Wyjrzałam przez okno. Mój były mąż, Marcin, właśnie wkładał do swojego zdezelowanego jeepa plecak naszego syna Kamila.
Tymczasem mały mościł się na tylnym siedzeniu, zdzierając z siebie szal, który założyłam mu przed wyjściem. Nie znosiłam piątków, przynajmniej tych, w których były mąż miał prawo do opieki nad naszym dzieckiem.
Po rozwodzie jeszcze przez pół roku mieszkaliśmy razem
Rozstaliśmy się nawet z klasą – niezgodność charakterów to dla każdego sądu najlepszy sposób na rozwiązanie małżeństwa, ale później… Marcin zaczął doprowadzać mnie do szału.
– Słuchaj, wiem, że powinienem się szybko wynieść, ale pożarłem się z właścicielką mieszkania. No i wiesz... nie mam gdzie się podziać. Brat świeżo po ślubie, raczej mnie nie weźmie, kumple albo gniotą się w kilku w jakichś dziuplach, albo wprost mi odmówili, nie da rady – oznajmił mi i jeszcze pół roku po rozwodzie mieszkał z nami.
Nie powiem, Kamil był zachwycony, gorzej ze mną, tym bardziej że mąż poczuł wiatr w żaglach i zaczął zachowywać się jak kawaler. Rano praca (dorywcza, oczywiście, bo Marcin nigdy nie pojmował ludzi, którzy kisili się w firmach), później piwko z kolegami, wieczorem mecz.
Na mojej kanapie, z pilotem od mojego telewizora w ręku!
Miał na tyle tupetu, że sprowadzał kumpli, podczas gdy ja siedziałam w pokoju obok, usiłując się skupić na korektach, którymi dorabiałam do skromnej nauczycielskiej pensji.
Wyjadał mi jedzenie, podrzucał brudne ciuchy do prania, nawet garnków po sobie nie mył. Nie protestowałam jedynie ze względu na Kamila. Jak na sześciolatka i tak przeszedł już dużo.
W końcu, jakoś pod koniec kwietnia tego roku, Marcin się wyniósł. Byłam pewna, że złapał jakąś dziunię i owinął ją sobie wokół palca metodą na zagubionego chłopczyka, ale okazało się, że jednak zamieszkał sam.
Odetchnęłam z ulgą. Syn tęsknił, ale przecież mógł do ojca jeździć w co drugi weekend.
Były mąż na weekendy zabierał syna do siebie
Piątek po południu, sobota i prawie cała niedziela były ich. Mogli się sobą nacieszyć i chyba świetnie im szło.
– Mamo, tata kupił sobie iguanę! – tej niedzieli syn wrócił tak rozgorączkowany, że jeszcze długo nie mogłam go uspokoić. – Ona mieszka w tetrarium!
– W terrarium – poprawiłam go odruchowo, zastanawiając się, co to za gadzina i czy przypadkiem nie jest niebezpieczna dla dziecka.
Tymczasem Kamil biegał po domu, opowiadając o weekendzie u swojego wyluzowanego tatusia.
– Byliśmy na rowerze i na lodach, później tata zrobił zapiekankę i piłem colę, kiedy chciałem! – paplał mój syn.
– Chyba ci mówiłam, że cola w zbyt dużych ilościach nie jest dobra. Odwapnia kości i… – przerwałam w środku zdania.
W końcu nie będę gadać z sześciolatkiem o zdrowym żywieniu, ale z Marcinem już ja sobie pogadam! Tyle razy go prosiłam, żeby karmił małego czymś odpowiednim i co? Podtyka dziecku pod nos same śmieci!
– A wczoraj na kolacji byliśmy w McDonaldzie! – pisnął jeszcze Kamil.
„A na śniadaniu pewnie w KFC” – pomyślałam złośliwie.
– Poczytaj mi – poprosił syn, gdy kładłam go do łóżka.
Nie dotarłam jeszcze nawet do końca pierwszej strony bajki o szczurku Marwinie, kiedy syn się skrzywił i rzucił krótko:
– Nie umiesz fajnie czytać, mamo.
– Słucham? – zdziwiłam się.
– Tata zawsze się wygłupia, mówi fajnymi głosami, a ty jesteś nudna – oznajmił Kamil i zakrył głowę poduszką.
Syn wolał spędzać czas ze swoim ojcem
„Pięknie” – pomyślałam, gasząc światło w jego pokoju. Wiedziałam, że dzieci mówią różne rzeczy, ale i tak zrobiło mi się bardzo przykro.
W kuchni sięgnęłam po stojącą tam od kolacji z moją siostrą napoczętą butelkę wina i nalałam sobie pół szklanki, nie trudząc się nawet, żeby wyjąć kieliszek.
„Pewnie, że w rywalizacji o uczucia syna nie miałam z Marcinem szans” – pomyślałam ze łzami w oczach.
Ja byłam matką odpowiedzialną, marudną i w oczach dziecka pewnie nudną, a mój były najwyraźniej zamiast na ojca, kreował się na kumpla.
Chipsy, cola, filmy do późna.... Nawet jakąś egzotyczną gadzinę sobie sprawił, żeby syna zafascynować. A ja? Praca, dom, obowiązki, zmęczenie.
Na szaleństwa mnie nie stać przy tak marnej pensji i groszowych alimentach, jakie sąd zasądził Marcinowi – skrzywiłam się, zabierając za mycie zalegających zlew naczyń.
W następnych dniach syn trochę mi odpuścił, ale kłopoty zaczęły się w piątek, w którym Marcin miał go zabrać do siebie. Syn czekał od kilku dni na tę chwilę, miał już nawet spakowane rzeczy. A Marcin zadzwonił i powiedział, że jest chory.
– Byłem w przychodni, lekarz powiedział, że to grypa. No i nasz weekend diabli wzięli – tłumaczył mi przez telefon.
Kamil przyjął wieści fatalnie. Płakał, odmówił zjedzenia obiadu.
– Sama sobie jedz marchewkę z groszkiem! U taty zawsze jest pizza! – wrzasnął, ciskając widelcem przez całą kuchnię.
– Możesz dzisiaj zapomnieć o oglądaniu kreskówek – syknęłam, bo nie zamierzałam tolerować takiego zachowania.
– Nienawidzę z tobą mieszkać, chcę do taty! – krzyczał Kamil.
Chciałam go przytulić, ale się wyrwał i pobiegł do siebie. Słowa syna świdrowały mi w głowie, martwiłam się tym, jak źle zniósł odwołany weekend z ojcem.
– Słuchaj, synku… – uchyliłam drzwi od jego pokoju.
Siedział na łóżku z nogami pod brodą, zupełnie, jak wtedy, kiedy był młodszy i gniewał się na nas o coś.
– Może pójdziemy do kina? – zaproponowałam. – Albo na lody?
– Nie chcę – rzucił tylko, a później uparcie mnie ignorował.
Postanowiłam zadzwonić do Marcina. „Może jeśli chociaż pogadają przez telefon, dziecku poprawi się humor” – pomyślałam, wykręcając numer eksmęża. Odebrał dopiero po dziesięciu sygnałach.
– Spałeś? – zapytałam.
– Yhmm – potwierdził, dodając, że wciąż czuje się fatalnie.
– Słuchaj, Kamil chciałby… – przerwałam, bo w tle usłyszałam kobiecy śmiech. – Ktoś u ciebie jest? – zapytałam.
– Skąd, mówiłem ci przecież, że czuję się piesko – warknął Marcin i wtedy znowu ją usłyszałam.
Chyba powiedziała coś w rodzaju „Marcin co z tym winem?”. Wściekłam się. Wykrzyczałam mu w słuchawkę, że jest nieodpowiedzialnym, zakłamanym draniem, manipulantem i egoistą.
– Przepraszam, to był spontan. Poznałem ją trzy dni temu, zaiskrzyło. Strasznie chciała spędzić ze mną weekend, więc…
– Więc radośnie olałeś własnego syna, żeby sobie gruchać z jakąś świeżo poznaną panną! Wiesz co? Jesteś żałosny! – trzasnęłam słuchawką.
„Co za drań! Rozumiem, że ze mną mu się nie ułożyło, ale żeby olewać dziecko?! Przecież chyba wie, ile czasu mały czekał na ten weekend, jakie to dla niego ważne!” – wściekłam się w duchu.
W następny weekend Marcin próbował wynagrodzić małemu swoje kłamstwa. Oczywiście nie powiedziałam synowi, co tak naprawdę wyprawiał jego tatuś, ale najwidoczniej mój były miał wyrzuty.
„Cóż, dobrze wiedzieć, że nawet on ma serce” – skrzywiłam się. Marcin wręczył synowi nową grę, pomógł mu się spakować i rzucił w moją stronę krótkie:
– To cześć.
Kiedy wyszli, tradycyjnie zerknęłam przez okno. Stary jeep Marcina stał pod klatką, a obok, oparta o maskę prężyła się jakaś na oko dwudziestoletnia dziunia, kopcąca papierosa. Aż mną zatrzęsło!
Nie mogłam pozwolić, żeby moim synem opiekowała się jakaś dziunia
To ona? Najnowsza zdobycz mojego eks i najprawdopodobniej kobieta, w której rękach przez dwa dni ma być mój syn?! Chwyciłam za kurtkę. Jednym susem znalazłam się przed klatką.
– Kpiny sobie urządzasz?! – warknęłam, chyba tylko ostatnią siłą woli powstrzymując się przed obłożeniem Marcina pięściami. – To jest wasz weekend, twój z synem, a nie twoja randka z tą panią i pałętające się z boku dziecko!
– Uspokój się, nie znoszę kiedy histeryzujesz – rzucił Marcin przez zaciśnięte zęby i pchnął farbowaną na platynowy blond dziunię w moją stronę. – Poznajcie się. Moja była żona, a to Zuza – dodał.
Odziane w przykusą mini dziewczę zwane Zuzą łypnęło na mnie spod oka, a później zaciągnęło się dymem.
– Urocza – syknęłam złośliwym tonem, każąc synowi wysiadać. – Nie dam ci dziecka, skoro ona jest z tobą.
– Mam prawo do wizyt! – upierał się Marcin.
– Prawo to miałeś w zeszłym tygodniu, dokładnie wtedy, kiedy udawałeś zwalonego grypą, pamiętasz? Zawsze możesz wezwać policję – dodałam.
Po chwili wahania zmył się sprzed mojego bloku, razem z tą swoją tlenioną panną, a ja pociągnęłam chlipiącego syna z powrotem do domu.
Weekend był koszmarny. Mały cały czas się na mnie boczył. Nie pomogła wyprawa do ukochanych dziadków, ani lody truskawkowe. Nawet nowy miś nie przywrócił mu humoru. W kółko powtarzał, że nie pozwalam mu jechać do taty.
– Nie możesz zakazać Marcinowi widywania się z tą niunią – powiedziała moja przyjaciółka, kiedy zwierzyłam jej się z moich problemów. – Skoro się poznali, są parą, to chyba mogą razem spędzać weekendy, a dziecko z nimi. Dogadaj się z nią, inaczej będzie kiepsko – dodała.
– Po moim trupie – warknęłam, chociaż wiedziałam, że ma rację.
Nie mogłam w nieskończoność zabraniać Marcinowi widywania syna.
Może i Marcin był nieodpowiedzialnym dużym chłopcem, ale jako ojciec spisywał się całkiem dobrze. No i Kamil... Nie mogłam przecież pozwolić, żeby kolejny weekend przesiedział dosłownie przyklejony czołem do szyby, wypatrując za oknem samochodu ojca.
Zadzwoniłam do Marcina w czwartek i powiedziałam, że następnego dnia może zabrać syna.
