Natalia była miłością mojego życia. Pobraliśmy się zaledwie po roku znajomości, gdy byliśmy jeszcze na studiach. Nasi rodzice kręcili nosami, twierdzili, że to za wcześnie, że powinniśmy się lepiej poznać, ale my wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Wzięliśmy ślub i przeprowadziliśmy się do niewielkiego mieszkanka, które odziedziczyłem po dziadku
Z tej wielkiej miłości wkrótce przyszła na świat nasza córeczka, Zosia. Przyznaję, że początkowo oboje byliśmy zaskoczeni i przerażeni tym faktem, bo wydawało nam się, że jesteśmy jeszcze za młodzi na rodziców, ale szybko odnaleźliśmy się w nowej roli. Ba, tak nam się spodobała, że umówiliśmy się, że gdy mała już trochę podrośnie, postaramy się dla niej o braciszka.
Na początku wszystko świetnie się układało. Natalia zajmowała się domem, ja pracowałem. Jestem informatykiem, więc zarabiałem naprawdę nieźle. Planowaliśmy z żoną, że za kilka lat przeprowadzimy się do własnego domu gdzieś pod lasem. Chcieliśmy uciec od zgiełku miasta. Nawet działkę odpowiednią sobie wypatrzyliśmy. Oczami wyobraźni już widziałem, jak w ciepłe wieczory zasiadamy sobie we dwoje na tarasie, a nasze dzieci bawią się w ogrodzie.
A potem wydarzyła się tragedia.
Natalia miała wypadek. Gdy wracała z apteki, potrącił ją na pasach samochód
Potem dowiedziałem się od policjantów, że kierowca był kompletnie pijany i nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił. Kiedy dotarłem do szpitala, moja śliczna żona była ciągle przytomna. Lekarze pośpiesznie szykowali ją do operacji. Pozwolili mi się z nią zobaczyć.
– Musisz mi coś przyrzec, skarbie – zaczęła mówić.
– Co takiego? – nachyliłem się.
– Że gdyby mnie zabrakło, będziesz dla Zosi najlepszym ojcem na świecie. I że znajdziesz kobietę, która mnie wam zastąpi – wykrztusiła z trudem. Aż podskoczyłem.
– O czym ty w ogóle mówisz?! Wyzdrowiejesz! Zrobią ci operację, poskładają i wszystko będzie dobrze! – krzyknąłem.
– Pewnie tak. Ale na wszelki wypadek przyrzeknij. Proszę. Będę wtedy spokojniejsza, proszę, proszę…
Nie chciałem, żeby się denerwowała więc złożyłem tę obietnicę.
Kilka godzin później Natalia już nie żyła. Zmarła na sali operacyjnej
Obrażenia wewnętrzne były zbyt poważne, by można ją było uratować. Nie wierzyłem w to aż do pogrzebu. Wmawiałem sobie, że to tylko koszmar, zły sen, że zaraz się obudzę i zobaczę, jak moja żona z uśmiechem krząta się po domu. Gdy nad opadającą do grobu trumną uświadomiłem sobie, że jednak odeszła, chciałem pójść za nią na tamtą stronę. Łyknąć garść tabletek albo skoczyć z mostu. I kto wie, czy bym tego nie zrobił, gdyby nie Zosia. Miała wtedy zaledwie trzy lata.
To dla niej musiałem jakoś żyć. A nie było mi łatwo. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ze względu na córeczkę powinienem się szybko otrząsnąć z bólu, ale nie potrafiłem. Chodziłem przybity, pracowałem jak maszyna. Nie umiałem odnaleźć się w świecie bez Natalii.
To była chwila. I roztopiło się całe moje serce
Przypominała mi o niej każda rzecz w domu. Jej ulubiony kubek, z którego zawsze piła kawę, fotel, na którym siadała, karmiąc Zosię… Nawet we śnie pod powiekami przesuwały mi się jak film wspomnienia wspólnie spędzonych chwil. Gdy się budziłem, płakałem i przeklinałem los. Za to, że najpierw dał mi niewyobrażalne szczęście, a potem szybko je odebrał. Gdyby nie pomoc mojej mamy, chybabym zwariował. Ona pomagała mi w opiece nad córeczką, ocierała jej łzy, gdy pytała o mamę. Wspierała mnie, dodawała mi otuchy, tłumaczyła, że jeszcze kiedyś będę szczęśliwy.
Będę jej za to wdzięczny do końca moich dni. Żyłem przeszłością i wspomnieniami ponad rok. Potem ból trochę zelżał. Powoli budziłem się z rozpaczy. Wciąż jednak czułem, że w moim sercu nie ma miejsca na nową miłość. Pamiętałem o obietnicy danej Natalii, ale zamierzałem dotrzymać słowa tylko w połowie.
