„Jestem zadłużony po uszy, choć w życiu nie pożyczyłem ani złotówki. W tę straszną kabałę wpakował mnie rodzony brat”

mężczyzna, który ma dług fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„– Twój brat nie spłacił długu, majątku też nie zostawił. Sprawdziłem. Musisz zrobić to za niego – wyjaśnił. – Skontaktowałeś mnie z nim, więc tym samym przejąłeś jego zobowiązania. Gdyby żył, to bym cię nie męczył. Wycisnąłbym go jak cytrynę i odzyskałbym, co moje. Ale skoro przeniósł się na tamten świat, to nie mam wyjścia”.
/ 14.11.2022 10:30
mężczyzna, który ma dług fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Ja nigdy nie lubiłem się zadłużać. Człowiek powinien utrzymywać się z tego, co zarobi. Kiedy zamierzałem coś kupić, odkładałem pieniądze. W życiu nie pożyczyłem nawet złotówki. Mój młodszy brat był zupełnie inny.

– Człowieku, opanuj się – ostrzegałem. – Tak nie można! W tym kraju nic nie jest pewne. Dziś masz pracę, dobrze zarabiasz. Ale jutro noga ci się powinie i z czego wtedy będziesz spłacać raty? – pytałem go, gdy pochwalił mi się, że pożyczył od banku kolejną pokaźną sumę.

– A tam, nie marudź, cały świat żyje dzisiaj na kredyt. To normalne. Tylko ty boisz się pożyczania – ucinał.

Czułem, że ta jego beztroska doprowadzi któregoś dnia do prawdziwej katastrofy, ale nic nie mogłem zrobić. Franek nie chciał mnie słuchać.

Przyszedł dopiero, gdy znalazł się pod ścianą

Stało się tak, jak przewidywałem. Roku temu w firmie brata zaczęły się zwolnienia. On też dostał wypowiedzenie i od razu wpakował się w poważne kłopoty finansowe.

Znalazł inną pracę, ale na gorszych warunkach. Jego pensja nie wystarczała na pokrycie rat. Przez następne miesiące brał kolejne pożyczki z banków, a potem następne. Jednym kredytem próbował spłacać drugi. I coraz bardziej się pogrążał. Długo o niczym nie wiedziałem. Przyznał się dopiero wtedy, gdy znalazł się pod ścianą. To było dwa miesiące temu. Wpadł wtedy do mojego mieszkania jak bomba. Był bardzo zdenerwowany.

– Słuchaj, potrzebuję szybko trochę pieniędzy –powiedział.

– Ja też – zachichotałem.

– Mówię poważnie. Mam nóż na gardle! Jeśli nie zapłacę choć części zobowiązań, to po mnie – przekonywał.

– To weź kolejny kredyt w banku. Masz w tym bardzo duże doświadczenie – odparłem z przekąsem.

– Nie dadzą, jestem już na czarnej liście. Nie spłacam nawet odsetek… Tylko patrzeć, jak komornik zapuka do moich drzwi – westchnął.

– No dobra, ile potrzebujesz?

– Na początek jakieś sto tysięcy.

– Ile?

– No sto tysięcy…

– Człowieku, czyś ty zwariował? – jęknąłem. – Przecież ja w życiu nie widziałem takich pieniędzy!

– O rany, wiem, ale może mógłbyś wziąć jakąś pożyczkę? Tobie banki dadzą z pocałowaniem ręki…

Mowy nie ma! Nie będę się zadłużać, żeby ratować twój tyłek. Tyle razy mówiłem ci… – zacząłem.

– Dobra, już dobra… Skończ te morały – uciął. – Nie chcesz, to nie bierz. Pomóż mi w takim razie inaczej…

– W jaki sposób?

– Skontaktuj mnie z jakimś facetem, co pożycza na procent. Jeździsz na taksówce od wielu lat, założę się, że znasz takiego. I to niejednego.

– Może i znam, ale cię do niego nie zawiozę. Zrujnuje cię do reszty.

– Mowy nie ma. Mam na oku interes życia. To pewna sprawa. Szybko obrócę tymi pieniędzmi i będzie po kłopocie. Spłacę i tego twojego znajomego, i banki. I w końcu odetchnę.

Prędzej bym się diabła spodziewał, niż jego

Tak naciskał, tak mnie prosił, że się zgodziłem. Skontaktowałem go z jednym lichwiarzem, którego często woziłem nocami na panienki. Obiecał, że potraktuje mojego brata łagodnie, żebym się nie martwił. Kiedy się rozstawaliśmy, przez myśl mi nawet nie przeszło, że to początek końca mojego spokojnego życia. 

Przez pewien czas było okej. Brat do mnie nie wydzwaniał, więc miałem nadzieję, że wszystko poszło po jego myśli. Chciałem nawet podjechać i zapytać, co to za interes udało mu się zrobić. Nie zdążyłem. Dziesięć dni temu zadzwoniła do mnie mama. Była tak zapłakana, że nie mogła mówić.

Franek nie żyje – wykrztusiła w końcu przez łzy.

– Słucham? Co ty opowiadasz?! – nie mogłem uwierzyć.

– Rozbił się autem pod Warszawą. Podobno był pijany...

Byłem w szoku. Nie wiedziałem nawet, co powiedzieć, jak pocieszyć matkę. Sam potrzebowałem pocieszenia. A to był dopiero początek...

To było jeszcze przed pogrzebem Franka. Nie czułem się najlepiej, klientów było jak na lekarstwo, więc postanowiłem zjechać do domu. Już miałem ruszyć z postoju, gdy do mojej taksówki wsiadł lichwiarz, który pożyczył pieniądze mojemu bratu.

