Nie lubiłem tamtego chłopaka. Nikt w naszym bloku go nie lubił. Już jako dzieciak był hałaśliwy i niegrzeczny. Wrzeszczał pod oknami, biegał po schodach jak szalony. Aż w uszach dudniło. Gdy podrósł, niewiele się zmieniło. Słuchał muzyki na cały regulator, spraszał do mieszkania równie nieznośnych kolegów lub godzinami wystawał pod blokiem z jakimiś podejrzanymi typkami.
Rechotali tak głośno, że po całym osiedlu się niosło. No i ten wygląd: łysy łeb, tatuaże, czarne ciuchy. „To diabeł wcielony. Dla własnego bezpieczeństwa lepiej omijać go z daleka” – szeptaliśmy między sąsiadami. I omijaliśmy. Ja oczywiście też. Gdy młody pojawiał się na horyzoncie, przechodziłem na drugą stronę ulicy lub skręcałem w najbliższą alejkę.
No bo nie wiadomo, co takiemu do łba strzeli
Ostatnie pieniądze ukradnie albo pobije dla sportu…
– Że też takiego święta ziemia nosi i piorun w niego nie strzeli – mruczałem pod nosem. I nawet przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś dodam: – I całe szczęście.
Tamtego dnia wyszedłem po śniadaniu na zakupy. Nie czułem się najlepiej, ale cóż było robić. Lodówka świeciła pustkami… Zabrałem więc swój wózeczek na kółkach i ruszyłem do supermarketu. Myślałem, że jak wyjdę na świeże powietrze, to niemoc minie. Ale nie. Było coraz gorzej.
Gdy wracałem, ledwie powłóczyłem nogami. Marzyłem tylko o tym, by znaleźć się w domu, położyć się do łóżka i odsapnąć. Ale nie dotarłem do mieszkania. Gdy skręcałem na nasze osiedle, poczułem piekący ból w klatce piersiowej. Nie mogłem złapać oddechu, nogi już zupełnie odmówiły mi posłuszeństwa.
Próbowałem zaczepiać przechodniów, poprosić o pomoc, ale mijali mnie obojętnie. Może myśleli, że jestem pijany? Sam nie wiem… Ostatkiem sił doczłapałem się do ławki i osunąłem się na nią. Nie byłem w stanie nawet wyciągnąć z kieszeni telefonu komórkowego, by zadzwonić po pogotowie. No i wtedy zobaczyłem twarz młodego chłopaka. Naszego osiedlowego łobuza!
Złapał mnie za poły płaszcza
Ale nie wiem co. Ostatnia myśl, jaka przebiegła mi przez głowę, zanim straciłem przytomność, to to, że już po mnie… Nie liczyłem, że młody mi pomoże. Raczej, że wyciągnie portfel i zostawi na pewną śmierć.
Obudziłem się w szpitalu. Chwilę potrwało, zanim to do mnie dotarło. Leżałem podłączony do jakichś rurek i monitorów, ale ciągle żyłem. Nie mogłem w to uwierzyć. Nagle przy moim łóżku pojawiła się pielęgniarka.
– O, wrócił pan do nas! – uśmiechnęła się.
– Tak, chyba tak… Jakimś cudem się udało – wykrztusiłem.
– To nie cud, tylko błyskawiczna reakcja pańskiego wnuka!
– Wnuka???
– No tak. Ratownicy podobno nachwalić się go nie mogli. Nie dość, że zadzwonił na pogotowie, to jeszcze zachował zimną krew. Nieczęsto się to zdarza. Ludzie zazwyczaj panikują, krzyczą, płaczą, trzęsą się…A on? Nie odchodził od pana na krok, wykonywał polecenia dyspozytorki. Gdyby nie to, nie wiadomo, jak by się to skończyło. Miał pan bardzo rozległy zawał – tłumaczyła.
– Przepraszam, ale jak wyglądał ten wnuk? – przerwałem jej.
Spojrzała na mnie zdziwiona.
– Jak to? Nie wie pan, jak wygląda pański wnuk?
– Wiem… Bardzo dokładnie. Tyle tylko, że on mieszka z rodzicami w innym mieście. I na pewno mnie tamtego dnia nie odwiedził. Zawsze się zapowiada, jeśli ma przyjechać.
– Hm… Dziwne… Bardzo dziwne… Może koleżanka z następnej zmiany będzie wiedziała coś więcej. Była na dyżurze, kiedy pana przyjmowano na oddział – odparła i poszła do innych pacjentów. Czekałem na pielęgniarkę z następnej zmiany jak na szpilkach.
Chciałem wiedzieć, kto uratował mi życie
Nie wierzyłem, że to młody W.. Taki bandzior? Nigdy! Byłem pewien, że to któryś z sąsiadów akurat szczęśliwie przechodził… Jak zobaczył, co się dzieje to przepędził młodego i zadzwonił po ratunek. Tylko który? Miałem nadzieję, że zdołam go rozpoznać i mu podziękować.
Pielęgniarka, jak na złość, pojawiła się w pracy spóźniona. Minęło sporo czasu, zanim przyszła do mojego łóżka i mogłem wziąć ją na spytki.
