Każdy rodzic wierzy, że doskonale wie, co jest najlepsze dla jego dziecka. Moja mama uważa, że powinnam... nie, to nie właściwe słowo. Jest przekonana, że muszę zachować cnotę do ślubu. Mam 20 lat, a nigdy jeszcze nie miałam chłopaka. Moje doświadczenia ograniczają się do pocałunku. A przecież jestem kobietą. Mam swoje potrzeby, nie tylko emocjonalne, ale też fizyczne. Jak tak dalej pójdzie, skończę jako stara panna otoczona stadem kotów.
Mama nie była zadowolona
O zasadach mojej mamy dowiedziałam się, gdy chodziłam do ósmej klasy. Pewnego dnia zaprosiłam po lekcjach Łukasza, kolegę, w którym skrycie się podkochiwałam. Zbliżała się klasówka z angielskiego. Byłam najlepsza w klasie, a on nie błyszczał zdolnościami lingwistycznymi. Miałam więc dobry pretekst – korepetycje.
– Jestem – poinformowałam mamę, gdy weszliśmy do przedpokoju.
– Obiad będzie za dwie godziny. Na razie możesz się pouczyć – powiedziała, nie wychodząc z kuchni.
– Znajdzie się dodatkowa porcja dla Łukasza? – zapytałam, wchodząc do jej królestwa.
– Dzień dobry – przywitał się mój gość.
– Dzień dobry – odpowiedziała zaskoczonym głosem. – Oczywiście, u nas nigdy nie braknie jedzenia. Ale nie mówiłaś mi, że zamierzasz zaprosić gościa.
– Pojutrze mam klasówkę z angielskiego. Chcemy się pouczyć – wyjaśniłam.
– Więc nie traćcie czasu – powiedziała i rzuciła mi srogie spojrzenie. Wiedziałam, że w ten sposób komunikuje mi swoje niezadowolenie.
Poszliśmy do mojego pokoju. Zamknęłam za nami drzwi. Byłam podekscytowana i trochę zdenerwowana. Liczyłam, że tego dnia po raz pierwszy pocałuję chłopaka. Mój plan spalił jednak na panewce. Po chwili do pokoju weszła mama.
– Przyniosłam wam napoje – powiedziała, stawiając na biurku dwie szklanki z lemoniadą.
– Fajnie, dziękujemy. Możesz zamknąć za sobą drzwi? Potrzebujemy ciszy.
– Och, zapewniam cię, że nie będę hałasować. Niech zostaną otwarte.
Co kilka minut przechodziła obok wejścia do mojego pokoju i spoglądała na nas ukradkiem. Wiedziałam, że tego dnia nie pocałuję Łukasza.
Dostałam niezłą burę
Mojego gościa pożegnałam kilka godzin później. Gdy zamknęłam za nim drzwi, mama zawołała mnie do dużego pokoju.
– Co to miało znaczyć? – zapytała spokojnym, ale stanowczym tonem.
– No co? Chcieliśmy pouczyć się razem – wzruszyłam ramionami.
– Masz mnie za głupią? – krzyknęła. Już ja wiem, jak wygląda nauka za zamkniętymi drzwiami.
– Mamo, ja nie...
– Milcz, kiedy mówię! Nie chcę, żeby to się powtórzyło. Masz nie zapraszać do domu żadnych chłopców. Zabraniam ci się z nim spotykać. Z nim i z każdym innym! Rozumiesz, co mówię?
Mama niejednokrotnie była wobec mnie stanowcza, ale nie przypominam sobie, bym wcześniej widziała ją tak rozzłoszczoną. W oczach stanęły mi łzy. Najwyraźniej zauważyła to, bo dalej mówiła już znacznie spokojniej.
– Skarbie, jesteś jeszcze dzieckiem i nie rozumiesz wielu rzeczy. Ale ja wiem, czego od dziewcząt chcą chłopcy w tym wieku. Chcą je całować i dotykać. Gdybyś pozwoliła mu na to, popełniłabyś ciężki grzech. Żadna pokuta nie zmyje takiej winy.
– Mamo, to tylko mój kolega.
– Tak ci się wydaje. Zaufaj mi. Mamusia wie, co jest dla ciebie najlepsze.
W technikum byłam pośmiewiskiem
Od tamtej pory kontrolowała każdy mój ruch. Gdy poszłam do technikum kupiła mi komórkę, mimo że nie byłyśmy zamożne, a w tamtym czasie elektroniczne zabawki były luksusem. Kiedy spóźniałam się ze szkoły choćby o pięć minut, od razu dzwoniła do mnie i żądała wyjaśnień. Przynajmniej raz w tygodniu robiła mi wykład na temat wstrzemięźliwości. Powtarzała, że tylko kobieta, która zachowa cnotę do ślubu, zasługuje na szacunek. Sprawdzała, z kim się spotykam. Mogłam mieć tylko koleżanki, w dodatku wyłącznie te, które ona zaaprobowała.
Przez całą szkołę średnią nie nawiązałam relacji z chłopakiem. Bałam się. Jej reakcji i wiecznego potępienia. Wierzyłam w te religijne bzdury, którymi mnie karmiła. Ale i tak z zazdrością spoglądałam na dziewczyny z klasy. One spotykały się z fantastycznymi chłopcami, a ja zawsze byłam na uboczu. Chciałam być jak one. Ale strach zawsze brał górę.
– A ty masz chłopaka, Monika? – zapytała mnie kiedyś Kamila, podczas jednej z przechwałkowych rozmów.
– Nie mam – odpowiedziałam zakłopotana.
– Adrian leci na ciebie – puściła mi oczko. – Powinnaś zakręcić się wokół niego.
Nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji, żeby zachować twarz. Postanowiłam improwizować.
– On nie jest mnie wart. Wolę zaczekać na kogoś wyjątkowego – odpowiedziałam dumnym tonem.
Te słowa wywołały salwę śmiechu.
– Popatrzcie, mamy tu prawdziwą księżniczkę – nabijała się Kamila.
– Myśli, że pod jej okno przyjedzie książę na białym koniu i porwie ją do bajkowej krainy – wtórowała jej Agnieszka.
Od tamtej pory byłam klasowym pośmiewiskiem. Każdego dnia koleżanki podśmiewały się ze mnie. Z czasem przestałam na to zwracać uwagę, ale i tak było mi przykro. Każdy nazywał mnie królewną. Każdy, tylko nie Sylwek. On mnie rozumiał. Też był na towarzyskim marginesie, tylko dlatego, że ubierał się niemodnie, nosił okulary i miał najlepsze oceny w klasie.
Mama wciąż jest strażniczką mojej cnoty
Był moim jedynym przyjacielem. Oczywiście, tylko w czasie szkolnym, bo tylko wtedy mama nie mogła mnie kontrolować. Siedzieliśmy w jednej ławce i trzymaliśmy się razem. Tworzyliśmy duet kujonów-wyrzutków. We dwoje było nam łatwiej ignorować drwiny i docinki. W ostatniej klasie zapytał, czy pójdę z nim na studniówkę. Zgodziłam się bez wahania. Dopiero później dotarło do mnie, że mamie się to nie spodoba.
– Ale musimy zachować to w tajemnicy – powiedziałam. – Moja mama... ona jest strasznie zaborcza i nie pozwala mi...
– Nie musisz mi niczego tłumaczyć – przerwał mi. – Dobrze wiem, jak to jest mieć przechlapane w domu.
Odwlekałam tę rozmowę tak długo, jak mogłam. Gdy do studniówki został miesiąc, w końcu musiałam zdobyć się na odwagę.
– Mamo, chciałam cię poprosić o pieniądze na sukienkę – powiedziałam niepewnym głosem.
– Przecież masz wystarczająco dużo ubrań – zauważyła.
– Chodzi mi o sukienkę na studniówkę. Znalazłam niezbyt drogą...
– Na studniówkę? – zdziwiła się. – Skarbie, nie pójdziesz na żadną studniówkę. Myślałam, że to dla ciebie jest jasne.
– Mamo, ale dlaczego? Przecież nie chcę iść z żadnym chłopakiem – próbowałam tłumaczyć, kłamiąc jej w żywe oczy.
– Już ja swoje wiem. Pójdziesz sama, a wrócisz zbrukana i z brzuchem. Nie pozwalam ci i nie podejmuj więcej tego tematu.
Nie miałam innego wyjścia, jak tylko ulec. Co niby mogłam zrobić? Przecież nadal byłam na jej utrzymaniu. Liczyłam, że wszystko zmieni się gdy pójdę na studia. O ja naiwna!
Dziś mam dwadzieścia lat, a mama nadal mówi mi, co mogę, a czego nie. Z kim mogę się spotykać, a kogo mam omijać szerokim łukiem. Gdzie mogę chodzić, a gdzie nie powinnam się pokazywać. Ona mną dyryguje, a ja tańczę, jak mi gra. Nadal powtarza, że muszę zachować cnotę dla męża. Bo tego wymaga od kobiety Bóg. Bo inaczej się nie godzi.
Nawet gdy piszę te słowa, palę się ze wstydu, ale muszę to z siebie wyrzucić – do tej pory nigdy nie miałam chłopaka. Całowałam się kilka razy, ale to wszystko. Nie potrafię przeciwstawić się matce. Nie chodzi tylko o to, że nie chcę sprawić jej zawodu. Boję się. Boję się jej reakcji. Widać taki los jest mi pisany.
Monika, 20 lat
Czytaj także:
„Żyję jak pokojówka, bo mąż ma 2 lewe ręce do porządków. Teściowa wmówiła mu, że jest stworzony do wyższych celów”
„Moje życie było nudne jak smalec, więc podkręciłem temperaturę. Prawie ugotowałem się we własnym sosie”
„Mój mąż był biednym mięczakiem, więc odeszłam do bogatego kochanka. Przejechałam się na swojej chciwości”