Kiedy Marek w końcu przeszedł na emeryturę, nasza radość byłą nieopisana. Mieliśmy mnóstwo pomysłów na to, co zrobimy z całą masą wolnego czasu! Chcieliśmy wybrać się nad Bałtyk, w Tatry, a nawet poza Polskę. Ale kiedy nadszedł ten czas, zamiast realizować marzenia, spędzaliśmy czas jedynie w mieszkaniu i włączamy jeden serial za drugim. Ogarnęły nas lenistwo i monotonia.
Olga to kuzynka mojego męża. Od najmłodszych lat pałali do siebie sympatią, a ich rodzicielki – dwie z czterech sióstr – trzymały się razem. Wspólnie jeździły na urlopy i często się odwiedzały. Markowi, jako dorosłemu już facetowi, niespecjalnie już zależało na zacieśnianiu więzi rodzinnych. Mimo to raz na jakiś czas rozmawiał z Olgą przez komórkę.
Ciotka Marka przeprowadziła się do niewielkiej miejscowości położonej nad Odrą. Plan był taki, że to tylko na chwilę, jednak zamieszkała tam na stałe. Obecnie w rodzinnym domu została jedynie Olga, bo jej matka zmarła, a rodzeństwo porozjeżdżało się po kraju. Ona nie zamierzała nigdzie wyjeżdżać.
Prowadziła wygodne i całkiem dobre życie, miała pod ręką wszystko, czego potrzebowała, a jej dni toczyły się w miarę spokojnie. Pani Danusia pojawiła się godzinę po tym, jak dotarliśmy na miejsce. Podobno wcześniej dzwoniła kilka razy.
– No i jak, dotarli już w końcu? Są tutaj? – wypytywała mocno zniecierpliwiona.
Nie mam pojęcia, co takiego Olga jej o nas mówiła, ale cokolwiek to było, najwyraźniej wprawiło Danusię w wielką ekscytację.
No tak, goście ze stolicy...
To jak świeży podmuch metropolii w dusznej atmosferze niewielkiego miasteczka. Prawdziwa sensacja w lokalnej społeczności. Pani Danusia sprawiała wrażenie o wiele bardziej podekscytowanej naszym przybyciem niż gospodyni, Olga. Za wszelką cenę pragnęła w końcu nas zobaczyć. Dotarła na rowerze, a w przymocowanym do niego koszu pobrzękiwały butelki.
Pani Danuta ma swój dom na wiejskich terenach, raptem parę kilometrów za miastem, w którym mieszka Olga. Kobiety znają się dobrze od długiego czasu, obie pracowały w jednej szkole jako nauczycielki. Potem pani Danusia objęła stanowisko dyrektorki w wiejskiej placówce, niedaleko której obecnie mieszka. Kiedy stała się emerytką, głównym jej zajęciem była pielęgnacja przydomowego ogródka. Robiła też swoje własne wina.
– Kiedy brakuje mi energii do pracy, biorę łyk mojego trunku i momentalnie czuję się jak nowonarodzona. To wino, które robię, potrafi naprawdę zdziałać cuda. Serdecznie zapraszam na degustację. A tymczasem, proszę bardzo, to tak na spróbowanie, żeby wieczór nabrał rumieńców.
Kobieta ustawiła butelki na blacie, przyglądając się nam z ogromnym zainteresowaniem. Jej oczy miały niezwykle jasny, niezapominajkowy odcień błękitu, taki sam, jak kolczyki, które miała w uszach.
Siwe włosy z blond refleksami uczesała w modny kok na czubku głowy, co jeszcze bardziej uwydatniało jej regularne i gładkie rysy oraz długą szyję. Mimo zmarszczek jej twarz wyglądała na gładką i promienną. Rzadko zdarza się spotkać tak rześkie oblicza, to fakt. Usta zaś miała umalowane szminką w karminowym odcieniu.
Raczyła się chyba eliksirem młodości
– W jakim wieku jest ta pani? – spytałam zaskoczona, gdy Danusia nas opuściła.
– Ma już 85 wiosen na karku! – odparła Olga, chichocząc niczym nastolatka.
Zrobiliśmy wielkie oczy.
– Nie tylko wy jesteście zdziwieni, gdy to słyszycie. Każdy reaguje podobnie – dodała. – Danusia to prawdziwa gwiazda naszej okolicy. Wszyscy ją kojarzą. Nawet w trakcie mrozów przemierza ulice na swoim rowerze, a z mieszkania nigdy nie wychodzi bez makijażu.
Butelki, które zostawiła na blacie, wabiły swoim klarownym szkarłatnym odcieniem. Oczy Marka iskrzyły za każdym razem, kiedy kosztował nalewki zrobionej przez Danusię.
– Ależ to przepyszne! – nie krył zachwytu.
Ten trunek był syty, miodowy i dość mocny. Języki zaczęły nam się plątać już po niewielkiej ilości. Z przerażeniem rozmyślałam więc o jutrzejszym dniu i „oficjalnym kosztowaniu win”. Gwiazda, jak nazywali tutaj Danutę, była w pełni przygotowana. Makijaż miała jeszcze bardziej rzucający się w oczy. Poza ustami, uwydatniła także policzki oraz wytuszowała rzęsy.
Jej twarz rozpromieniał szeroki uśmiech, ukazujący nieskazitelnie proste i lśniące zęby.
Wcześniej dyrektorowała, a teraz odpoczywała
Zamieszkiwała mocno zaniedbany, poniemiecki dom. Werandę porastało dzikie wino, a ściany były z czerwonej cegły. Bardzo duże, podwójne okna wpuszczały światło do przestronnych pomieszczeń. W każdym z nich stała meblościanka zapełniona różnistymi książkami, wazonami z kryształu i figurkami kotów z porcelany, które wyglądały jak syjamskie.
Wytarte do cna dywany, doniczki z kwiatami na oknach i cieniutkie firanki. Dawno temu znajdowała się tu szkoła. Zmrużyłam oczy i od razu wyobraziłam sobie stare drewniane ławki. Sama miałam okazję w takich przesiadywać.
Dawniej blaty biurek były połączone z krzesełkami w jedno. Pośrodku widniał otwór na kałamarz. W ławkach – dziewczynki z warkoczami i grzywkami oraz chłopcy, każdy ostrzyżony na krótko. Uczniowie mieli na sobie granatowe fartuszki z białymi kołnierzykami. Ich spojrzenia skupione były na nauczycielce. Na przykład na takiej pani Danusi. Ubranej w jasną koszulę, grafitową spódnicę i ciemne buty.
Danuta zbliżyła się do suto zastawionego stołu. Uczta typowo na polską nutę. Była sałatka warzywna, solidne kawały kiełbasy, ser żółty, marynowane grzybki.
– Jest też bigos. Podać już czy chwilę poczekamy? Pan Marek to musi dobrze zjeść, pani Jolu, jak na faceta przystało – zachichotała radośnie. – A do bigosu to chyba wódeczka, prawda, panie Marku?
Barek miała bogato wyposażony. Aż roiło się od różnych trunków.
– Z tego, co pamiętam, to mieliśmy degustować wino?
– Ach, na wino także przyjdzie pora.
Los wybrał mnie na kierowcę, więc z mojej degustacji nici. Ale to i lepiej. Dzięki temu mogłam dokładnie śledzić rozwój sytuacji. Pani Danusia po każdym opróżnionym kieliszku jakby coraz mniej przejmowała się konwenansami.
Starość zaczęła jakby z niej odpadać, niczym łuszcząca się farba, która nie chce już dłużej trzymać się powierzchni. Oczy zaś, o kolorze drogocennych szafirów, zdawały się w jednej chwili unieważniać każdą po kolei oznakę przemijania – niezbyt jędrne policzki, pergaminową skórę, gęsto posiane i głębokie bruzdy, które ją pokrywały, znikały również wszelkie przebarwienia.
Gdyby nie fakt, że jestem na tym przyjęciu abstynentką, pewnie wzięłabym to za halucynacje spowodowane napitkiem. Ale nie, to nie były zwidy. Z każdą minutą, sekundą wręcz, twarz pani Danusi stawała się coraz piękniejsza, jakby degustowała nie wino, a jakiś magiczny napój młodości. Oblała się zdrowym rumieńcem, a skóra stała się idealnie gładka. No i ten perlisty uśmiech...
Przypominała gwiazdę filmową na czerwonym dywanie
Mówiła i ani na chwilę nie przestawała. Wszyscy wlepialiśmy w nią wzrok jak zahipnotyzowani, jakby była jakimś zjawiskiem. Nikt nie był wtedy na tyle śmiały, żeby wejść jej w słowo...
