Poznaliśmy się w piaskownicy i wyglądało na to, że nasza znajomość przetrwa długie lata. Niestety, trafiłam na oporny egzemplarz. Już w przedszkolu Sebastian oznajmił, że się ze mną ożeni, w podstawówce zostaliśmy parą „na poważnie”. Inni chłopcy nawet nie próbowali do mnie podchodzić, bo wiedzieli, że zaraz zjawi się przy mnie mój chłopak. W liceum było podobnie. Gdzie ja – tam i Sebastian. Był naprawdę miłym i kochanym chłopakiem. Tylko okropnie przewidywalnym… Z góry wiedziałam, że to, co powiem, będzie święte. Pójdziemy tam, gdzie ja chcę, zjemy to, na co ja mam ochotę.
Której dziewczyny by to nie znudziło?
No więc znudziło i mnie. Dlatego jeszcze przed wyjazdem na studia zapowiedziałam Sebastianowi, żeby na mnie nie czekał. On zostawał w miasteczku, żeby pomóc ojcu w jego firmie meblarskiej, i wiadomo było, że kiedyś ją przejmie. A przede mną otwierał się wielki świat i nie miałam zamiaru wypuszczać tej szansy z rąk.
– A jeśli poznam tam kogoś? Albo ty się zakochasz? – tłumaczyłam Sebkowi powody zerwania. – Nie jesteśmy już dziećmi, musimy pójść dalej!
– Ale ja chcę iść tylko z tobą – odpowiadał mi na to spokojnie.
W dzień mojego wyjazdu przyszedł do mnie jakby nigdy nic, taszcząc bukiet róż. Przyniósł mi też poduszkę, do mojego pokoju w akademiku, żeby, jak to określił, dobrze mi się spało. Moim zdaniem miał nadzieję, że myśląc o nim, nie będę szukać innych, wygodniejszych łóżek. Wkurzyłam się i na złość nie wzięłam poduszki ze sobą. Pożałowałam tego już pierwszej nocy, kiedy kręciłam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć tylko z płaskim wałkiem pod głową. Wtedy, w tamtych czasach, komórki wcale nie były takie popularne i nie tak łatwo było z komunikacją, jak dzisiaj. Sebastian wysyłał mi listy i czasami dzwonił do akademika. Pani portierka bardzo go polubiła, tak że, chcąc, nie chcąc, musiałam z nim rozmawiać. Kiedy nie odpisywałam na listy, przychodził do moich rodziców, żeby dowiedzieć się, co u mnie słychać. A kiedy w końcu przyjeżdżałam, przychodził w odwiedziny. Nawet jeśli do niego nie schodziłam, wtedy siedział z moim tatą i grał z nim w szachy. Pocieszałam się myślą, że jeśli kogoś sobie znajdę, problem sam się rozwiąże. Niestety, nawet kiedy zimą przywiozłam Marka, mojego ówczesnego chłopaka, Sebastian chodził z nim na narty na pobliski stok!
– Ten chłopak nigdy się nie poddaje – mówił tata ze śmiechem. – I powoli dojdzie do celu, zobaczycie!
I chociaż ja zaklinałam się, że tak nie będzie, tata okazał się mądrzejszy. Po studiach dostałam etat w gminie i zamieszkałam w małym, drewnianym domku po babci. A Sebastian, zamiast do domu moich rodziców, przychodził teraz tam. Przeprowadzał u mnie wszystkie remonty, dbał o ogródek, pomagał mi przy aucie…
Przychodził w soboty i niedziele, jak w zegarku
Siadał w fotelu i prowadziliśmy niekończące się rozmowy. Czasami jeździliśmy na wycieczki rowerowe albo chodziliśmy do lokalnej gospody na kolację. Pokochałam go taką cichą, spokojną miłością. I chętnie przyjęłabym jego oświadczyny, tylko że one nie następowały! Wiem, wiem, panuje teraz równouprawnienie i tak dalej, ale ja jestem beznadziejnie staroświecka i wierzę w tradycyjny podział ról.
– Może powinnaś go jakoś zachęcić – radziła mi mama. – Jego ojciec był taki sam, straszny maruda z niego. Ożenił się po czterdziestce, a i to tylko dlatego, że jego narzeczona niemal siłą zawlokła go przed ołtarz.
Wspominałam więc Sebastianowi, że moje koleżanki powychodziły już za mąż. On jednak zawsze tylko kiwał głową i nic z tym nie robił.
„Ale byłam głupia – wściekałam się na siebie. – Kiedy on mnie kochał, ja go odrzuciłam. A teraz on uważa mnie tylko za dobrą przyjaciółkę…”.
I pewnie taki stan rzeczy trwałby do dzisiaj, bo ja nigdy nie odważyłabym się podjąć inicjatywy, gdyby na scenę nie wkroczyła moja koleżanka ze studiów. Wtedy byłyśmy przyjaciółkami i teraz, po pięciu latach odnowiłyśmy kontakt przez internet. Zaprosiłam Magdę, aby spędziła u mnie urlop.
– Niezły ten twój Sebastian – orzekła kilka dni po przyjeździe, kiedy siedziałyśmy na werandzie z kubkami z herbatą. – Długo się znacie?
– Całe życie – odburknęłam.
– I… nic? – zapytała ze zdziwieniem Magda. – Chyba jesteście blisko?
– Owszem, byliśmy parą jako nastolatki – wyjaśniłam jej. – A jesteśmy, jak widać, przyjaciółmi.
– Przecież go lubisz – uściśliła Magda. – I nic z tym nie zrobisz?
– A co, na litość boską, twoim zdaniem, mam zrobić? – zapytałam lekko podenerwowana. – Przecież mu nie oznajmię, że ma się ze mną ożenić. Może nawet jest dobrze tak, jak jest, on tam, ja tu… – dodałam ze smutkiem. – Może on mnie nie chce.
– Głupoty gadasz, przecież widzę, jak na ciebie patrzy! I wiesz co? Ja tak tego nie zostawię – zapowiedziała Magda, i od razu wzięła się do „roboty”.
Jeszcze tego samego wieczoru przed mój domek zajechał nowy, błyszczący samochód.
Jego kierowcą okazał się Krzysztof, brat Magdy
– Zaprosiłam go na weekend – wyjaśniła mi szeptem. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Bo wiesz… – pochyliła się ku mnie – zazdrość to najlepszy lek na niezdecydowanie.
Kiedy Sebastian przyszedł wieczorem, zastał swój fotel zajęty przez przystojnego bruneta, więc potulnie usiadł na kanapie koło Magdy. A Krzysiek cały czas opowiadał o swojej pracy, o tym, jaki to on jest bogaty, jakich sławnych ludzi zna… Widziałam, że udaje, i tak naprawdę jest zupełnie zwyczajnym facetem. Mimo to bawiłam się świetnie, widząc, jak Sebastian coraz bardziej zaciska zęby ze złości. A następnego dnia nie zastał mnie w domu, bo poszłam na spacer z Krzysztofem. Magda opowiadała, że aż zbladł, kiedy się o tym dowiedział. Muszę przyznać, że – choć może to nieładnie – bardzo się ucieszyłam.
„Może wreszcie zdecyduje się coś zrobić” – zastanawiałam się.
Niestety, Krzysztof wyjechał, a Sebastian nadal nie podejmował zdecydowanych kroków. Dlatego kiedy wpadłam na niego w sklepie, oznajmiłam mu, że wyjeżdżam na weekend do Warszawy, do Krzyśka.
– Podobno ma mieszkanie na najwyższym piętrze apartamentowca – plotłam, śmiejąc się w duchu z miny Sebastiana. – Bajeczne widoki…
Jeszcze tego samego wieczoru, a była to środa, niezdecydowany ukochany zapukał do moich drzwi.
– Co ty tu robisz? – udałam zdziwienie. – Przecież dziś nie sobota.
– Nieważne, sobota, czwartek czy środa… – rzucił ponuro. – Kiedy za mnie wyjdziesz, będziesz spędzać ze mną każdy dzień.
Po czym wyjął pierścionek i bezceremonialnie założył mi go na palec!
– A może ja się nie zgadzam? – powiedziałam jeszcze z przekory.
– Ani mi się waż! – odparł z uśmiechem i wreszcie mnie pocałował.
Magda, miałaś rację! Dziękuję!
Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”