwie butelki wina i poruszyliśmy mnóstwo ciekawych tematów… Opowiadałam mu o butikach i moich fantastycznych projektantkach. A on mnie o swojej pasji – rowerach. Okazało się, że też ma dwa psy i zimą startuje z nimi w wyścigach zaprzęgów!

Powiedział, że w niedzielę wybiera się na wycieczkę rowerową do lasu blisko mojego domu!

– To zapraszam na drugie śniadania albo na obiad, co tam wypadnie. Jestem cały czas w domu.

Przystał na to skwapliwie.

Pół nocy zastanawiałam się, co na siebie włożyć. Żeby wyglądać ładnie, ale po domowemu. Od rana do południa zdążyłam się przebrać trzy razy. Ciągle coś próbowałam udoskonalić. Nasmażyłam górę naleśników. Nadadzą się na każdy posiłek – uznałam. Potem sama przed sobą udawałam, że zajmuję się tym, co zawsze. Naprawdę wyglądałam przez okno i niecierpliwie czekałam na Janka.

Dla zabicia czasu zabrałam psy na spacer. Patrzyły na mnie zdziwione, gdy zamiast iść w głąb lasu, krążyliśmy dookoła domu. W końcu koło trzynastej z gęstwiny wyłonił się rowerzysta. Był tak zabłocony, że nie od razu go poznałam. Za nim biegły dwa brudne husky.

– Halo. Czy to domek Baby-Jagi? – zawołał radośnie.

Na szczęście miał ubrania na zmianę, którymi mi zamachał.

– Wpuścisz brudnego włóczęgę do łazienki? – zapytał.

Udawałam, że nie patrzę, gdy na tarasie zdejmował brudne ubranie i w samych bokserkach z przepraszającą miną przemknął do łazienki. Zdążyłam zauważyć, że ma ładną klatę i wyrzeźbiony brzuch. Jego psy grzecznie położyły się na tarasie. Przyniosłam im miskę z wodą. Moje kundle siedziały w domu, wolałam sama nie próbować zapoznawać ze sobą psiego towarzystwa.

Wypuściłam je dopiero, gdy Janek, już w czystych ciuchach, wyszedł z łazienki. Suczka, Tosia, przywitała czworonożnych gości radośnie. Misiek trochę się nastroszył, jak na gospodarza przystało. Ale gdy nie udało mu się wyprowadzić psów Janka z równowagi, zaczął je ignorować. Odetchnęłam z ulgą, na tym odcinku będzie spokój. Mogłam zająć się moim dwunożnym gościem.

Miłość na odległość – to nie dla mnie

Przez godzinę objadaliśmy się naleśnikami. Gdy zaproponowałam kieliszek nalewki, Janek nie odmówił. Także drugiego i trzeciego. Zaczęłam się zastanawiać, jak zamierza wrócić do domu… Problem rozwiązaliśmy w dość prosty sposób: Janek pojechał do domu dopiero w poniedziałek rano. Zawsze się zastanawiam nad sensem powiedzenia, że ktoś z kimś „sypia”. To, co robiliśmy tamtej nocy, ze snem nie miało wiele wspólnego.

Jezu, co za tempo – skomentowała w poniedziałek Ola, gdy jej opowiedziałam, jak wyglądał mój weekend.

– Jeszcze w zeszłym tygodniu był tylko upierdliwym bankowcem, a dziś jesteście kochankami. Fiu, fiu…

Przestała kpić dopiero, gdy oberwała czapką, w którą miałam ubrać manekina na wystawie.

Za namową Janka ja też zaczęłam jeździć na rowerze. Nie w trudnym terenie, jak on, ale w weekendy wypuszczałam się z nim na wycieczki. Spodobało mi się to. Objechaliśmy razem wszystkie podwarszawskie lasy. A w październiku wypuściliśmy się nawet dalej, pojechaliśmy na wycieczkę na Podlasie.

W Boże Narodzenie poznałam rodziców Janka. A on moich.

– No bardzo miły i dobrze wychowany chłopak – mama była zachwycona.

Wiedziałam, że w duchu dodała „nareszcie”. Z tatą też szybko znalazł wspólny temat – kolarstwo. W drugi dzień świąt, gdy byliśmy u cioci Helenki, usłyszałam, jak mama wyznaje siostrze w kuchni.

– Jezu, mam nadzieję, że tym razem już coś z tego będzie. Ania za rok skończy trzydziestkę. Z tego Janka byłby fajny zięć.

– Mamo, też mam taką nadzieję – powiedziałam do siebie, ale nie przyznałam się, że ją słyszałam.

W sylwestra Janek zabrał mnie na wycieczkę sankami. Tori i Rusty radośnie rwały do przodu. Padał śnieg. Było jak w bajce. Gdy Janek oświadczył, że musi mi powiedzieć coś ważnego, byłam pewna, że może nie od razu się oświadczy, ale chociaż zaproponuje, żebyśmy razem zamieszkali.

Mało nie zawołałam: „tak”, zanim usłyszałam, co ma do powiedzenia.

– Dostałem propozycję pracy w filii banku w Nowym Jorku. Muszę podjąć decyzję do środy. Wiesz, ja zawsze marzyłem, żeby tam mieszkać. Byłem tam dwa razy na wakacjach. I od razu się w tym mieście zakochałem. Zawodowo to też wielki krok do przodu. I szansa. To tylko rok, może dwa lata. Jakoś sobie poradzimy, prawda?

Zakręciło mi się w głowie. Nie mogłam uwierzyć, że taka sytuacja zdarza mi się po raz drugi. Wiedziałam też, że tym razem już na to nie pójdę. Pamiętałam, ile mnie kosztował ten rok szarpaniny z Kubą.

– Janek, to nie ma sensu. Ja już to raz przerabiałam. Kuba wyjechał tylko do Wrocławia, widywaliśmy się w każdy weekend, a i tak nam się nie udało. Jak to sobie wyobrażasz, że będziemy się spotykać raz, dwa razy w roku?! Tylko się wzajemnie udręczymy. Nie ma mowy. Musisz się zdecydować. Nie będę mieć żalu, zrozumiem.

Tamten samolot odleciał bez niego

Moja odpowiedź go zaskoczyła. Namawiał mnie, żebym pojechała z nim.

– Znajdziemy kogoś, kto pomoże Oli prowadzić butiki na miejscu. A interesu będziesz doglądać ze Stanów. Wiesz, może to szansa, może wasze ubrania spodobają się komuś w Nowym Jorku? – Janek wyraźnie na poczekaniu wymyślał plan B.

Przez chwilę dałam się w to wciągnąć. Wyobraziłam sobie, jak siedzę na trawie w Central Parku i czytam książkę. Ale szybko się opamiętałam.

– Kochanie. Ja nie znam angielskiego. Co ja bym tam robiła? Mam siedzieć w domu i czekać na ciebie z obiadem? Jak porządna amerykańska żona? W wykrochmalonym fartuszku? Moje życie jest tu. Rodzina, przyjaciele, psy, biznes. Nie oszukujmy się. Jeżeli zdecydujesz się na ten wyjazd – to po prostu się rozstaniemy. Tak będzie najlepiej dla nas obojga.

Następne dwa tygodnie prawie nie rozmawialiśmy. Janek wpadał do mnie wieczorami. Kochaliśmy się jak szaleni. Jak byśmy nie byli pewnie, czy następny raz nadejdzie. Nie pytałam go, czy podjął już decyzję. Ale czułam, że to są nasze ostatnie wspólne chwile. W połowie stycznia w mieszkaniu Janka zobaczyłam bilet lotniczy. 27 stycznia, godzina 17. A więc jednak leci. Nic nie powiedziałam, pobiegłam popłakać w łazience. Potem przez cały wieczór udawałam, że nic się nie stało. Czekałam, aż sam mi powie.

Tego dnia, w którym miał lecieć, zadzwonił do mnie rano.

– Anka. Nie byłem pewien, więc nic ci nie mówiłem. Ale podjąłem decyzję. Wyjeżdżam. Dziś wieczorem. Walizki mam już spakowane. Nie oczekuję, że przyjdziesz się pożegnać na lotnisko. Ale wiesz, ciągle mam nadzieję, że zmienisz zdanie. I do mnie przyjedziesz. Przecież jest nam razem tak dobrze. Wiesz, ja już nawet zaplanowałem imiona dla naszych dzieci. Ale pewnie nie chcesz ich znać….

Nie chciałam. Rozłączyłam się. Nie było jeszcze dziesiątej rano, ale postanowiłam się upić. Zadzwoniłam do Oli i powiedziałam, że jestem chora i zostaję w łóżku. Piłam nalewkę z wiśni z gwinta, płakałam, znowu piłam. Wyrzuciłam do śmieci zdjęcie Janka, piłam, potem wygrzebałam zdjęcie i postawiłam przy łóżku. Psy siedziały cicho w kącie i piszczały. Wypuściłam je do ogrodu. Znowu płakałam, w końcu musiałam chyba zasnąć. Obudziło mnie szczekanie psów. Ktoś chodził po werandzie. Wystraszyłam się, ale szczekały tak radośnie, jakby to był ktoś znajomy.

Bolała mnie głowa, ledwie utrzymałam równowagę. Nie miałam pojęcia, która jest godzina. Idąc do drzwi, spojrzałam w lustro. Wyglądałam strasznie: potargane włosy, zapuchnięte oczy, krzywo zapięta góra od męskiej piżamy.

Na werandzie stał Janek. Z… walizkami w rękach.

– Nie byłem w stanie tego zrobić. Nie mogłem wsiąść do tego samolotu. Może kiedyś pojedziemy do Nowego Jorku razem. Ale nie teraz. Kocham cię i chcę z tobą spędzić resztę życia. Z tobą, naszymi psami. I dziećmi… Słyszysz mnie?

Słyszałam, ale nie mogłam nic powiedzieć. Łzy leciały mi po policzkach. Wycierałam nos rękawem. Wreszcie zaczęło do mnie docierać, co mówi Janek.

– Też się kocham, idioto – wydusiłam z siebie w końcu.

Wziął mnie na ręce i wniósł do środka. Zanim zaczęliśmy się całować, wyszeptał mi do ucha:

Antoś i Helenka. A może też Wandzia i Maciuś, jak nam dobrze pójdzie.

Nasz ślub zaplanowaliśmy na rocznicę tamtego dnia – 27 stycznia. A zaraz po nim zaczniemy pracować nad Antosiem lub Helenką.

Czytaj także:
„Bałam się wyjechać do pracy za granicą, bo mój mąż to życiowa kaleka. A on zupełnie mnie zaskoczył...”
„Harowałem za granicą, żeby mojej rodzinie niczego nie brakowało. Ominęło mnie dzieciństwo moich dzieci i 5 lat małżeństwa”
„Mama straciła pracę, ale odrzuciła moją pomoc. Zamiast niańczyć wnuka, siedzi za granicą i dogląda staruszków”

Redakcja poleca

REKLAMA