„Jeden szczenięcy wybryk przekreślił całe moje życie. Teraz czuję się jak zakała rodziny, bo nie mogę dać żonie dziecka”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Skończyły się radosne szaleństwa. Znowu zaczęliśmy chodzić do łóżka z kalendarzykiem w ręku. Z tą różnicą, że wybieraliśmy właśnie te dni, które przedtem były szczególnie zakazane. Bożena zaczęła rysować różne wykresy, których ni w ząb nie rozumiałem".
/ 29.10.2022 16:30
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Gdyby kilka lat temu ktoś mnie zapytał, z czym kojarzy mi się małżeńska sypialnia, odpowiedziałbym, że ze strachem. Ten strach brał się jeszcze z czasów studenckich.

Bożena bardzo mi się podobała

Byliśmy z jednego roku. Kilka razy zagadnąłem ją na schodach uczelni, w końcu zaprosiłem na kawę. I sam nie wiem, kiedy staliśmy się parą. Pamiętam naszą pierwszą wspólną noc. Ani ja nie miałem doświadczenia, ani ona. Oboje byliśmy bardzo stremowani i szczeniacko przy tym nieuważni. Na tyle nieuważni, że kilka tygodni później sparaliżowała nas wiadomość o ciąży. Wiem, że to zabrzmi nieludzko i okrutnie, lecz dla nas to był dramat.

Owszem, kochaliśmy się i planowaliśmy wspólną przyszłość. Ale to miała być przyszłość dwojga młodych ludzi oddanych sobie oraz nauce, a nie wychowywaniu dzieci! Mieliśmy po 19 lat i nie byliśmy przygotowani do roli rodziców. Pomogła nam matka Bożeny. Podjęła za nas decyzję, która wówczas wydawała się słuszna. Pamiętam jej surową minę i zapłakane oczy mojej dziewczyny.

To było równo dwadzieścia lat temu. Bożena z jakiegoś powodu nie utrzymała dziecka. To był dla nas obojga bardzo trudny okres. Z czasem wszystko zaczęło wracać do normy. Coś nam jednak zostało z tych okropnych wydarzeń. Potworna trauma i strach przed niechcianą ciążą. W dniach owulacji Bożena nie pozwalała się nawet dotknąć.

Ze względów zdrowotnych nie mogła zażywać leków hormonalnych, więc stosowaliśmy jednocześnie pianki, globulki, prezerwatywy, kalendarzyk, a i tak za każdym razem Bożena mówiła:

– Tylko proszę cię, uważaj.

Oznaczało to, że i tak nie wierzy w skuteczność tych wszystkich zabezpieczeń, więc stosunek ma być przerywany. Nie pamiętam ani jednej miłosnej nocy, podczas której by tego nie powiedziała. Czar wtedy pryskał, a ja myślałem tylko o jednym: muszę uważać. Uważałem więc. Byłem najostrożniejszym w tym względzie facetem na świecie.

Pobraliśmy się i po kilku latach matka Bożeny zaczęła niecierpliwie dopytywać o wnuka. Wszystkie sąsiadki w jej wieku były już babciami, tylko ona nie. Zbliżaliśmy się wówczas oboje do trzydziestki, kupiliśmy mieszkanie na kredyt, zaczynaliśmy robić kariery i praca była dla nas najważniejsza. Uważaliśmy wtedy, że to nie jest dobry czas, by rodzić dzieci.

Wszystko zmieniło się jednego dnia

W trzydzieste piąte urodziny Bożeny.

– Boże, przecież to mój ostatni dzwonek! – powiedziała ni stąd, ni zowąd.

Tej nocy po raz pierwszy od tamtych studenckich czasów kochaliśmy się tak, że nie musiałem uważać. Było to piękne, a zarazem takie naturalne i oczywiste.  Kolejne dwa, trzy miesiące należały do najcudowniejszych w moim życiu. Pozbawieni strachu i zahamowań, zdecydowani na zmianę i gotowi na przyjęcie małego dzieciaczka, kochaliśmy się jak nigdy dotąd. Fizycznie i psychicznie.
Jednak gdy po trzech miesiącach Bożena nadal nie była w ciąży, zasępiła się.

– Coś jest nie tak – orzekła. – Musimy się chyba bardziej przykładać.

Skończyły się radosne szaleństwa. Znowu zaczęliśmy chodzić do łóżka z kalendarzykiem w ręku. Z tą różnicą, że wybieraliśmy właśnie te dni, które przedtem były szczególnie zakazane.
Bożena zaczęła rysować różne wykresy, których ni w ząb nie rozumiałem.

W określaniu dat swojej najwyższej płodności doszła do takiej perfekcji, że stosowaliśmy nie tylko kalendarzyk, ale i zegarek. Brała bowiem pod uwagę zarówno swój cykl, jak i inne sprawy, nawet koniunkcję planet i fazy księżyca. Moim zdaniem czytała zdecydowanie za dużo mało wiarygodnej literatury poradniczej.

Nie bardzo wierzyłem w ten księżyc, ale moja wiara nie miała tu znaczenia. Jednocześnie w naszym domu radykalnie zmienił się jadłospis. Zniknęły moje ulubione mięsa smażone, a na ich miejsce pojawiły się kulinarne obrzydliwości, takie jak szpinak, małże, a nawet ostrygi. Bożena mówiła, że na tym polega dieta płodności.

Musiałem też pić surowe żółtka, choć za każdym razem robiło mi się niedobrze. Zakazała mi wina i słodyczy, a wpychała pozbawione smaku marchewki. Twarde i gumowate grahamki zjawiły się zamiast chrupiących bagietek. Bożena nakazała mi też spać równo po osiem godzin, w związku z czym praktycznie nie wolno mi było oglądać wieczornych filmów w telewizji.

Lekarze byli zgodni. Czterdzieści lat to trochę późno na dziecko, ale Bożena jest okazem zdrowia, więc nie ma przeciwwskazań, by zaszła w ciążę. To wtedy cała uwaga związana z przyszłym dzieckiem została skupiona na mnie. Przestało być radośnie i przyjemnie. Kochaliśmy się tylko raz w miesiącu, w dokładnie wyznaczonym przez Bożenę dniu, tak jakby jej jajeczko było ruchomym celem, w który z dokładnością do kilku godzin trzeba trafić plemnikiem.

Nie mogłem uwierzyć. Co ona znowu wymyśla?!

Chodziłem spać o 22.00, rano zaś, przed śniadaniem, żona wyganiała mnie na półgodzinny spacer. Wszystko po to, żeby „mój materiał genetyczny był w jak najlepszej kondycji”. Nie wiem jak mój materiał, lecz ja byłem w całkiem dobrej kondycji, a i tak co miesiąc dobiegał mnie z łazienki okrzyk pełen rozczarowania:

– Jasna cholera, mam okres!

Kiedyś był to powód do ulgi… Podobnie jak negatywny wynik testów ciążowych, które żona robiła co chwilę.

– Słuchaj, musisz iść na badania nasienia – powiedziała w końcu Bożena.

Nie wypada wchodzić w szczegóły, ale mogę was zapewnić, że nigdy kłopotów z tym nie miałem, jeśli wiecie, co mam na myśli. Jednak Bożena się uparła, poszedłem więc się zbadać. Co to był za koszmar!

Najpierw kolejka po pojemniki. Dałem w recepcji laboratorium plik skierowań – na krew, morfologię, OB i na co tylko chcecie. Pani zapisała numery poszczególnych pokoi, gdzie zrobią mi badania, po czym wręczyła probówkę.

– To na mocz – powiedziała.

– Potrzebuję też na nasienie – odparłem szeptem, bo trochę mi było wstyd przed kolejką, która się za mną ustawiła.

– Aha, na nasienie! – ryknęła pani tubalnym głosem, tak że wszyscy słyszeli i zaczęli zerkać na mnie zaciekawieni.

Wręczyła mi plastikowy pojemniczek z nakrętką. Taki jak po musztardzie.

– Ale jest pan po kilkudniowym okresie wstrzemięźliwości? – upewniła się.

– Tak, lekarz mi wszystko powiedział – szepnąłem przez ściśnięte gardło.

Nie potrafię dać swojej żonie dziecka!

Poczułem, że robię się czerwony ze wstydu. Ktoś z tyłu zachichotał. Następnie kobieta z recepcji zaprosiła mnie do pokoju numer siedem, po czym wrzasnęła na cały korytarz, że jeśli chcę oddać materiał dzisiaj, to mam kwadrans,  bo przyjmują tylko do piętnastej. Poszedłem więc do pokoju numer siedem, czując na sobie wzrok zaciekawionej kolejki.

Oszczędzę wam dalszego opisu, bo to nie było najmilsze, co mogło mnie w życie spotkać. W każdym razie tyle wstydu to dawno się nie najadłem. Minęło kilka dni i dowiedziałem się, że to ze mną jest problem. Czyli w moim nasieniu brak plemników. Trafiło mnie to jak grom z jasnego nieba. Wcześniej wydawało mi się, że nasienie to przede wszystkim plemniki! Poza tym jakoś głupio i po prostacku sądziłem, że bezpłodność zazwyczaj nie dotyczy mężczyzn, a jeśli już, to na pewno nie mnie.

Przekonałem się, że jest inaczej. Teraz przechodzę różne badania. Lekarze podejrzewają, że moja przypadłość wzięła się z zapalenia gruczołu krokowego, które miałem tuż po studiach, kiedy wczesną wiosną kąpałem się w zimnej rzece. Czyli zaczęło się 20 lat temu!

W najgorszych koszmarach nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Ja, mężczyzna, nie potrafię dać swojej żonie dziecka! Być może nigdy nie będę go już miał. Możliwe, że ojcem mogłem być tylko tamten jedyny raz...

Czytaj także:
„Moja siostra zerwała zaręczyny kilka dni przed ślubem. Zaborczy narzeczony zemścił się na niej w najbardziej przerażający sposób”
„Mieliśmy z żoną trudny czas, a ja zamiast to ratować, zakochałem się w koleżance z pracy. Dopiero w obliczu śmierci zrozumiałem, co tracę"
„Zakochałem się w młodszej o 30 lat sekretarce. Ryzykowałem dla niej całą swoją reputacją, aż posunąłem się o krok za daleko…”

Redakcja poleca

REKLAMA