Zosia stała się całym moim światem. A kobiety? Właściwie dla mnie nie istniały
Uważałem, że żadna z nich nie będzie w stanie zastąpić mojej ukochanej, zmarłej żony. Kiedy więc któraś z nich próbowała się do mnie zbliżyć, jasno dawałem do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany żadnym związkiem. Pogodziłem się z tym, że moja rodzina będzie się składać tylko z dwóch osób: mnie i córeczki. Okazało się jednak, że los po raz kolejny postanowił namieszać w moim życiu.
We wrześniu trzy lata temu Zosia poszła do zerówki. Pierwszego dnia zaprowadziłem ją do szkoły, usadziłem w ławce i razem z innym rodzicami czekałem na wychowawczynię. Właśnie zastanawiałem się głośno z kilkoma mamami, co to będzie za osoba i o co powinniśmy ją zapytać, co ustalić, gdy drzwi się otworzyły. Do sali weszła młoda, szczupła kobieta. Była naprawdę piękna.
– Dzień dobry państwu. Nazywam się Katarzyna Koniecpolska i od dziś będę wychowawczynią waszych dzieci – powiedziała i uśmiechnęła się promiennie.
Zobaczyłem ten uśmiech i ku swojemu ogromnemu zdziwieniu poczułem, jak ciężkie, czarne chmury wiszące od miesięcy nad moją głową nagle się rozstępują i wychodzi zza nich słońce. Nie mam pojęcia, co było dalej. Nie byłem w stanie się skupić. Inni rodzice zadawali jakieś pytania, coś tam notowali, o czymś dyskutowali, a ja stałem nieruchomo pod ścianą i wpatrywałem się w panią Kasię szeroko otwartymi oczami. Wstyd mi było, że tak się zachowuję, ale nie mogłem przestać.
Coś ciągnęło mnie do tej kobiety. Kiedy rozchodziliśmy się do domów, wiedziałem dwie rzeczy: że moja córka ma się następnego dnia stawić w szkole o 9.40 i że chcę jak najszybciej znowu zobaczyć jej wychowawczynię. Ten niespodziewany przypływ uczuć do innej kobiety kompletnie mnie zaskoczył. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Ciągle oczywiście pamiętałem o Natalii, ale obok wspomnień o niej pojawił się w mojej głowie obraz Kasi. Złapałem się na tym, że nie potrafię przestać o niej myśleć.
Biegałem do szkoły pod byle pretekstem, byle tylko przez chwilę na nią popatrzeć, zamienić kilka słów
Nikomu jednak nie wyjawiałem prawdziwej przyczyny tych wizyt. Nie chciałem, by ktoś z moich bliskich, a zwłaszcza Zosia, wiedzieli, co czuję. Niewiele, jak przez mgłę, pamiętała jeszcze mamę. Bałem się, że jeśli dowie się, że myślę o innej kobiecie, to ją zranię. Gdy więc córeczka pytała, dlaczego tak często chodzę do jej nauczycielki, odpowiadałem, że to normalne, że inni rodzice też tak robią. Bo chcą wiedzieć, jak radzą sobie ich dzieci. Byłem przekonany, że takie tłumaczenie jej wystarcza.
Ale moja córeczka okazała się mądrzejsza i bardziej spostrzegawcza, niż się tego spodziewałem. Dokładnie pamiętam tamten wieczór. Moja mama pojechała już do siebie, więc byliśmy z Zosią tylko we dwoje. Zrobiło się późno, więc zacząłem zaganiać ją do łóżka. Ona jednak usadowiła się na kanapie w salonie i oświadczyła, że najpierw musi ze mną porozmawiać. O bardzo ważnej sprawie. Zaciekawiony usiadłem obok niej.
– Co to za sprawa, córeczko? – uśmiechnąłem się.
Mała zrobiła poważną minkę i zastanawiała się przez chwilę.
– No bo… Ja myślę, że… że ty bardzo lubisz panią Kasię. I że chcesz, żeby była twoją dziewczyną! – wypaliła, a mnie najpierw zatkało.
– Że co? Skąd ci to przyszło do głowy? – wykrztusiłem zaskoczony.
– Bo inni rodzice wcale tak często do niej nie przychodzą. A nawet, jak przyjdą, to rozmawiają z nią normalnie. A ty… – machnęła ręką.
– A ja co?
– A ty taki czerwony się na buzi robisz i się trochę jąkasz. Jak wtedy gdy się na mnie zdenerwujesz. I język ci się plącze – dodała bystra obserwatorka. –
Nic podobnego! Po prostu staram się być grzeczny i uprzejmy. To wszystko.
– Na pewno?
– Na pewno, na pewno. A teraz marsz do łóżka. Dość tych pogaduszek! Jutro trzeba rano wstać!
– No to idę – spojrzała mi prosto w oczy, a potem wstała i poszła do swojego pokoju.