– Prawdę mówiąc, dokucza mi samotność. Czasami dopada mnie też smutek i nuda. Ale z drugiej strony to ma swoje plusy, bo przynajmniej mogę robić to, na co mam ochotę i nikt nie dyktuje mi żadnych zadań. Mój syn mieszka w Niemczech i od czasu do czasu próbuje mnie przekonać do dłuższych odwiedzin: „przyjedź do nas, posiedzisz trochę, oderwiesz się od codzienności”. Ale właściwie co ja tam będę robić? Z kim miałabym spędzać czas, z wnukami? Chyba że rozejrzałabym się za jakimś tamtejszym kawalerem… Tylko że nie znam języka, a szkoda… – powiedziała z uśmiechem.
– Zdarzyło mi się, kilka lat temu, mieć takiego jednego. Był wiekowy, to prawda, pewnie zbliżał się już do setki! Kto go tam tak naprawdę wie, sekret. Swojego PESEL-u strzegł bowiem niczym największego skarbu, pewnie zakopał gdzieś pod ziemią, żebym czasem nie dojrzała. Myślę sobie, przygarnę do siebie staruszka, sama jestem, on też, co mi tam. Gotowałam mu, prałam, prasowałam ubrania, bo elegancko lubił się odziać łobuz jeden. Buty mu zawsze błyszczały i krawat na szyi miał wywiązany. Nawet nie wspominam o sprawach łóżkowych, ale żeby chociaż czasem posiedział ze mną i pogadał!
– Gdy tylko nadchodził zmrok, on wymykał się z domu i gdzie on się tak włóczył, moi drodzy? No, gdzie? Czy chadzał do jakiejś kochanicy? Nigdy nie udało mi się tego dociec. Wypędziłam starego nicponia – odetchnęła.
– Weźmy takiego znowu Staszka. Co za facet! Przystojniak, rosły, elokwentny. Czyta książki, przegląda prasę, ma szerokie zainteresowania. Chłop jak z ekranu. Za takiego to nawet bym poszła. Trzecia próba, bo w końcu do trzech razy sztuka, czyż nie? – kontynuowała, wciąż wpatrując się w Marka.
Zupełnie, jakby mówiła tylko do niego
Tak jakby mnie i Olgi tam nie było.
– Nie jestem jeszcze z całą pewnością przekonana do tego pomysłu. Na ten przykład Stach to doskonały przykład na opis sytuacji. Nie należę do osób, które uważają, że zawsze trzeba coś dostać w zamian za przysługę, chyba wiesz, o co chodzi. Jednak kiedy on chadza na zakupy po tych wszystkich supermarketach, jak to się teraz mawia, i kupuje te najtańsze produkty i później przychodzi z tym do mnie... No na przykład przynosi mi jakiś tani serek, kiełbaskę z papieru czy parówki niewiadomego pochodzenia... To mówię stanowcze „nie, dziękuję” na takiego kandydata na męża. Także jego już mam z głowy, ha ha ha... No cóż, taki mam już charakter.
Przy stoliku znajduje się dama. Osoba, której metryka nie gra żadnej roli, a jedyne co się liczy to brak jakichkolwiek barier. Wyluzowana, tryskająca humorem, optymizmem i energią. Piękna na swój unikalny sposób. Zdecydowanie urzekająca. Gawędzi, rzuca żartami, przekomarza się. Z każdą chwilą wzrasta jej pewność siebie, trunek dodaje śmiałości, a nasze zaciekawione spojrzenia zdecydowanie dodają animuszu.
Lada moment otworzy usta i zanuci jakąś piosenkę? Włączy muzykę i zaprosi mojego małżonka do tańca? Od dłuższej chwili wpatruje się w niego, jakby chciała zjeść go wzrokiem. Marka dzieli od niej dwie dekady, ale czy w jej wieku ma to jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Albo to, że jest żonaty? Może warto o tym nie myśleć, przynajmniej w tej chwili...? To będą raczej nasze ostatnie odwiedziny.
Jolanta, 61 lat
Czytaj także:
„Znalazłem na ulicy kupon z totolotka. Ktoś miał ogromnego pecha, a ja zyskałem kupę kasy przez przypadek”
„Zakochałam się, ale po paru miesiącach okazało się, że mój facet ma żonę. Wyznał, że do szczęścia potrzebuje nas obu”
„Mąż odszedł do kochanki, więc ja też chciałam się zabawić. Upojne chwile spędziłam z żonatym bratem przyjaciółki”