Powiadają, że kiedy Bóg pragnie ukarać człowieka, to sprawia, że jego najskrytsze marzenia stają się rzeczywistością. Dlaczego jednak miałby chcieć ukarać mnie i mojego ukochanego męża? Trudno powiedzieć, ale na pewno jakiś powód by się znalazł. Nikt nie jest święty. Mój mąż od dawna chciał trafić szóstkę w lotto. To marzenie odziedziczył po swoim tacie, któremu nie było dane wygrać pokaźnej kwoty pieniędzy w loterii.
To był niebanalny spadek
Jacek odziedziczył po swoim ojcu zestaw szczęśliwych numerów, ten przez większość swojego życia grał w lotka, niedawno zmarł, a za życia nie udało mu się niczego wygrać. Od tego momentu, za każdym razem gdy było kolejne losowanie, Jacek skreślał i wysyłał właśnie te cyfry. Doszedł do wniosku, że i tak nie ma wyboru – liczby utkwiły mu w głowie na dobre, a co gorsza, bał się pomyśleć, co by się stało, gdyby pewnego razu ich nie wysłał, a okazałyby się być tymi właściwymi.
– Chyba bym oszalał – mówił.
– Daj spokój – bagatelizowałam jego niepokój. – Po prostu nie sprawdziłbyś wylosowanych liczb i tyle.
– Nie sądzę, żebym dał radę się powstrzymać przed ich sprawdzeniem!
Czas leciał nieubłaganie, a nasze dzieciaki dorastały w oczach. My z kolei, nie bacząc na trudy, ciężką pracą zarabialiśmy na chleb powszedni, marząc skrycie o zasłużonej jesieni życia. Domowa kasa raz pęczniała, a raz świeciła pustkami, lecz bez względu na jej stan, zawsze znalazły się w niej jakieś drobne na los na loterii. To był nasz mały domowy zwyczaj, tak nieodłączny jak poranna kawa czy wieczorna drzemka przed telewizorem. Mój małżonek, odwiedzając kolekturę lotto, robił to z taką samą naturalnością, jak wtedy, gdy wyrzucał resztki do kubła albo szczotkował zęby przed lustrem.
Nagle nam się poszczęściło
Zdaję sobie sprawę, że w internecie krąży wiele teorii konspiracyjnych odnośnie Lotto. Jedni twierdzą, że od momentu wprowadzenia komputerów to jeden wielki przekręt. Inni są przekonani, że maszyna losująca typuje z góry ustalone kombinacje, które nie zostały jeszcze zgłoszone, a kule mają zróżnicowaną wagę. Niektórzy uważają też, że cały ten system został tak zaprojektowany, żeby przeciętny Kowalski nie miał szans na wygraną. A jeżeli ktoś faktycznie trafi szóstkę w największej kumulacji, to na bank jest to podstawiony człowiek, który niby przypadkiem przejeżdżając przez jakąś wieś, stamtąd wysyła szczęśliwy los, a potem dzieli się wygraną z organizatorami całej tej afery lotto.
Mając na względzie rozmaite hipotezy, zarówno te trafne, jak i chybione, to niemal podwójny cud, że Jackowi udało się trafić szóstkę w totka. Wygrana nie należała do rekordowych, ale dla nas stanowiła zawrotną kwotę. Nie zaprzątałam sobie zbytnio głowy losowaniami, nie śledziłam wyników na bieżąco, nie znałam też na pamięć tej przekazywanej z pokolenia na pokolenie kombinacji liczb. To dało Jackowi pole do pełnej konspiracji. Powiedział mi prawdę dopiero po 3 miesiącach. Tak na marginesie, niesamowicie panował nad emocjami, skoro nie dostrzegłam w jego zachowaniu żadnej zmiany.
To miała być tajemnica
– Gdybyś miał inną kobietę, to w życiu bym się nie zorientowała po twojej postawie – powiedziałam z uśmiechem na twarzy, choć zaskoczona jego słowami. – Jesteś istnym ekspertem w maskowaniu swoich występków.
– Liczę na to samo z twojej strony – odparł Jacek z kamienną miną, nie okazując żadnych emocji.
Podzielałam zdanie małżonka, choć jego zachowanie budziło mój niepokój. Był nadmiernie ostrożny. Nade wszystko cieszył się, że mieszkamy w większej miejscowości, a nie na totalnym zadupiu składającym się z kilku domostw, gdzie znalezienie farciarza, któremu dopisało szczęście, nie stanowiłoby problemu.
Poza tym Jacek powstrzymał się prawie do samego końca terminu na odbiór nagrody. Z losem zjawił się dopiero po pięćdziesięciu dniach. Codziennie chodził do pracy, wywiązywał się ze służbowych i rodzinnych zadań, a w siedzibie lotto wyczekiwali na zwycięzcę, dumając czy aby nie zawieruszył gdzieś kuponu, w jednej chwili stając się pechowym nieudacznikiem.