– Tak, pamiętam… Jak karetka pana przywiozła, to niedługo potem przyjechał do szpitala taki młody człowiek… Wypytywał o pana zdrowie. Jak usłyszał, że jest pan na sali operacyjnej, bardzo się przejął – opowiadała.
– Przedstawił się może? – wpadłem jej w słowo.
– Nie. Ale powiedział, że pan jest jego dziadkiem… Głupia sprawa, bo koleżanka coś mi przed wyjściem wspomniała, że pana wnuk mieszka daleko stąd… Ale proszę się nie obawiać. Nie udzieliliśmy chłopakowi żadnych informacji na temat pańskiego zdrowia! Znamy prawo! – zastrzegła.
– Nie mam żadnych pretensji, przysięgam. Chcę tylko wiedzieć, jak wyglądał ten mój niby wnuk. Gdy już stanę na nogach, chcę go odnaleźć i jakoś podziękować. Toć to anioł, a nie człowiek! – zapewniłem gorąco.
Pielęgniarka uśmiechnęła się pod nosem.
– Anioł? Hm… Na aniołka to on raczej nie wyglądał. Niektórzy mogliby powiedzieć, że zdecydowanie bliżej mu do diabełka – stwierdziła.
Poczułem, jak robi mi się gorąco.
– Łysa głowa, tatuaże na rękach, czarna kurtka z kapturem i taki dziwny, rozbiegany wzrok? – dopytywałem się.
– Dokładnie tak. To jednak pan go zna? – ucieszyła się.
– Tak, znam… Ale nie tak dobrze, jak mi się wydawało – wykrztusiłem.
W nocy nie zmrużyłem oka
Przez cały czas myślałem o młodym. Było mi wstyd, że tak źle go oceniłem. Miałem go za bezwzględnego bandziora bez ludzkich uczuć, podejrzewałem, że prędzej mnie okradnie, niż pomoże, a on uratował mi życie!
Kolejna niespodzianka spotkała mnie po kilku dniach, gdy pielęgniarka przyniosła mi ze szpitalnego depozytu mój portfel. Zajrzałem do środka i zdębiałem. Było wszystko. Dokumenty, no i pieniądze. Zgadzały się co do grosza… Ze wstydu miałem ochotę zapaść się pod łóżko, na którym leżałem.
Obiecałem sobie wtedy, że gdy wyjdę ze szpitala, podziękuję młodemu za ocalenie. I opowiem o tym wszystkim sąsiadom. Chciałem, żeby wiedzieli, że wcale nie taki z niego diabeł, jak myśleliśmy.
Z podziękowaniami nie musiałem czekać aż tak długo. Po tygodniu mój wybawca sam zjawił się w szpitalu. Przyszedł w tej swojej czarnej bluzie z kapturem. Wyglądał na lekko stremowanego.
– Chciałem sprawdzić, dziadek, czy jeszcze oddychasz. I widzę, że wszystko okej – mruknął.
Na szczęście odłączyli mnie już od tych wszystkich rurek i monitorów, więc mogłem go serdecznie uściskać.
– E tam… Nie zrobiłem nic takiego. Po prostu przechodziłem, zatrzymałem się, zadzwoniłem i robiłem, co mi dyspozytorka kazała – bronił się.
– Zrobiłeś, zrobiłeś… Uratowałeś mi życie. Lekarz mówił, że gdyby nie ty, nie byłoby mnie już na tym świecie. Ale to nie wszystko. Przypomniałeś mi także, że nie można oceniać książki po okładce – odparłem wzruszony.
Spojrzał na mnie spod oka.
Niewiele się zmienił
– Połowę tekstu skumałem. Ale drugiej połowy nie… O co chodzi z tą książką? – zapytał.
Zamyśliłem się na chwilę.
– Jak ci to wytłumaczyć… O już wiem! Chodzi o to, że choć wyglądasz jak diabeł wcielony, to ogólnie jesteś wporzo. Tak to się teraz mówi? – uśmiechnąłem się.
W szpitalu przeleżałem ponad dwa tygodnie. Artur, bo właśnie tak ma na imię młody Wilczkowski, odwiedził mnie jeszcze kilka razy. A gdy mnie wreszcie wypisali, pomógł mi dojechać do domu. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nawiązała się między nami jakaś dziwna przyjaźń.
Widujemy się dość często u mnie w mieszkaniu. Ja mu pomagam w polskim, bo w tym roku ma maturę, on robi mi cięższe zakupy i uczy podstaw obsługi komputera. Obaj nie jesteśmy dobrymi uczniami, więc łatwo nie jest…
Nadal ubiera się na czarno, goli głowę, słucha głośno muzyki i rechocze jak wariat z kolegami pod blokiem. Ale jakoś mi to już nie przeszkadza. Sąsiedzi też zmienili o nim zdanie. Wiedzą, że tak naprawdę to anioł. Choć w diabelskiej skórze…
Czytaj także:
„Byłem w szoku, gdy ukochana powiedziała, że odchodzi. 10 lat czekałem, aż zmądrzeje. Cierpliwość popłaca”
„Marzyliśmy o odnowieniu starych znajomości, ale nasi przyjaciele zmienili się nie do poznania. Przemądrzałe bufony”
„Gdy siostrę zostawił mąż, całą miłość przelała na syna. Chce widzieć w nim >>mężczyznę<<, a to wciąż tylko dzieciak”