Zapamiętam tę parę do końca życia. Mam w archiwum wiele zdjęć, których nie wykorzystałem, tworząc ich album. To fotografie, na których widać, że się nie kochają. Dziś wiem, że nie należało brać tego zlecenia. Trzeba było odmówić, oddać pieniądze i mieć czyste sumienie. A tak – czuję, jakby ta chora rodzina wykorzystała moją pracę. Jakby fotografie stały się częścią kłamstwa, które połączyło tych ludzi.
Czułem, że coś jest nie tak
Rodzice zadzwonili pół roku przed ślubem, żebym młodym zrobił piękne zdjęcia, artystyczne fotogramy. Poza tym ceremonię ślubną i wesele miał w całości nagrywać inny facet. Zapisałem ich w kalendarzu, skontaktowaliśmy się jeszcze kilka razy przed godziną zero, a w dniu ślubu pojawiłem się w mieszkaniu panny młodej.
Rodzice młodych zawsze są przejęci, ale ci byli jak sparaliżowani. Chodzili po mieszkaniu niczym roboty, ciężko wzdychali i po kilka razy pytali o to samo.
– Pan jest z nami do samego końca? Do trzeciej w nocy, tak? – zaczepiła mnie matka panny młodej.
– Tak, jasne. Tak się umówiliśmy.
– Chciałam się tylko upewnić!
– Już dzisiaj pani o to pytała dwa razy – odparłem z miłym uśmiechem.
– I zapytam czwarty raz, jeśli będzie trzeba – rzuciła nieprzyjemnym tonem. – A pan ma odpowiedzieć.
Zrobiło mi się głupio.
– Przepraszam, nie miałem nic złego na myśli… – zacząłem się tłumaczyć.
– Nie wyczułam – odparła sucho i wróciła do tego, czym była zajęta.
Matka młodej skupiała się na drobiazgach. Krzątała się wokół i ciągle coś poprawiała. Przestawiała krzesła, gładziła obrus, poprawiała mężowi krawat i dopinała guziki od marynarki. On natomiast ciągle gdzieś wydzwaniał. A to do kwiaciarni, a to do obsługi sali, a to do firmy cateringowej czy orkiestry. Po kilka razy upewniał się, że wszystko w porządku.
– A gdzie panna młoda? – spytałem po kwadransie siedzenia i nudzenia się gdzieś z boku.
– Makijaż jej robią – odparł.
– To może zrobię tam kilka zdjęć na pamiątkę?
– No wie pan co?! – oburzył się nagle ojciec. – Szkoda bardzo, że nie przyjechał pan na kąpiel!
Skoro tak – dałem sobie spokój z własnymi propozycjami i postanowiłem trzymać się ich poleceń. Zdjęcia zacząłem robić dopiero, gdy panna młoda wyszła z pokoju ubrana i umalowana. Oczywiście na znak jej ojca.
Dziwnie się zachowywali
Dziewczyna była naprawdę piękna. W gustownej sukni i makijażu wyglądała jak gwiazda filmowa. Bez uśmiechu rzuciła do mnie oficjalne „Dzień dobry”, a potem poszła pokazać się rodzicom. Wydawali się zadowoleni, ale znowu w jakiś dziwny sposób. Nie wzruszyli się, nie było okrzyków zachwytu, nie pociekła im ani jedna łza. Przez chwilę przyglądali się dziewczynie, jakby sprawdzali, czy nie zawiodła ich oczekiwań. Gdy uznali, że wygląda ślicznie, pogładzili ją po głowie i wrócili do swojej krzątaniny.
– Teraz może pan zrobić kilka zdjęć – zakomunikował mi ojciec.
Panna młoda ustawiła się do fotografii, a ja robiłem, co mogłem, by dziewczyna okazała choć odrobinę entuzjazmu. Miała nieprzenikniony wyraz twarzy. Nie zmienił się on nawet na jotę, gdy dołączyli do niej rodzice. Cała trójka pozowała fatalnie. Matka wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć, a ojciec – jakby dzwonił mu w kieszeni telefon, który natychmiast należało odebrać. Tragedia.
