Chyba od godziny siedziałem przy kontuarze i wpatrywałem się w pokal z piwem. Przez głowę przelatywały mi różne myśli, ale dominowały dwa ich rodzaje – strach przed tym, co będzie, i wściekłość na tych, którzy mnie doprowadzili na skraj przepaści, a potem bezlitośnie popchnęli. Zadzwoniłem do żony, że muszę dłużej zostać w pracy, i poszedłem do pubu. Dzisiaj jednak ulubiony stout zupełnie mi nie smakował.
Czułem, jakby został zaprawiony goryczą. Niech was wszystkich diabli wezmą! Że Jacek okazał się świnią, to mnie nie dziwiło, ale moi dwaj koledzy z pokoju?
– Wiedziałem, że cię tu znajdę – usłyszałem nagle znajomy głos.
Drgnąłem i chciałem się odsunąć, nie miałem jednak gdzie.
– Zjeżdżaj, Wojtek – burknąłem.
– Dzwoniłem do twojego domu, ale Anka powiedziała, że miałeś zostać dłużej w pracy. Potwierdziłem, że faktycznie, tylko mi z głowy wyleciało, żebyś potem nie miał problemów.
– Szkoda, że potwierdziłeś kłamstwo, ale prawdy już nie…
– Daj spokój – przerwał mi. – Myślisz, że mi z tym dobrze?
Nie miałem ochoty z nim gadać, ale najwyraźniej on musiał się wyspowiadać mnie, czyli poniekąd własnej ofierze.
– Nie wiem, jak ci z tym, jest, ale wiem, że nie ja narobiłem tych głupot. A z kolei obaj wiemy, kto naprawdę nawywijał. Nie obaj! Wszyscy wiedzą. A teraz się wynoś.
Stał nade mną jak kat nad dobrą duszą
– Słuchaj, Radek, a co mieliśmy zrobić? Przecież wiesz, jak jest, my też stracilibyśmy pracę, gdyby ten skurczybyk się za nas wziął. Jest mściwy jak kobra. Co byś zrobił na moim miejscu?
Odwróciłem się do niego plecami.
– To pytanie mnie zwyczajnie obraża – wyburczałem. – Na pewno nie wystawiłbym kolegi!
– Przecież i tak chciałeś się zwolnić – nie przestawał. – Ile razy o tym mówiłeś?
– Tak, ale najpierw zamierzałem znaleźć inną pracę. Dobrą. Teraz będę musiał… Zresztą, dlaczego ja z tobą w ogóle rozmawiam?
– Bo jesteśmy przyjaciółmi.
– Byliśmy! – odpowiedziałem z naciskiem. – Byliśmy, Wojteczku. Od dzisiaj nie ma już naszej przyjaźni.
Zaczął przeglądać moje pliki…
Kiedy po południu do sali wszedł kierownik, zwany u nas menedżerem, nie podejrzewałem z początku nic złego. Za nim dreptał Jacek, szara eminencja naszego w firmie. Nie lubiliśmy się od samego początku. Ja pracowałem w firmie od piętnastu lat, a on przyszedł i od razu wskoczył na kierownicze stanowisko. Wprawdzie tytuł asystenta sekretarza znaczył kompetencyjnie tyle co nic, jednak wiązał się z uposażeniem wyższym od mojego.
I nawet by mi nie przeszkadzało, że ten szczeniak, protegowany samego wiceprezesa spółki, jest traktowany wyjątkowo, ale był w dodatku arogancki i zarozumiały. Nikt go nie lubił, podejrzewam, że własny stryj również, jednak chyba tylko ja potrafiłem mu powiedzieć parę cierpkich słów. Po prostu wyjątkowo działał mi na nerwy, a poza tym taki nepotyzm nie mieścił mi się w głowie.
