Gdy po raz trzeci w ciągu godziny Sandra nie odebrała mojego telefonu, zacząłem się niepokoić. Nigdy dotąd tak nie było, zawsze oddzwaniała najszybciej, jak mogła, a dzisiaj wykręcałem do niej kolejny raz i nic.
A gdy kilkanaście minut później jeszcze raz wybrałem jej numer, okazało się, że tym razem ma wyłączoną komórkę. To już nie były żarty. Pomyślałem, że coś musiało się stać. Więc chociaż miałem sesję na głowie i zakuwanie do ostatniego, najtrudniejszego egzaminu, zdecydowałem się zaraz po dniówce w hurtowni, gdzie dorabiałem do stypendium, podjechać do kawalerki Sandry. Wynajmowała ją razem z koleżanką. One też miały sesję, więc byłem pewien, że zastanę Sandrę siedzącą nad książkami.
Spotykaliśmy się od kilku miesięcy i bardzo zależało mi na tej dziewczynie. Była inna niż wszystkie, które do tej pory znałem, taka subtelna i delikatna, nie podnosiła głosu, z niczym się nie narzucała. Ujęła mnie swoją prostolinijnością i uczciwością, a jednocześnie tym, że nie bała się powiedzieć prawdy w oczy, nigdy nie kłamała. Ale tego samego wymagała też od tych wszystkich, którzy chcieli być jej przyjaciółmi.
Zaiskrzyło między nami od pierwszego spotkania, kiedy to oblewaliśmy pomyślnie zdany komis mojego kumpla podczas poprzedniej sesji. Przyszła z koleżanką i od razu zwróciła moją uwagę. Zanim nastał świt, byłem Sandrą zauroczony jak żadną dotąd dziewczyną. Wydawało mi się, że ja też jej się spodobałem. Dała mi numer swojego telefonu, a ja zaraz następnego dnia zadzwoniłem i zaprosiłem ją na wino. Już po tej pierwszej randce wiedziałem, że wpadłem po uszy. Trafiony – zatopiony.
Szybko zostaliśmy parą. Po raz pierwszy w życiu byłem zakochany, tak prawdziwie, do szaleństwa i to ze wzajemnością. Mieliśmy wspólne zainteresowania, podobnie myśleliśmy o tym, co będziemy robić po skończeniu studiów. Latem planowaliśmy wspólny wypad wakacyjny i prawdę powiedziawszy, gdzieś w głębi duszy zacząłem wiązać z Sandrą nadzieję na przyszłość. Najpierw musiałem jednak podjąć pewne decyzje, uporządkować swoje sprawy i przede wszystkim znaleźć inne mieszkanie. Nie mogłem dłużej wynajmować tego pokoju, w którym mieszkałem od początku studiów, choć przyznaję, nieźle się tam urządziłem. Teraz jednak chciałem być uczciwy wobec Sandry...
Znalezienie nowego lokum nie było takie proste. Z domu dostawałem tylko sporadycznie jakiś zastrzyk gotówki, a gdy mama zaczęła chorować, nie mogłem liczyć nawet na te niewielkie pieniądze. Dorabiałem korepetycjami z angielskiego, każdą wolną godzinę harowałem w hurtowni, gdzie marnie płacili, ale zawsze była to jakaś gotówka. Udało mi się nawet trochę zaoszczędzić, wystarczyłoby na czynsz w nowym mieszkaniu. Pod koniec miesiąca współlokator mojego kumpla z grupy wyprowadzał się do swojej dziewczyny. Mogłem zająć jego miejsce i to nawet za całkiem przyzwoite pieniądze. Szykowałem się pomału do przeprowadzki, chociaż nie miałem odwagi powiedzieć o tym Zofii, mojej gospodyni. Nie byłem na to gotowy, przynajmniej jeszcze nie w tej chwili.
Starałem się nie wchodzić jej w drogę, ona jednak chyba wyczuwała, że jej unikam. Jakiś tydzień temu przywitała mnie w holu, gdy wróciłem z hurtowni, chociaż był już późny wieczór.
– Czekałam z kolacją... – podeszła blisko mnie, uśmiechając się słodko. – Przyrządziłam zrazy z pieczarkami, twoje ulubione. Czy ty nie za dużo pracujesz, przecież masz sesję, powinieneś się uczyć, nie możesz się tak przemęczać – podeszła jeszcze bliżej, niemal dotykając piersiami mojej koszuli.
– Spokojnie, wszystko gra – odparłem, nie patrząc na nią. – Nie martw się o mnie, dam sobie radę. A za kolację dziękuję, nie jestem głodny – cofnąłem się o krok. Chciałem ją wyminąć i iść do siebie, ale przytrzymała mnie, dotykając mojego ramienia.
– Może porozmawiamy... – powiedziała cicho, patrząc mi w oczy. – Ostatnio prawie wcale cię nie widuję, wracasz tak późno…
– Daj spokój – syknąłem zniecierpliwiony. – Będziesz mi teraz jakieś wymówki robić? Sorry, ale zmęczony jestem – strząsnąłem jej dłoń z ramienia i wszedłem na schody prowadzące na piętro.
– Wiktor, ale ja nie rozumiem, dlaczego ty taki jesteś, co się dzieje? – usłyszałem jeszcze głos Zofii, ale nawet się nie obejrzałem.
Źle się z tym czułem, że tak ją potraktowałem, ale naprawdę nie miałem ochoty na rozmowę. Ani tym bardziej na nic innego. Głupio mi jednak było, bo wcześniej sam dałem jej powody, żeby wiązała ze mną jakieś nadzieje. Pozwalałem na to, było mi z tym wygodnie, ktoś dbał o mnie… Ale teraz, gdy w moim życiu zaczęła się liczyć tylko Sandra, nie mogłem sobie już na to pozwolić. Musiałem się z tego wycofać, cena była zbyt wysoka. Poczułem niesmak do siebie samego, gdy po wejściu do swojego pokoju, zobaczyłem, że pościel mam znowu świeżo zmienioną, już po tygodniu, a na stoliku leży talerzyk z domowym ciastem. „O rany, żeby już był koniec miesiąca, żeby jak najszybciej wyprowadzić się do kumpla” – myślałem desperacko.
Mieszkanie tutaj zaczynało mi już ciążyć nie do zniesienia, nie tylko w przenośni, ale w rzeczywistości także. Czułem się tu jak w złotej klatce. Ta zakochana we mnie kobieta usiłowała mnie w niej zamknąć swoją dobrocią, troską, adorowaniem mnie. Miałem tego dość!
Chociaż starałem się unikać Zofii jak mogłem, jednak przedwczoraj nie pozwoliła się zbyć szybkim „dzień dobry” w holu. Wieczorem, gdy wyszedłem z łazienki i właśnie zamierzałem się położyć, zapukała do mojego pokoju. Była w szlafroku, domyślałem się, że pewnie pod nim ma tylko koszulkę albo nic. W rękach trzymała butelkę czerwonego wina i dwa kieliszki.
– Powinniśmy uczcić twoją sesję. Może napijemy się, będzie znowu miło, jak wtedy – powiedziała, przysiadając na brzegu mojego łóżka. – Tak dawno nie było ku temu okazji, nigdy cię nie ma w domu, jakbyś się przede mną specjalnie ukrywał – uśmiechnęła się do mnie, zakładając nogę na nogę. Jej szlafrok rozchylił się, ukazując nagie uda.
– Jestem zajęty, wiesz przecież, że pracuję – odburknąłem. – A sesji jeszcze nie zaliczyłem, został mi najtrudniejszy egzamin, więc nie ma czego świętować – odsunąłem jej dłoń z kieliszkiem.
– Więc możemy napić się bez okazji – przysunęła się bliżej i zaczęła nalewać wino. – Będzie miło…
– Zofia, proszę cię, daj spokój – podszedłem do biurka. – Chodzi ci o czynsz? – poirytowany, wyciągnąłem z szuflady kilka banknotów. – Zapłacę ci za dwa ostatnie miesiące, więcej teraz nie mogę, bo mam odłożone na mieszkanie i…
– Na jakie mieszkanie? – przerwała mi i spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem. – I jaki czynsz, przecież umówiliśmy się, że nie musisz mi na razie płacić – wstała, odłożyła na stolik wino i kieliszki. – Wiktor, co ty chcesz zrobić?
– Zamierzam się wyprowadzić – wreszcie te słowa przeszły mi przez gardło.
– Do tej dziewczyny? – syknęła z wściekłością. Spojrzałem na nią ze zdumieniem, bo do głowy mi nie przyszło, że ona wie o Sandrze…
– Nie. Nie do niej – potrząsnąłem głową. – Ale to i tak nie ma żadnego znaczenia. Ja po prostu muszę się wyprowadzić. Stała przez chwilę w milczeniu, z opuszczoną głową, jej ramiona zadrgały.
– Wiktor, ale co ona ci może dać, pomyślałeś o tym? – podniosła na mnie oczy pełne łez i bezradności. – Nie możesz tak sobie po prostu odejść, przecież my…– rozpłakała się żałośnie.
– Nie ma żadnych nas, opanuj się! – krzyknąłem na nią. – Ja nie odchodzę, ja się wyprowadzam. Mam chyba do tego prawo, nie możesz mnie zatrzymać.
– Myślałam, że… – zaczęła, jednak ja nie pozwoliłem jej dokończyć.
– Uroiłaś sobie, że będę twoim kochankiem, utrzymankiem? – podniosłem głos. – Tylko dlatego, że wtedy to się zdarzyło? – kręciłem głową. – A teraz wyjdź, rano wstaję wcześnie – prawie wypchnąłem ją z pokoju.
Nie mogłem tej nocy usnąć. Nie przypuszczałem, że Zofia będzie miała w stosunku do mnie jakieś żądania. Jakby tamten wieczór sprzed kilku miesięcy upoważniał ją do tego, że może za mnie decydować, liczyć na to, że będę chętny na jakiś chory związek z nią, kobietą prawie dwa razy starszą ode mnie.
Tamten wieczór to była tylko chwila zapomnienia i nie miałem zamiaru wciąż ponosić tego konsekwencji. Tak naprawdę to nic takiego się wtedy nie stało. Te wspólnie spędzone chwile nie znaczyły dla mnie wiele. Fakt, że było mi potem wygodnie, że nie upominała się o czynsz, bo przecież cienko prządłem, odkąd mama rozchorowała się i przeszła na rentę.
Zofia sama mi wtedy zaproponowała, żebym na razie nie płacił, że się jakoś kiedyś rozliczymy. I ja na to poszedłem, ale chciałem jej to wszystko oddać, w końcu trochę stanąłem na nogi, zarabiałem. Jednak ona myślała chyba o jakimś innym rozliczeniu, chciała zrobić ze mnie swojego utrzymanka, szeptała mi do ucha, że mnie kocha i da mi wszystko… Źle zrobiłem, że się na to godziłem. Teraz musiałem jakoś to wyprostować.
Myślałem o tym wszystkim, jadąc do mieszkania Sandry. Jej telefon wciąż był wyłączony, a ja niepokoiłem się coraz bardziej, wyobrażając sobie różne nieszczęścia, jakie mogły ją spotkać.
Drzwi otworzyła Aśka, współlokatorka Sandry.
– Cześć – rzuciłem szybko. – Co się tu u was dzieje?
– Nie rozumiem – patrzyła na mnie niechętnie. – A co miałoby się dziać?
– Sandra od rana nie odbiera telefonu – powiedziałem.
– Chyba jej wolno nie odbierać, to jej telefon – zaśmiała się ironicznie. W tym momencie zdałem sobie sprawę, w jaki sposób Aśka ze mną rozmawia i że wciąż trzyma mnie pod drzwiami.
