Moje sześćdziesiąte urodziny świętowałem sam. To znaczy przyjaciele zaśpiewali mi sto lat, siostra i siostrzeńcy złożyli się na prezent, ale kiedy wszyscy wyszli z mojego mieszkania, otoczyła mnie pustka. Nie, nie byłem nieszczęśliwy, ale i nie byłem całkiem zadowolony z mojej samotności. Życie mnie jednak nauczyło, że nie warto wiązać się z kimkolwiek, kto akurat stanął na naszej drodze i jest ewentualnie chętny. Wcześniej czy później zacznie cię uwierać jak niewygodny but. I jeszcze porobią się ranki. Ja swoje długo leczyłem.
Żyłem więc sam, w oceanie emocjonalnej obojętności, kiedy następnego dnia po urodzinach, a była to akurat niedziela, ktoś zadzwonił do drzwi. Gdy je otworzyłem, zobaczyłem młodego mężczyznę. Na oko miał jakieś dwadzieścia lat. Patrzył na mnie dziwnie intensywnie. Zauważyłem, że był zdenerwowany – lekko zaróżowione policzki, grdyka poruszająca się w nerwowym przełykaniu śliny. Odniosłem też niepokojące wrażenie, że kogoś mi przypominał.
– O co chodzi? – spytałem.
– Czy mam przyjemność z panem Zbigniewem… – tu padło moje nazwisko. Potwierdziłem.
Chłopak odetchnął głęboko, zacisnął dłonie w pięści i wypalił:
– Jestem pańskim synem!
– Że co, proszę? – powiedzieć, że osłupiałem, to nic nie powiedzieć.
Oczywiście słyszałem o naciąganiu na wnuczka, więc tylko kwestią czasu było, że ktoś wpadnie na pomysł, by zacząć naciągać i na nieślubnego syna. Ale, po pierwsze, jeszcze chyba nie byłem aż tak stary, by ktoś pomyślał, że uda się mu mnie oszukać, a po drugie to dziwne podobieństwo… Takie dywagacje gdzieś tam mi przeleciały w tyle głowy, jednak na pierwszym miejscu było totalne zaskoczenie.
Chłopak jakby czytał w moich myślach, bo nagle zaczął mówić pośpiesznie, gwałtownie, a jego twarz już po chwili wyglądała jak burak. Zaniepokoiłem się – ciśnienie krwi mu tak podskoczy, że mi tu zejdzie na apopleksję ze stresu.
Wszedłem na jedno forum internetowe, potem drugie…
– Nie chcę od pana żadnych pieniędzy, nie potrzebuję na lekarza, moja mama jest zdrowa. Nie miałem też wypadku samochodowego i nie są mi potrzebne tysiące na kaucję – spojrzał mi w oczy – Przyszedłem tylko zobaczyć, jak pan wygląda na żywo.
Odetchnął głęboko, skinął głową i zaczął się odwracać. Moje osłupienie odpuściło i odzyskałem mowę.
– Moment! A jak twoja mama ma na imię?
To mogła być tylko jedna kobieta. Ale to przecież niemożliwe… powiedziałaby mi.
– Agnieszka, a pan nazywał ją Agunią.
A jednak. Przyjrzałem się twarzy chłopca. No tak, był podobny do mnie. Te same brwi, usta. Oczy miał po matce – wielkie, jasnozłote. No i włosy – kręcone, blond. Dawny żal i smutek ścisnęły moje serce.
– Dobrze się pan czuje? – spytał chłopak. – Zbladł pan.
– Wejdź – otworzyłem szerzej drzwi. – Kawa dobrze nam zrobi.
Dwadzieścia lat temu byłem na życiowych rozstajach. Dobiegałem czterdziestki i byłem w związku od ponad dwudziestu czterech lat. Swoją żonę, Matyldę, poznałem, jak byliśmy nastolatkami. Podobała mi się, mieliśmy podobne charaktery i cele, więc chodziliśmy ze sobą. Pobraliśmy się po studiach. Wszystko przebiegało spokojnie, po kolei, rozsądnie. Praca, małżeństwo, dzieci, dorabianie się. Kiedy poczułem, że coś jest nie tak, mieliśmy już mieszkanie w dobrej warszawskiej dzielnicy, dom na działce pod miastem, samochód i dwie prawie dorosłe córki.
Nie pamiętam, w którym momencie zorientowałem się, że już się z Matyldą nie sprzeczamy dlatego, że mamy to samo zdanie, tylko że nam się już nie chce, bo opinia drugiej osoby nam zobojętniała. Wiem tylko, że pewnego dnia podniosłem oczy znad książki i spojrzałem na kobietę, która ustawiała coś w szafce, i nic nie poczułem. Była mi całkowicie obca. Z pewnością było tak już od dłuższego czasu, ale w tamtym momencie to do mnie dotarło. I byłem przekonany, że dotyczy to nas obojga. Zamknąłem książkę i siedziałem tak zmartwiały przez długie minuty, nie wiedząc, co z tym fantem począć. Ale cóż mogłem zrobić? Nie miałem ani dokąd, ani do kogo pójść, więc zostałem. No i miałem nastoletnie córki, które niczemu nie były winne.
Chociaż dom wciąż był pełen ruchu, śmiechu oraz większych lub mniejszych problemów, które trzeba było rozwiązać, ja czułem się w nim coraz bardziej samotny. Córki w naturalny sposób były bardziej związane z matką i wtedy po raz pierwszy żałowałem, że nie mam syna. Po pracy spędzałem czas w swoim gabinecie, gdzie próbowałem napisać pierwszą powieść. Pisanie szło mi z oporami, szczególnie że przyjaciel zapoznał mnie z internetowym czatem, który wówczas robił furorę.
– Wiesz, dla samotnych to zbawienie – opowiadał z przejęciem. – Ludzie szybko łapią ze sobą kontakt, gadają godzinami, a słyszałem też o kilku małżeństwach, które poznało się w ten sposób.
Przyjaciel mówił, ja kiwałem głową, ale, prawdę mówiąc, nie traktowałem jego słów zbyt poważnie. Ot, taka ciekawostka. Aż pewnego wieczora, gdy pisanie szło mi wyjątkowo opornie, dla rozrywki i rozruszania szarych komórek wystukałem na klawiaturze podany mi przez kumpla adres. Wszedłem na jedno forum, potem drugie. Nie spodobało mi się. Ludzie gadali jakieś głupoty, niektórzy ordynarnie podrywali innych, ten się puszył, tamta się obrażała… okropność. Wyszedłem po kwadransie i sięgnąłem po książkę. Jednak tydzień później, znów męcząc się nad rozdziałem mojej powieści, zajrzałem na forum. Nie wiem, dlaczego. Może poczułem się samotny i chciałem pogadać z jakimś człowiekiem, a żona znów oglądała z dziewczynkami jakiś babski serial czy teleturniej.
Przeglądałem wypowiedzi ludzi z jakąś dziwną desperacją. Wreszcie napisałem:
„Robinson40: Życie jest do bani. Ludzie poznają się, kochają, a potem wszystko znika. I budzimy się sami, z ręką w nocniku.”
Nie było to oryginalne, ale dość dokładnie przedstawiało stan mojego ducha w tamtym momencie.
Większość osób nie zareagowała na moje żale, ale nagle odezwała się kobieta o nicku Cytrynka25:
„Jak nie dać się zapędzić w kozi róg, Robinson40? Jak tego uniknąć? Jestem krok od przepaści.”
To wyglądało na dobry wstęp do normalnej rozmowy. Przeszliśmy z ogólnego czatu do tzw. prywatnego pokoju. Nie znaliśmy się, nie wiedzieliśmy, gdzie mieszkamy i kim jesteśmy. Mogliśmy bezpiecznie wylać wszystkie swoje żale. Cytrynka25 opowiedziała mi swoją historię:
„Od pięciu lat jestem w związku z Jaśkiem. Jest w moim wieku. Nie wiem, czy go kocham. Poznały nas nasze mamy. Spotkały się w sanatorium i zapałały do siebie przyjaźnią. Kiedy okazało się, że obie przyjechały z Gdańska, przyjacielskie więzy tylko się zacieśniły. Po powrocie do domów obie zaczęły u siebie bywać. A że pani Kasia ma syna, a moja mama mnie, to obie postanowiły nas ze sobą połączyć. Wiesz, nadawała do mnie mama, będziemy jak siostry. Rodzina. No i Jaś jest doskonale wychowany, posłuszny, prawdziwy skarb, nie to co te inne rozwydrzone chłopaki.”
