– No, niech pani już wytrze oczy – Swietłana stała przede mną bezradna i wciskała mi w rękę kilka chusteczek higienicznych. – Proszę nie płakać! Jeszcze los się odmieni. Jeszcze miłość przyjdzie.
Tylko gwałtownie chlipnęłam. Jaka miłość? Coś ze mną musi być nie w porządku, skoro już trzeci facet ode mnie odchodzi. Żaden nawet nie planował ze mną przyszłości. Żaden nie chciał mieć ze mną dzieci. I w dodatku każdy z nich wyraźnie to podkreślał. Jakby się zmówili...
Co jest ze mną nie tak?
– Swietłana – popatrzyłam na nią zapłakanymi oczami, ledwo ją widziałam przez spuchnięte powieki. – Powiedz mi, co jest ze mną nie tak? Czy ja jestem jakaś przeklęta? Albo trędowata?
– Iiiii tam! – zawołała głośno, z zaśpiewem. – Jakie tam „nie tak”? Przecież pani jest jak malowanie. Tylko prawdziwa miłość jeszcze nie nadeszła.
– Tak myślisz? – chlipnęłam i spojrzałam na nią z wielką nadzieją. – Że po prostu jeszcze nie przyszła?
– No pewnie! – Swietłana wcisnęła mi te chusteczki i zabrała się do szorowania stołu.
Tarła tak mocno, że aż trzeszczał.
– Nie przyszła, nie przyszła – kręciła głową gwałtownie. – Jakby przyszła, toby ją pani aż w samych trzewiach czuła. O, tutaj – wskazała na swoje podbrzusze i uśmiechnęła się do mnie szeroko, pokazując dwa złote zęby. – Ale moja babcia mówiła, że jak jej długo nie ma, to dobrze zrobić sobie zadanicę.
– Co zrobić? – nie zrozumiałam.
– A zadanicę – odparła.
– Taką lalkę.
– Ale jak? – nie zrozumiałam – Po co?
– No, mówię pani przecież po co – Swietłana spojrzała na mnie jak na lekko upośledzoną. – Po to, żeby szybciej tę miłość do siebie zwabić.
– A co to są te zadanice, Swietłano? Opowie mi pani? – poprosiłam.
– No, pewnie – znów uśmiechnęła się złotoustnie. – Co mam nie opowiedzieć. U nas babcia i prababcia robiły takie lalki, żeby dom ochronić. Jak pradziadek w podróż jechał. Wtedy taka lalka nazywała się podróżniczką. Ten, kto gdzieś wyjeżdżał, zabierał ją ze sobą. Miała w woreczku przyszytym do ubrania odrobinę ziemi, żeby cały czas pamiętać o rodzinie, o ziemi ojców. Po prostu wówczas nie było zdjęć. Te lalki przypominały podróżnym mu o rodzinnym domu.
Poczułam się zafascynowana
Tak mnie to zainteresowało, że Swietłana porzuciła odkurzacz i przez pół godziny opowiadała mi o magicznych słowiańskich lalkach motankach. Robiło się je, motając materiał albo na kawałku patyka, albo wiązce słomy.
Nie można było używać przy ich „produkcji” ani nożyczek, ani igły, ani niczego ostrego, choćby noża. Ludzie wierzyli, że jeśli niechcący Los zostałby ukłuty, stałby się zły i mógłby się zemścić. Kobiety delikatnie darły więc materiał na kawałki i ubierały laleczkę w bluzkę, spódnicę.
Czasem przyozdabiały ją koralami. Taka lalka stawała się amuletem, strażniczką domu, powierniczką kłopotów, ale i marzeń.
– No i właśnie do tego były te zadanice – ciągnęła Swietłana. – Trzeba je było robić z myślą, w czym mają pomóc. A potem nosić blisko przy sobie, często dotykać i znowu dużo marzyć.
– I naprawdę spełniały się te marzenia? – spytałam zaciekawiona.
– A tak, spełniały – pokiwała głową. – Oczywiście, że tak! Tylko zadanicy nie wolno ubierać w nic sztucznego.
Postanowiłam, że sama zrobię taką lalkę
Mocno wierzyłam, że gdy się tworzy coś własnymi rękami, ta rzecz ma szczególną moc. Jak komuś zrobimy sweter na drutach albo upieczemy szarlotkę, to nie jest to tylko zwykłe ubranie i ciasto. To również nasza miłość i troska, nasze emocje i czułość. Więc może faktycznie jest coś w tej starej słowiańskiej magii...
– Tylko niech pani pamięta, że motanki nie lubią, jak się je ubiera w sztuczne ubrania – przestrzegła mnie Swietłana przed wyjściem – Tylko naturalne. Z lnu, bawełny. Kiedyś nie było tych wszystkich syntetycznych wynalazków i lalki nie są do takich przyzwyczajone.
Jasne. Nie są przyzwyczajone. Nie ma sprawy, niech będzie i tak. Jakby się miały czary nie udać z powodu lureksu albo żorżety, byłoby to naprawdę okropne. Powyciągałam z pudełek resztki po obrusach, które podszywała jeszcze moja babcia.
A także stare bawełniane bluzki, którymi miałam zatkać nieszczelne okna. Bardzo kolorowe, całkiem fajne. Motankom powinny się spodobać. Następnego ranka, gdy wyszłam na spacer z moim psem, zaczęłam rozglądać się za grubym patykiem. I drugim, cieńszym.