– Nie wpuścisz mnie? – spytałem.
– Sandry nie ma, zresztą, nawet jakby była, to pewnie by cię na oczy widzieć nie chciała – warknęła. – Masz czelność jeszcze przychodzić? – chciała zamknąć drzwi, ale ja przytrzymałem je ramieniem.
– Hej, co się dzieje? – odsunąłem dziewczynę na bok i wszedłem do mieszkania. – Jak ty ze mną gadasz i gdzie jest Sandra?
– Ty jednak jesteś bezczelny – napadła na mnie z furią. – Przychodzisz tu sobie jak gdyby nigdy nic i jeszcze udajesz, że o niczym nie wiesz – poczerwieniała na twarzy i zaczęła krzyczeć. Coś o jakimś SMS-ie, jaki Sandra wczoraj wieczorem dostała i o przysłanej fotce na jej komórkę, gdzie jestem z jakąś starą babą w łóżku. I Sandra nie chce mnie widzieć na oczy i w ogóle to się mnie brzydzi.
– Przez całą noc płakała – wykrzyknęła na koniec, patrząc na mnie z nienawiścią.
Nogi się pode mną ugięły. Nie mogłem wprost uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem. O czym ta dziewczyna mówiła, jaka baba, jakie łóżko.
– Aśka, przysięgam, że odkąd jesteśmy z Sandrą, nawet w policzek nie pocałowałem żadnej dziewczyny, za rękę nie wziąłem, uwierz mi – za wszelką cenę chciałem ją przekonać, bo taka była prawda.
– Myślałam, że ty jesteś facetem, któremu można ufać – powiedziała już spokojniej. – Wiesz, jaka jest Sandra, dla niej kłamstwo, zdrada są nie do przeskoczenia, a ta kobieta napisała jej, że się kochacie, tylko ty nie masz odwagi powiedzieć tego Sandrze, więc ona cię wyręcza – parsknęła z gniewem. – Na zdjęciu miałeś koszulkę, którą dostałeś na walentynki od Sandry, tę z tym śmiesznym napisem – patrzyła na mnie wyczekująco, jakby żądając wyjaśnień.
W tym momencie mnie oświeciło, zrozumiałem, co się stało. I aż mi się słabo zrobiło. Nigdy bym nie sądził, że Zofia potrafi być taka wredna. Jak ja mogłem nie zauważyć, że ona robi to zdjęcie. Fakt, że wypiłem wtedy sporo – to były jej imieniny, zrobiła elegancką kolację, myślałem, że będzie więcej osób, ale byłem tylko ja i ona. Jednak panowałem nad sytuacją i w porę się opamiętałem… A potem już się bardzo pilnowałem, żeby nie dopuścić znowu do czegoś takiego.
– Aśka, gdzie jest Sandra? – chwyciłem dziewczynę za ramiona i potrząsnąłem nią mocno. – Mów mi tu zaraz.
– Miała uczyć się w czytelni – wybąkała trochę przestraszona. – Mówiła, że będzie tam, dokąd nie skończy. Wybiegłem z mieszkania i nie czekając na tramwaj, rzuciłem się pędem w stronę dzielnicy akademickiej. Musiałem znaleźć Sandrę w bibliotece, zanim z niej wyjdzie. Musiałem jej wszystko wytłumaczyć...
Przeklinając w duchu, pomyślałem o tamtym sobotnim wieczorze, kiedy wróciłem wcześniej do domu. To znaczy do pokoju, który wynajmowałem u Zofii. Zaprosiła mnie wtedy do salonu, na lampkę wina, bo były jej imieniny. Zgodziłem się chętnie, bo czułem się trochę samotny. Sandra wyjechała na weekend do domu, szef też wcześniej zamknął hurtownię, bo szedł na imprezkę. A moja gospodyni przygotowała dobrą kolację, ciasto, wino... Zapowiadał się całkiem przyjemny wieczór.
