„Jestem fotografem ślubnym. W głowie się mieści, jak roszczeniowi i skąpi są dziś nowożeńcy! Zwykłe chamstwo”

Pary młode są teraz roszczeniowe fot. Adobe Stock, Евгений Вершинин
„– Weź pan zadzwoń do jakiegoś kolegi i nie rób kłopotu – powiedział mi. – To może mógłbym się chociaż zatrzymać w pokoju? – zapytałem. – To są pokoje dla rodziny, a nie dla jakichś przybłęd – wyjaśnił mi dobitnie. – I tak panu płacę jak za zboże za parę głupich fotek, co je mógłby mój kuzyn zrobić, no ale jak baba się uprze, to nie ma zmiłuj…”.
/ 30.05.2023 12:30
Pary młode są teraz roszczeniowe fot. Adobe Stock, Евгений Вершинин

Kiedy mama kupiła mi pierwszy aparat na komunię, pewnie nie spodziewała się, że moje dziecięce hobby zamieni się z czasem w wielką pasję. A ja wypstrykałem pierwszą rolkę jeszcze na przyjęciu. I co z tego, że większość ciotek ma na zdjęciach ucięte głowy? Liczy się to, że właśnie wtedy odkryłem życiowe powołanie.

Potem całe kieszonkowe wydawałem na klisze, aż do czasu, kiedy wreszcie na rynku pojawiły się aparaty cyfrowe. Wtedy mogłem pstrykać do woli. Nauczyłem się jeszcze obsługi kilku popularnych programów do obróbki zdjęć i stałem się dyżurnym fotografem w naszej rodzinie. Przez całe liceum odkładałem pieniądze na lepszy sprzęt. A gdy go wreszcie sobie kupiłem, zrobiłem kilka sesji koleżankom i opublikowałem je na moim blogu.

Zrobiły furorę

I tak się zaczęło. Najpierw jedni znajomi chcieli, abym zrobił im sesję przedślubną, na pamiątkę narzeczeńskich czasów, potem robiłem za fotografa na złotych godach dziadków mojej dziewczyny… Chyba byli ze mnie zadowoleni, bo polecali mnie dalej. Z czasem zamówień miałem tak dużo, że postanowiłem założyć firmę. Zarejestrowałem się w urzędzie i ruszyłem pełną parą. Na szczęście, teraz sporo ludzi wynajmuje fotografa. I to nie tylko na wesela czy chrzciny, ale nawet na urodziny, a nawet życzą sobie profesjonalnych sesji dla swoich dzieci.

Podejrzewam, że po to, by za kilka lat pamiętać, jakie słodkie były ich pociechy, zanim zaczęły pyskować i nie wracać do domu na noc. Tak więc praca dla dobrego fotografa zawsze się znajdzie, może w szampanie się nie kąpię, ale na chleb z szynką starcza. Nie będę ukrywał, że największe zyski wciąż przynoszą śluby. Jednak to zajęcie wcale nie jest takie łatwe, jak się może wydawać.

Przyszła raz do mnie para młodych ludzi. Dziewczyna – niska, drobna blondyneczka. Złożyli standardowe zamówienie: ślub, wesele, zdjęcia z rodziną i plener. Od razu wpadł mi do głowy znakomity pomysł. Niedaleko nas był dworek ze wspaniałym parkiem, a za nim były pola zbóż. Dziewczyna wyglądałaby wśród nich jak rusałka. Pożyczyłem nawet specjalne rekwizyty – wianek i słomiany kapelusz dla pana młodego. Pojechałem tam wcześniej, zrobiłem próbne ujęcia. Wszystko miałem zaplanowane i zapięte na ostatni guzik.

Aż nadszedł dzień wesela

Kiedy podjechałem pod dom panny młodej, myślałem, że się pomyliłem! Pan młody niby taki sam, ale dziewczyna… Natapirowany kok na środku głowy, oczy wymalowane jak jakiś wampir, czerwone policzki, do tego sukienka cała w falban. Nie pojmowałem, jak ta piękna dziewczyna mogła się tak oszpecić. „To ma być rusałka?” – pomyślałem zawiedziony. Wiedziałem już, że z mojej wymyślonej sesji zdjęciowej nic nie będzie. Zabrałem ich więc do pobliskiego pałacyku i zrobiłem kilka sztampowych zdjęć w parkowych alejkach i na schodach. Innym razem zgłosiła się do mnie dziewczyna, której narzeczony pracował za granicą. Miała piękne, czarne włosy, a że była to jesień, zaplanowałem, że wezmę młodych do lasu, gdzie wśród kolorowych liści panna młoda będzie wyglądała bajecznie. Ale na moich dobrych chęciach się skończyło. Kiedy narzeczony wrócił do ojczyzny, przyszli do mnie wspólnie i oznajmili, że oni sami sobie wybrali miejsce.

– Stadion? – zdziwiłem się, ale stwierdziłem, że nie będę się wtrącał, bo może tam się poznali.

– Tak – przyznał przyszły pan młody. – To tutaj zawsze były najlepsze imprezy, może nawet uda mi się namówić kumpli, żeby przyszli… Razem dobrze będziemy wyglądać, no nie?

– Pewnie – przytaknąłem cicho.

Myślałem, że chociaż dziewczyna zaprotestuje, ale ona nic nie powiedziała. Może też uznała, że to romantyczne – stać na zdjęciach z jedenastoma osiłkami. Dopiero na weselu okazało się, że może być jeszcze gorzej. Chłopaki zabrali ze sobą piłkę i rozegrali mecz. Strącili przy tym młodej welon z głowy i wybrudzili błotem sukienkę. Myślę, że po tej akcji dziewczyna długo nie zechce wybrać się na boisko. Jednak zazwyczaj młodzi są mili, najwyżej ich wizja artystyczna różni się nieco od mojej. Zawsze jednak staram się, żeby wszyscy wyglądali na zdjęciach jak najlepiej. W końcu to pamiątka na całe życie! Niedawno jednak zdarzyła mi się zupełnie nietypowa sytuacja... Narzeczeni, Ania i Wojtek nie mieli żadnych zachcianek, więc przyjąłem, że będzie to standardowa usługa. Ślub zaplanowano w rodzinnej wsi panny młodej, a potem wszyscy mieli przejechać autami i zamówionym autokarem do domu weselnego, oddalonego o 30 kilometrów. O umówionej porze zjawiłem się pod kościołem.

Sfotografowałem mszę i życzenia

A kiedy pakowałem sprzęt do auta, podszedł do mnie pan młody.

– Nie zabierze się pan z nami? – zapytał. – Mamy limuzynę, szampana... Może cyknął by pan nam parę fotek, jak jedziemy w takim luksusie? Potem zabierze się pan z tymi, którzy wrócą tu busem!

Nie widziałem przeszkód. Zrobiłem kilka fotek. Potem jeszcze obfotografowałem ciotki, wujów i kuzynki. Koło trzeciej nad ranem towarzystwo zaczęło się zmywać. Spakowałem cały sprzęt, wyszedłem na dwór w poszukiwaniu busa, który miał mnie zawieźć do mojego auta. Wokół lokalu było prawie pusto, jeśli nie liczyć niedobitków, którzy czekali na kierowców.

– Gdzie jest bus? – zapytałem jakiegoś faceta, który ledwo trzymał się na nogach.

– Panie, pojechał już z pół godziny temu – wyjaśnił mi, machając ręką i mało się przy tym nie przewracając.

Wróciłem więc do lokalu, żeby zapytać pana młodego, czy może załatwić mi jakiegoś kierowcę. Nie był zbyt trzeźwy.

Weź pan zadzwoń do jakiegoś kolegi i nie rób kłopotu – powiedział mi.

– To może mógłbym się chociaż zatrzymać w pokoju hotelowym? – zapytałem.

– To są pokoje dla rodziny, a nie dla jakichś przybłęd – wyjaśnił mi dobitnie. – I tak panu płacę jak za zboże za parę głupich fotek, co je mógłby mój kuzyn zrobić, no ale jak baba się uprze, to nie ma zmiłuj…

– W takim razie – powiedziałem, hamując złość – zamówię taksówkę, ale potem pan zapłaci za przejazd.

– Nie ma mowy – wybełkotał i odszedł.

Wezwałem jednak taksówkę, bo co miałem zrobić... Słono zapłaciłem za ten kurs, ale wziąłem rachunek i załączyłem go do faktury za zdjęcia. Po kilku dniach zadzwonił do mnie świeżo upieczony małżonek. Nie zapytał nawet, jak dotarłem do domu, tylko od razu chciał znać termin wywołania zdjęć.

– Wie pan, jest jeszcze ta opłata za taksówkę – powiedziałem mu.

Ja jej nie zamawiałem – oznajmił. – Jakby się pan nie spóźnił na busa, to nie musiałby pan płacić!

– Nie to nie – odburknąłem. – Prześlę panu zdjęcia na mejla, żeby pan widział, jak będą wyglądały.

Na adres Ani wysłałem zdjęcie grupowe.

„Poprawiłem” je nieco...

Pannie młodej dodałem brzuszek, jej mamie pogrubiłem bicepsy, pana młodego skróciłem… Do tego czerwone oczy, głupie miny… Nie musiałem długo czekać na telefon.

– Przepraszam za męża – powiedziała Ania. – Oczywiście zapłacimy za taksówkę. Ale… czy nie dałoby się trochę… tych zdjęć poprawić? – zapytała z wahaniem.

– Oczywiście – odparłem – ale to nie jest wliczone w standardową usługę. Chociaż oczywiście, było.

Chciałem jednak dać facetowi nauczkę. Niech wie, że chytry dwa razy traci.

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA