„Jestem rezydentką biura podróży i nienawidzę Polaków na wakacjach. Nie umieją się zachować i tylko przynoszą nam wstyd”

Kobieta zmęczona w hotelu fot. Adobe Stock, uladzislaulineu
Raj, sielanka, piękne krajobrazy i cudowna atmosfera. Tak jest, ale na wakacjach. Gdy w zagranicznym kurorcie się pracuje – to nie raj, to piekło!
/ 07.06.2021 11:51
Kobieta zmęczona w hotelu fot. Adobe Stock, uladzislaulineu

Piętnastolecie matury uczciliśmy spotkaniem naszej klasy. Ściskałam dawne koleżanki, nie mogąc się nadziwić, jak się zmieniły. Gośka – klasowy kujon jest teraz wystrzałową blondyną, Beata – jedna z najzgrabniejszych dziewczyn zaokrągliła się o ładnych kilka rozmiarów, a Magda – niegdyś szara mysz, pracuje w stolicy.

– No a ty, Ilona? Czym się zajmujesz? – zagadnęła mnie Beata.
– Jestem pilotką rezydentką – powiedziałam i zewsząd zaczęły się „ochy” i „achy” wychwalające moją branżę.
– Pewnie zjeździłaś cały świat! – rozmarzyła się Magda, ciągnąc mnie w stronę stolika.
– Siadaj, opowiesz nam!

Niby pięknie, ale tak naprawdę...

Wcisnęłam im kilka barwnych historyjek o mojej pracy, co wywołało jeszcze większy zachwyt. „Gdybyście znały prawdę” – pomyślałam, dopijając drinka. Bo praca w turystyce, wbrew temu, co sądzi większość ludzi, to nie bułka z masłem!

Namówiła mnie znajoma. „Chodź ze mną na kurs pilotów wycieczek” – poprosiła którejś wiosny. A że akurat miałam wolne popołudnia... Kurs był ciekawy, potem egzamin – trudny, więc satysfakcjonujący – ku mojemu miłemu zaskoczeniu, dostałam ofertę pracy od jednego z naszych wykładowców. Powiedział, że obserwował mnie na zajęciach, imponuje mu moja znajomość trzech języków i ma dla mnie propozycję.

Spodziewałam się wyjazdu w polskie góry, względnie nad morze, ale jak się okazało, zostałam rzucona na bardzo głęboką wodę.
– Nasza rezydentka nagle się rozchorowała, szukamy zmienniczki. Jedziesz do Turcji – usłyszałam, a potem zaczęło się wariackie załatwianie formalności i kilka dni później wylądowałam na tureckiej riwierze.
– Masz pod swoją opieką ponad czterysta osób mieszkających w pobliskich hotelach – usłyszałam na wstępie od dziewczyny, którą miałam zastąpić. Potem wręczyła mi kluczyki od służbowego samochodu i powiedziała, że do moich obowiązków oprócz opieki nad turystami należy również sprzedaż wycieczek fakultatywnych i całodobowa pomoc w nagłych wypadkach.
– Nie sprzedasz wycieczek, nie masz prowizji – usłyszałam.

Byłam przerażona – do tej pory w swojej naiwności myślałam, że rezydentka opiekuje się najwyżej kilkudziesięcioma osobami przebywającymi w jednym hotelu, a okazało się, że mam pod swoją kuratelą czterysta osób! Praca była mordercza – zabiegana i zestresowana ledwo dostrzegałam piękno tureckiego krajobrazu. Większość dni spędzałam w hotelowych wnętrzach, w samochodzie, względnie na lotnisku, na które jeździłam po kolejne grupy. Co gorsza prowadziłam słabo, a lokalne drogi przerażały mnie bardziej niż hordy pijanych rodaków, które musiałam codziennie temperować…

Noce były niewiele spokojniejsze od dni – pierwszej po przyjeździe musiałam zawieźć na izbę przyjęć pijanego turystę, który rozciął sobie rękę. Siedząc na korytarzu szpitala i czekając na lekarza, którego ledwo rozumiałam – modliłam się, by to się już skończyło. Tymczasem ranny rodak krwawił, jak zarzynane prosię, klnąc głośno i ciskając gromy pod adresem „cholernych Turków”, i „pieprzonego biura podróży”. Usiłowałam go uciszyć, ale tylko rzucił w moją stronę soczystą wiązankę. Kiedy już odwoziłam go do hotelu, prawie świtało.

