„Kiedy mąż odszedł na łono Abrahama, byłam zrozpaczona. Po latach samotności, ktoś wyjątkowy stanął na mojej drodze”

Pewna siebie kobieta po sześćdziesiątce fot. iStock by GettyImages, Fabio Formaggio / 500px
„Po śmierci męża stałam się strasznie samotna. Nie mieliśmy dzieci, moi rodzice zmarli dawno temu, a ja byłam jedynaczką. Miałam jeszcze co prawda szwagierkę, ale ta od dawna nie mieszkała w Polsce. Nie otaczał mnie też nigdy krąg przyjaciółek, bo najlepszego przyjaciela zawsze miałam w domu”.
/ 15.12.2023 15:15
Pewna siebie kobieta po sześćdziesiątce fot. iStock by GettyImages, Fabio Formaggio / 500px

Wiodłam samotne życie – spacerowałam po domu i obserwowałam świat to z jednego, to z drugiego okna. Regularnie włączałam telewizję i pochłaniałam seriale, jeden za drugim. W efekcie opuszczałam dom jedynie w sytuacjach, gdy brakowało mi podstawowych produktów, takich jak chleb czy mleko, albo gdy musiałam zrobić większe zakupy. Poza tym, odwiedzałam bibliotekę – tak, zawsze miałam słabość do książek, w związku z czym czytałam często i dużo.

Nie lubiłam jesieni

Jesień kojarzyła mi się z melancholią i zakończeniem czegoś, co trudno w zasadzie nazwać. Dawniej, w młodości, kiedy mój mąż nie mógł oderwać wzroku od pięknych, kolorowych liści, spadających w tym czasie z drzew, ja czułam tylko smutek. Jeszcze gorsze były te deszczowe jesienne dni, osnute mgłą i wyprane z wszelkich barw... Te ponure obrazy zawsze mnie przygnębiały.

Wyglądało na to, że pogoda w tym roku obrała sobie mnie za cel i postanowiła dać mi popalić. Wrzesień zaczął się deszczowo i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się zmienić. Przez kilka dni w ogóle nie opuszczałam domu, jednak w końcu doszłam do wniosku, że nie mam wyboru. Lodówka była zupełnie pusta, brakowało  makaronu, a nawet cukru. Chcąc nie chcąc, musiałam wybrać się na zakupy.

Tuż za furtką domu dostrzegłam mokre, drżące stworzonko. Małą psinkę. Spoglądała na mnie czarnymi, okrągłymi oczkami i starała się schować jak najgłębiej pod krzewem jaśminu.

– Już dobrze, moje maleństwo, nie bój się – Schyliłam się nad psem.

Nie byłam pewna, czy mnie nie ugryzie, ale obawy okazały się niepotrzebne – piesek jedynie delikatnie polizał moją dłoń.

– Pójdziesz ze mną, zabiorę cię z tej ulewy – podniosłam go delikatnie i przeniosłam na werandę.

Zwierzak ułożył się wygodnie, momentalnie zwijając w kłębek. Był uroczy, niczym malutka, puchata kulka.

– Leż sobie tutaj, maluchu, nie możesz tak przecież siedzieć na deszczu. Zaraz kupię ci karmę – mówiłam do przemoczonego pieska, mimo że nie miałam pewności, czy nadal tu będzie, gdy wrócę.

Był. Leżał skulony dokładnie tam, gdzie go zostawiłam. Na mój widok natychmiast podniósł główkę i podbiegł, aby mnie przywitać. Wzięłam go zatem do kuchni, podałam mu karmę dla psów i nalałam wody do miseczki, żeby mógł się napić. Gdy maluch jadł, zdałam sobie sprawę, że to suczka.

– Chyba powinnaś już wracać do siebie – mruknęłam ze smutkiem, rozsuwając drzwi. Tyle tylko, że mała sunia nie wykazywała najmniejszej chęci opuszczenia mojego domu. Spoglądała na mnie przygnębiona, a rozpacz, jaką dostrzegłam w jej oczach sprawiła, że nie potrafiłam jej wyrzucić. – W porządku, mała. Jutro nad tym pomyślimy. Możliwe, że się zgubiłaś.

Rozwiesiłam ogłoszenia na kartkach

Suczka polizała mi dłonie i z zadowoleniem ułożyła się na przygotowanym dla niej kocu. Mimo iż na zewnątrz nieustannie padał deszcz, ze zdziwieniem zauważyłam, że obecność żywego stworzenia obok mnie sprawia, że nie odczuwam już tak wielkiej samotności. Kolejnego dnia piesek także nie opuszczał mojego boku nawet na moment, podążając za mną krok w krok.

– Coś mi się zdaje, że zaczynasz mnie lubić, tak, mała? – zapytałam, głaszcząc ją lekko.

Polizała moje dłonie, jak gdyby starała się potwierdzić moje słowa.

– Właściwie mogłabyś ze mną zostać... – stwierdziłam niespodziewanie dla samej siebie. – Ale być może ktoś cię szuka...

Za oknem zapadał już zmierzch, kiedy wzięłam trochę kartek i zaczęłam pisać ogłoszenia. Następnego dnia wywiesiłam je w całej okolicy.

– Dlaczego pani wiesza te kartki? – usłyszałam niespodziewanie za sobą.

– Znalazłam małego psa, no, właściwie sukę. Może ktoś ją zgubił...

– A może po prostu wyrzucił z domu.

– Co pani powie? – rzuciłam w zdumieniu. – Jak można coś takiego zrobić?

– No, zdziwiłaby się pani, co ludzie potrafią zrobić. – Skrzywiła się.

Nie byłam w stanie sobie wyobrazić, jak ktoś mógłby porzucić tak urocze i przyjacielskie stworzonko.

Oczekiwałyśmy z malutką na jakąkolwiek reakcję. Ale minął jeden dzień, następny, potem kolejny... I nikt się nie zjawił. Ostatecznie doszłam do wniosku, że prawdopodobnie nikt po nią nie przyjdzie ani nie zadzwoni. Być może faktycznie została porzucona i właściciel nie zamierza jej szukać.

– Chyba zostaniesz u mnie – oznajmiłam jej, a ona patrzyła na mnie mądrze, jakby wszystko pojęła.

W tym samym dniu wybrałam się do sklepu, aby kupić mojemu pieskowi nowe miseczki, odpowiednią karmę, elegancką obrożę oraz kolorową smycz. Deszcz przestał padać, a nawet zaczęło się pokazywać słońce. Świat od razu stał się pogodniejszy, dlatego zdecydowałam się zabrać mojego psiaka na wizytę do weterynarza.

– Doktor sprawdzi, czy jesteś zdrowa – tłumaczyłam suni w trakcie drogi. – Być może potrzebujesz jakichś leków na pasożyty, witamin lub czegokolwiek innego. Kompletnie się na tym nie znam, więc pora skonsultować się ze specjalistą.

W przychodni stanęłam w długiej kolejce

Z niepokojem czekałam na swoją kolej. Potwornie się bałam, że ktoś rozpozna w mojej czworonożnej przyjaciółce swojego psa i postanowi mi ją odebrać. W takim wypadku poczułabym się naprawdę podle. Między mną a psinką już utworzyła się silna więź, a ja nie chciałam ponownie mierzyć się z samotnością. Na szczęście nikt z oczekujących nie zwrócił na nas uwagi – wszyscy byli skupieni na swoich zwierzętach.

Lekarz weterynarii uważnie obejrzał moją psinkę.

– Siedziała przy wejściu do mojego ogródka – tłumaczyłam. – Była przemoczona i wyziębiona, więc postanowiłam ją wziąć do siebie. Chciałabym jednak mieć pewność, że wszystko z nią w porządku, że jest zdrowa. A może pan wie, do kogo należy? Zna pan przecież różne psy... – urwałam, mając nadzieję, że zaprzeczy.

– Nie kojarzę jej. Nie wydaje mi się, aby była z okolicy, prawdopodobnie ktoś ją porzucił, ponieważ... – Zawahał się.

– Ponieważ? – powtórzyłam nagląco.

– Wie pani, ta suczka jest ciężarna. Dla niektórych to może być duży problem.

Z coraz większym zdziwieniem obserwowałam młodego weterynarza.

– Ona jest w ciąży? I to jest powód, dla którego ktoś ją porzucił? – dziwiłam się dalej.

– Oczywiście, nie jestem pewien, czy to był powód. Ludzie decydują się na porzucenie swoich zwierząt z różnych przyczyn. Ta sunia jest ciężarna, ale poza tym jest zdrowa i młoda. Na pewno urodzi równie zdrowe, silne szczeniaki.

W jednej chwili wypełniło mnie szczęście. Być może poczułam się tak pierwszy raz od czasu, gdy odszedł mój mąż... Nie przejmowałam się ewentualnymi kłopotami. Skupiłam się jedynie na małych szczeniaczkach.

– Będziemy już zawsze razem – zapewniałam moją psinkę. – Będziesz miała maluchy, czy to nie cudownie? Wątpię, czy dam radę zatrzymać je wszystkie, ale na razie nie będziemy o tym myśleć. Teraz musimy wymyślić dla ciebie imię.

Suczka otrzymała imię Sonia. Wydaje mi się, że jej się spodobało, bo kiedy użyłam go po raz pierwszy, zareagowała ogromnym entuzjazmem – energicznie machała puszystym ogonem i lizała moje dłonie.

Przygotowałam dla niej komfortowe posłanie w kuchni. Jesienią pogoda była koszmarna, a wraz z nadejściem nocy temperatura gwałtownie spadała, dlatego nie mogłam pozwolić, by spała na werandzie. Poza tym, doceniałam jej obecność szczególnie wieczorami, gdyż natychmiastowo poprawiała mi humor i dodawała otuchy.

Myślałam, że zdołam zatrzymać wszystkie

Kiedy nie padał deszcz, w dzień Sonia uwielbiała biegać po ogrodzie. Często spacerowałyśmy razem, regularnie też odwiedzałyśmy gabinet weterynaryjny na rutynowe kontrole. Moja mała przyjaciółka otrzymywała witaminy, które zasugerował nam lekarz. Dbałam też, by jadła wszystko, co najlepsze, regularnie kąpałam i czesałam.

– Wygląda wspaniale – usłyszałam nie raz od weterynarza. – Pani Krystyno, świetnie pani o nią dba.

Któregoś poranka obok Soni, w legowisku, znalazłam cztery małe, piszczące szczeniaki. Były takie urocze!

– O rety! – wykrzyknęłam radośnie jak mała dziewczynka.

Usiadłam na podłodze i obserwowałam, jak maluchy przytulają się do Soni i próbują ssać mleko.

– Moja droga, zostałaś mamą. Jestem przeszczęśliwa, naprawdę! – powiedziałam.

Maluchy rosły i psociły, dokładnie jak małe dzieci. Ciągały za uszy swoją mamę Sonię i siebie nawzajem, a także bawiły się na chodniku, który rozłożyłam w kuchni. Naturalnie, sikały też po całym domu, jednak to jakoś mnie nie denerwowało. Ścierając plamy moczu, byłam szczęśliwa, że mam się kim zająć... Znowu czułam się potrzebna.

Sonia jakby nagle dorosła. Wylegiwała się na swoim posłaniu i spokojnie patrzyła na bawiące się szczenięta.

– Pani Krystyno – odezwał się pewnego dnia weterynarz. – Znalazłem chętnego na jedno z szczeniąt Soni.

Jego słowa tak mnie zaskoczyły, że nie wiedziałam, co powiedzieć.

I życie stało się piękniejsze

– Panie Arturze – zaczęłam delikatnie – wydaje mi się, że nie chciałabym ich nikomu oddawać...

– A to pani planuje zatrzymać je wszystkie? – zapytał zdumiony.

– Na tę chwilę tak. Są jeszcze takie malutkie, potrzebują przecież matki.

– To są tylko szczeniaki, pani Krysiu – spojrzał na mnie jak na nierozsądne dziecko. – Musimy im znaleźć domy, dopóki są małe. Później może być z tym problem, proszę mi wierzyć.

– Przemyślę to – zapewniłam.

Zadzwoniłam do pana Artura po upływie dwóch dni, pytając, czy propozycja nadal jest aktualna. Uznałam, że się z nim zgadzam – w końcu moje szczenięta z czasem dorosną i staną się dorosłymi psami. Przecież nie zamierzałam ich hodować.

– Nadal aktualna – zaśmiał się młody weterynarz. – Wie pani co, mój brat także chciałby przygarnąć jednego, jeżeli nie miałaby pani nic przeciwko temu.

Zdecydowanie nie miałam. Trzeciego psa przekazałam swojemu sąsiadowi. Znałam pana Franciszka od dawna, byłam przekonana, że jest godny zaufania i mogę mu ze spokojem powierzyć opiekę nad zwierzęciem. Dzięki temu zostałam jedynie z Sonią i małym Szarikiem. Może to niezbyt odkrywcze imię, ale nie mogłam się powstrzymać.

Nie oddam ich już nikomu. Pan Artur przekonał mnie również do sterylizacji Soni. Miałam w związku z tym pewne obawy, ale po kilku rozmowach przyznałam, że trzeba się na to zdecydować. Za dwa dni idę więc z moją ulubienicą na zabieg.

Czytaj taże:
„Mój brat odebrał mi wszystko - uczucie rodziców, majątek, żonę i dzieci. Nienawidzę go z całego serca”
„Zostawię miejsce dla zbłąkanego wędrowca. To mój genialny plan, by zasiąść do wigilijnego stołu z kochankiem”
„Poprosiłam siostrę bliźniaczkę, żeby poszła za mnie na randkę. Kawaler się zorientował i najadłam się wstydu”

Redakcja poleca

REKLAMA