„Jestem starą panną i uwielbiam swoje życie. Ludzie próbują mnie zmienić, ale sądzę, że po prostu mi zazdroszczą”

Zamyślona dojrzała kobieta fot. iStock by Getty Images, shurkin_son
„Cisza, spokój i samotność to coś, co bardzo cenię. Jeśli chodzi o relacje z innymi ludźmi, to ograniczam je do pracy zawodowej i dyskusyjnego klubu kinowego. Jednak do tej zgrai ludzi z nowego z biura nic nie przemawia”.
/ 19.10.2024 07:15
Zamyślona dojrzała kobieta fot. iStock by Getty Images, shurkin_son

Ludzie mówią czasem, że nie powinno się przesadzać starych drzew, co już trochę w ziemi rosną. I coś w tym jest! Tylko szkoda, że ja do tego doszłam, jak już było za późno. Gdybym siedziała na tyłku w starej robocie, to mogłabym robić to, co zwykle prawie przez sen, ale nie! Ja, idiotka jedna, musiałam koniecznie spróbować czegoś nowego!

– Wiesz co? Zamiast marudzić, mogłabyś okazać mi wdzięczność – moja siostra ostatnio się zirytowała, kiedy starałam się wytłumaczyć jej, o co mi chodzi. – No ale dobrze, następnym razem w ogóle nie wspomnę o żadnej wolnej posadzie, mam to gdzieś!

Oni wszyscy chcą decydować za mnie o moim życiu, Maniu – poskarżyłam się.

– To się nazywa dbanie o bliskich – ucięła. – Posłuchaj mnie, oni mają dobre intencje i naprawdę im na tobie zależy. Poza tym, nie oszukujmy się, twoje życie jest przygnębiające i jałowe, moja droga. Taka jest prawda!

Dlaczego się wtrącają we wszystko?

Wiecie co? Ja tam jestem zadowolona z tego, jak żyję. Cenię sobie ciszę, święty spokój i bycie sam na sam ze sobą. Moja pani od francuskiego mawiała, że ciekawy człowiek we własnym towarzystwie się nie nudzi. Jak ktoś potrzebuje hałasu, żeby nie słyszeć własnych myśli, to droga wolna, niech idzie z tłumem. Mi w zupełności wystarcza fajna książka, od czasu do czasu wyjście na przedstawienie baletu, który kocham całym sercem. Jeśli chodzi o relacje z ludźmi, to mam pracę i klub dyskusyjny o filmach. Ale ta zgraja z roboty nic a nic nie rozumie!

Kiedy to wszystko się zaczęło, byłam przekonana, że po prostu wpadają na pomysły różnych aktywności na poczekaniu. Teraz jednak jestem prawie stuprocentowo pewna, że to jakaś zmowa. I dałabym sobie rękę uciąć, że moja siostra Mańka maczała w tym palce! Dobrze, rozumiem, że Aśka z działu księgowości nie ma za bardzo ochoty sama tyrać charytatywnie w każdą niedzielę w tym schronisku, Miśka szuka kogoś, kto będzie ją podwozić na cmentarz, a Józek ze spedycji potrzebuje wsparcia w kwestii doboru koszul, ale bez przesady – nie mogliby tego między sobą jako tako ogarnąć, dogadać się jakoś? Normalnie jak nie ja, to w tej firmie nikt nikomu nie pomaga, zupełnie jakby ludzie zapomnieli, co to znaczy sobie pomagać, dopóki się tutaj nie pojawiłam!

No więc tak mnie już dręczyli, że jak pewnego poranka obudziłam się i stwierdziłam, że nie dam rady wstać z łóżka, bo znowu dały o sobie znać problemy z plecami, to po prostu kamień spadł mi z serca. Cóż za błogość, że nie będę zmuszona odpowiadać na żadne zaczepki poza atakami boleści!

Zadzwoniłam do mojego przełożonego, zaklepałam sobie dzień wolnego, następnie umówiłam się na wizytę u doktora, a na koniec przekazałam Mańce, że musi mnie zawieźć do przychodni. A ta niewdzięcznica na to, że niestety nie da rady, bo przecież obiecała zająć się młodszą wnuczką! Ale zobaczy, coś tam wykombinuje, coś wymyśli.