– Słyszałem, słyszałem. Szczere wyrazy współczucia…

– Dziękuję – odparłem. – Dokąd jedziemy? Tam gdzie zwykle?

– Nie, dzisiaj wpadłem pogadać.

– O czym?

– O kasie, którą jesteś mi winien.

– Ja? – wybałuszyłem oczy.

– No co jesteś taki zdziwiony? Twój brat nie spłacił długu, majątku też nie zostawił. Sprawdziłem. Musisz zrobić to za niego – wyjaśnił.

– Ale dlaczego?

– To proste. Skontaktowałeś mnie z nim, więc tym samym przejąłeś jego zobowiązania. Gdyby żył, to bym cię nie męczył. Wycisnąłbym go jak cytrynę i odzyskałbym, co moje. Ale skoro przeniósł się na tamten świat, to nie mam wyjścia.

– Żartujesz prawda? – jęknąłem.

– Ani trochę. Chyba nie sądzisz, że odpuszczę sobie tę stówkę. O przepraszam, sto piętnaście, bo odsetki rosną. Tak jak obiecałem, potraktowałem twojego brata ulgowo. Dziesięć procent miesięcznie. To tyle, co nic. Normalnie biorę dużo więcej.

– Zlituj się, przecież ja nie mam takich pieniędzy! Za samochód nie dostanę wiele, a mieszkanie wynajmuję – próbowałem się tłumaczyć.

– To twój problem, a nie mój. Ale znaj moje dobre serce. Ze względu na długą znajomość, rozłożę ci dług na raty. Będę wpadać tu do ciebie raz na tydzień i zabierać odsetki. A! I nie próbuj kombinować. Przecież wiesz, że przede mną się nie ukryjesz. Chłopaki wszędzie cię znajdą.

– Wieeeem – jęknąłem.

– To jesteśmy umówieni. Chyba że pierwszą ratę chcesz zapłacić dzisiaj.

– Nieee. Sam rozumiesz… Mam pogrzeb brata. Wydatki…

– No to do zobaczenia za tydzień – poklepał mnie po ramieniu i wysiadł.

Nie mam pojęcia, jak się z tego wyplątać

Po rozstaniu z lichwiarzem byłem załamany. Dobrze znałem tego człowieka i wiedziałem, że nie rzuca słów na wiatr. Będzie mnie nachodził i nasyłał bandziorów, dopóki nie oddam mu wszystkiego, do ostatniej złotówki. Jeśli będę się stawiał lub pójdę na policję, to skończę w szpitalu z połamanymi nogami i rękami albo w rzece. I to zanim jakiś kryminalny ruszy palcem w mojej sprawie.

Gdyby jeszcze dług był mniejszy, to może bym sobie jakoś poradził. Ale szybko policzyłem, że aby spłacić same odsetki, musiałbym oddawać tygodniowo ponad dwa i pół tysiąca złotych! Suma nieosiągalna nawet gdybym jeździł dzień i noc. Jedynym wyjściem była spłata całej sumy i to jak najszybciej. Tylko skąd wziąć te pieniądze? I nagle mnie olśniło.

Z legalnego banku! Nigdy nie brałem żadnych kredytów, więc nie powinienem mieć z tym żadnych kłopotów. Nawet Franek coś o tym wspominał, gdy przyszedł do mnie po pomoc.

Następnego dnia poszedłem od razu do banku. Zabrałem wszystkie swoje dokumenty dotyczące mojej działalności gospodarczej. Byłem pewien, że dostanę pieniądze od ręki. Bardzo się jednak zawiodłem. Pani w okienku odesłała mnie z kwitkiem. Stwierdziła, że nie mam zdolności kredytowej.

– Ale jak to? Przecież nigdy w życiu nie pożyczyłem nawet złotówki, nie mam w bankach żadnych długów! – zdenerwowałem się.

– No właśnie. Człowiek bez historii kredytowej nie jest dla nas wiarygodny. Gdyby chociaż pan jakiś rower na raty kupił albo pralkę i spłacił w terminie, to co innego, a tak niestety centrala odmawia – rozłożyła ręce.

Nie wierzyłem. Tamtego dnia odwiedziłem jeszcze pięć innych banków. We wszystkich usłyszałem to samo. A nie, przepraszam, w jednym pan powiedział, że gdybym miał jakąś własność, na przykład mieszkanie, to może coś dałoby się zrobić. A tak niestety mogę liczyć najwyżej na trzy tysiące złotych. Gdy to usłyszałem, mało się nie rozpłakałem. Potrzebowałem sto dwadzieścia, a nie trzy tysiące. Tylko taka kwota mogła mnie uratować.

Lichwiarz był na razie u mnie raz. Dałem mu trzy tysiące, które pożyczyłem w banku. Jeszcze jedną ratę spłacę z oszczędności. Ale co dalej? Wiem, że nie zarobię na odsetki. Nie ma takiej możliwości. A więc co? Nie chcę stracić zdrowia ani życia. Pozostaje mi więc tylko ucieczka. I to za granicę, bo wyjazd z miasta może nie wystarczyć.

Cholerny Franek. Leży sobie w grobie i ma święty spokój. A ja umieram ze strachu.

Czytaj także:
„Opiekowałam się dziewczynką, której mama trafiła do szpitala. Ojciec nie chciał się nią zająć, bo... była owocem romansu”
„Mąż to szczeniak, który nie dorósł do bycia ojcem. Mówi, że chce dziecka, a potem ryzykuje życiem na motorze”
„Złodzieje wyczyścili mi konto, a bank twierdzi, że sama jestem sobie winna. Nie zamierzam się poddać, będę walczyć o swoje”

Redakcja poleca

REKLAMA