Miałam w planach owinąć je potem jakimś ładnym materiałem i skrzyżować, tworząc szkielet mojej laleczki. Zamierzałam zacząć motać moją własną zadanicę zaraz po powrocie z pracy, a potem powierzyć jej ważne zadanie – niech przyciągnie do mnie faceta.
W ciągu wieczora zrobiłam uroczą lalkę
Miała długą, pomarańczową spódnicę z bawełny, białą koszulę i szeroki pas w kwiatki. Zrobiłam jej nawet długie włosy, które opadały aż do samych „kolan”.
– Jesteś piękna – szepnęłam po dłuższych oględzinach. – A teraz proszę, żebyś poszukała dla mnie kogoś odpowiedniego. Kogoś, kto będzie mnie kochał, szanował i się o mnie troszczył. I nie odejdzie w momencie, kiedy pojawią się pierwsze problemy, jak Roman, Krzysztof i Jarek.
Czułam, że moja laleczka chce się uśmiechnąć, ale nie ma czym. Zadanicom nie nadaje się własnych rysów twarzy, bo wtedy musiałyby zająć się własnym życiem, a nie naszym. Dlatego ich twarz jest pusta, ale to wcale nie wygląda makabrycznie, czego się wcześniej obawiałam.
– Naprawdę urocza – powtórzyłam raz jeszcze i uścisnęłam lalkę: czułam, że nawiązałam z nią duchową więź. Co dzień rozmawiałam z nią o mojej wymarzonej miłości. Mówiłam, jaki powinien być mój facet ze snów. Jego wygląd nie miał dla mnie aż tak dużego znaczenia, choć oczywiście wolałabym, żeby nie był niski, a wręcz wysoki, bo lubię chodzić w szpilkach.
No i bez brody, wąsów oraz zbędnego zarostu, bo tego nie znosiłam. I żeby o siebie dbał, tylko bez przesady, bo na metroseksualnych miałam wręcz alergię. Ale poza tym najważniejsza była inteligencja, poczucie humoru i wnikliwe patrzenie na świat. I żeby był dobrym człowiekiem, czułym, wrażliwym, i, co najważniejsze, żeby naprawdę mnie kochał. Trudne. Jak znaleźć wśród milionów ludzi na świecie tego jedynego? Miałam nadzieję, że moja motanka to wie, bo ja nie miałam pojęcia.
Przez pierwsze dwa tygodnie wypatrywałam wymarzonego mężczyzny wszędzie
Przyglądałam się im w metrze, w kawiarniach, na przystankach, w centrach handlowych. Owszem, byli mili, niektórzy nawet przystojni. Niektórzy pewnie chętnie by zagadali, poflirtowali, może nawet poromansowali. Tylko że mnie wcale nie o to chodziło. Zmęczyłam się tym wypatrywaniem.
Od razu zwierzyłam się z tego Swietłanie, kiedy jak w każdą trzecią sobotę miesiąca przyszła wysprzątać mi całe mieszkanie na błysk i zrobić zapas pierogów do zamrażalnika.
– Ojej – pokręciła głową. – Toż nie ma nic gorszego niż takie czepienie się wróżby. Pani sobie żyje spokojnie i nie myśli o niczym. A co ma los dać, to da.
– Co o tym myślisz? – spytałam moją motankę, gdy Swietłana wyszła. – Uda się sprowadzić do mnie drugą połówkę?
Laleczka milczała, ale pomyślałam, że działa na mnie kojąco. Uspokoiłam się. Przez chwilę siedziałam w ciszy, przyciskając ją do piersi. A potem poszłam sobie zrobić herbaty z cytryną i imbirem.
Dzień później dostałam w firmie nowe zadanie
Trudne. Musiałam się mocno skupić na pracy i zupełnie zapomniałam, że szukam faceta na życie. Po miesiącu oddałam gotowy projekt i zamierzałam to uczcić butelką szampana. Szefowa długo piała nad nim z zachwytu. I wtedy go zobaczyłam. Był w granatowym dresie i bejsbolówce na głowie.
Biegł ładnym truchtem. Tak ładnym, że nie mogłam oderwać od niego oczu. On też mnie zobaczył i chyba zgubił rytm, bo potknął się, a potem wywinął orła. Było porządnie ślisko, a on miał na nogach buty do biegania, ale bez żadnych kolców. Sekundę potem byłam już przy nim.
– Nic panu nie jest? – spytałam zaniepokojona i chciałam mu pomóc.
Zrobił taki ruch ręką, który mówił, że nie ma potrzeby, a potem wstał, otrzepał nogawki ze śniegu i uśmiechnął się.
– Na pani widok złapałem zająca.
– To chyba jednak wina lodu – odparłam zmieszana, nie przestając się gapić.
– Tak czy owak, muszę się rozgrzać – obejrzał swoje mokre spodnie. – Niedaleko mają świetne grzane wino. Da się pani zaprosić? Jestem Błażej.
– Sylwia – wyciągnęłam rękę.
Dałam się zaprosić. W kawiarni nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. I patrzymy tak już od roku. Niedawno Błażej poprosił mnie o rękę.
– Dziękuję ci, laleczko – szepnęłam potem do ucha mojej motance. – Właśnie takiego faceta sobie wymarzyłam...
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"