„Naprawdę?” – napisałem. „Wygląda mi to na dwie kretynki, które kosztem swoich dzieci chciały spełnić swoją potrzebę posiadania kogoś więcej niż przyjaciółki”.
„Możliwe”, odpisała. „Ale wtedy tego nie widziałam. Wszystko wydawało się takie rozsądne. Jaś jest miły, przystojny, wykształcony…”.
On i ona, popychani umiejętnie ku sobie, pewnego dnia znaleźli się w łóżku. On powiedział, że „kocha”, a przynajmniej tak mu się wydawało. Ona też chciała być z kimś blisko i też powiedziała „kocham”. Obie uszczęśliwione rodziny zaczęły planować dzieciom przyszłość. I żeby było im dobrze, wszyscy złożyli się na niewielkie dwupokojowe mieszkanie.
„Przyklepane”, napisała Cytrynka25. „Jaś się cieszy, ale ja… nie jestem pewna. Wszystko to stało się tak szybko, jakby poza mną. Nawet nie wiem, czy go naprawdę kocham. Nie miałam okazji się przekonać. Poza tym nie wiem, czy Jasiek jest naprawdę takim cudem, jak mama mnie przekonuje. Mam wrażenie, że to maminsynek, który oczekuje, że cały świat będzie się wokół niego kręcił, a on ma go na swoje wyłączne usługi. Chociaż skończył studia rok temu, nie pracuje, a jego rodzice wciąż łożą na jego utrzymanie”.
„To nie brzmi dobrze”.
„Tak sobie myślę, że z łóżka można wyjść w każdej chwili, z małżeństwa jest to już o wiele trudniejsze”.
„Jesteś bardzo mądra jak na swój wiek” – odpisałem. „Myślę, że musisz posłuchać swojej intuicji. Nie pchaj się w coś, do czego nie jesteś przekonana. To jest twoje życie, nie gra komputerowa, którą można przejść jeszcze raz, tylko inaczej.”
Przez miesiąc co wieczór spędzaliśmy ze sobą godzinę lub dwie. Jeśli wcześniej mogliśmy dopaść komputera, przesyłaliśmy sobie uśmiech i życzenia dobrego dnia. Potem, gdy bardziej sobie zaufaliśmy, wymieniliśmy się zdjęciami.
Czy można zakochać się na odległość? Nie słysząc głosu, nie czując zapachu drugiej osoby, nie dotykając jej skóry? Ci, którzy tego nie przeżyli, uważają, że nie. Ale ja wiem, że miłość (jak i inne uczucia) tak naprawdę powstaje w naszym mózgu. Ciało może pożądać, ale tylko mózg jest w stanie kochać.
Rozmawialiśmy, patrzyliśmy na siebie, dotykaliśmy naszych dłoni
Nie wiem, kiedy się zorientowałem, że jestem zakochany w Cytrynce25, która tak naprawdę miała na imię Agnieszka. Agunia. Ale byłem czterdziestoletnim żonatym facetem z dwiema córkami. Stary satyr, warczałem na siebie, kiedy patrząc na zdjęcie młodej, ślicznej dziewczyny chciałem pisać do niej, że chcę się spotkać, ogrzać moje serce i ciało, które marzły w atmosferze obojętności mojego domu. Pisałem: „Spotkajmy się”, i kasowałem te słowa, zamieniając je na kolejną opowieść, kolejne pytanie.
To ona pierwsza napisała: „Zbyszek, chcę cię zobaczyć w realu. Chcę dotknąć twojej ręki. Chcę usłyszeć twój głos. Potrzebuję tego. Proszę”.
Wiedziałem, że robię źle. Gdyby Aga miała trzydzieści parę lat, nie zastawiałbym się… ale, prawdę mówiąc, miała dwadzieścia pięć lat i też się nie zastanawiałem.
„Kiedy tylko chcesz”, odpisałem.
W domu powiedziałem, że wyjeżdżam w delegację, a że stale podróżowałem, nikogo to nie zdziwiło. Agunia również czasami jeździła po kraju w sprawach swojej firmy. Postanowiliśmy, że spotkamy się w Bydgoszczy, która znajdowała się w połowie drogi między Warszawą a Gdańskiem. Nie, wtedy nie poszliśmy do łóżka. Rozmawialiśmy, patrzyliśmy na siebie. Dotykaliśmy naszych dłoni. Smakowaliśmy nasze pierwsze razy. A potem miesiąc czekaliśmy na kolejne spotkanie, wiedząc, że teraz przekroczymy tę granicę. Przez ten czas żyłem w gorączkowej malignie oczekiwania i uwierzcie mi, cierpiałem, ale za żadne skarby nie chciałbym tego zmienić.
Spotkaliśmy się cztery razy i spędziliśmy ze sobą w sumie dziesięć dni. Dziesięć dni, które całkowicie odmieniły moje życie. Podczas trzeciego spotkania powiedziałem wprost, że jeśli Gunia zgodzi się wyjść za mnie za mąż, to odejdę od rodziny.
Aga wstała z łóżka, narzuciła na siebie moją koszulę, w której tonęła (była drobną dziewczyną, a ja postawnym facetem), i podeszła do okna, za którym wstawał świt.
– Tak sobie marzyłam – powiedziała cicho. – Ja, ty, nasz wspólny dom. Powiedziałam o tym pani Jadzi. To moja sąsiadka, ma ponad siedemdziesiąt lat i jest trochę schorowana. Czasem jej pomagam, robię zakupy. Emerytowana nauczycielka, bardzo mądra. Ona mi powiedziała, że ten związek może być bardziej niszczący niż ten, w którym jestem.
Przecież nie zrobiłem żonie nic złego, nie zdradziłem jej
– Dlaczego?! – oburzyłem się.
– Baba nic o nas nie wie…
– Powiedziała, że z jej doświadczenia wynika, że związki starszego mężczyzny i młodej kobiety rzadko się udają. Zwłaszcza kiedy czekają nas poważne problemy: twój rozwód, alimenty, podział majątku, problemy z moją rodziną. I może się zdarzyć, że nasza miłość już na starcie będzie skażona złymi emocjami.
Wstałem i podszedłem do niej. Objąłem ją.
– Tak wcale nie musi być.
– Nie musi – zgodziła się. – Ale na razie… spotykajmy się, kochajmy i cieszmy się chwilą. Proszę.
I choć strasznie chciałem tworzyć naszą przyszłość, poddałem się. Nie odmawia się kobiecie, którą się kocha, prawda? Nie wiedziałem wtedy, że w jej drugim życiu trwała batalia o to, by Aga nie wycofała się z układu z synem przyjaciółki jej matki.
– Była pod wielką presją – opowiadał Tomasz, mój syn. – Babcia Iwona, jej mama, wyczuła, że Aga nie jest pewna, czy chce wyjść za Janka. Zaczęła motać, pleść jeszcze silniejszą sieć. Uciekła się nawet do pewnego rodzaju szantażu emocjonalnego. Mama bardzo kochała babcię i w końcu nie była w stanie jej zawieść. Kiedy spotkaliście się czwarty raz, mama wiedziała, że to po raz ostatni. Miesiąc później miała wyjść za mąż za Janka.
Przypomniałem sobie ten dzień, jak odprowadzałem ją do pociągu. Spytałem, kiedy się znów zobaczymy, a ona odparła, że dogadamy się na czacie. Pocałowała mnie, powiedziała: „Kocham cię i zawsze będę kochać”, i odjechała. Dopiero później, kiedy nie mogłem jej znaleźć w internecie, a numer jej komórki był nieaktywny, zrozumiałem, że to było pożegnanie.
Wszystko wtedy we mnie umarło. Któregoś dnia wróciłem do domu i pod nieobecność żony i dzieci, które wyjechały na zimowisko, spakowałem swoje rzeczy i wyniosłem się do siostry.
