Mówią, że pojawienie się na świecie dziecka wszystko zmienia. Faktycznie, boleśnie odczułam to na własnej skórze. Dla moich przyjaciółek nagle stałam się całkiem obcą osobą, która nie zasługiwała na ich przyjaźń.
Byłyśmy przyjaciółkami na dobre i złe
Bycie duszą towarzystwa przychodziło mi jakoś tak naturalnie, zupełnie bez wysiłku. Wszyscy wokół mnie lubili, a ja gdziekolwiek się nie pojawiłam, rozkręcałam niezłą imprezę. Choć zależało mi zawsze na dobrych wynikach w nauce, wybrałam zresztą studia, które miały mi pomóc w obraniu właściwej drogi zawodowej, nie stroniłam od spotkań z innymi ludźmi.
Wieczorami często przesiadywałam u koleżanek, z czasem zaczęłam chadzać po różnego rodzaju domówkach, a potem włóczyć się po klubach. To, że kogoś praktycznie nie znałam, nie miało znaczenia – i tak chętnie wbijałam na bibę, jeśli tylko się o niej dowiedziałam. To właśnie na jednej z takich przypadkowych imprez poznałam swojego przyszłego męża, Oskara. Tam też wpadłam na dwie zwariowane dziewczyny, które szybko zostały moimi najlepszymi przyjaciółkami – Julkę i Izkę.
Kiedy zaczęłam z nimi gadać, od razu wiedziałam, że to początek czegoś większego. Z nikim dawno nie rozmawiało mi się tak swobodnie, a zresztą zdarzało się, że i bez słów rozumiałyśmy się równie dobrze. Szybko wciągnęłyśmy się we wspólne sprawy i stałyśmy się niemal nierozłączne. To Julka i Izka biegły ze mną na pociąg do Warszawy, gdy wszystkie trzy zaspałyśmy, a ja miałam tam rozmowę o pracę. To one pomogły mi w znalezieniu niezłej kawalerki na uboczu, a potem popchnęły mnie w ramiona Oskara.
– Gdyby nie my – powiedziała wtedy Izka tonem znawczyni – to byście się tak czaili do końca życia.
No i pewnie miała rację, bo chociaż zawsze byłam otwarta i rzadko co było mnie w stanie speszyć, wobec Oskara zawsze byłam trochę nieśmiała, a przy tym zdecydowanie bałam się odrzucenia z jego strony. Jak się później okazało, on z kolei obawiał się, że go wyśmieję, kiedy zaproponuje mi wyjście na kawę czy do baru.
Nie zapomniałam o nich po ślubie
Izka i Julka zostały oczywiście moimi druhnami na ślubie. Kiedy zamieszkałam z Oskarem w pięknym domu na obrzeżach miasta, wpadały nieustannie, i to o różnych porach dnia. Mój mąż dużo pracował, a ja miałam zwykle wolne popołudnia, więc mogłyśmy się często spotykać. One zwykle nalegały, by robić wszystko w moim domu. Uważały go za przytulny i uwielbiały sączyć kawę z mojego ekspresu.
Skupiałam się na pracy, ale nie stroniłam też od wieczornych i weekendowych wyjść. Wciąż potrafiłam balować do upadłego i przesiadywać po klubach z przyjaciółkami. Żadna z nas nie myślała o powiększaniu rodziny – Izka nawet nikogo nie miała, a Julka od pięciu lat chodziła z facetem, który mówił otwarcie, że nie bierze jej na poważnie. Cóż, ona chyba też nigdy nie myślała o nim jako o kimś, kto naprawdę by się liczył.
Nie planowałam ciąży
Moje życie mi się podobało. Zwłaszcza że miałam kochającego, a przy tym oddanego męża i przyjaciółki, na które zawsze mogłam liczyć. I wtedy niespodziewanie zaszłam w ciążę. Nie uważałam, żeby ciąża była czymś strasznym. Co prawda, tego nie planowaliśmy, ale jakoś szczególnie się nie przestraszyłam. Tyle razy powtarzałam, że nie mam ręki do dzieci ani czasu, by je wychowywać, że nawet nie zapytałam Oskara, czy chciałby zostać ojcem. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim sądzić, ale nie zamierzałam popadać w panikę. Uznałam więc, że powiem mu od razu.
Prawdę mówiąc, nawet się nie spodziewałam wybuchu takiego entuzjazmu. Mój mąż chyba po cichy bardzo liczył na to ojcostwo, a ja właśnie spełniałam jego marzenie. Jeśli więc miałam jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to właśnie się rozwiały. Pozostawało mi jeszcze pochwalić się koleżankom.
Chłodno przyjęły tę informację
– Ja nie piję – rzuciłam, gdy w piątek wyszłyśmy naszą paczką do klubu.
Izka się roześmiała.
– A co, ty w ciąży jesteś? – zaśmiała się, a Julka momentalnie zachichotała.
Uśmiechnęłam się lekko, nic nie mówiąc. Pozwoliłam, by same sobie odpowiedziały.
– Nie – wykrztusiła Julka. – Ale że poważnie?
Izka zamrugała, a z jej twarzy znikły wszelkie oznaki wesołości.
– Ty nie chcesz dzieci – stwierdziła. – Nigdy nie chciałaś.
Wzruszyłam ramionami.
– No, ale zdarzyło się, no nie? – powiedziałam beztrosko. – Będzie dobrze. Oskar się cieszy. A ja… ja pewno też się z czasem przekonam. Po prostu… nigdy tego nie planowałam.