Zofia była wesołą, rozrywkową, czterdziestoletnią i niebrzydką wdową. A że i ja lubiłem sobie pożartować i pośmiać się, więc czas upływał nam szybko i całkiem przyjemnie. Nawet trochę potańczyliśmy... I przyznaję, wypiłem wtedy za dużo. Po pierwszej butelce wina pokazała się druga, a potem jeszcze na stoliku pojawił się koniak. Ale ja zawsze miałem mocną głowę i nie było łatwo mnie upić. Jednak tym razem alkohol zrobił swoje... Zofia zaczęła się do mnie przytulać w tańcu coraz mocniej, jej ręce błądziły gdzieś w okolicy mojego rozporka…
Bawiliśmy się dobrze, alkoholu było coraz więcej i w końcu film mi się urwał. Po jakimś czasie, sam nie wiem, jak to się stało, ale ocknąłem się na kanapie, z Zofią leżącą obok i szepczącą mi do ucha, że mnie kocha. Miała na sobie tylko majtki… Pamiętam, że porządnie przestraszony, rzuciłem okiem na swoje spodnie. Na szczęście rozporek był jeszcze zapięty, chociaż moja koszulka leżała na podłodze obok kanapy. Miałem nadzieję, że do niczego nie doszło, chociaż Zofia uśmiechała się tak dwuznacznie…
Zakończyłem wtedy szybko tę zabawę i wróciłem do siebie na górę. Z przerażeniem myślałem o mojej dziewczynie. Zofia nic dla mnie nie znaczyła, liczyła się tylko Sandra, ją tylko miałem w sercu… Wtedy też zacząłem na poważnie myśleć o wyprowadzce od Zofii, zwłaszcza że zaczęła rościć sobie do mnie jakieś prawa i wciąż okazywała mi swoje względy. Gdybym wtedy wiedział, że ona zrobiła nam fotkę swoją komórką, nie byłoby mnie tam zaraz następnego dnia.
Wchodząc teraz do starego gmachu uniwersyteckiej biblioteki prosiłem w duchu wszystkie wyższe siły, żebym zastał w niej Sandrę. I żeby ona zechciała mnie wysłuchać i uwierzyć mi. Bo naprawdę nie było w tym mojej winy. No, prawie... Postanowiłem nie wracać dzisiaj na noc do domu Zofii. Uznałem, że lepiej będzie, jak pójdę do chłopaków, do akademika. „Na jedną noc znajdzie się tam na pewno jakieś miejsce dla mnie na waleta” – kombinowałem. „A nazajutrz definitywnie się wyprowadzę od Zofii, zapłacę jej za te trzy miesiące z oszczędności”. Chciałem mieć czyste sumienie i nic nie mogłem jej być winien.
Wszedłem do czytelni, przebiegłem wzrokiem po stolikach. Zobaczyłem ciemne włosy mojej dziewczyny, opadające jej na twarz i ramiona. Schylona nad książką, wydawała się być zupełnie nieobecna, jakby odgrodzona niewidzialną taflą od rzeczywistości. Ruszyłem w jej stronę. Byłem już całkiem blisko, gdy nagle uniosła głowę, jakby wiedziona jakimś instynktem. Nasze spojrzenia się spotkały. Nie spuściła wzroku, a ja nie zobaczyłem w nim gniewu ani niechęci, ale zachęty także nie. Ona po prostu patrzyła na mnie, nieruchoma jak posąg, w bladej twarzy widać było wyraźnie ciemne kręgi pod oczami. Sprawiała wrażenie, jakby czekała na coś. Wiedziałem dobrze, na co. Więc przyspieszyłem kroku, moje serce niecierpliwie gnało mnie do niej. Po kilku sekundach stanąłem przed stolikiem. Nie spuszczała ze mnie wzroku, a gdy nakryłem jej dłoń swoją, nie cofnęła ręki. I to była dla mnie nadzieja...
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”