Ostatecznie Jacuś stwierdził, że lepiej trzymać tę wiadomość w ścisłej tajemnicy. Ani słowa nawet naszym dzieciakom, bo jak nic puściłyby parę z ust wśród rówieśników w podstawówce.
Przesadzał z ostrożnością
– Zaraz by podejrzane typy zwąchały, że jest kasa do zgarnięcia. Jeszcze by nam kazali co miesiąc słono płacić za "ochronę" – roztaczał przede mną ponure scenariusze.
– Daj spokój, bez przesady. Szczerze mówiąc, to wcale nie jest jakaś szalona fortuna...
– Powinniśmy trzymać język za zębami, to oczywiste! – perswadował. – Nie rzucimy przecież z dnia na dzień pracy i nie będziemy żyć z odsetek. Ta forsa to nie aż tak wielka suma. Stać nas na lepszy samochód, trochę kasy odłożymy na szkołę dla dzieciaków i żeby łatwiej im było wejść w dorosłość. Za jakiś czas kupimy dom i to wszystko. Jasne, gdyby nas oboje wylali z roboty, to dzięki tym pieniądzom z wygranej nie zostaniemy na przysłowiowym lodzie. Ale jak piśniesz choćby słówko, to zaraz zleci się chmara krewnych i znajomych po prośbie.
Słowa Jacka trafiły w sedno. Zaimponowało mi, że facet, z którym związałam swoje życie, nie stracił głowy i nie dostał fioła po tym, jak udało mu się wygrać pieniędzy w lotto. Wiadomo, ludzie potrafią dziwnie zareagować w takiej sytuacji. Przepuszczają całą kasę, organizują imprezy dla bliskich i kumpli, szastają forsą na lewo i prawo, aż w końcu po kilku latach są w gorszej sytuacji finansowej niż przed wygraną. Albo pakują się w jakieś biznesy, nie mając o nich zielonego pojęcia, a potem budzą się z ręką w nocniku, po same uszy w długach.
Zmienił się w skąpca
Problem tkwił w tym, że mój mąż zwyczajnie przegiął. Z normalnego gościa przemienił się w nadwrażliwego dusigrosza. z dnia na dzień zaczął liczyć wszystkie pieniądze i zastanawiać się nad każdą złotówką, zanim ją przeznaczył na cokolwiek. Rozważał, jak jeszcze więcej zaoszczędzić, zamiast odrobinę poszaleć. Wcześniej robiliśmy zwyczajne zakupy, bez jakiegoś mega oszczędzania, bo ostatecznie obydwoje mieliśmy niezłe wypłaty, a teraz Jacuś dostał fioła na punkcie okazji, supercen i przeróżnych zniżek.
– Kochanie, trochę się ogarnij, bo niedługo wybierzesz się na drugi koniec miasta, żeby kupić chleb tańszy o parę groszy – kpiłam. – Kasa jest dla ludzi, a nie odwrotnie!
– Mówisz tak, bo nie umiesz oszczędzać. Prawdziwą forsę mają ludzie, którzy z natury potrafią oszczędzać. Nie tacy, co szastają kasą na lewo i prawo.
– Jacek, przecież ty nie dorobiłeś się przez oszczędzanie, tylko miałeś farta, bo twój ojciec trafił liczby w totka!
– Cicho, bo jeszcze ktoś to usłyszy!
To było zabawne
Tak, to był jego czuły punkt. Obawiał się, że ktokolwiek mógłby to usłyszeć... Ale niech sobie słuchają, nie ma sprawy! Obsesja mojego małżonka na punkcie zachowania wszystkiego w sekrecie osiągnęła apogeum. Przestał się nawet golić. Chciał stworzyć pozory, że nie ma pieniędzy na golarkę i piankę do golenia.
– Przedziurawisz jeszcze spodnie na tyłku, przyszyjesz łaty na łokciach i zaczniesz jeździć na hulajnodze, a samochód sprzedaż – szydziłam. – Ale nie myśl sobie, że wciągniesz mnie w tę farsę udawania nędzarzy. To już nawet nie jest zabawne.
Krążą pogłoski, że Gandhi niegdyś rzekł: "pozorowanie biedy to najbardziej kosztowna rzecz na świecie". A my za to zapłaciliśmy naszym dotychczas udanym małżeństwem. Nasze partnerskie relacje legły w gruzach, ponieważ Jacek zastąpił racjonalne podejście do życia przesadnym strachem przed tym, że ktoś się dowie o jego wygranej na loterii. W końcu nadszedł moment prawdziwej próby. Kiedy dziecko dalekiej kuzynki nagle zachorowało na ciężką chorobę, mieliśmy szansę je uratować...