Gdybym tylko wiedziała, że zamierza skorzystać z pomocy tylu osób z pracy, wolałabym zadzwonić po taksówkę, a nawet umrzeć w bólach… Ale było już za późno. Uznali, że skoro mi pomogli, to teraz mogą wymagać ode mnie dbania o zdrowie. No i jeszcze wmówili mi, że na problemy z kręgosłupem najlepiej działają zabiegi w sanatorium, więc powinnam tam pojechać.

Ostatecznie wysłali mnie na turnus

Dziwnym przypadkiem brat koleżanki z biura, Asi, musiał zrezygnować z wyjazdu i zwolniło się jego miejsce. Ośrodek znajdował się blisko plaży.

– Dąbki? – zdumiałam się. – Nie kojarzy mi się z żadnym znanym uzdrowiskiem!

– No właśnie – odparł Józef. – To totalna dziura. Cisza, spokój i zero turystów, czyli dokładnie to, co uwielbiasz, Żenia.

– Och, jak ci zazdroszczę – westchnęła Miśka. – Gdy tylko pomyślę o tych romantycznych przechadzkach brzegiem morza… Mój świętej pamięci Wituś zawsze śnił o tym, że pewnego dnia znajdzie dla mnie ogromny bursztyn.

No i od razu skojarzyłam, o co im chodzi. Najwidoczniej wbili sobie do łbów, że po powrocie z sanatorium przywiozę ze sobą jakiegoś amanta. Nie ma nic bardziej żenującego, niż babka w średnim wieku przeżywająca letnie zauroczenia. Niedoczekanie!

Zerknęłam w internecie na te całe Dąbki i faktycznie, niezła dziura. Ale przynajmniej tyle… Gdyby mnie wysłali do jakiegoś Ciechocinka albo innej mekki spragnionych wrażeń dziadków, to chyba wolałabym zmienić pracę, niż się tak katować!

Nie da się zaprzeczyć, że Morze Bałtyckie prezentuje się wspaniale w jesiennych miesiącach... Dlaczego ludzie tak bardzo obstają przy tym, żeby wyjeżdżać nad Bałtyk w sezonie letnim, skoro temperatura wody i tak zawsze pozostawia wiele do życzenia jeśli chodzi o komfort pływania?

Moja współlokatorka nie pojawiła się na początku, już miałam nadzieję, że dostanę pokój tylko dla siebie, ale niestety dwa dni po tym jak zaczął się turnus, przywiózł ją jej małżonek. Osobliwa z nich para, a szczególnie facet. Obrzucił mnie wzrokiem od stóp do głów, a następnie poprosił o mój numer telefonu, tłumacząc to tym, że w razie jakiegoś wypadku dobrze będzie go mieć. Powiedziałam tylko szybko, że jak coś to niech bierze namiary do obsługi ośrodka i ulotniłam się czym prędzej na plażę.

Miałam trochę przygód

Moja współlokatorka na najbliższe dwa tygodnie turnusu w sanatorium sprawiała wrażenie sympatycznej osoby, ale tylko do momentu, gdy na potańcówce poznała niejakiego Edmunda. Cholera by to wzięła, żeby trzeba było tłumaczyć dorosłemu człowiekowi, że poufałe igraszki wprawiają w zakłopotanie osoby postronne!

Kiedy nie miałam żadnych zabiegów, oddawałam się samotnym spacerom po plaży. Mania wydzwaniała co drugi dzień, zawsze o jakichś dziwnych godzinach, ewidentnie próbując mnie na czymś złapać.

Nie do wiary, że nikogo przy tobie nie ma! – denerwowała się. – Udało ci się chociaż wyskoczyć potańczyć?

– Chyba żartujesz, z moimi plecami? Przyjechałam tu, żeby stanąć na nogi, a nie całkiem się wykończyć!

Tego popołudnia zmierzałam właśnie z powrotem do ośrodka, kiedy Mańka ponownie wybrała mój numer. Rozmawiałyśmy sobie w najlepsze, gdy nagle mój wzrok przykuło dwóch młodych chłopaków biegających jak oszalali obok głębokiego rowu. Coś ewidentnie wprawiło ich w niezłe podekscytowanie – czyżby ktoś tam wpadł? Rzuciłam Mańce krótkie „pa” i popędziłam sprawdzić, o co chodzi.

– Trafił! Trafił! – wydarł się jeden z małolatów. – Bum w cel! – przechylił się w tył i z impetem rzucił kamieniem do środka.

– Chybiłeś, głąbie – drugi szturchnął ziomka, że tamten o mało nie stracił równowagi, balansując na skraju dziury.