Potem pojawili się rodzice pana młodego i zrobiło się jeszcze bardziej nerwowo. Goście tryskali pewnością siebie. Miałem wrażenie, że nie przyszli udzielić młodym błogosławieństwa, tylko po prostu zjawili się po dziewczynę jak po swoją własność.
– Gdzie kicia? – już w progu rzucił bezceremonialnie ojciec pana młodego, a jego żona od razu pobiegła do pokoju, żeby zobaczyć pannę młodą.
Szkoda mi było tej dziewczyny
„Kicia” wydawała się speszona. Miała minę, jakby chciała uciec. Teściowie chodzili wokół niej i zachwycali się jej urodą. Po dłuższej chwili do mieszkania wszedł również pan młody, zerkając jeszcze w ekran telefonu, jakby przed chwilą skończył ważną rozmowę. Schował go do wewnętrznej kieszeni marynarki i stanął trzy metry przed panną młodą. Popatrzył najpierw na nią, a potem z wyrazem zadowolenia potoczył wzrokiem po wszystkich zgromadzonych. Pierwsze słowa skierował do mnie.
– Musi pan obfotografować tę piękność jak należy – rzucił i podszedł do swojej przyszłej żony.
Uznałem, że to wreszcie okazja, abym zrobił spontaniczne, a przy tym romantyczne, piękne zdjęcie, więc od razu ustawiłem kadr na ich twarze. On stał i władczo patrzył w jej oczy, ona zaś, jakby mu niechętna, uciekała wzrokiem. Wtedy przycisnął ją do siebie i pocałował w policzek.
– Darek, nie teraz – rzuciła gniewnie dziewczyna i zrobiła taki ruch, jakby go chciała odepchnąć.
Rodzice się uśmiechali, ale jej dłonie były naprawdę napięte. Ona naprawdę nie chciała, aby narzeczony ją dotykał. Patrzyłem przez chwilę, jak się siłowali: chłopak chyba chciał się popisać, ale jej piękną twarz wykrzywiał gniew.
Nadęte towarzystwo
Gdy w końcu przestali i cała szóstka przeszła do salonu na błogosławieństwo, odetchnąłem z ulgą. Młodzi uklęknęli i wszystko poszło szybko i sprawnie – bez rozrzewnienia się, bez sentymentów. Potem pojechaliśmy do kościoła.
Choć rodzice panny młodej mówili, że to będzie duży ślub, tłum gości mnie zaskoczył. Kościół wypchany był po brzegi i wystawnie wystrojony. Facet z kamerą już czekał.
Wiem z doświadczenia, że w kościele fotograf musi być dyskretny i nie ma co przesadzać z liczbą zdjęć. Kręciłem się więc w pobliżu młodej pary i tylko co jakiś czas podnosiłem aparat do oka, gdy wydawało mi się, że uchwycę ich twarze w jakimś wyjątkowym kadrze. Nagle podszedł mnie ojciec panny młodej i wysyczał.
– W domu chciał pan córkę fotografować w łazience, a tutaj zachowuje się pan, jakby oszczędzał kliszę?!
– Nie ma kliszy, to aparat cyfrowy…
– Wiem, proszę pana. To była ironia! – parsknął.
Spojrzał na mnie ze złością i wrócił do swojej ławki. Poklepał po ręce zaniepokojoną żonę, usiadł i zaczął udawać, że słucha kazania. Ksiądz mówił o miłości budowanej na wzajemnym zrozumieniu i szacunku.
Państwo młodzi siedzieli na ozdobnych krzesłach przed ołtarzem. On wydawał się nieobecny duchem, ona przygnębiona. Łapałem w kadr tylko te chwile, gdy oboje się ożywiali i wyglądali na choć odrobinę zadowolonych z życia. Bo miłości i szczęścia w tych spojrzeniach nie było.
Przysięga przebiegła bardzo sprawnie i bez zakłóceń. Oboje powtarzali za księdzem formułki. Gdy msza się skończyła, wyszli przed kościół, żeby przyjąć życzenia. Trwało to ponad godzinę, bo gości było mnóstwo. Przez cały ten czas młodzi ani razu nie spojrzeli na siebie. Ale uśmiechali się do ludzi, żeby zachować pozory.
Zero miłości
Wszystkie uczucia, które skrywali, wyszły na jaw podczas wesela. Pan młody wychylił kilka głębszych, a jego rodzice rozeszli się po gościach i już nie mieli głowy do tego, żeby go pilnować. I wtedy się zaczęło.
Państwo młodzi nie kryli wzajemnych pretensji i na siebie warczeli. Im dłużej trwało wesele, tym bardziej widoczna stawała się niechęć dziewczyny do męża , a z jego strony – natarczywość. W pewnej chwili pan młody chciał wymusić na niej pocałunek, a ona znów go odepchnęła. Zauważył, że to widziałem.
– Ma temperament, co? – zaczepił mnie niezrażony.
– Aha – przytaknąłem.
– Spokojnie, pojedziemy do domu, to się go utemperuje – ciągnął z obleśnym uśmieszkiem.
– Lepiej niech pan będzie ostrożny – rzuciłem pół żartem, pół serio.
– Niech pan się o mnie nie martwi. Nie z takimi sobie radziłem – mrugnął do mnie i poszedł do stołu, by odpowiedzieć na wezwanie do kieliszka.
W drodze przechwyciła go małżonka i zaczęła wypytywać. Pewnie o to, co mi powiedział, bo zerkała ku mnie. On najpierw się śmiał, a potem – w miarę jak ona stawała się coraz bardziej zła – stracił humor i zaczął wymachiwać jej rękami przed nosem. Wtedy podeszła matka panny młodej i na siłę wyciągnęła dziewczynę z sali. Pan młody sięgnął po kielicha i wypił go jednym haustem. Kazał sobie nalać drugi, uniósł kieliszek w moją stronę i z tym swoim uśmieszkiem na ustach wzniósł toast. Do końca roboty została mi wtedy godzina.
Miałem nadzieję, że jakoś ten czas mi zleci już bez żadnych incydentów, ale pan młody zaczepił mnie jeszcze tuż przed końcem pracy.
– Te, fotopstryk! – zawołał, kiwając się na miękkich nogach. – Ładne miałem wesele, co?
– Owszem, eleganckie – odparłem, bo chciałem już tylko wyjść.
– Małżeństwo też będziemy mieli w dechę.
– W dechę?! – nie wytrzymałem.
– Jasne. Już ja ją uszczęśliwię! – zarechotał obleśnie. – Ona jest z tych, które nie wiedzą, co dla nich najlepsze…
– No to powodzenia.
– Nie będzie potrzebne. Przecież ją sobie kupiłem! – znów się zaśmiał
i poszedł pić, a ja pojechałem do domu, nie mogąc się pozbyć niesmaku.
Dobrnąłem do końca
Do mieszkania wszedłem z uczuciem ulgi. Czasem jeszcze w nocy lubię sprawdzić materiał. Upewnić się, że zrobiłem dużo dobrych zdjęć, że uchwyciłem najważniejsze wydarzenia. Tym razem rzuciłem sprzęt w kąt, umyłem się i poszedłem spać.
Pamiętam, że przez tydzień zbierałem się w sobie, żeby usiąść do tych zdjęć i wybrać najlepsze. Jeszcze nigdy nie odczuwałem takiego obrzydzenia do pracy. Tak jakbym chciał zapomnieć o tym zleceniu.
Ale nie miałem wyjścia. Musiałem przygotować album. Postarałem się, żeby na żadnym zdjęciu nie było widać złych emocji. Narobiłem się przy tym znacznie bardziej niż zazwyczaj, ale się udało. Po dwóch dniach mogłem przekazać ojcu panny młodej efekty swojej mordęgi w formie wydrukowanych zdjęć oraz płyty z wybranymi fotografiami.
– Najwyższy czas – rzucił tylko z przekąsem i wręczył mi pieniądze.
Do dzisiaj nie wiem, czy moje zdjęcia im się podobały. Wiem natomiast, jak ta historia się skończyła. Właśnie dlatego o niej opowiadam. Bo kilka dni temu poznałem dalsze losy tego małżeństwa.
Tragiczny finał
Siedząc w fotelu, akurat przeglądałem prasę i odpoczywałem przed kolejnym zleceniem. Żona na kanapie czytała książkę i oboje od czasu do czasu zerkaliśmy w telewizor. W pewnej chwili zamarłem. Na początku wieczornego wydania lokalnych wiadomości prezenter zapowiedział materiał o śmierci w bogatej rodzinie, po czym na ekranie pojawiło się zdjęcie mojego autorstwa. To byli oni… Fotografia przedstawiała tę okropną parę w chwili, gdy on przyszedł do niej do domu na błogosławieństwo.
Oczywiście, nie można było rozpoznać ich twarzy, bo zostały zamazane. Ale ja wiedziałem, o kogo chodzi.
Żona rzuciła jakiś komentarz.
– Ciiiii! – uciszyłem ją i wzmocniłem fonię w telewizorze.
– No co ty…?
– Ewa, proszę, to coś ważnego.
Siedziałem i gapiłem się w telewizor jak zahipnotyzowany, a prowadzący wiadomości właśnie wyjaśniał, że do śmierci kobiety doszło po domowej awanturze. Powtórzył, że chodzi o rodzinę bogatych przedsiębiorców. Pijany mąż po kłótni z żoną wsiadł do auta i próbował odjechać. Ona wybiegła z domu i chciała go zatrzymać. Była zdesperowana i stanęła przed podjazdem. Auto się jednak nie zatrzymało. Na razie nie wiadomo, czy mąż przejechał ją celowo, czy też był to wypadek. Czyli czy zawiodły go zmysły przytępione przez alkohol.
– Mężczyzna został zatrzymany przez policję – padło na koniec.
– Ja ich znam. Robiłem im zdjęcia na weselu – wyjaśniłem żonie. – To, które pokazali, też było moje.
– Nie żartuj! – przeraziła się.
– Żarty mi nie nie w głowie. Pamiętasz? Opowiadałem ci o nich. Bogaci, a przy tym strasznie nadęci.
– Masz jeszcze te fotografie? – zapytała żona.
– Chodź, znajdziemy.
W komputerze długo przeglądaliśmy folder z tamtego ślubu. Co czułem? Nie wiem. Nie mogłem się jednak pozbyć nieprzyjemnego wrażenia, że przyłożyłem rękę do tragedii. Jakbym swoimi zdjęciami przyklepał fatalny pomysł, żeby tę dwójkę ze sobą połączyć. Jakbym uwiecznił zapowiedź śmierci tej dziewczyny.
Staram się o tym nie myśleć, ale oboje zawsze stają mi przed oczami, gdy idę na kolejny ślub. Wypatruję wtedy w oczach moich klientów prawdziwej miłości. Uspokajam się dopiero wtedy, gdy ją tam odnajduję.
Czytaj także: „Na widok mojego narzeczonego mama zemdlała. Wszystko stało się jasne, gdy pokazała zdjęcie małego chłopca”
„Mój facet trząsł portkami ze strachu przed matką i robił, co chciała. Na jej życzenie był nawet gotów mnie zostawić”
„Gdy studentka zapałała do mnie żądzą poczułem, że żyję pełną piersią. Tchu mi jednak zabrakło, bo w wieku 60 lat zostanę tatą”