Nie rozumiałam jego bezduszności
Gdy u siedmioletniej córki mojej kuzynki Malwiny niespodziewanie wykryto złośliwy nowotwór, było już bardzo późno. Wcześniej dziewczynka długo chodziła od jednego doktora do drugiego. Każdy stawiał inną diagnozę i stosował inne leczenie, aż w końcu ostatni z nich szczerze przyznał, że nie wie co robić i skierował małą na dokładniejsze badania w szpitalu. Jedyną szansą wydawał się zabieg chirurgiczny poza granicami kraju. Niestety jego koszt, który trzeba było pokryć w obcej walucie, znacznie przekraczał możliwości finansowe rodziny. Próbowali szukać wsparcia w fundacjach, ale czasu było coraz mniej. Wciąż trwała zbiórka funduszy. Ja ani chwili się nie zastanawiałam. Od razu powiedziałam mężowi:
– Jacek, nie ma innego wyjścia, po prostu musimy im pomóc!
Na początku w ogóle nie chciał tego słuchać.
– Coś ty, kompletnie ci odbiło?! Jak tylko im pomożemy, to będziemy mieć na głowie całą armię schorowanych krewnych, wyciągających łapy po kasę. Wystarczy, że raz się zgodzimy, a już po nas. Dzwonek do drzwi będzie się urywał od natrętów z wyciągniętą ręką.
– Słyszysz w ogóle, co ty mówisz?! To przecież dziecko z rodziny, które jest poważnie chore – wrzasnęłam.
– Ja w ogóle nie znam tych osób. Kiedy ostatni raz spotkałaś się z kuzynką? Ze trzydzieści lat temu, nie?
– Nie mogę uwierzyć… – westchnęłam ciężko. – Nie mogę pojąć, że to powiedziałeś. Mój mąż, który zawsze był taki uczynny i chętny do pomocy… Gdzie się podział? Co się z tobą stało? Tak się cieszyłam, że jakoś trzymałeś się z daleka od tego całego zamieszania, a jednak cię to przerosło. Zupełnie ci odbiło od tych wszystkich pieniędzy, które nagle się pojawiły z wygranej.
Mąż miał wyrzuty sumienia
Ze smutkiem i frustracją się rozpłakałam. Przez dwa tygodnie nie odzywaliśmy się do siebie. Aż w końcu Jackowi wpadł do głowy pewien pomysł. Miałam wręczyć Malwinie pieniądze, udając, że to darowizna od anonimowego dobroczyńcy, którego poruszył los ich córki. Bez zbędnych detali i tłumaczeń. Proszę, oto gotówka, weźcie ją, jedźcie za granicę i podejmijcie próbę uratowania jej życia.
Na zawsze zapamiętam łzy wzruszenia, kiedy odbierali ode mnie koperty wypchane banknotami. Ale niestety, równie mocno wryły mi się w pamięć ich łzy rozpaczy, gdy po powrocie z Niemiec mi je zwrócili. Nie zdążyli na czas, dziecko zmarło w drodze… Nic nie można było zrobić.
Z Jackiem snuliśmy się niczym trupy. Dręczyła nas myśl, że zbyt długo zwlekaliśmy z pomocą i to przez nasze zachowanie. Mieliśmy szansę, ale się zawahaliśmy.
– Czuję się winny – powiedział Jacek. – Oddałbym wszystko, żeby tylko to maleństwo przeżyło...
– Ja też ponoszę winę... – łkałam. – Powinnam po prostu wyciągnąć kasę z banku, nic ci nie mówić. Pojechać na miejsce i przekazać pieniądze...
Sporo czasu upłynęło, zanim udało nam się choć trochę odbudować dawne relacje małżeńskie. Nic nie mogło wrócić do stanu sprzed tego zdarzenia. Poznaliśmy się od zupełnie innej, niekoniecznie dobrej strony, a zwłaszcza Jacek.
Nieustannie dręczy go poczucie winy, że jego niezdecydowanie w kwestii pomocy przesądziło o tym, że dziewczynka zmarła. Pozostanie tajemnicą, czy ta zwłoka rzeczywiście coś zmieniła, czy operacja i tak by się nie powiodła, czy córeczka Malwiny miała w ogóle jakiekolwiek szanse, by przeżyć. Z tego wszystkiego wynieśliśmy tylko znane przysłowie, że pieniądze w życiu to nie wszystko i trzeba ostrożnie podchodzić do swoich życzeń.
Regina, 45 lat
Czytaj także: „Opiekuję się mamą, ale mam dość. Ciągle narzeka i bywa tak wredna, że powoli tracę cierpliwość”
„Rzuciłam faceta, bo miał pretensje, że mało zarabiam. Myślałam, że już się nie spotkamy, a tu niespodzianka”
„Przed śmiercią matka zdradziła mi sekret, który skrywała przez lata. Wyjazdy w delegacje to była tylko przykrywka”