Mój brat jest chyba najspokojniejszym człowiekiem na świecie. I najlepszym. A jak wiadomo, na pochyłe drzewo każda koza skacze, więc do tej pory nie wiodło mu się w życiu najlepiej. Z dwóch małżeństw wyszedł goły i wesoły, bo moje byłe szwagierki oskubały go do żywego mięsa. A on się nawet z nimi nie kłócił w sądzie o majątek, tylko zostawił im to, co chciały. Czyli wszystko. Od ostatniego rozwodu minęło już osiem lat, a on nadal jest na dorobku. Z pracą też nie było różowo, więc trzy lata temu Michał za moją namową zdecydował się wziąć w ajencję restaurację z kilkoma pokojami gościnnymi. Prowadzimy ją razem i, oczywiście, brat jako główny najemca musiał zaciągnąć kredyt na remont i rozkręcenie interesu. Ale już po pierwszym roku naszej działalności przekonaliśmy się, że na szczęście kalkulacje były właściwe i jest szansa, że za jakiś czas wyjdziemy na prostą. Restauracja znajduje się w pięknym miejscu nad jeziorem. Idealna na kameralne wesele, a ostatnio upodobały ją sobie firmy na rozmaite kurso-konferencje.
Co to oznacza w praktyce, to chyba każdy wie
Tańce, hulanki, swawole no i oczywiście morze alkoholu!
– A niech się bawią! – machał zawsze ręką Michał, kiedy rozochocone panie z poważnych firm tańcowały na stołach.
To ja musiałam potem pilnować, aby w rachunku znalazło się odszkodowanie za porysowane szpileczkami blaty. I nie tylko, bo zdarzały się jeszcze inne kwiatki, jak poharatane meble czy zapaskudzone łóżka. Jeden z gości wyrzucił nawet przez okno telewizor. Chyba mu się wydawało po pijaku, że jest gwiazdą rocka, ale rano złudzenie niestety prysło i podpisując rachunek, martwił się już jedynie o to, co żona powie, gdy zobaczy, że zniknęła niezła sumka z konta. Tamtą babkę ze szkolenia pewnej znanej firmy pamiętam doskonale. Chociażby dlatego, że podchmielona zaczęła robić maślane oczy do Michała, który stanął za barem, bo barman miał tego wieczoru rocznicę ślubu i poprosił o wolne. Wiem, że brat jest przystojny i mimo przekroczonej czterdziestki prezentuje się dobrze. Jest zadbany, wysportowany i zawsze uśmiechnięty, co jest rzadkością w naszych zaganianych, trudnych czasach. Nie mam nic przeciwko flirtowi, zresztą taka lekka konwersacja zaprawiona odrobinką pieprzu jest wręcz obowiązkiem barmana.
Mój brat bawił się świetnie, pani jeszcze bardziej
On nalewał, ona piła, czyli norma. Jednak w pewnym momencie całe rozochocone towarzystwo postanowiło wylec na dwór i pomaszerować na pomost. Nie było to ani mądre, ani bezpiecznie, bo noce jeszcze były wyjątkowo chłodne i ponieważ od jeziora szła wilgoć, robiło się ślisko. Ale nikt oczywiście nie dał sobie wytłumaczyć, że mają siedzieć w cieple, jak im dobrze. Zabrali butelki, kieliszki i hajda! Pani zaczęła namawiać Michała, aby także z nimi poszedł, ale brat się wymigiwał, mówiąc, że w tym czasie ma stoły do posprzątania. No to posłała mu uśmiech, a nawet „buziaczka” dłonią i poszła sama.
„Jak ona sobie poradzi w tych szpilkach na schodach prowadzących na plażę?”– przemknęło mi przez głowę i chyba w złym momencie o tym pomyślałam, bo za chwilę na dworze rozległ się łomot i jakieś krzyki.
Pani ze schodów zjechała jak na łyżwach i rymsnęła jak długa. A kiedy usiłowano ją podnieść, okazało się, że nie bardzo może ustać na nogach. I to nie tylko dlatego, że jest kompletnie pijana, tylko zwyczajnie się połamała. Wybuchło zamieszanie, w którym na szczęście mój brat powstrzymał jakiegoś kompletnie zawianego pana usiłującego wziąć na ręce koleżankę. Wyobrażam sobie, co by to była za komedia, gdyby oboje spadli raz jeszcze ze schodów.
Już by nie było czego zbierać
Kiedy Michał wniósł do holu poszkodowaną imprezowiczkę, pomyślałam, że wygląda tak, jakby przenosił przez próg pannę młodą. „Ciekawe, czy moje odczucia się potwierdzą i mój brat po raz trzeci stanie na ślubnym kobiercu…”. Nie było to wcale wykluczone. Oczywiście Michał, nie licząc mnie i recepcjonistki, był jedyną osobą w restauracji, która tego wieczoru nie piła alkoholu. Stało się więc jasne, że nie kto inny, ale właśnie on pojedzie z panią Haneczką do szpitala, do miasta. Nie mam pojęcia, co się działo w tym szpitalu, ale nie było ich ponad dwie godziny. Nie martwiłam się jednak, bo wiem, jak to na izbie przyjęć bywa. Można być nawet pierwszym w kolejce, ale jak przywiozą kogoś z poważnego wypadku, to nim przede wszystkim personel się zajmuje. W czasie nieobecności Michała i pani Haneczki reszta towarzystwa wreszcie się zmęczyła i porozchodziła do swoich pokoi. Kiedy więc pojawił się mój brat z tą kobietą mającą nogę w gipsie, sala była już prawie posprzątana. Widząc tych dwoje w doskonałej komitywie, wycofałam się dyskretnie. Wiem, że usiedli sobie w miękkich fotelach w holu i rozmawiali, popijając wino aż do rana. Kiedy pani Haneczka odjechała, mój brat zrobił się jakiś taki rozkojarzony i rozmarzony. Bezbłędnie odczytałam pierwsze oznaki zakochania i czekałam, aż się otworzy i coś mi na ten temat powie.
Oczywiście, stało się to dość szybko, bo już następnego dnia buzia mu się nie zamykała, tylko opowiadał, jaka z tej Hanki fajna babeczka. Rozwódka, dorosłe dziecko, szefowa działu księgowości. Podobno już zdążyła mu podpowiedzieć kilka fajnych prawnych kruczków i rozwiązań do księgi podatkowej.
– Siostrzyczko, mam do niej zadzwonić, czy czekać, aż ona się odezwie? – dopytywał się przejęty jak nastolatek.
„Oby ci tylko krzywdy nie zrobiła, jak tamte dwie żony” – przebiegło mi przez głowę.
I znowu w złym momencie! Kilka dni później Michał dostał bowiem list od swojej Haneczki. Ale nie było to bynajmniej miłosne wyznanie, ani słowa podziękowania za miłą gościnę, tylko… Oficjalne wezwanie do zapłacenia ogromnego odszkodowania za uszczerbek na zdrowiu, czyli uszkodzenie ciała na terenie restauracji. Poza tym miła pani Hania, taka niby wpatrzona w Michała, wyliczyła sobie jeszcze dokładnie straty moralne i finansowe, jakie poniesie z powodu kilkumiesięcznego zwolnienia lekarskiego, podczas którego nie będzie mogła normalnie pracować. Mój brat wpatrywał się w pozew ze zdumieniem, wyraźnie nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi.
– To niemożliwe… – wymamrotał w końcu. – Spójrz, jaka tutaj jest suma.
Opiewała na 30 tysięcy złotych!
– Nie przejmuj się, kochanie, babka nie wygra – pocieszałam brata, wiedząc doskonale, jak bardzo go ubodło zachowanie tej larwy.
Z jednej strony bowiem go podrywała, a z drugiej, kiedy tylko stwierdziła, że może na nim zarobić, to się ani jednej chwili nie zawahała!
– Pamiętaj, że w chwili, kiedy złamała nogę, była pijana. A w razie nietrzeźwości wchodzą w grę zupełnie inne paragrafy i sąd weźmie pod uwagę, że babka jest sama sobie winna. Nasza restauracja nie poniesie za jej zachowanie żadnej odpowiedzialności – argumentowałam. – A skąd sąd będzie wiedział, że piła. A jeśli się wyprze? – zestresował się brat.
– Jest przecież wypis ze szpitala, na którym lekarz z pewnością zaznaczył, że pacjentka przyjechała w stanie nietrzeźwym. Ma taki służbowy obowiązek. Nie przejmuj się więc, w końcu jesteśmy ubezpieczeni od takich wypadków. Niech ta kobieta prześle swoje dane i dokument szpitalny do naszego ubezpieczyciela, a on już się tym zajmie, żeby jej odmownie odpowiedzieć – wyjaśniłam.
Brat niby kiwnął głową, ale zamiast uspokojony wydawał się jeszcze bardziej zdenerwowany. Miałam złe przeczucia i okazało się, że słusznie, bo Michał się w końcu przyznał.
– Słuchaj, ten lekarz faktycznie coś takiego chciał wpisać, że ona była pijana, ale ta babka go ubłagała, aby tego nie robił, bo będzie miała kłopoty w pracy. A ja jej jeszcze w tym dopomogłem – stwierdził, a widząc moją tężejącą minę dodał. – Wiesz, ona się bała tego, co powiedzą jej przełożeni, a mnie do głowy nie przyszło, że cokolwiek mi grozi.
– No to pięknie! – westchnęłam.
Postanowiłam jednak się nie poddawać i przejrzeć monitoring. Restauracja jest w końcu okablowana, znajduje się tu parę kamer i może któraś z nich zarejestrowała, co się naprawdę działo.
Niestety, jak pech to pech!
Pani wprawdzie kilka razy pokazała się na filmie, ale ani razu nie można było na sto procent stwierdzić, że z powodu alkoholu wchodzi w stan nieważkości. Wszystko przez to, że głównie siedziała przy barze i podrywała mi brata.
„A więc jednak mamy przechlapane” – podsumowałam w duchu.
Nieźle nas będzie kosztowało zauroczenie Michała. Dobrze w sumie, że tylko chwilowe. Bo gdyby się pobrali, to sądząc po przebiegłości pani księgowej, straty mogłyby być o wiele wyższe. Nieuchronnie zbliżał się termin dobrowolnego wypłacenia odszkodowania, kiedy zadzwoniła do mnie koleżanka z drugiego końca Polski.
– Słuchaj, mój syn znalazł taki śmieszny filmik w internecie i wydaje mi się, że jest na nim wasza restauracja – usłyszałam. – Prześlę ci link, to sobie zobaczysz.
Nie w głowie mi było oglądanie głupot, więc ze dwa dni tego maila nie ruszałam, aż w końcu zdecydowałam się go wyrzucić do kosza. Już miałam to zrobić, kiedy jednak kliknęłam i go otworzyłam. Dziękowałam potem Panu Bogu, że to zrobiłam, bo…
Byliśmy z Michałem uratowani!
Tamtego wieczoru, kiedy korporacyjna zabawa trwała w najlepsze, jacyś chłopcy najwyraźniej siedzieli na naszej plaży w krzakach. Pewnie amatorzy wina znaleźli sobie miejscówkę przy naszym kamiennym grillu, bo przypomniałam sobie, że faktycznie znalazłam potem przy nim puste butelki. I ci ludzie właśnie, widząc, co się dzieje, postanowili się zabawić i nagrywali pijane towarzystwo telefonem. Na filmiku, który potem wrzucili do internetu, widać wyraźnie naszą przebiegłą księgową, panią Hankę, która wychodzi z restauracji z kieliszkiem w dłoni, idzie chwiejnym krokiem przez taras i nieudolnie schodzi na wysokich szpilach po schodach, bujając się na nich jak trzcina na wierze. Pije przy tym wino, nie patrząc pod nogi i w pewnym momencie potyka się i spada ze schodków!
– Ewka, powinnam cię za ten film ozłocić! – zadzwoniłam od razu do przyjaciółki, naświetlając jej całą sytuację.
– To nie mnie, tylko Krzysia – ucieszyła się, że jej syn nam tak pomógł.
Film natychmiast przesłałam ubezpieczycielowi, a on w błyskawicznym tempie rozpatrzył żądania pani Hanny odmownie. Oczywiście, nie dała za wygraną i zagroziła nam sądem, czym mnie tylko jeszcze bardziej rozbawiła. Poczekałam, aż wynajmie adwokata i już na jego ręce przesłałam filmik. Jak się spodziewałam, facet zrozumiał od razu, że nie ma najmniejszych szans na rozprawie i wyjaśnił to swojej klientce. A mój Michał… No cóż. Po raz kolejny przekonał się, że niektóre baby to świnie i on najwyraźniej takie właśnie przyciąga. Mam nadzieję jednak, że i to się skończy, bo wpadłam ostatnio na szatański pomysł! Zaprosiłam do naszej restauracji w ramach podziękowania Ewę razem z synem.
– Musicie koniecznie przyjechać, mamy gościnne pokoje – argumentowałam, myśląc o tym, dlaczego ja na to wcześniej nie wpadłam, żeby poznać Ewę z Michałem.
Moja przyjaciółka jest bowiem od kilku lat wdową, a tak poza tym cudownie ciepłym i dobrym człowiekiem. A nuż wpadną sobie z moim bratem w oko? Będę trzymała za to kciuki i mam nadzieję, że uda mi się trochę dopomóc losowi. A wtedy wreszcie zyskam fajną szwagierkę.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”