Tak się jakoś stało, że nie ułożyłem sobie życia, nie ożeniłem się, nie mam dzieci. Nie dlatego, że nie chciałem, po prostu tak wyszło. Prowadzę własną firmę deweloperską i właściwie wszystko jej zawsze podporządkowywałem. Praca była najważniejsza. Nie powiem, przynosiła efekty. I nadal przynosi. Jestem dość majętnym człowiekiem.
Moją najbliższą rodziną są moje dwie starsze siostry. I dwie siostrzenice, dzisiaj już dorosłe. Obie mężatki i matki. Przyzwyczaiłem je, że kiedy tylko brakowało im na coś pieniędzy, dzwoniły do mnie. Nigdy nie odmówiłem. Płaciłem za wakacje dziewczynek, lekcje pływania i angielskiego. Byłem takim dobrym, hojnym wujkiem. Może to było głupie z mojej strony, może naiwne, ale w sumie na co miałem wydawać? Do grobu pieniędzy nie zabiorę… I tak byłoby pewnie do dziś i dalej gdybym niespodziewanie nie spotkał na swoje drodze Marzenki.
Z dnia na dzień coraz bardziej lubiłem jej dzieci
Marzena jest ode mnie dziesięć lat młodsza. Kiedy ją poznałem, była po trudnym rozwodzie, rozbita psychicznie i finansowo, z trudem zbierała swoje życie w całość. Mieszkała z dwoma synkami w małej kawalerce, bo po sprzedaży wspólnego mieszkania i podziale pieniędzy tylko na takie starczyło. Zakochałem się…
Po dwóch miesiącach znajomości zaproponowałem, żeby się do mnie wprowadziła, oczywiście z dziećmi, chociaż tego bardzo się bałem. Nigdy nie mieszkałem z dziećmi. Nawet jeśli przyjeżdżały moje siostry z córkami, to było to zawsze najwyżej kilka dni. Wiedziałem jednak, że jeśli chcę mieć Marzenę, to tylko w pakiecie z chłopcami.
– Wprowadźcie się do mnie, mam duży dom, będzie nam wygodnie – przekonywałem Marzenę, bo milczała i wyglądała, jakby miała wątpliwości. – Chłopcy będą mieli własne pokoje. No, chociaż spróbuj.
– Gdybym była sama, to co innego – usłyszałem w odpowiedzi. – Ale z dziećmi? – roześmiała się nagle. – Nie wiesz, na co się decydujesz, wywrócimy ci życie do góry nogami.
– To znaczy, że jednak się zgadzasz?
Tydzień później mieszkaliśmy już wszyscy razem. Miała rację. Moje życie z dnia na dzień fiknęło koziołka. Zniknęły gdzieś cisza i spokój, nawet porządek, który tak lubiłem. Chwilami miałem wrażenie, że przez mój dom codziennie przechodzi tornado. Chłopcy biegali, tupali, trzaskali drzwiami. Początkowo było to uciążliwe, ale w końcu poczułem, że lubię tych chłopaków. Zaczęło mi sprawiać przyjemność przebywanie z nimi, granie w piłkę w ogrodzie, a nawet pomaganie im w lekcjach. Coraz bardziej przywiązywałem się do dzieciaków.
Jednej rzeczy nie zrobiłem – nie powiedziałem siostrom, że Marzena się do mnie wprowadziła. Zrobiłem to świadomie, wiedziałem, że jej nie lubią, i spodziewałem się natychmiastowej krytyki. Nie miałem ochoty wysłuchiwać gadania moich upierdliwych siostrzyczek. Dopiero wtedy po raz pierwszy tak o nich pomyślałem. I nie pomyliłem się.
– Czy ty kompletnie oszalałeś, braciszku? – usłyszałem od Gośki, kiedy tylko się dowiedziała.
– Niby dlaczego? – spojrzałem na nią szczerze zdumiony.
– Po co ona się wprowadziła? – Gośka miała zły, napastliwy głos.
– Bo ją kocham? – patrzyłem na siostrę z powątpiewaniem.
– Aj tam, kochasz – warknęła. – Zresztą możesz się z nią spotykać, ale przecież nie musi u ciebie mieszkać. W dodatku z dziećmi.
– Chcę, żeby tu mieszkała. A niby co ma zrobić z dziećmi? Oddać do adopcji? – zaśmiałem się, bo coraz bardziej mnie ta rozmowa denerwowała.
– Powinieneś sobie znaleźć kobietę bez obciążeń. Za to może z własnym mieszkaniem i majątkiem. Bo ta najwyraźniej leci na twój.
To mój dom i pieniądze, ja o wszystkim decyduję
Rozzłościłem się. Niby jakim prawem Gośka wysnuwa takie wnioski, jakim prawem formułuje takie zarzuty.
– Nawet jeśli, to nie na twój – odwarknąłem wściekły.
Gośka niby udawała przed Marzeną, że wszystko jest dobrze, ale widziałem, że usiłowała jej pokazać, kto tu rządzi, i że to jest właśnie ona. Syczała na chłopców, że robią bałagan albo że głośno się śmieją, i ciągle zwracała im uwagę. W kółko było, a to popraw, a to wynieś, a to bądź cicho.
– Nie lubię twojej siostry, wujek – oznajmił mi wprost Marcin, kiedy Gosia już pojechała. – Dobrze, że już jej tu nie ma.
Pokiwałem głową.
– Żebyś wiedział, że dobrze.
Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że moja siostra może być tak dokuczliwa.
Kilka dni po wyjeździe Gośki zadzwoniła moja druga siostra. No i wtedy dowiedziałem się, co obie myślą o tym, że ja, stary chłop, biorę sobie na utrzymanie młodą babę z dziećmi. Będę wydawał pieniądze na cudze dzieci! Kto to widział? Czy ja sobie zdaję sprawę, ile mnie to będzie kosztowało? Słuchałem tych zarzutów w milczeniu, nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Czy te moje siostry zwariowały? Czy ja jestem małym chłopcem, któremu można dyktować, jak ma żyć?
– Dlaczego nic nie mówisz? – krzyknęła napastliwie Joanna.
– Bo nie mam pojęcia, co miałbym ci powiedzieć, Joasiu – stwierdziłem. – Nie podoba ci się, że próbuję ułożyć swoje życie, że nie jestem sam, że jestem szczęśliwy.
– To nie o to chodzi – przerwała mi gwałtownie – możesz sobie układać, jak chcesz, ale ty bierzesz sobie na utrzymanie kobietę z dziećmi.
– Przecież Marzena pracuje.
– Eee tam, taka praca. Recepcjonistka w przychodni – rzuciła. – Korzysta z twojego domu, twoich pieniędzy.
– Dosyć, Aśka! – krzyknąłem ze złością, nie panowałem już nad nerwami. – To mój dom i moje pieniądze, i moja sprawa, na co je wydaję.
– Ale… – usiłowała coś powiedzieć.
– Nie ma żadnego ale – nie pozwoliłem sobie przerwać. – Najpierw zastanów się nad tym, co mi powiedziałaś, i dopiero potem do mnie zadzwoń. I mnie przeproś – dodałem.
Zacząłem się zastanawiać, czy siostry nie są przypadkiem zazdrosne o obecność Marzeny w moim życiu. A może po prostu liczyły na to, że jeśli będę sam, to cały mój majątek przypadnie dla nich lub dla ich córek. Nie – powtarzałem sam sobie – to niemożliwe, to jest zupełnie bez sensu. Przecież wiedzą, że są dla mnie najważniejsze.
Kocham Marzenę i kocham jej synów
Nagle jednak zdałem sobie sprawę z tego, że w tej chwili już tak nie jest. Moje siostry były ważne. I siostrzenice były ważne. Ale one wszystkie miały swoje życie. W moim życiu byli teraz Marzena i chłopcy. Zacząłem sobie uświadamiać, że kocham Marcina i Maćka jak własnych synów, że nie wyobrażam sobie, że mogłoby ich zabraknąć, że w moim domu mogłoby znowu zrobić się cicho i spokojnie, że mogłoby zabraknąć porozrzucanych butów, resoraków na dywanie i niepozmywanych kubków w kuchni.
Ostatnio zaproponowałem, żebyśmy sobie kupili rowery i wspólnie jeździli na wycieczki.
– Robert, ale mnie nie stać – Marzena patrzyła na mnie bezradnie, a chłopcy z nadzieją.
Roześmiałem się.
– Ale mnie stać, kotku.
– Trzy rowery to naprawdę dużo pieniędzy… – Marzena patrzyła na mnie zakłopotana.
– Eee tam – machnąłem ręką – damy radę. Jutro jedziemy na zakupy, chłopaki, dobra?
Widziałem prawdziwą radość w ich oczach. A jaki ja byłem szczęśliwy, kiedy razem ze swoimi przybranymi synami wybieraliśmy nowe rowery. A jeszcze szczęśliwszy byłem, kiedy wszyscy czworo pojechaliśmy na rowerową wycieczkę. Nie pozwolę moim siostrom tego zniszczyć, nie mają prawa wtrącać się w moje życie!
Jeszcze kilka razy próbowały rozmawiać ze mną na temat Marzeny i chłopców. Tylko się upewniłem, że naprawdę chodzi o kasę. Trudno mi było uwierzyć, że moje siostrzyczki są takimi materialistkami. Chyba nie warto bezinteresownie pomagać rodzinie, bo w końcu dochodzi do tego, że twoje pieniądze to ich pieniądze, i one zaczynają decydować, na co je wydasz. A ja nagle poczułem, że mam własną rodzinę.
– Mam zamiar ożenić się z Marzeną – oznajmiłem, kiedy Gosia i Asia po raz kolejny próbowały mi udowodnić, że mojej partnerce zależy jedynie na moich pieniądzach.
– Ty chyba oszalałeś! – usłyszałem oburzony głos Gośki.
Joanna milczała.
– Nie interesuje mnie twoje zdanie. Kocham Marzenę i kocham chłopaków, są dla mnie jak synowie. Musicie to zaakceptować. Albo nie – dodałem, wzruszając ramionami.
Tydzień później oświadczyłem się Marzenie, a ona mnie przyjęła. Ożenię się z nią, bo bardzo ją kocham, a chyba jeszcze bardziej kocham Marcina i Maćka. Postaram się zastąpić im ojca, który po rozwodzie wyjechał za granicę i w ogóle się nimi nie interesuje.
Czytaj także:
„Syn związał się z postępową rozwódką. Jej dzieci są rozwydrzone i nie chcą nazywać mnie babcią. Dla nich jestem nikim...”
„Paulina traktowała mnie jak dojną krowę i czekała na spadek. Ciekawe, jak zareaguje na testament”
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”