Ciąża była stosunkowo miłym czasem, choć miałam na pewno kilka gorszych momentów, z którymi jakoś musiałam sobie poradzić. Nadal wychodziłam z przyjaciółkami, choć potem nieco rzadziej i to raczej one przychodziły do mnie. Rozmawiałyśmy swobodnie jak zawsze, o ile tylko rozmowa nie zeszła na dziecko. Wiedziałam już, że urodzę chłopca, ale jedyną osobą, którą mogłam się z tym podzielić, był Oskar. Izka i Julka zdawały się w ogóle nie interesować moją ciążą. Kiedy tylko mówiłam cokolwiek na jej temat, szybko przechodziły do czegoś innego.
Nagle przestały mnie odwiedzać
Próbowałam się z nimi skontaktować zaraz po narodzinach Wiktorka. Izka wydawała się zirytowana, że chcę gadać o „jakimś dziecku”, a Julka wybełkotała niby jakieś niemrawe gratulacje, po czym szybko się rozłączyła. Wtedy mnie to jeszcze nie zastanowiło. Miałam na głowie inne rzeczy – wszystkie skupiające się wokół mojego synka. Niestety, z czasem to wszystko zaczęło mnie męczyć. Przez większość dnia siedziałam sama z dzieckiem, bo Oskar pracował. Oczywiście, gdy wracał do domu, bardzo mi pomagał, ale i tak czułam się bardzo samotna.
Brakowało mi dziewczyn, ich radosnej beztroski, tych naszych rozmów. A one jak na złość w ogóle nie dzwoniły ani nawet nie wpadały bez zapowiedzi, jak to zwykle miały w zwyczaju. W końcu zdecydowałam się sama je zaprosić, ale obie miały wymówki: Izka wychodziła gdzieś ze znajomymi, a Julka podobno jechała do matki. Choć brzmiały niby szczerze, ja już wtedy przeczuwałam, że coś jest nie tak.
Wymówki się powtarzały. Właściwie to miałam wrażenie, że obie przyjaciółki prześcigają się w pomysłach na to, jak wymigać się od przyjścia do mojego domu. Wreszcie nie wytrzymałam i zadzwoniłam do nich jednocześnie na kamerce. Wiedziałam, że tak trudniej im się będzie wymigać. Miałam zresztą rację – chociaż Izka wyraźnie kręciła nosem, Julka przekonała ją, żebyśmy się spotkały w naszym ulubionym barze.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom
Kiedy usiadłam przy stoliku, dołączyłam do nich, ale od razu dostrzegłam ich niezadowolone miny. Julka cały czas gapiła się w telefon, Izka natomiast cały czas się rozglądała, jakby tylko myślała nad tym, jak się ode mnie uwolnić. Mimo wszystko postanowiłam robić dobrą minę do złej gry.
– No to mówcie, co tam u was? – zaczęłam. – Ostatnio wiecie, tak trochę smutno. Nie odzywacie się, nie przychodzicie…
– A po co niby miałybyśmy przychodzić? – burknęła Izka z opryskliwością, o jaką jej dotąd nie podejrzewałam.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
– No, myślałam, że poznacie Wiktorka…
– Naprawdę sądzisz, że chcemy oglądać tego twojego dzieciaka? – przerwała mi z wyraźną irytacją. – A co tam niby jest do oglądania?
– I te pieluchy… – Julka wzdrygnęła się gwałtownie. – Sorry, Anka, ale w ogóle to wszystko jest takie obrzydliwe… I jeszcze pewnie to dziecko się ślini. Ohyda.
Patrzyłam na nie i nie wierzyłam. Tyle lat trwały przy mnie. Łączyły nas same dobre, czasem trochę szalone wspomnienia. Myślałam… nie – byłam przekonana, że nasza przyjaźń potrwa do końca życia i jeden dzień dłużej. Przecież rok temu nie wyobrażały sobie żadnego spotkania ani żadnej imprezy beze mnie.
Mam teraz inne życie
I nagle jakby coś w nie wstąpiło. Jakbym z miejsca przestała być tą Anią, którą tak zawsze uwielbiały i do której tak chętnie wpadały. Jakbym stała się przeklęta albo trędowata. A wszystko przez Wiktorka. Nie wiedziałam, że jedno małe dziecko może je tak zmienić. Zawołałam kelnera, zapłaciłam za swoje zamówienie, wstałam i wyszłam, nawet się nie żegnając.
To popołudnie w barze było ostatnim momentem, w którym widziałam Julkę i Izkę. Po tym, co mi powiedziały, jakoś nie kwapiłam się do kolejnej rozmowy. Na początku po cichu liczyłam, że albo zadzwonią do mnie i przeproszą, albo chociaż Julka to zrobi. One najwyraźniej nie widziały niczego złego w swoim zachowaniu i mnie nie potrzebowały.
Teraz też ich nie potrzebuję. Mam kochającego męża i uroczego synka, z którymi spędzam naprawdę dużo czasu. W dodatku na jednym ze spacerów w parku poznałam mieszkającą na tym samym osiedlu Lenę. Ona również miała małego synka, rówieśnika Wiktorka. Teraz to z nią spędzam wolny czas i zawsze pomagamy sobie nawzajem. czuję, że to akurat jest prawdziwa przyjaźń.
Anna, 29 lat
Czytaj także:
„Żona zarabiała więcej ode mnie i z lubością mnie upokarzała. Wydzielała mi kieszonkowe, które na nic nie wystarczało”
„Leśny zagajnik otworzył przede mną świat nowych doznań. Materac z mchu i paproci jest idealny do miłosnych igraszek”
„Po śmierci rodziców odkryłem ich sekret skrywany przez lata. Matka wybrała życie w kłamstwie, bo bała się wstydu”