Rano nie było lepiej – najpierw jakaś paniusia zgłosiła kradzież pierścionka, potem rozchorowało się dziecko, które musiałam zawieźć do tego samego szpitala, w którym byłam w nocy… Popołudniu zepsuł się autokar naszego biura, co zniweczyło wycieczkowe plany na dzień następny i wywołało oburzenie turystów.
– Co to za dziadowskie biuro?! – grzmieli mi nad głową. – Wniesiemy skargę! Żądamy autokaru zastępczego, chcemy jechać na wycieczkę! – darli się rodacy na korytarzu, budząc zainteresowanie innych gości.

Kiedy w końcu zapewniłam ich, że wycieczka się odbędzie, ale dzień później, dostałam zgłoszenie z innego hotelu, w którym byli goście z naszego biura.
– Jakiś facet pokłócił się z narzeczoną i demoluje pokój – doniósł mi zniesmaczony turecki pracownik. Musiałam jechać, ułagodzić gościa, uspokoić rozhisteryzowaną narzeczoną, a potem spisać protokół strat.

Kiedy wróciłam do swojego pokoju, okazało się, że jedna z kobiet z mojej grupy koniecznie chce ze mną porozmawiać. Podobno zostawiła w tej sprawie aż pięć wiadomości w recepcji, bo sprawa jest pilna. A chodziło jej o… słońce.
– Nie uprzedziła mnie pani, że tak tutaj opala! Użyłabym kremu z filtrem! – zarzuciła mi wściekła paniusia, demonstrując spalone na raka ramiona. Ugryzłam się w język i grzecznie wyjaśniłam babie, że tureckie słońce jest silniejsze niż rodzime i poleciłam rozwagę.
– Ale co teraz?! – grzmiało czerwone na twarzy babsko, chwytając się pod boki. – Jak pojadę jutro na wycieczkę, skoro wyglądam jak pieczony kurczak?!
– Na to pytanie nie potrafię niestety pani odpowiedzieć – wysyczałam, mając ochotę udusić babę gołymi rękoma.

Z czasem okazało się, że lista pretensji do rezydenta jest długa. Zdaniem gości odpowiadałam za: złe jedzenie, nieuprzejmych „tubylców”, nadmiar słońca lub jego brak, wygórowane ceny, zbyt małe balkony. Moją „winą” była zbyt mocna lub zbyt słaba klimatyzacja, duża odległość do morza, zatłoczone plaże – wymieniać mogłabym bez końca.

Mogłabym rzucić tę robotę, ale kasa się zgadza

Parę dni po moim przyjeździe do Turcji pojawiła się nowa grupa – młodzi, samotni mężczyźni. I dopiero się zaczęło…
– Pani Ilonko, może się pani z nami napije? – zagadnął mnie rosły blondyn z wytatuowanym przedramieniem. Uśmiechnęłam się, mówiąc, że jestem w pracy.
– Wódeczka to kiepski pomysł, ale może małe co nieco? – mrugnął do mnie, a jego dłoń wylądowała na moim pośladku. Stanowczo oznajmiłam, że nie jestem zainteresowana.
– Odmawiasz mi, laska?! Myślisz, że możesz zadzierać nosa, bo pracujesz sobie w tym wypasionym hotelu, tak?! A bujaj się, panienko! – ryknął, znikając w swoim pokoju.

Ledwo odetchnęłam, pojawił się następny koleś.
– Ej, lalka. W recepcji powiedzieli mi, że ty się nami zajmujesz – zagaił. Niechętnie potwierdziłam i wtedy koleś wyłuszczył swój „problem”.
– Wiesz, chciałbym się jakoś zabawić. Lubię młode panienki, może nawet nieletnie. Załatwiłabyś jakiś towar na wieczór, dobrze zapłacę – usłyszałam.

Oczywiście odmówiłam, a wściekły gość zarzucił mi… niekompetencję! Po powrocie z Turcji obiecałam sobie, że już nigdy nie podejmę pracy rezydentki. Jednak kasa się skończyła, a ja nie miałam innego pomysłu na życie. Pojechałam na Ibizę.

Było tak samo – pijani, agresywni goście; niegrzeczni, pełni pretensji… Bywały też problemy ze strony personelu biura – kierowcy autokarów pijący w pracy, nieuczciwi piloci wyłudzający od turystów nadwyżki za wycieczki. A jednak… Minęły trzy lata a ja wciąż pracuję w zawodzie. W końcu użerać się z ludźmi trzeba w wielu zawodach, a ja… przynajmniej sobie coś zwiedzę. Za tydzień lecę do Tunezji i chociaż diabli mnie biorą na myśl o rodakach w podróży, to jednak – zobaczę Afrykę i w dodatku mi za to zapłacą. 

Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem

Redakcja poleca

REKLAMA