„Kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży, wyrzucił mnie za drzwi. Po latach w końcu się zemściłam”

Kiedy powiedziałam, że jestem w ciąży, wyrzucił mnie za drzwi fot. Adobe Stock, Serhii
„Wyglądał jak menel, ale patrzył zaczepnie i uśmiechał się jakby dopiero co wysiadł z eleganckiego auta, a nie czekał na środek miejskiej komunikacji. To był mój moment".
/ 02.12.2022 08:31
Kiedy powiedziałam, że jestem w ciąży, wyrzucił mnie za drzwi fot. Adobe Stock, Serhii

Jeden miłosny zawód sprawił, że z nikim więcej się nie związałam. Samotna czułam się bezpiecznie.

Usłyszałam za plecami męski głos:

– Ma pani może ogień? Bardzo przepraszam... Mógłbym może skorzystać z zapałek albo zapalniczki?

Zdrętwiałam. Ten głos był znajomy, niski, trochę zachrypnięty.

Poznałabym go wśród tysiąca innych i na końcu świata

O pomyłce nie mogło być mowy, bo tak mówił tylko jeden człowiek: Marcin, moja największa i jak dotąd jedyna miłość... Pierwszy chłopak, który pokazał mi niebo i piekło, który mnie do siebie zbliżył, a potem odepchnął i zdradził. Biologiczny ojciec mojej córki...

Nie widziałam go od dwudziestu pięciu lat. Miałam niecałe dziewiętnaście, kiedy mnie brutalnie wyrzucił na korytarz swojego akademika.

– Spieprzaj – rzucił za mną. – I nie próbuj mnie nachodzić, bo cię tak urządzę, że się nie pozbierasz. Znajdą się kolesie, którzy w razie czego zeznają przed każdym sądem, jak się z nimi puszczałaś. Chcesz tego? Nie? No to zapomnij, że mnie znałaś. Nie wrobisz mnie w żadnego bachora!

Akademik był blisko starego parku z olbrzymimi lipami, pod którymi stały ławki dla zakochanych. Bardzo często i my tam siadaliśmy, szczególnie na takiej jednej ukrytej pod niską gałęzią. Tam Marcin mnie pierwszy raz pocałował. Nie, że on pierwszy raz; pierwszy w ogóle, bo ja byłam zielona w tych sprawach i głupia jak majowe cielę.

Też zdrętwiałam tak jak teraz, ale szybko sobie ze mną poradził. Nie na darmo miał opinię strasznego podrywacza (tak się wtedy mówiło) i wiedział, co robić, aby dziewczyny za nim latały. Szczerze mówiąc, nie musiał się specjalnie starać; był przystojny, grał na pianinie, jeździł autem swojego ojca dyrektora i zawsze wybierał sobie takie biedule, które, jak mówił „wprowadzał w życie dla sportu”.

Byłam jedną z wielu takich panienek do towarzystwa

To był upalny czerwiec pachnący jaśminami. Stary park aż dyszał od miłosnych wyznań zakochanych, którzy ukryci w zacisznych alejkach przysięgali sobie miłość do końca życia. Nie wiem, czy wszyscy byli szczęśliwi?

Może gdzieś ktoś płakał tak jak ja, może nie wiedział, co robić, może przychodziły mu do głowy najczarniejsze myśli? Pewnie tak było, ale ja wówczas uważałam, że jestem jedyna na całym wielkim świecie i że na nikogo więcej nie spadło takie nieszczęście! Więc siedziałam i siedziałam zaryczana jak dziecko i chciałam umrzeć. Tak było...

W powieściach albo romantycznych filmach zdarza się, że do płaczącej, samotnej dziewczyny ktoś podchodzi, pociesza ją, pomaga, wspiera i potem są razem w szczęściu i zdrowiu. Niestety, mnie nic takiego się nie przytrafiło... W końcu wstałam z tej ławki, wytarłam nos i oczy i poszłam do domu, gdzie przerażona mama od razu wyciągnęła ze mnie co i jak.

– Teraz ty pójdziesz spać – powiedziała. – A ja pomyślę, co dalej? Rano pogadamy...

Tych rozmów było sporo, bo na początku nie umiałam się zdecydować, czego chcę. Czy nadal studiować i spotykać Marcina na wykładach i ćwiczeniach, czy zmienić miasto i uczelnię, czy w ogóle przerwać studia i urodzić dziecko, czy wreszcie zostawić wszystko jak jest i czekać, co los przyniesie?

Mama nie naciskała. Uznała, że jestem dorosła i sama mogę decydować o swoim życiu. Obiecała tylko, że niezależnie od tego, co postanowię, ona zawsze będzie mi pomagała. Dotrzymała słowa! Wiem, że było jej ciężko rzucać stare kąty i wyprowadzać się do małego miasteczka, gdzie przez długi czas nie mogła znaleźć pracy i przyjaciół. Ale zacisnęła zęby i wytrzymała.

Przez pierwsze lata po urodzeniu mojej córki Małgosi wszystko było na jej głowie; ja zaocznie kończyłam studia, dojeżdżałam prawie sto pięćdziesiąt kilometrów do nowej uczelni, pisałam pracę magisterską i uczyłam się jak szalona. To wszystko było również po to, żeby zapomnieć...

Tylko raz zapytała, czy wystąpię o alimenty

– Teraz jesteś upokorzona i wściekła – powiedziała. – Ale zastanów się, czy warto mu odpuszczać? W życiu nigdy nic nie wiadomo na pewno, chcesz Gosię odciąć od biologicznego ojca? Jesteś pewna, że to słuszne?

Więc napisałam list, że Marcin ma córkę i że proponuję spotkanie w celu ustalenia, co dalej robimy, ale nie podałam swojego adresu. Prosiłam o odpowiedź na poste restante... I przyszła – obelżywa, ohydna, pełna gróźb i złych słów. Pokazałam to mamie, a ona tylko mnie przytuliła i szepnęła: „próbowałaś... dobrze, nie martw się, damy sobie radę! Wyrzuć go z serca i pamięci. Było, minęło...”.

Gosia miała trzynaście lat, kiedy zostałyśmy same. Mama odeszła po krótkiej chorobie i nieudanej operacji. Minęły miesiące, zanim się jakoś pozbierałam. Przeżyłam kolejną przeprowadzkę, tym razem do wielkiego miasta, gdzie miałam dwa malutkie pokoje z kuchnią w tzw. starym budownictwie. Zapisała mi je testamentem kuzynka mamy – osoba samotna i prawie mi nieznana.

Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego tak postąpiła, podejrzewam, że mama coś o tym wiedziała, bo one obie były dosyć zaprzyjaźnione, choć prawie się nie widywały. Mama wspominała, że gdyby coś się z nią stało, to będę miała gdzie się podziać, ale nigdy nie dopytywałam, o co chodzi.

Małgosia poszła do gimnazjum, ja szybko znalazłam niezłą pracę i załatwiłam ekshumację z tamtego, malutkiego cmentarzyka do rodzinnego grobu mamy i jej kuzynki. To był drugi, bardzo trudny okres w moim życiu, ale tym razem nikt mi nie pomagał. Sama dałam radę.

Po paru miesiącach przyzwyczaiłam się do nowych warunków, polubiłam pracę, a nawet zaprzyjaźniłam się z fantastyczną dziewczyną – Moniką. Była przemiła, życzliwa, mądra, miała poczucie humoru, no jednym słowem, idealna kumpelka.

Byłyśmy prawie jak siostry

Pewnego razu Monika przyjechała do mnie rozpromieniona.

– Poznałam kogoś – zwierzała się. – Jest wprost cudowny! Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś aż tak się zakocham. Wiesz, że tchu mi brakuje, kiedy o nim myślę... Zrobię wszystko, żebyśmy byli razem. Nie ma niczego, co by mogło nas rozdzielić. Czuję, że dla niego mogłabym zdobyć się na każde szaleństwo, choćby nie wiem jak absurdalne. Rozumiesz to?

– Nie bardzo – odpowiedziałam. – Nie warto dla faceta robić żadnych głupot, a już na pewno nie takich, przez które można trafić do więzienia. Lepiej powiedz, kiedy poznam to męskie cudo?

– Niedługo. Umówimy się w trójkę na jakąś kawę. Na razie mam tylko fotkę w komórce. Zobacz, to on!

Możecie się domyślić, kogo zobaczyłam? Nogi mi się zrobiły jak z waty, w gardle zaschło, zakręciło w głowie, jakbym miała zemdleć. Na słodkim selfie Monika tuliła swój policzek do policzka Marcina... Nie miałam wątpliwości. To był on! Widocznie zbladłam albo zrobiłam głupią minę, bo zapytała:

– Co ci jest? Dziwnie wyglądasz... Znasz go może? Skąd? Od kiedy? Jak dobrze go znasz? Było coś między wami? Powiedz, jesteś moją przyjaciółką, nie powinnaś kłamać. Sama zawsze powtarzasz, że najlepsza jest prawda, więc mnie nie okłamuj... Błagam cię, niczego nie ukrywaj, nie wybaczyłabym ci, gdybyś mnie oszukała...

Dałam się przekonać i opowiedziałam wszystko

Że jest łajdakiem, że mnie zostawił bez słowa, że Gosia jest jego córką, ale on nigdy się do tego nie przyznał, a nawet zarzucał mi romanse z innymi chłopakami, że nigdy się nią nie interesował, nie płacił na jej utrzymanie, że kiedyś bardzo przez niego cierpiałam...

Monika słuchała mnie z kamiennym wyrazem twarzy. Zadała tylko jedno pytanie, czy od tamtej pory się widzieliśmy? Kiedy powiedziałam, że nie, wyraźnie jej ulżyło.

– Więc może to nie on? Minęło sporo czasu, ludzie się zmieniają. Może tylko ci się wydaje, a to był ktoś podobny do Marcina? Bo, co z tego, że obaj mają to samo imię i nazwisko? Zdarzają się jeszcze dziwniejsze przypadki i nieporozumienia...

Nie mogła uwierzyć, że jej ukochany mógł się tak zachować.

– To wspaniały człowiek, wrażliwy, prawy, dobry... Musiałaś coś zrobić, że tak cię potraktował... Przyznaj się, było coś na rzeczy? Zdradzałaś go? Gdybyś była pewna swego, tobyś walczyła o uznanie ojcostwa, zrobiłabyś badania... Skoro zrezygnowałaś, to pewnie miałaś swoje powody. Tak?!

Nie wierzyłam, że słyszę, co słyszę. Wyraźnie stawała po jego stronie, miała zimne, złe oczy, nie docierało do niej nic z tego, co mówiłam. Już mnie skreśliła, ta nasza niby przyjaźń okazała się fikcją, kiedy trzeba było wybrać między mną a jej miłością. Nie zawahała się ani sekundy!

Tak oto straciłam chłopaka, matkę i przyjaciółkę

Wszystkie straty bolały, ale ta ostatnia była najgorsza, bo mogłam jej uniknąć. Gdybym tylko milczała, nie pisnęła słowa o tym, co było, gdybym ją okłamała... Ale w jaki sposób? Znowu miałam uciekać? Rozstałyśmy się w gniewie i na zawsze.

Obie miałyśmy żal w sercu, nie było mowy o porozumieniu. Ona sprzedała swoje mieszkanie i samochód, od rodziny też dostała sporo kasy na drogę, więc nie startowali do wspólnego życia od zera. Na początku kontaktowali się ze znajomymi, więc docierały do mnie jakieś informacje, że się kłócą, potem, że się rozstali, znowu do siebie wrócili, że on ma inną kobietę i wreszcie, że ona go zostawiła ostatecznie i wyjechała do Nowej Zelandii. Potem było już cicho...

Małgosia rosła, kończyła szkołę pomaturalną, potem robiła licencjat, poznała chłopca, wyszła za niego i była szczęśliwa. Nie miałam przed nią tajemnic. Wiedziała, kim jest i jak się nazywa jej ojciec, ale nie podejmowała żadnych starań, żeby go poznać. Minęło tyle lat, że i ja prawie o nim zapomniałam, dopiero ten znajomy głos kazał mi się odwrócić i przyjrzeć facetowi, który mnie zaczepiał na przystanku autobusowym.

Wracałam właśnie od mojej Gosi, która za parę tygodni miała rodzić swoje pierwsze dziecko i byłam tak zajęta myślami o córce, zięciu i wnuku, że nie zwracałam uwagi, kto stoi od wiatą.

Po latach wreszcie ja miałam okazję, żeby go upokorzyć

Poznałam go, chociaż to był inny człowiek: łysy, pomarszczony jak stary ziemniak, szczerbaty i nieogolony. Miał na sobie dobre ciuchy, ale z daleka śmierdziały lumpeksem, więc na pewno ich nie kupił w markowych sklepach. Wyglądał jak menel, ale patrzył zaczepnie i uśmiechał się jakby dopiero co wysiadł z eleganckiego auta, a nie czekał na środek miejskiej komunikacji.

– Pani pozwoli, że przeproszę za te zaczepki, ale bardzo chce mi się palić, a taka elegancka babka pewnie ma ogień... jak nie taki, to inny... mam rację?

Próbował mnie podrywać, naprawdę. Po tym też bym go rozpoznała na końcu świata! Poczułam, że oto, po tylu latach nadeszła moja chwila. Więc zmierzyłam go lodowatym wzrokiem, potem jeszcze raz i jeszcze, uśmiechnęłam się kpiąco i powiedziałam bardzo głośno.

– Nie palę. I proszę się odsunąć, bo zapachu tytoniu też nie znoszę, a pan śmierdzi jak niemyta popielniczka. Ale proszę, tu jest złotówka, niech pan sobie kupi w kiosku zapałki. Tyle mogę dla pana zrobić!

Jestem pewna, że wtedy i on mnie poznał. Stał jak wryty, najwyraźniej chciał jeszcze coś zagadać, ale na szczęście nadjechał mój autobus i mogłam zniknąć wśród pasażerów. Jeszcze przez chwilę widziałam go stojącego z rozdziawionymi ustami i idiotyczną miną.

Nie czułam satysfakcji, było mi smutno, że kiedyś przez niego płakałam. I wtedy przypomniałam sobie słowa swojej mamy:

– Nigdy nie życz nikomu źle, nie ciesz się z cudzego nieszczęścia, nie czekaj, aż los się zemści za twoją krzywdę. To się stanie bez twojego udziału, a ty może kiedyś przekonasz się na własne oczy, że twój prześladowca dostał za swoje. 

Kobiety nieraz cierpią przez facetów, ale potem się podnoszą i idą dalej. Żeby mogły dojść tam, gdzie chcą, muszą być wolne od ciężaru nienawiści do swojego wroga. Wtedy łatwiej im nieść własne walizki, dziecko, czasami dodatkowo psa albo kota. Dadzą radę, nawet nie wiedzą, jakie są silne! Wiem, co mówię. Życzę wszystkim skrzywdzonym siły!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA