„Jestem miła dla męża tylko 10. dnia każdego miesiąca. Brzydzę się nim, ale kocham jego pieniądze”

kobieta na zakupach fot. Getty Images, Klaus Vedfelt
„Znów się nabrał na ten szeroki uśmiech i trzepotanie rzęsami. Nie wiem, co sobie wyobrażał – że gdzieś z nim pójdę? Że naprawdę mam na to ochotę i czas? W każdym razie jak zwykle obiecał mi pokaźną sumkę, a ja nazajutrz z radością odwiedziłam swoją ulubioną galerię handlową”.
/ 25.01.2025 20:30
kobieta na zakupach fot. Getty Images, Klaus Vedfelt

Wszyscy zawsze mi powtarzali, że powinnam wyjść bogato za mąż. Ja sama nie byłam stworzona do ciężkiej pracy – lubiłam rysować, ludzie czasem kupowali ode mnie jakieś obrazki, które wykonałam naprędce, nawet się za bardzo nie starając. Mówili, że mam talent, że powinnam się kształcić w tym kierunku, ale ja kwitowałam to śmiechem. Nie miałam czasu na takie rzeczy – wolałam pójść na bezpieczny kierunek, taki jak kulturoznawstwo, i przez większość czasu szaleć ze znajomymi po klubach i barach.

W małżeństwie było mi wygodnie

Wzięłam sobie jednak do serca radę otoczenia i złapałam dobrze ustawionego faceta. Robert był kierownikiem w jakiejś dużej firmie związanej z programowaniem, nowymi technologiami czy czymś takim i miał kasy jak lodu. Zakręciłam się więc wokół niego, śmiejąc się z tych wszystkich zazdrosnych panienek, które przecież nie dorastały mi do pięt i na które on dzięki mnie nie spojrzał.

No i tak się złożyło, że Robert został mój. Dzięki temu mogłam sobie na spokojnie zarabiać na moich rysunkach, a potem mąż załatwił mi pracę w marketingu u kolegi – oczywiście zdalną. No żyć, nie umierać po prostu. Wystarczyło, że odbierałam telefony i wszyscy byli zadowoleni.

Główną wadą mojego męża było nudziarstwo. Kiedy słuchałam jego wnurzeń na temat pracy czy czegokolwiek innego, od razu zachciewało mi się ziewać. Poza tym, od czasu do czasu, miał jakieś takie śmieszne, romantyczne zrywy. Chciał mnie prowadzać do restauracji, latać ze mną po parkach, że niby ładnie i przy świetle księżyca, a ja wolałam pójść na dyskotekę, umówić się gdzieś z koleżankami i takie tam.

W dodatku potwornie marudził o dzieci, a ja matką być nie zamierzałam. Takie rzeczy nie były dla mnie – zwłaszcza jak pomyślałam o pieluchach i ciągłych dziecięcych krzykach. Nie, to stanowczo nie nadawało się na moje nerwy.

– Ty nie narzekaj – powiedziała mi raz Paula, kumpela, którą poznałam podczas dyskretnego wieczornego wypadu do pubu. – Facet jest dziany, załatwił ci robotę, no to niech i sobie jest nudny jak flaki z olejem.

– Może i racja – westchnęłam ciężko. – Poza tym zawsze daje mi trochę kasy, gdy sam dostaje wypłatę. Także wiesz, zawsze wpadnie kilka stówek, to i się obłowię zawsze na zakupach.

Paula pokręciła głową, a w jej oczach dostrzegłam autentyczną zazdrość.

– Patrz, a ja się zawsze zastanawiałam, skąd ty masz tyle tych nowych ciuchów – zaśmiała się niby to na rozładowanie napięcia, ale ja wiedziałam swoje.

– No, więc wiesz, dla Roberta miła być nie muszę – ciągnęłam, żeby szybciutko pojęła, że ja sama przecież jestem panią swojego losu i totalnie się od nikogo nie uzależniam. – Jedynie w ten szczególny dzień, wiesz – mrugnęłam do niej porozumiewawczo – gdy wypłata wpływa na konto.

Kolejny dzień szaleństwa

No i wreszcie nadeszła ta upragniona chwila. Wiedziałam, że to właśnie dziś mój mąż znowu się wzbogaci, więc wstałam nieco wcześniej niż zwykle, a gdy sam zszedł na dół, krzątałam się właśnie po kuchni.

– Zrobiłam ci naleśniki, kochanie – oznajmiłam z szerokim uśmiechem, podając mu pełny talerz. – Z bananem i czekoladą. Twoje ulubione.

Odwzajemnił uśmiech, wyraźnie rozpromieniony.

– Dziękuję, Izuś! – zaczął jeść, rozpływając się nad ich smakiem. – Takie to tylko ty potrafisz zrobić!

Przyglądałam mu się z ukosa, a w duchu cieszyłam się, że tak łatwo go podejść. Potem zapewniłam, że po pracy mam trochę czasu, więc moglibyśmy razem wyskoczyć na jakąś kolację. Ostatnio bardzo mnie o to męczył, a ja odmawiałam, bo zdecydowanie nie lubiłam przesiadywania w takich nudnych miejscach.

Nie posiadał się ze szczęścia, a ja gratulowałam sobie pomysłowości. Byłam pewna, że nie zapomni docenić swojej ukochanej, troskliwej żony, a przede wszystkim, wspomóc ją pieniężnie. I rzeczywiście – kiedy siedzieliśmy w tej koszmarnej restauracji, zapytał, czy nie potrzebuję może czegoś na drobne wydatki.

– A, skoro już pytasz… – Uśmiechnęłam się niewinnie. – No, trochę mi się zniszczył ten płaszczyk, ten wiesz, taki czerwony, co tak go lubisz. Pomyślałam, że może warto się rozejrzeć za czymś nowym?

Pokiwał energicznie głową.

– Jasne, Izuś, jasne – stwierdził z zapałem. – Dziś mi wpłynęła wypłata, więc jutro na pewno zostawię ci kilka stówek, żebyś sobie kupiła, co tam chcesz – popatrzył na mnie rozmarzonym wzrokiem. – Zrobiłbym wszystko, żeby cię uszczęśliwić, kotku.

Znów się nabrał na ten szeroki uśmiech i trzepotanie rzęsami. Nie wiem, co sobie wyobrażał – że gdzieś z nim pójdę? Że naprawdę mam na to ochotę i czas? W każdym razie jak zwykle obiecał mi pokaźną sumkę, a ja nazajutrz z radością odwiedziłam swoją ulubioną galerię handlową. Tym razem na zakupy wybrałam się z Paulą. Te jej wszystkie westchnięcia, gdy nie mogła sobie pozwolić na jakiś ciuch, były prawdziwym balsamem na moje uszy. Ja mogłam wybierać i przebierać, zupełnie nie przejmując się cenami.

– I on się nie zdenerwuje, że tyle wydałaś? – spytała z niedowierzaniem, gdy szłyśmy do kasy w ostatnim sklepie.

Zaśmiałam się głośno i machnęłam ręką, jakby opowiedziała dobry żart.

– No co ty, Paula – rzuciłam rozbawiona. – Sam mi dał te pieniądze, żebym sobie coś kupiła!

Koleżanka nie wyglądała na przekonaną, ale koniec końców skinęła głową, bo i co jej pozostało.

– No dobra, to stawiam kawę – wyszczerzyłam się do niej. – Miej chociaż coś dla siebie z tego wyjścia, Paula, bo nie mogę patrzeć na tę twoją minę zbitego psa, kochana.

Zrobił się strasznie upierdliwy

Miły dzień w galerii handlowej poprawił mi znacznie humor na cały kolejny tydzień. Tyle że coś niedobrego zaczęło się dziać z Robertem. Nagle, nie widzieć czemu, ubzdurał sobie, że będę teraz spędzać z nim więcej czasu.

– A może byśmy się wybrali razem do kina? – zaproponował któregoś wieczora. Nim zdążyłam się wykręcić, dodał: – Ty wybierz film. Możemy pójść, na co tylko zechcesz. Ostatnio tak mało czasu spędzamy we dwoje…

Westchnęłam z irytacją, ale zmusiłam się do krzywego uśmiechu i mruknęłam:

– No tak. To ja zerknę, co teraz grają.

Nie paliłam się szczególnie do wyjścia – zwłaszcza z nim i do kina, ale machnęłam ręką. Nie mogłam przecież powiedzieć mu, że żaden film mnie nie interesuje. Przemęczyłam się na jakimś thrillerze psychologicznym, nawet ciekawym, ale czemu nie mogliśmy go obejrzeć w domu? Albo – najlepiej – osobno?

Myślałam, że skoro uległam w tej jednej rzeczy, wreszcie się odczepi i zajmie swoimi sprawami. A tu skąd! Nagle zaczął mnie wszędzie wyciągać – a to do restauracji, a to do jakichś nudnych znajomych z powodu jubileuszu ich małżeństwa, a to znowu na romantyczny rejs po morzu. Odmawiałam zawzięcie, bo miałam tego serdecznie dość. W końcu jednak, gdy nagle wypalił z tym, że czuje się samotny i może warto by już pomyśleć o dzieciach, nie wytrzymałam.

– No trochę ostatnio przesadzasz! – warknęłam. – Dzieci? Czy ty mnie widzisz taką rozdętą, z wielkim brzuchem albo babrającą się w pieluchach?! – nie dałam mu dojść do słowa, tylko mówiłam dalej: – Mówiłam, że nie chcę dziecka! I przestań w końcu tak drążyć! Bo to, że jesteś moim mężem, nie uprawnia cię do tego, żebyś mnie terroryzował!

Oczywiście, szybko zaczął przepraszać i mnie uspokajać, ale i tak musiałam odreagować z koleżankami w pubie, bo potwornie się we mnie gotowało. Robert z dnia na dzień staje się coraz bardziej nieznośny. Niby porzucił temat dziecka, ale dowiedziałam się od znajomej, że podobno skarży się kolegom, że nie chcę mieć dzieci. A on tu podobno ma taki dryg do ojcostwa i wszyscy mu współczują… No biedactwo, naprawdę.

Ja tam mam inne priorytety – ostatnio widziałam na wystawie w moim ulubionym sklepie taką piękną chabrową sukienkę. Mam nadzieję, że poczeka na mnie do dnia wypłaty. Oby tylko Robert nie wpadł wtedy na pomysł, że zmieniłam zdanie z tą ciążą. Zresztą, jakoś go urobię. Mam do tego w końcu całkiem niezłe podejście i spore doświadczenie w temacie.

Iza, 30 lat

Czytaj także:
„Siostra wymyślała kolejne intrygi, by pozbawić mnie spadku. Ja nie jestem w ciemię bita i pokażę jej na co nie stać”
„Byłem księdzem, ale nie dlatego stanąłem przed ołtarzem. Myślałem, że jest mi pisana miłość do kobiet”
„Rodzinna firma miała nam przynieść fortunę. Plan nie wypalił, więc teraz nie mam ani brata, ani pieniędzy”

Redakcja poleca

REKLAMA