Jak można w poważnej firmie zajmującej się drogimi inwestycjami promować kogoś, kto się zna na rzeczy jak kura na pieprzu? Pewnie, miał jakieś tam wykształcenie kierunkowe, ale przecież nie każdy student medycyny zostaje od razu mikrochirurgiem. Jak już powiedziałem, wizyta menedżera mnie nie zaniepokoiła. Ale szczurze spojrzenie Jacka sprawiło, że w głowie rozbrzmiał mi alarm.
– Proszę udostępnić mi swój komputer – zażądał szef. – Nie wylogowywać się!
– Nie wylogowuję się w ciągu dnia pracy – odparłem, wstając i robiąc mu miejsce.
Wprawdzie teoretycznie powinniśmy wychodzić z naszych profili, kiedy opuszczamy stanowisko pracy, ale nikt tego nie robił. Później trzeba było wchodzić mozolnie z powrotem, likwidować różne zabezpieczenia, a w dodatku zdarzało się, że jeśli ktoś nie zapisał w pamięci swojej pracy, szła na marne. Menedżer grzebał w moich plikach, w mailach, wreszcie pokiwał głową.
– Zgadza się. Właśnie na tym komputerze dokonano fatalnej transakcji z Irhurtem – powiedział.
Wytrzeszczyłem na niego oczy
– Jakiej transakcji? Ostatnio miałem do czynienia z Irhurtem kilka miesięcy temu! I nie zawierałem wówczas żadnych transakcji, tylko potwierdzałem warunki rozwiązania umów!
– A jednak mamy tutaj zapis, że właśnie pan kontaktował się z Irlandczykami. I zlecił spory przelew na ich konto.
Moje zdumienie rosło z sekundy na sekundę.
– Przecież oni ogłosili upadłość. Są niewypłacalni! – powiedziałem.
– Właśnie. Dlatego zdumiało mnie, że ktoś odważył się na coś podobnego. I to bez konsultacji z dyrekcją!
– Ktoś musiał skorzystać z mojego komputera, kiedy wyszedłem z raportami – powiedziałem.
Rozejrzałem się bezradnie po kolegach. Obaj spuścili głowy, a ja przeniosłem spojrzenie na Jacka. Jego małe oczka wwiercały się to w jednego, to w drugiego.
– Nic nie powiecie? – spytałem. – Powiedzcie, kto siedział przy moim kompie?!
Bali się. Jacek, poza tym, że był beznadziejnym pracownikiem, miał jedną cenną umiejętność. Umiał zastraszać ludzi. Nie było mu zresztą trudno, skoro należał do prezesowskiej rodziny.
– Zdaje pan sobie sprawę, co to znaczy? – menedżer spojrzał na mnie. – Zwolnienie w trybie natychmiastowym. A co do pieniędzy… Podejmiemy decyzję na naradzie kierownictwa.
– Jasne – rzuciłem. – Jutro po godzinach pracy przyjdę zabrać swoje rzeczy, kiedy już nikogo nie będzie. A na dzisiaj kończę, skoro zostałem zwolniony. Nie mam ochoty przebywać z pewnymi ludźmi w jednym pomieszczeniu. Dzięki, chłopaki – rzuciłem do kolegów. Żaden na mnie nie spojrzał.
Już nie jesteśmy kolegami!
– Idź już – warknąłem do Wojtka. – Czego się przyczepiłeś?
– Musisz zrozumieć… – zaczął, ale nie dałem mu dojść do słowa.
– Co mam zrozumieć?! Że nie powiedzieliście mi, że ta wesz dorwała się do mojego komputera?! Przecież gdybym wiedział, zdążyłbym jeszcze wycofać te pieniądze, zanim poszły popołudniowe przelewy! A gdyby nawet nie, to odkręcić sprawę!
– Cholera, baliśmy się! Jacek powiedział, że zrobi ci tylko drobnego psikusa, ustawi jakąś tapetę z gołymi babkami…
Machnąłem ręką, żeby go uciszyć.
– A wy w to uwierzyliście? Weź, człowieku… Dziś też trzymaliście gęby na kłódkę. Aż tak się go boicie? Przecież firma jeszcze każe mi zwracać te dziesięć tysięcy euro! Przez wasze tchórzostwo będę musiał wziąć kredyt, a potem spłacać go nie wiadomo ile.
– Krzywo wyszło… – mruknął Wojtek.
– To teraz ty przynajmniej wyjdź prosto, póki możesz. W domu pochwal się żonie, jaki jesteś odważny i jak potraktowałeś dobrego kolegę. No i w niedzielę koniecznie idź do kościoła, do komunii… Jak zwykle będziesz na dwunastą? To ja jak zwykle też wtedy przyjdę, popatrzę sobie, jak się modlisz. Ale sam po opłatek nie polecę, bo będzie we mnie jeszcze zbyt wiele złości. No i po mszy raczej was nie zaprosimy na obiad. Będziemy musieli teraz mocno oszczędzać. Idź – syknąłem, widząc, że chce coś powiedzieć.
Postał jeszcze chwilę, miałem wrażenie, że zaraz zacznie się kręcić i przytupywać, żeby rozładować napięcie, ale na szczęście gdy usłyszał „won”, zmył się jak niepyszny.
– Pozdrowienia dla Zbyszka! – zawołałem jeszcze za nim. – I ukłony dla Jacusia!
Następnego ranka obudził mnie telefon
Zupełnie się nie wyspałem. Anka przepłakała pół nocy, potem wprawdzie zachciało mi się niby spać, ale sny miałem strasznie nieprzyjemne. Trudno się dziwić. Na wyświetlaczu zobaczyłem nazwisko wiceprezesa. Odebrałem, pokonując niechęć. Pewnie chce, żebym się już zabrał z biura.
– Dobrze, przyjdę zaraz po rzeczy – rzuciłem zamiast „dzień dobry”. – Będę za godzinę.
– Spokojnie, nie musi pan się śpieszyć. W ogóle ma pan dzisiaj dzień wolny.
– Wolnych dni będę miał na razie sporo – odparłem, nieco zdumiony jego uprzejmym tonem.
– O czym pan mówi, panie Radku?
– Jak to o czym? Zostałem przecież zwolniony ze skutkiem natychmiastowym. Miałem tylko przyjść po rzeczy, bo wczoraj jeszcze bym komuś w pysk strzelił, gdybym został w firmie.
– Doskonale to rozumiem – powiedział wiceprezes.
Byłem coraz bardziej zaskoczony.
– Sam wczoraj podpisałem rozwiązanie umowy o pracę z panem. Ale dzisiaj rano przyszli pańscy koledzy i opowiedzieli, jak to było. Ruszyło ich sumienie. Inna rzecz, że nie miałem pojęcia, jak sobie Jacek poczyna! – głos mu stwardniał. – Trzeba będzie to i owo zmienić, jeśli chodzi o regulamin pracy, sprawy personalne i przepływ informacji. W każdym razie, zapraszam jutro i należą się panu przeprosiny – powiedział.
– Dziękuję – wybąkałem.
– Nie ma pan za co dziękować! – oburzył się wiceprezes. – A Jacusiowi to ja już dam popalić po swojemu.
Zakończyliśmy rozmowę. Chwilę siedziałem, zbierając myśli, a potem zadzwoniłem. Najpierw do żony, a potem do kolegów.
Czytaj także:
„Narzeczony stracił pracę, straciłam ukochanego dziadka. Chciałam mieć ślub z głowy, niech się skończy to fatum”
„Mama straciła pracę, ale odrzuciła moją pomoc. Zamiast niańczyć wnuka, siedzi za granicą i dogląda staruszków”
„Żona go rzuciła, stracił pracę i mieszkanie. Byłam jego pocieszycielką i przyjaciółką, ale marzyłam o jego dotyku”