Matylda wpadła we wściekłość. Chociaż zostawiłem jej wszystko, nie wziąłem nawet jednej książki z biblioteki, którą przez lata zbierałem, rozpowiedziała przyjaciołom i znajomym, że okradłem rodzinę. Nastawiła przeciwko mnie moje córki. Obsmarowała mnie w firmie, więc musiałem zmienić pracę na gorszą, bo: „Panie Marcinie, ja w to nie wierzę, ale proszę mnie zrozumieć, reputacja naszych pracowników jest naszym kapitałem”.
Nie rozumiałem postępowania żony. Przecież nie zrobiłem jej nic złego. Ja tylko od niej odszedłem, bo nasza miłość się wypaliła.
– Wiem, że ona od dawna cię już nie kochała… – powiedziała mi siostra, gdy spytałem ją, czy cokolwiek z tego rozumie.
– O ile w ogóle kochała – wtrąciłem gorzko, a siostra tylko kiwnęła głową.
– … ale byłeś jej. Nikt nie lubi tracić swojej własności. No i uraziłeś ją odejściem – siostra pocałowała mnie w policzek.
– Cierpliwości, to minie.
Gdybym wiedział, że mam syna, wciąż bym jej szukał
I minęło. Przez następne dwadzieścia lat układałem życie na nowo, próbując zapomnieć o tym dawnym, a także o tym, które mogłem mieć z Agnieszką. To akurat mi się nie udało. Gdybym wiedział, że mam syna, szukałbym jej do skutku. Dlatego nie powiedziała.
– Co u twojej mamy? – spytałem Tomka. Nie mogłem się na niego napatrzyć. Mój syn. Mam syna!
– Pięć lat po ślubie mama rozwiodła się ze swoim mężem. Przez ostatnie piętnaście lat żyliśmy tylko we dwoje. On nadal żyje na koszt swojej starej matki i ma pretensje do całego świata, że życie mu się nie udało. To on pierwszy rzucił mamie w twarz, że nie jestem jego synem. Z początku mu nie wierzyłem, uważałem, że po prostu jest zbyt wygodny, by wziąć odpowiedzialność za dziecko. Pół roku temu mama opowiedziała mi o tobie. Zrobiłem badania DNA i wyszło, że on miał rację. Mama dała mi twoją książkę. Postanowiłem cię odnaleźć. Napisałem do wydawnictwa. Początkowo nie chcieli dać mi twojego adresu, ale jakoś udało mi się przekonać pewną ładną dziewczynę.
– Chciałbym się spotkać z twoją mamą – powiedziałem.
Tomek tylko pokiwał głową.
Tydzień później pojechałem do Gdańska. Czekałem na ulicy kilka godzin, aż zobaczyłem moją Agunię jak szła z zakupami ze sklepu. Minione lata tylko się jej przysłużyły. Ze ślicznej młodej dziewczyny zmieniła się w piękną, dojrzałą kobietę. Że też nikomu nie udało się jej zdobyć… Zapewne i ona zrozumiała tę prawdę, że nie należy brać byle czego, bo potem możemy tego strasznie żałować. Trzeba czekać na właściwą okazję. Choćby miało to trwać dwadzieścia lat.
Podniosłem się z ławki. W dłoni trzymałem czerwoną różę, jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy w Bydgoszczy. Nie od razu zorientowała się kim jestem, a może była zamyślona. Wreszcie mnie poznała. Chyba po róży – posiwiałem i mój oddech, gdy jestem czymś bardzo przejęty, staje się bardzo krótki i świszczący.
Zakupy wypadły jej z rąk. Potem podeszła do mnie powoli i wtuliła się we mnie. Objąłem ją mocno. Poczułem jak drży. Wtedy szepnąłem:
– Już nigdy nie pozwolę ci odejść.
Czytaj także:
„Moja kochanka z >>Alicji z krainy czarów<<, zamieniła się w wiedźmę. Jeśli wyjawi prawdę mojej żonie, to wpadnę po uszy”
„Nagminnie zdradzałem żonę, a kochanki ustawiały się do mnie w kolejkach. Gdy jedna skończyła z brzuchem, zacząłem się bać”
„Boję się, że mąż odejdzie do kochanki. To on mnie utrzymuje, więc zostałabym bez środków do życia”