Obracałam się przed lustrem bacznie oglądając każdy kawałek ciała. No cóż, modelką to już nie jestem – westchnęłam w duchu. Brzuch wciąż odstawał jak piłka, choć już nie lekarska, ale co najwyżej do siatkówki, na podstawie zwisających piersi mogłabym tłumaczyć dzieciom prawo grawitacji, a pośladki i uda znaczyły niteczki rozstępów.
Kiedy w ósmym miesiącu ciąży zaczęłam wyglądać jak słoniątko, odgrażałam się, że zaraz po porodzie wezmę się za siebie i odzyskam figurę. Dobrze, na początek niech będzie rozmiar większa. Ale wiecie, jak to jest: obietnice swoje, a rzeczywistość swoje.
Gdy na świecie pojawiła się moja mała córeczka, kruszynka, za którą dałabym się posiekać, całkowicie straciłam dla niej głowę i żyłam jak w jakimś wyreżyserowanym filmie: karmienie, przewijanie, utulanie, karmienie, w biegu jakiś odgrzany obiad dla mnie.
Nosiłam rozciągnięte dresy, włosy myłam, kiedy zaczynała mnie swędzieć skóra, a malowałam się – ho, ho – niech ja sobie przypomnę, na chrzciny Meli? Ani w głowie mi były takie głupoty, malutka pochłaniała cały mój czas.
– No, nareszcie, bo już myślałam, że chcesz zostać jakąś ascetką – odezwała się na mój widok siostra, którą poprosiłam o to, by została matką chrzestną córeczki.
O co jej chodziło? Przecież ubrałam się całkiem ładnie, kupiłam nawet nową sukienkę, choć wolałabym wydać te pieniądze na odżywki dla Meli. Inna sprawa, że w żadną elegancką sprzed ciąży się nie mieściłam.
– Już traciłam nadzieję, ale może jeszcze będą z ciebie ludzie – mówiła tymczasem ona. – Jak tak dalej pójdzie, Jacek też straci nadzieję, i poszuka innej. Pamiętaj, że masz nie tylko córkę, ale i męża.
Dopiekła mi tym do żywego, ale w sumie wyszło mi to na dobre. Kiedy przemyślałam jej słowa, doszłam do wniosku, że rzeczywiście całkowicie zaniedbałam męża. Nie dość, że w ogóle nie miałam dla niego czasu, to cztery miesiące po porodzie wyglądałam jak jakaś pokutnica. Byłam pewna uczuć męża, ale wiedziałam przecież, że jak inni faceci jest wzrokowcem.
Pamiętam, jak pożerał tymi swoimi zielonymi ślepiami
A teraz? Co najwyżej pytał, czy się wyspałam (przy małym dziecku, ha, ha, ha), i wybiegając do pracy, cmokał mnie w policzek. Jak o tym pomyśleć dokładniej, to wybiegał coraz wcześniej, wracał coraz później, a i w soboty nierzadko musiał pojechać do firmy.
Za bardzo mi to nie przeszkadzało, miałam święty spokój i mogłam się skupić na córeczce, ale – kiedy ochłonęłam po niegrzecznej uwadze siostry i spojrzałam na Jacka – zobaczyłam, jak bardzo zaczęliśmy się różnić. On przystojny, dusza towarzystwa, ja – pulchna mama zajęta dzieckiem.
E, nie, Jacek jest lojalny! – powtórzyłam sobie w myślach. – Zostawić na pewno nas nie zostawi. Ale… ale jeśli znajdzie sobie na boku inną? – załomotało mi w czaszce. Nie, nie podzielę się nim z żadną lafiryndą! Czas wziąć się za siebie!
Postanowiłam więcej się ruszać: chodzić z córką na długie spacery, wygospodarować czas na ćwiczenia w domu, może nawet na basen, a jak mała jeszcze trochę podrośnie, to pójdę na jakieś zabiegi ujędrniające skórę. I koniec z tymi wszystkimi kanapkami, gotowymi pizzami i makaronem na szybko; od dzisiaj jadam sałatki i chude mięso. Ani się obejrzę, a będę jak kiedyś!
Ściągnęłam z internetu dietę i filmy z ćwiczeniami, kupiłam dres na wyprzedaży i w bojowym nastroju przystąpiłam do dzieła. Łatwo powiedzieć… W poniedziałek nie ćwiczyłam, bo Mela płakała jak opętana, chyba ząbkowała. We wtorek byłam niewyspana, więc nie dałam rady wyjść na długi spacer.
W środę złamałam się i zamiast upiec rybę, zjadłam gotowe pierogi, bo prasując górę ciuszków, zupełnie nie miałam czasu na gotowanie. W czwartek, kiedy mała zasnęła wcześniej, wreszcie udało mi się znaleźć chwilę. Rozłożyłam matę do ćwiczeń i zaczęłam wymachiwać rękami i nogami tak, że lał się ze mnie pot.
– Kochanie, wystarczy, może zjedzmy kolację i obejrzyjmy jakiś film? Dziecko dało nam wreszcie wolne – przymilał się mąż.
Czyżby mu zależało, żebym została kocmołuchem, aby mógł się bezkarnie oglądać za jakimiś panienkami?
– Film obejrzyj sobie sam. Jak będę siedziała i jadła, to mi jeszcze większy tyłek urośnie – odburknęłam.
Jacek patrzył na mnie – ale w jego zielonych ślepiach nie widziałam ani krzty pożądania, tylko jakiś… smutek?
Wstał i odszedł bez słowa
Widząc, że nie wzbudzam w nim zainteresowania, postanowiłam wziąć się za siebie ze zdwojoną mocą. Ale chociaż skakałam, biegałam, gotowałam dietetycznie, moja waga spadała w sposób bardzo niezadowalający. To dlatego, oglądając się teraz w lustrze oceniałam, że w najlepszym wypadku wcisnę się w rozmiar 42. O ile to będą luźne fasony.
Chociaż z drugiej strony: wyglądałam całkiem apetycznie. Jeśli będę robić więcej brzuszków, stracę wreszcie tę nieszczęsną piłkę, a jak kupię jakieś pachnące balsamy, to czy ktoś będzie zwracał uwagę na rozstępy? Tylko kiedy znaleźć na to wszystko czas przy małym dziecku? – dumałam.
Wyszarpałam go trochę rano – już nie robiłam Jackowi śniadania i lunchu do pracy, tylko zamówiłam katering – oraz wieczorem; tyle razy odmówiłam mu oglądania filmów, że wreszcie przestał nalegać. Ale waga wciąż drgała ledwo ledwo, a centymetrów w pasie i na pupie nie ubyło prawie wcale. Nie zmieniło się prawie nic. A może jednak?
– Co ten Jacek zrobił się taki nieobecny? Wszystko u was w porządku? – zapytała z troską mama po jednej z kolejnych wizyt.
Szybko odpowiedziałam, że oczywiście tak, ale kiedy potem zaczęłam analizować ostatnie tygodnie, nanizałam jak korale na sznurek różne zachowania Jacka. Nie zostawiał już swojego telefonu na stole, kiedy zadzwonił, chował się na rozmowę w innym pomieszczeniu, zamykając drzwi. Gdy pod nie podchodziłam, nic nie słyszałam, bo rozmawiał szeptem. Esemesy natychmiast kasował. Czyżby proroctwo mojej siostry się spełniło?
Tknięta przeczuciami i zranioną dumą postanowiłam przejrzeć jego telefon. Co prawda założył hasło, ale przecież przed macierzyństwem pracowałam jako informatyk. Kiedy zasnął, włamałam się do jego smartfona. Nie było tam za dużo, ale udało mi się odzyskać trochę wiadomości i korespondencji w mediach społecznościowych.
Moje złe przeczucia się ziściły! Kobieta ukrywała się pod nickiem „nowa_ja” i chwaliła się jakimiś dietami, swoimi rozmiarami i magicznymi zabiegami, po których panie wyglądają bosko. Najbardziej zabolała mnie jednak wiadomość: „Ja jestem gotowa, czekam tylko na sygnał, aż porozmawiasz z żoną”.
Co? To zaszło za daleko
Ze złości zjadłam wielki kawałek tortu czekoladowego i poszłam spać do pokoju córeczki.
– Biedactwo, znowu się nie wyspałaś. Nie możesz się tak przemęczać – powiedział Jacek z autentyczną troską.
No, nieźle nauczył się udawać, gdybym nie wiedziała tego, co wiem, uznałabym, że naprawdę się o mnie martwi. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, ubrałam Melkę, zapakowałam ją do wózka i pobiegłam do mojej przyjaciółki Zuzy. Kto jak kto, ale ona na pewno jest w domu i znajdzie dla mnie czas.
Od kiedy rozstała się z chłopakiem – a właściwie kazała mu się wynosić dowiedziawszy się o romansie na boku – postanowiła zmienić swoje życie. Rzuciła pracę na etacie i znalazła zlecenia, które może wykonywać zdalnie z domu, zajmuje się trzema kotami i powtarza: „nigdy więcej facetów”.
– Jacek kogoś ma – wypaliłam w drzwiach. A potem opowiedziałam ze szczegółami, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach, i czego się dowiedziałam.
– Faceci. Widzisz, jacy oni są – mruknęła Zuza, po czym podała mi kubek obrzydliwie słodkiego i pysznego kakao, otuliła kocem i po chwili milczenia powiedziała:
– Wiesz co? Nie walcz z nim ani z tą kobietą, tylko wykorzystaj to tak, żeby ci było dobrze. Powiedz mu, że wiesz, nie masz nic przeciwko, ale skoro już ma drugą kobietę, to niech ona też zajmuje się domem: posprząta, ugotuje, zrobi zakupy, utuli Melkę.
– Do Meli niech się nie dotyka – rzuciłam automatycznie, zanim do mnie dotarło, co mówię.
Zwariowałaś?! Co ty mi proponujesz?
Zuza tylko wzruszyła ramionami:
– Uczciwy układ. Skoro i tak wiesz, że Jacek ma kobietę, to niech ją sobie ma. Ale niech ona też ma obowiązki, dzięki czemu ty będziesz miała czas dla siebie. Odpoczniesz, wyluzujesz, może też sobie zafundujesz jakiś niezobowiązujący romansik.
Co też ta Zuza wygaduje? Zupełnie jej odbiło z samotności?
– W wielu kulturach to normalne, że mężczyzna ma kilka żon. I tym pierwszym wiedzie się całkiem dobrze, bo kolejne traktują je z szacunkiem i wręcz im usługują…
Zostawiłam kubek po kakao, zabrałam Melkę i wyszłam wzburzona, ale im dłużej maszerowałam, tym głośniej brzmiała w mojej głowie myśl: „czemu nie?”. Spadnie mi z głowy tyle obowiązków, Jacek będzie spędzał więcej czasu w domu, a nasza córeczka wciąż będzie miała ojca. To chyba lepsze, niż gdyby miał odejść do tamtej?
Tego dnia olałam wszystkie obowiązki. Rozłożyłam kanapę i baraszkowałam na niej z córeczką. Mała była zachwycona, tym bardziej że nie zwracałam uwagi na rozlane mleko, rozrzucone chrupki i mus jabłkowy, którym upaćkała siebie i narzutę.
Kiedy Jacek wrócił, początkowo w ogóle go nie zauważyłam: łaskotałam Melę, ona się zaśmiewała, a mój niewierny mąż przyglądał się nam i pobojowisku. Nie licząc resztek jedzenia na kanapie, na stole leżała rozpoczęta pizza, pod oknem stos prania do uprasowania, a góra brudnych naczyń w zlewie aż się przechylała.
– Kochanie, wszystko w porządku? – usłyszałam wreszcie.
Byłam nadal wściekła, ale najmilszym swoim głosem odpowiedziałam:
– Tak, tak, oczywiście, z tą kobieta miałeś świetny pomysł.
Jacek stał jak wmurowany.
– To ty wiesz? – wydukał w końcu.
– No pewnie. Zapomniałeś, że masz żonę informatyczkę? – rzuciłam lekko; po czym jednak trochę zniekształciłam wydarzenia: – Pomyliłam kiedyś telefony, niechcący zajrzałam do twojego i… wiesz.
Jacek westchnął.
– Nie chciałem, żeby się wydało.
– Ale w ogóle się nie przejmuj, nie mam nic przeciwko. W niektórych krajach mężczyźni mają nawet cztery żony i wszystkie żyją w zgodzie. Tak więc ja się zgadzam na tę drugą. Tylko ma gotować, prać i sprzątać. Ja zajmę się w tym czasie naszą córeczką – złapałam małą na ręce i zakręciłam nią w powietrzu, a ona śmiała się z całych sił.
– Zwariowałaś? – zapytał Jacek z niedowierzaniem w głosie.
– Nie, mówię całkiem poważnie. Wreszcie będę miała czas dla siebie. Tylko musisz przebudować trochę nasz dom, żeby ona miała osobny pokój dla siebie.
– Ale to nie tak miało wyglądać… – bronił się zaciekle mój mąż.
Jak każdy typowy facet nie powie wprost, tylko wymyśla jakieś wymówki. Nie miałam siły już go słuchać, zarządziłam więc, żeby przewinął Melę. Ruszyłam w kierunku łazienki nalać sobie do wanny wody z pianą, kiedy on mocno chwycił mnie za łokieć.
– Nie wiem, co ci przyszło do głowy. To może przez to, że jesteś taka przemęczona. Dlatego postanowiłem znaleźć panią do pomocy. A poza tym wykupiłem nam wczasy z dietą, różnymi zabiegami i ćwiczeniami, widzę przecież, jak bardzo je ostatnio polubiłaś.
Teraz to ja patrzyłam na Jacka jak na wariata
– To znaczy… eee… to znaczy, że nie masz żadnej nowej kobiety? – wykrztusiłam w końcu.
– Owszem, poznałem jedną. Konsultantkę, która właśnie organizuje nam indywidualny program wczasów. Bardzo mi ją polecano, nazywa się…
– Nowa_ja – dokończyłam.
Potem jeszcze długo i mętnie tłumaczyłam, że przepraszam, że to dla niego chciałam ładniej wyglądać, ale mój kochany mąż przyciągnął mnie do siebie i wyszeptał:
– Przecież widzę, że się starasz, ale i bez tego dla mnie będziesz najpiękniejsza. Tylko obiecaj, że jak już przyjdzie niania, będziemy spędzać więcej czasu razem, bo bardzo mi tego brakuje.
Kiwnęłam głową bez słowa. W zielonych oczach Jacka znowu zobaczyłam dawne pożądanie. Mela zanosiła się śmiechem, tarzając się w wylanym musie. A co tam, w końcu nie muszę już tego sprzątać sama.
Czytaj także:
„Namolnej sąsiadce przeszkadzało nawet to, że używam dużo czosnku. Całymi nocami waliła w rury”
„Byłam pewna, że mąż ma kochankę, bo był dla mnie zbyt miły. Uknułam intrygę, żeby go przyłapać”
„Chciałam być córeczką, którą można się chwalić przed znajomymi. To dlatego zrezygnowałam z miłości do degenerata”