Chwyciłam obu za klapy kurtek z taką siłą, że ich łby zderzyły się ze sobą. Może to i lepiej, przebiegło mi przez myśl, gdy uświadomiłam sobie ryzyko związane z niespodziewaną interwencją. Oby ich trochę zamroczyło, zanim odkryją, że dopadła ich kobieta w średnim wieku i raczej kiepskiej formie. Potem zerknęłam w głębię dołu i strach momentalnie mnie opuścił.

– Wypad stąd, ale to już! – wrzasnęłam, będąc o krok od ataku histerii. – Mam nadzieję, że wylądujecie w poprawczaku, wy chuligani!

W dole obok rury z żeliwa spoczywało coś... Kociak? Mały piesek? Zakrwawiony, poszarpany kłębek sierści. Nagle dotarł do mnie rozpaczliwy pisk i bez chwili namysłu wślizgnęłam się w błotnistą maź pokrywającą dno wykopu. Ściągnęłam marynarkę, ułożyłam ją na rurze i ostrożnie przeniosłam na nią cierpiące maleństwo. To chyba kotek, przemknęło mi przez myśl, gdy otuliłam go tkaniną i związałam rękawami, formując poręczny tobołek.

Wspięłam się po rurze i z największą ostrożnością cisnęłam pakunek na skarpę rowu, po czym sama wyczołgałam się na górę. I co dalej? Wyglądałam, jakbym przed chwilą urządziła sobie kąpiel błotną w jakimś bagnie, ale czy ktokolwiek w tej okolicy mnie kojarzy? Ważne, że do weterynarza muszę lecieć w szybkim tempie!

Obmyłam się pobieżnie zwykłą wodą mineralną z butelki, którą miałam ze sobą i pomaszerowałam w kierunku miejsca, gdzie stały taksówki.

Do weterynarza? – taksówkarz nie krył zaskoczenia. – W takim razie musimy jechać do miasta...

– No to jedziemy do miasta – przytaknęłam. – Tylko pośpiesz się pan.

Świetnie się nam rozmawiało

Drzwi otworzył siwiejący mężczyzna, informując nas, że jego córka pojawi się najwcześniej za jakąś godzinę.

– To niedobrze – westchnęłam pod nosem. – I co ja teraz zrobię?

– O ile nie ma pani nic przeciwko temu, by to starszy, emerytowany weterynarz obejrzał zwierzaka, to chętnie pomogę – zaproponował z uśmiechem.

– Byłabym bardzo zobowiązana!

A co to za zwierzę? Szczurek?

– Chyba jednak kot – sprostowałam.

– Oby jeszcze trzymał się przy życiu.

Przysięgam, że gdybym tylko miała taką możliwość, to bym tym chłopakom pourywała kończyny i nie mrugnęłabym przy tym nawet okiem... Ciężko mi było stwierdzić, czy to zwykłe chamstwo, czy może raczej bezmyślność, ale coś w tej opowieści napawało mnie autentycznym lękiem. Matka natura sprawiła, że młode stworzenia są urocze i wzruszające, żeby miały większe szanse na przetrwanie. Jeśli istnieją osoby, u których piękno i bezradność wywołują agresję, to gdzie ten świat zmierza? Kto chciałby żyć w takim świecie?

– Niech pani się nie rozkleja – weterynarz poklepał mnie po ręce. – Mogło się to skończyć dużo gorzej. A gdyby pani poszła inną trasą, co? Albo w ogóle nie wyszła dziś z domu...

Gdy córka emerytowanego weterynarza znów pojawiła się w domu, od razu oznajmiła, że kot będzie nocował w lecznicy. Powiedziała mi, żebym się nie przejmowała wydatkami, a tacie nakazała, aby mnie zabrał z powrotem do uzdrowiska.

Zgodziłam się na spotkanie

Perspektywa przyłapania Danuty i Edmunda w niedwuznacznej sytuacji, a następnie wysłuchiwania monologu współlokatorki na temat postępów w terapii sprawiała, że czułam mdłości. Dlatego gdy Jerzy, z którym w międzyczasie przeszliśmy na „ty”, rzucił propozycję wypicia kawy i zjedzenia czegoś słodkiego, poczułam ulgę i przystałam na jego pomysł. Potrzebowałam chwili wytchnienia, zanim wrócę do uzdrowiskowej rzeczywistości i będę musiała stawić czoła temu, co mnie czeka.

