„Jestem do niczego. Najpierw wyszłam za mąż na złość bratu. A potem krzywdziłam syna, faworyzując tylko córkę”

kobieta, która faworyzuje córkę fot. Adobe Stock, JackF
„Brat od początku ostrzegał mnie, że Krzysiek to palant. Ja jednak wzięłam z nim ślub. Wkrótce potem zostawił mnie z dwójką dzieci. Bez środków do życia. Zamieszkałam z Robertem, ale do szału doprowadzała mnie jego krytyka. Mówił, że wyróżniam córkę, a syna traktuję znacznie gorzej”.
/ 28.09.2021 10:45
kobieta, która faworyzuje córkę fot. Adobe Stock, JackF

Wróciłam z pracy zmęczona i w nie najlepszym humorze. Z obowiązku zrobiłam jeszcze zakupy, wdrapałam się na piąte piętro i marzyłam wyłącznie o chwili spokoju. Tymczasem z trudem weszłam do domu, bo Piotr z Mateuszem znowu bawili się w fort. Budowali go z czego się tylko dało, zmieniając 70 metrów zaadoptowanego strychu w istny labirynt. Targając ciężkie siaty, które obijały się o „elementy” fortu, ruszyłam w stronę kuchni. Ujrzawszy jasną głowę pod stołem, krzyknęłam:

– Hej, niech tam który zamknie za mną drzwi, bo nie mam już ręki! I przestańcie się chować – nie mam nastroju na zabawy w Indian. Do posiłku macie sprzątnąć ten bałagan, zrozumiano? Halo, ogłuchliście?
– No, to wróciła groźna mama i skończyło się – odezwał się w końcu Robert, wzdychając ciężko.

W tle usłyszałam wtórujące mu cichsze westchnienie zawodu.

Ja i Robert byliśmy wiecznie skłóceni. Oto jak witała mnie rodzina

Właściwie nie powinnam się dziwić. Robert tak już miał. Czułam się przy nim gorsza i zbędna. W dzieciństwie, zamiast się mną opiekować, jak na starszego brata przystało, wiecznie mi dokuczał. Nazywał kulą u nogi, zasmarkaną gówniarą, wrednym szpiclem i wrzodem na tyłku. Nie znosił mnie, nie trawił, co w kółko powtarzał, a to bolało. Dlaczego był taki podły? Co mu zrobiłam? Urodziłam się! Ot, cała moja zbrodnia. Boże, czy tak wiele wymagałam od własnego brata? Chciałam jedynie, żeby mnie lubił, a przynajmniej tolerował. Żeby nie uciekał przede mną, nie burczał na mój widok złośliwości.

A gdy dojrzałam do randek, żeby przedstawiał mnie swoim przystojnym kolegom, ale odmawiał. Mówił, że jeszcze na głowę nie upadł. Podlec! Jako nastolatkowie darliśmy koty okropnie. Rodzice wielce nad tym ubolewali, choć się nie wtrącali. Taką mieli zasadę – póki nie groziło mordem w afekcie, nie interweniowali. Starali się zachowywać neutralność. W efekcie, pozbawieni rozjemcy, byliśmy z Robertem nieustannie na wojennej ścieżce.

Teraz potrafiliśmy ze sobą gadać w miarę spokojnie. Co nie znaczy, że Robert mnie nie drażnił. Czasami aż cała chodziłam, taki był wkurzający! Nagle obudził się w nim idealny starszy brat, który wie najlepiej, co jest dobre dla jego małej siostrzyczki. Tylko dlatego, że przyciśnięta do muru, musiałam z nim zamieszkać. Normalnie szlag mnie trafił, gdy się wymądrzał. Odnośnie mojej pracy, powrotu na studia, kontaktów z facetami, wychowania dzieci. Tu zwłaszcza przeginał. Krytykował mnie za nerwowość, surowość i faworyzowanie Julki. Normalnie, miałam ochotę gryźć, gdy ten bezdzietny stary kawaler zgrywał najlepszego wujka świata!

Ja robiłam za jędzę. Bo ja byłam od wychowywania, a on od zabawy i rozpuszczania

Nie dziwota, że dzieciaki za nim szalały. Traktowały go niemal jak ojca. Bo ten prawdziwy, ach, szkoda gadać... Co gorsza, Robert mógł triumfować, bo odradzał mi małżeństwo zawierane z powodu wpadki. Szczególnie z takim palantem jak Krzysiek. Nie posłuchałam.

Cholera, czasem się boję, że wyszłam za mąż na złość bratu. No i spotkała mnie kara. Facet dobry na romans, nie musi nadawać się na ojca rodziny. Drań porzucił mnie z dwójką dzieci. Wyparował z naszego życia. Alimentami też się nie przejmował; po prostu ich nie płacił. Próbowałam sobie jakoś radzić, łapać dorywcze zlecenia, rodzice też mi pomagali, ale szybko zrozumiałam, że muszę iść do stałej pracy, a dzieci wysłać do przedszkola, co nie będzie tanie.

Rodzice chorowali i nie mogłam ich obarczać opieką nad wnukami. Na dokładkę właściciel kamienicy drastycznie podniósł czynsz. Musiałam się wyprowadzić. Tylko dokąd? Właśnie wtedy Robert wspaniałomyślnie zaproponował, bym zamieszkała z dziećmi u niego. Póki nie stanę mocniej na własnych nogach. Jako architekt wnętrz miał nieregulowane godziny pracy, mógł się zająć siostrzeńcami, odebrać z przedszkola, przypilnować zanim wrócę. Robił to, ale po swojemu. Na przykład budując fort.

Nie znosiłam bałaganu, który się z tym wiązał. Poza tym wykluczali z dobrej zabawy Julkę. Trzylatka mogła co najwyżej nudzić się w namiocie zrobionym z koca, udając małą squaw. O, nie! Nie zamierzałam być neutralna, jak nasi rodzice. Obiecałam sobie, że moją córkę to ominie – nie będzie spychana na margines przez samolubnego starszego brata.

– Mateusz, gdzie Julka? – spytałam, gdy nieco ogarnęli pokój.

Synek wzruszył ramionami.

– Nie wiesz? Przecież to twoja mała siostrzyczka, powinieneś się nią opiekować, a nie porzucać na pastwę losu.
– Jaką pastwę? Nie przesadzasz? – wtrącił się Robert.
– Nie. Ty mnie zostawiałeś i źle mi z tym było. Moje dzieci stworzą lepszy układ.
– Nasz jest... zły? – mój brat uniósł brew. – Sądziłem, że całkiem dobry, skoro mieszkamy razem...

Boże, znowu to samo! Znowu poczułam się przez niego podle. Tym razem jak ostatnia niewdzięcznica.

– O rany, dobrze wiesz, o co mi chodzi. Nie cierpiałeś mnie.
– Bo byłaś małą rozkapryszoną zołzą... – skrzywił się.
– No i znowu zaczynasz – przerwałam.
– Lepiej zmieńmy temat. Julka! – zawołałam. – Chodź córeczko, umyjemy rączki przed jedzeniem. Ty też Mateusz, ręce myć – zaordynowałam. – Jul-ka! – podniosłam głos.

I nic... Żadnej odpowiedzi, żadnego tupotu małych nóżek. Zaniepokoiłam się.

– Gdzie ona jest? – spytałam Roberta.
– Pewnie się schowała – wzruszył ramionami.
– W tym bajzlu?! Nie stójcie tak, szukajcie jej. Może coś ją przygniotło?
– Niby co? Przecież posprzątaliśmy, prawie wszystko – obruszył się Mateusz. – I to sami, bo księżniczka palcem nie kiwnęła!
– Mała jest. Niczym nie musi kiwać, a na pewno nie musi po was sprzątać. Szukać jej, ale już!

Po kwadransie zrobiło się groźnie. Po Julce ślad zaginął

Nie było jej ani w łóżku, ani pod nim, ani w szafie, ani w łazience. Szukaliśmy z Robertem we wszelkich mniej lub bardziej prawdopodobnych miejscach. Bez skutku. Mateusz nie pomagał. Przyglądał się naszym poszukiwaniom, siedząc na fotelu, wielkim, stworzonym do relaksu. Rozparł się w nim jak mały basza. Nie wyglądał na przejętego.

– Mamo, wydaje mi się... – zaczął ze znudzoną miną.
– No co ci się wydaje? – spojrzałam na niego gniewnie. – Że nie upilnowałeś siostry? Że wolałeś się bawić z wujkiem i guzik cię obchodziło, co ona robi, czy się nie nudzi sama, nie smuci? To pewne. Tu się nie ma co wydawać! Zawiodłeś mnie, Mati.

Spuścił głowę, broda mu zadrżała. Potem jednak uniósł ją hardo i burknął.

– Nie muszę jej pilnować, nie jestem jej... strażakiem! Zresztą, ty też tu byłaś i jej nie upilnowałaś.
– Nie pyskuj! – zbeształam go. – Mogła się wam zgubić, zanim weszłam. Racja, nie jesteś strażnikiem Julki, jesteś za to jej starszym bratem. To dużo ważniejsza rola. Powinieneś...
– Anka, wyluzuj... – wtrącił się Robert. – Przypominam, Mateo ma sześć lat zaledwie i nie należy do jego obowiązków opieka nad siostrą. Żadnego dziecka nie wolno obarczać taką odpowiedzialnością. Wiem, co mówię.

Nie słuchałam go, bo coś mnie tknęło. Zanim weszłam....

– Boże! – pobiegłam do drzwi.

Były niedomknięte. Nikt ich porządnie nie zamknął. A przecież prosiłam! Wyjrzałam na zewnątrz. Nikogo nie było. Z duszą ramieniu podeszłam do krawędzi schodów. Zerknęłam w dół. Na szczęście, nikt nie leżał na półpiętrze. Może zeszła niżej? Zbiegłam na sam dół. Nie było jej! Wybiegłam na ulicę. I znowu nic. Zresztą, skąd mogłam wiedzieć, w którą stronę ewentualnie poszła? I po co? Gdzie jej miałam szukać? Kogo pytać? Przechodniów? Czy nie widzieli małej, jasnowłosej dziewczynki w czerwonym dresiku? A może Robert ją przebrał?

Chryste, co ze mnie za matka? Nawet nie wiedziałam, w co była ubrana moja zaginiona córeczka!

Boże, Boże... zgubiłam dziecko! Czułam, że Mateusz wie, gdzie jest jego siostra Wróciłam do budynku. Skacząc po dwa stopnie, wbiegłam na górę. Może ją znaleźli? Nie... Robert patrzył na mnie, unosząc pytająco brwi. Pokręciłam głową. Strach ścisnął mnie za gardło. Łzy zapiekły pod powiekami.

– Musimy wezwać policję. Im szybciej, tym lepiej – zadecydował.
– Mama, ale ona na pewno się znajdzie, po co zaraz policję wzywać – Mateusz poruszył się nerwowo na fotelu.

Wreszcie wydał się przejęty. Spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Wiesz, gdzie jest Julka?

W odpowiedzi uciekł wzrokiem. Złapałam go za ramiona i potrząsnęłam.

– Mów natychmiast! Wiesz coś?
– Może... – mruknął. – A gdybym ja się zgubił, szukałabyś mnie?
– Co to za pytanie? Oczywiście, że bym cię szukała, jesteś moim synkiem. Kocham cię!
– Ale Julkę kochasz bardziej.

To nie było pytanie. Zabrzmiało jak stwierdzenie faktu. Spojrzałam bezradnie na Roberta. Nie darował sobie komentarza.

– Ostrzegałem cię, ale nie słuchałaś.

Otworzyłam usta, by się bronić, wytłumaczyć. Pokręcił głową.

– Nie teraz.

Miał rację. Przyjdzie pora na tę rozmowę. Rozmowę, którą powinniśmy odbyć dawno temu. Czułam przez skórę, że nie będzie dla mnie miła. Czułam, że nawaliłam, jako matka i jako siostra. Najpierw musieliśmy znaleźć Julkę.

– Mateusz, skarbie, powiedz, gdzie ona jest. Zamknąłeś ją gdzieś? Jak wtedy w koszu na brudną bieliznę?

Zaprzeczył. A potem uśmiechnął się i odpowiedział:

– Sama tam wlazła. Ja jej nie namawiałem. Byłem tylko ciekaw, czy się zmieści. Ale czemu nie wyłazi i nic nie mówi? Może utknęła i boi się przyznać?
– Ale gdzie?! – krzyknęliśmy z Robertem unisono.
– No, pod fotelem.

Musiałam zgubić córkę, żeby zauważyć syna

Tam nie sprawdzaliśmy. Fakt. Uklękłam, podniosłam futrzak, sięgający niemal do podłogi i ujrzałam swoją córeczkę, zwiniętą w kłębek. Spała z palcem w buzi. Odetchnęłam z ulgą i popłakałam się. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, pogadaliśmy sobie szczerze z Robertem. Wyznał mi, że nienawidził, kiedy rodzice kazali mu się mną opiekować. I wytknął, że faworyzuję Julkę, przez co syn czuje się gorszy. Pomyślałam, że ma rację. Hm... Musiałam zgubić córkę, żeby zauważyć syna.

Czytaj także:
Pogodziłam się z tym, że trafię do domu seniora. Ale nie mogłam przeboleć, że muszę oddać kota
Nie przyjęli mnie do seminarium, więc udawałem księdza, by nie robić mamie przykrości
Matka złamała mi serce. Najpierw oddała mnie do domu dziecka, a potem okradła w dniu ślubu

Redakcja poleca

REKLAMA