Córeczka ucieszyła się, ale postawiła jeden warunek
Gdy jakiś czas później do niej zajrzałem, leżała już w łóżku. Bałem się, że jeszcze wróci do tematu, ale tylko przesłała mi buziaka na dobranoc. Poczułem ulgę. Głupio mi było tak się przed nią tłumaczyć. Po tamtej rozmowie ograniczyłem wizyty w szkole. Choć brakowało mi tych krótkich spotkań z panią Kasią, chodziłem już tylko na oficjalne zebrania.
Wierzyłem, że dzięki temu córka zapomni o swoich podejrzeniach. Ona jednak nie dała się oszukać. To było niedługo przed zakończeniem drugiego półrocza. Wychowawczyni Zosi zapowiedziała zebranie, więc zostawiłem córeczkę pod opieką mamy i pojechałem do szkoły. Jak zwykle siedziałem zauroczony i wpatrywałem się w panią Kasię. Gdy spotkanie dobiegło końca, nieoczekiwanie mnie zatrzymała.
– Czy mógłby pan jeszcze chwilę zostać, panie Jacku? Chciałabym zamienić z panem dwa słowa – powiedziała.
– Oczywiście… Czy coś się stało? Zosia narozrabiała? Przestała się uczyć? – przestraszyłem się.
– Nie, nie… Wszystko w najlepszym porządku. Zosia to moja ulubiona uczennica. Pilna i bardzo grzeczna. Jest tylko maleńki problem – kobieta zawiesiła głos.
– Jaki?
– Nie wiem, jak mam to panu powiedzieć… – była wyraźnie zmieszana.
– Najlepiej wprost, wytrzymam wszystko, obiecuję.
– A więc dobrze. Dziś, gdy dzieci wyszły na dużą przerwę, Zosia podeszła do mnie i powiedziała, że chce mnie pan zaprosić na randkę. Bo… jest pan we mnie zakochany – zarumieniła się.
Poczułem się jak idiota. Ze wstydu nie wiedziałem, gdzie oczy podziać
Spuściłem więc głowę i zacząłem jak uczniak przestępować z nogi na nogę.
– Eee… Przepraszam… Nie mam pojęcia, co w nią wstąpiło… Wcześnie straciła matkę i pewnie stąd takie pomysły… Jak tylko wrócę do domu, to z nią porozmawiam… – zacząłem tłumaczyć czerwony jak burak.
– Szkoda, bo miałam nadzieję, że to prawda – usłyszałem nagle.
Zdumiony podniosłem głowę. Uśmiechała się do mnie promiennie.
– Naprawdę? W takim razie zapraszam! Tu niedaleko jest taka przytulna włoska restauracyjka – wykrztusiłem.
Nie potrafię opisać, co działo się ze mną na tej pierwszej randce
Przegadaliśmy wiele godzin, a mnie wciąż było mało. Nie chciałem rozstawać się z Kasią. Miałem wrażenie, że jest moją bratnią duszą. Kiedy zaczęła się zbierać do domu, zrobiło mi się potwornie smutno. Od razu to zauważyła.
– Rozchmurz się, jutro też jest dzień. I znowu możesz zaprosić mnie na randkę – powiedziała do mnie ciepło.
Z radości miałem ochotę skakać. Do domu wróciłem jak na skrzydłach. Mama siedziała w salonie.
– No, wreszcie jesteś! Gdzie byłeś? Zosia powiedziała, że na randce – przyglądała mi się zaciekawiona.
– Rzeczywiście byłem. I czuję się wspaniale – odparłem wesoło, a potem poszedłem do pokoju córeczki. Jeszcze nie spała. – No, moja panno, chyba musimy porozmawiać – zacząłem z groźną miną.
– O czym? O tym, że się zakochałeś w pani Kasi? Przecież ja już to wiem! I co? Znowu pójdziesz z nią na randkę? – uśmiechnęła się szelmowsko. – A kiedy ją do nas przyprowadzisz? Mogę już mówić do niej ciociu?
Od tamtej pory zacząłem regularnie spotykać się z Kasią
Im lepiej ją poznawałem, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że jesteśmy dla siebie stworzeni. A ona odwzajemniła moje uczucie. Kiedy powiedzieliśmy Zosi, że zamierzamy się pobrać, mała była zachwycona. Postawiła tylko jeden warunek; że musimy szybko postarać się dla niej o braciszka lub siostrzyczkę. Bo tylko ona jedna w klasie nie ma rodzeństwa.
Obiecaliśmy, że się postaramy. Dotrzymaliśmy słowa. Kasia jest w szóstym miesiącu ciąży. Promienieje ze szczęścia, podobnie jak Zosia. A ja? Ja znowu czuję, że naprawdę żyję. Tak jak chciała Natalia, mam przy sobie kobietę, która jest wspaniałą żoną i matką dla mojej córeczki. I wierzę, że tym razem los mi już tego nie odbierze.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć