Nie zamierzałam korzystać z usług kompletnie niesprawdzonej przez znajomych firmy. Dość się nasłuchałam o oszustach żerujących na ludzkiej naiwności. Ale nie miałam innego wyjścia. Fachowcy, których polecili mi przyjaciele, wyjechali. Na dwa tygodnie przed tym, jak mieli zacząć u mnie pracę.
Przepraszali, mówili, że jest im przykro, ale tak im każe sumienie i serce. Nie ukrywam, byłam zawiedziona, bo czekałam ponad pół roku na swoją kolej, ale oczywiście nie dałam tego po sobie poznać. Życzyłam im szczęścia, powodzenia i szybkiego zwycięstwa, a sama zabrałam się za poszukiwania nowej ekipy.
Wypytałam sąsiadów, nawet zaczepiłam listonosza
Pełna nadziei dzwoniłam pod podane numery i szybko kończyłam rozmowę, bo panowie mieli pierwsze wolne terminy dopiero jesienią przyszłego roku.
– Przez tę wojnę to teraz będzie norma. Ludzi do pracy nie ma. Na jednego porządnego i uczciwego fachowca przypada stu chętnych – tłumaczył mi jeden z nich.
– Wiem. Moja ekipa właśnie wyjechała. Co ja mam teraz zrobić? Nie mogę czekać aż tak długo – jęknęłam.
– W takim razie proszę szukać gdzie indziej. Może uśmiechnie się do pani szczęście – odparł.
Jak mi poradził, tak zrobiłam. Zabrałam się za wertowanie ogłoszeń w miejscowej gazecie i internecie. Ale żadne nie wzbudziło mojego zaufania. Były za piękne. „Wolne terminy jeszcze w tym miesiącu. Sprawdzona i solidna ekipa. Konkurencyjne ceny” – na kilometr pachniało oszustwem. Dobrze pamiętałam, co mówił mój rozmówca. Dla spokoju sumienia zadzwoniłam jednak pod jeden z numerów. Odebrał jakiś mężczyzna.
– Najpierw zaliczka na narzędzia i materiały, a potem pogadamy – usłyszałam.
– Solidna ekipa i narzędzi nie ma? Szukaj sobie naiwnych gdzie indziej, naciągaczu jeden! – warknęłam i rzuciłam słuchawką.
W inne miejsca już nie dzwoniłam. Czułam, że to strata czasu. Byłam załamana, nie miałam pojęcia, co robić. W desperacji weszłam na forum mieszkańców naszej gminy na Facebooku. Co prawda fachowcy od remontów nigdy się tam nie ogłaszali, ale postanowiłam sprawdzić, czy to się nie zmieniło.
Włączyłam komputer i aż przetarłam oczy ze zdumienia. Było ogłoszenie! Świeżutkie, dosłownie sprzed kilku godzin. Niejaki pan Andrzej pisał, że niedawno przeprowadził się do naszej gminy z Białegostoku, jest budowlańcem i poleca swoje usługi. „Zainteresowanych proszę o wiadomość na priv. A niezdecydowanych odsyłam na swój profil po więcej informacji i opinii na temat mojej firmy” – napisał na koniec.
W pierwszej chwili chciałam od razu zadzwonić. Bałam się, że ktoś mnie ubiegnie. Ale w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. A jak to kolejny naciągacz i tylko się zdenerwuję? Weszłam więc na jego profil. Ten prezentował się naprawdę imponująco. Zdjęcia domów i wnętrz, które wyremontował, dużo pozytywnych opinii. I jeszcze to zdjęcie profilowe: uśmiechnięty, trzydziestokilkuletni mężczyzna przytulający dwójkę małych dzieci. Na ten widok od razu się rozczuliłam. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, chwyciłam za komórkę. Miałam nadzieję, że się nie spóźniłam.
Byłam zachwycona. Przyszedł punktualnie
Na początku usłyszałam to, co powiedzieli mi fachowcy poleceni przez znajomych: że na szybki remont nie mam co liczyć. Bo kolejka, bo mnóstwo chętnych. I tak dalej… Dopiero gdy zaczęłam jęczeć i powiedziałam, gdzie mieszkam, pan Andrzej zmienił zdanie.
– Mogę zacząć w przyszłym tygodniu.
– Naprawdę? – nie dowierzałam.
– Naprawdę. Sąsiadce się nie odmawia. Co prawda wszystko sam będę musiał zrobić, bo moja ekipa jest zajęta, ale myślę, że sobie poradzę.
– Na pewno? Pracy jest sporo…
– To może wpadnę do pani jutro, powiedzmy o ósmej? Obejrzę dom. A jak się okaże, że dam radę, to omówimy szczegóły i cenę – odparł.
Byłam zachwycona. Przyszedł punktualnie. Wypytał mnie, czego oczekuję, obejrzał pokoje. Gdy skończył, spojrzał na mnie niepewnie.
– Dom jest spory, nie spodziewałem się, że aż tak duży. Mnóstwo powierzchni do naprawy i malowania. I jeszcze te kafelki w kuchni i w łazience – pokręcił głową.
– Ale da pan radę? – spojrzałam na niego z nadzieją.
– Dam. Będę zasuwał do późnego wieczora, także w soboty i niedziele, ale dam. Pomogę pani. Nie potrafię odmawiać kobietom – uśmiechnął się.
Odetchnęłam z ulgą. Ucieszyłam się, że nie muszę już nigdzie szukać ani dzwonić.
Przez następne pół godziny uzgadnialiśmy szczegóły. Przy cenie troszkę skoczyło mi ciśnienie, ale nie zamierzałam się targować. Bałam się, że go spłoszę. Gdy skończyliśmy, pan Andrzej zaproponował, żebyśmy od razu pojechali do składu budowlanego po materiały. Bo akurat ma wolną godzinę.
– Niestety, w tej chwili nie mogę. Pracuję. Zaraz muszę usiąść do komputera. Może wieczorem? – zaproponowałam.
– Wieczorem to ja nie mam czasu. Chcę pobyć z dzieciakami. Niech się nacieszą tatą, póki nie zacząłem u pani roboty. Bo potem przez miesiąc będą mnie oglądać tylko na zdjęciach – westchnął.
Czerwona lampka się nie zapaliła
Znowu się rozczuliłam.
– To może niech pan sam wszystko kupi? Kolory farb, kafelki, wszystko mam wybrane. Zaraz dam listę z nazwami i symbolami.
– Z kafelkami na razie dajmy sobie spokój. Najpierw trzeba skuć te stare. Ale kilka rzeczy jest naprawdę niezbędnych. Niestety, mam przy sobie tylko trzy tysiące złotych, a to nie wystarczy – rozłożył ręce.
– A ile jeszcze trzeba?
– Drugie trzy, może trzy i pół. Wszystko bardzo podrożało.
– Akurat tyle mam w gotówce – ucieszyłam się i wręczyłam mu zwitek banknotów.
Może gdyby zażądał większej sumy albo powiedział, że chce zaliczkę, byłoby inaczej. A tak uznałam, że skoro ma własne pieniądze, to moje są bezpieczne. A po za tym, taki miły i czarujący człowiek nie mógł być oszustem… Przecież chciał mi pomóc i tak pięknie mówił o dzieciach… Schowałam więc do kieszeni pokwitowanie, które mi naprędce wypisał.
– W takim razie czekam na pana w poniedziałek. Z samego rana – pomachałam mu na pożegnanie.
Jak się zapewne domyślacie, nie zobaczyłam więcej pana Andrzeja. Rozpłynął się niczym sen złoty. Gdy zdenerwowana jego nieobecnością zajrzałam na forum mieszkańców, nie było już jego ogłoszenia. Zamiast tego znalazłam ostrzeżenia: „Uważajcie na Andrzeja oferującego usługi budowlane. To oszust!!! Straciłam przez niego pieniądze”…
Kolejne kobiety podawały sumy. Trzy tysiące, cztery, dwa i pół, pięć… Nieźle się bydlak obłowił przez te kilka dni. Oczywiście zgłosiłam całe to zdarzenie na policji. Wyszłam czerwona jak burak, bo nieźle się ośmieszyłam…
Byłam taka głupia...
Gdy składałam zeznania, funkcjonariusz patrzył na mnie jak na idiotkę. I w sumie mu się nie dziwię. Przecież tak naprawdę niczego nie wiedziałam o tym Andrzeju, pewnie nawet nie tak ma na imię. Znałam go tylko z fałszywego profilu na Facebooku. I oczywiście z pięknych słówek, którymi mnie karmił od początku.
– Nie poprosiła go pani o dowód osobisty, prawo jazdy? Nieźle pani namieszał w głowie, oj nieźle. Przecież taki profil może założyć sobie każdy. I napisać dobre opinie. Na pocieszenie mogę tylko powiedzieć, że nie pani jedna dała się nabrać
– Wiem, widziałam posty na forum. Ale wcale mnie to nie pocieszyło. Poczuję się lepiej dopiero wtedy, jak go złapiecie i wsadzicie za kratki – mruknęłam.
Nie zamierzam szukać kolejnej ekipy remontowej. Po spotkaniu z „panem Andrzejem” jestem tak wściekła, że nie mam ochoty wpuszczać do domu nawet najuczciwszego fachowca. Postanowiłam, że sama pomaluję ściany w pokojach. Z poradnika w internecie wynika, że nie jest to takie trudne. A kafelki w kuchni i łazience? Na razie zostaną. Wymienię je w przyszłości, kiedy mi złość przejdzie. Na siebie. Że byłam taka głupia, naiwna i nieostrożna.
Czytaj także:
„Nie dość, że mnie okradał i złamał mi serce, to jeszcze zrobił ze mnie wariatkę. Nieźle jak na narzeczonego, prawda?”
„Po ostatniej zakrapianej imprezie straciłem przyjaciela i własną godność. Popijawę zakończyłem w łóżku matki mojego kumpla”
„Żona połasiła się na kasę i wsadziła mnie na finansową minę. Zrobiła ze mnie bezduszną kanalię, która miga się od alimentów”