Nigdy wcześniej nie trafiłam na osobę, która miałaby dar tak swobodnej rozmowy. Każde jego słowo brzmiało interesująco i wartościowo, a następne spotkania jeszcze bardziej przekonały mnie co do tego. W końcu spotykaliśmy się niemalże każdego dnia.

No więc tak to wyglądało: najpierw zjawiałam się w przychodni, a po chwili Jurek wpadał, żeby zobaczyć się z Kajtkiem, którego ukrywałam przed pracownikami sanatorium w szafie. Danka z początku nie była zadowolona, ale kiedy zaoferowałam, że porozmawiam z jej małżonkiem przez telefon i zapewnię go o jej nienagannym zachowaniu, przystała na wszystko, a ostatniego dnia przed wyjazdem dała mi nawet transporter do przewożenia kota. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, że pobyt w uzdrowisku diametralnie zmienił moje monotonne życie, ponieważ właśnie wzięłam na siebie odpowiedzialność za czyjeś istnienie. I to istnienie niełatwe, bo Kajtek już na zawsze miał być ślepy na jedno oko…

– Spokojnie, poradzicie sobie – Jurek starał się mnie podnieść na duchu. Postanowił nas podwieźć na dworzec. – Odezwij się czasem, daj znać co u was... Gdybyście potrzebowali jakichś leków dla kota, to śmiało dzwoń.

– I tak już wystarczająco cię wykorzystałam.

– Uwielbiam, jak ktoś to robi – parsknął śmiechem. – Fajnie, że nadal mogę się na coś przydać.

Podróż trochę mnie stresowała, ale Kajtuś poradził sobie świetnie. Wystarczyło, że włożyłam palec przez kratkę transportera i pogłaskałam go po łapce, a on od razu się uspokajał i zasypiał. Jak na kota samotnika, był niezwykle przyjacielski i już przeczuwałam, co mnie czeka w domu.

Wszystko się zmieniło

– Chyba mam zwidy! – Mańka złapała się za głowę, kiedy zauważyła, jak wysiadam z pociągu. – Co ty tam trzymasz, Żeńka? Kota? Zawsze powtarzałaś, że nie cierpisz kotów!

– Serio? – zdziwiłam się, zdając sobie sprawę, że kompletnie zapomniałam powiedzieć siostrze o moim pupilu.

Dzień w dzień unikałam tematu, a ona dziwnym trafem nie drążyła.

Sądziłam, że wreszcie masz jakiegoś faceta – wytłumaczyła. – I nie chciałam zapeszyć.

„Zapeszyć”. Rany, ale ma gadane!

Podrzuciła mnie pod dom, po rzuceniu okiem na Kajtka uznała, że wybrałam najbrzydszego zwierzaka w kraju, a następnie rzuciła, że może nawet dobrze, że padło na kota…

Masz taki gust, że aż strach – pokiwała jeszcze głową na pożegnanie. – W każdym razie, ja się nie wtrącam, rób swoje.

Znajomi z roboty chyba też to zrozumieli, bo dali mi już spokój z tymi próbami wprowadzania mnie w towarzystwo. Od czasu do czasu ktoś się tu pojawia, ale głównie do Kajtusia. Aśka kupiła mu puchową budkę do spania, a Józek i Miśka dorzucili się do kuwety z oczyszczaczem powietrza. Ich odwiedziny już mnie nawet nie denerwują, bo mój kot chyba je docenia – zawsze pędzi do drzwi z ogonem w górze, kiedy usłyszy, że idą. No i plecy przestały mnie już tak męczyć...

Dla bezpieczeństwa zachowam w tajemnicy, że Jurek wpadnie do mnie z wizytą, kiedy będzie jechał do Poznania. Wprawdzie to tylko przystanek po drodze, ale i tak zaraz zaczęliby gdybać i knuć jakieś teorie… Ostrożności nigdy za wiele, więc dmucham na zimne.

Eugenia, 55 lat

Czytaj także:
„Mam cudowną moc sprowadzania na ludzi nieszczęść. Nie sądziłam, że złorzeczenie komuś może mieć takie poważne skutki”
„Na jesiennym spacerze poznałam miłego faceta. Ma wygląd umięśnionego drwala, więc wierzę, że w sypialni polecą wióry”
„Moja synowa jest wredna i leniwa. Powinna się wstydzić tego, jak mnie potraktowała po wyjściu ze szpitala”

Redakcja poleca

REKLAMA