Mały wpadł w euforię. Pojechał do ojca i wrócił zachwycony. Opowiadał o wyprawie do ruin zamku, przejażdżce dorożką i innych atrakcjach, jakie zafundował mu tatuś. Postanowiłam podpytać go o tę całą Zuzę. Liczyłam na to, że jej nie polubił.
– Zuza jest super! Powiedziała, że za tydzień idziemy do parku wodnego! – pisnęła moja zdradziecka latorośl.
– Za dwa tygodnie. Przyszły weekend spędzasz ze mną – powiedziałam, a syn wygiął usta w podkówkę.
– Chcę z tatą – tupnął.
– Synku, już o tym rozmawialiśmy – zaczęłam, ale nie dał mi skończyć.
– Z tatą! Ty jesteś nudna, nie bawisz się ze mną, nie śmiejesz! – krzyczał.
Syn od razu polubił nową partnerkę mojego byłego
Wyszłam z kuchni, bo chyba po raz pierwszy w życiu miałam ochotę uderzyć moje dziecko. „Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie?”.
– Poświęcam się, tyram całymi dniami, dbam o niego, a on? Wiem, że to dziecko, ale na miłość boską, to mnie boli! Wczoraj się poryczałam, a w weekend będzie pewnie jeszcze gorzej – zwierzyłam się przez telefon mojej siostrze.
– Poświęcasz się... Właśnie tutaj chyba leży problem – powiedziała cicho Gośka, a później dodała, że powinnam się wyluzować. – Karmisz go zdrowo, okej, ale idź czasem na kompromis. Jedna szklanka coli czy frytki go nie zabiją.
Stale go strofujesz, krytykujesz, jesteś sztywna i spięta, a dzieci tego nie lubią. Odpuść mu kazania i po prostu się z nim zaprzyjaźnij.
Narzekasz na Marcina, ale zobacz, jakie on ma do niego podejście. Bierz przykład – poradziła mi.
Obraziłam się na nią. Znalazła się ekspertka od macierzyństwa, cholera jasna! Trzydziestopięcioletnia singielka, dla której liczą się jedynie jej dwa koty i firma! Co ona wie o dzieciach?! Odpuść mu, pewnie! Żeby mi na głowę wlazł – wściekałam się w duchu przez cały wieczór.
W weekend postanowiłam, że nie będę się przejmować fochami syna. Nie dogaduje się ze mną – jego problem.
Włączyłam mu kreskówki i zabrałam się za ścieranie kurzu.
Nagle spojrzałam w wiszące lustro i zamarłam. Potargane włosy, stary podkoszulek, zmęczona twarz, zaciśnięte usta. Więc taką mnie widuje mój syn? Srogą, zgorzkniałą, rozczarowaną życiem?
Zdałam sobie sprawę, że od odejścia Marcina nie uroniłam jednej łzy! „Żal nosiłam w sercu, tylko, że on wdzierał się wszędzie – zrobił ze mnie tę obcą kobietę, która patrzyła na mnie z lustra” – pomyślałam, odkładając ścierkę.
Poszłam pod prysznic i ułożyłam włosy. Przeciągnęłam usta szminką i założyłam kupioną jeszcze w małżeńskich czasach sukienkę. Sięgnęłam po torebkę i poprosiłam synka, żeby wyłączył telewizor.
– Gdzie idziemy, mamo? – zdziwił się.
– Nie wiem, synku, to będzie spontan, jak mawia tatuś – uśmiechnęłam się. – Może zjemy coś na mieście.
– Ale mówiłaś, że to niezdrowo – Kamil zerkał na mnie podejrzliwie.
– Czasem trzeba zaszaleć – mrugnęłam do niego, podając mu bluzę.
Dzień był niezwykły. Karuzela, dwie porcje frytek z colą, później bieganie po kałużach i wizyta w salonie gier komputerowych, słowem same zakazane rzeczy.
Kiedy kładłam Kamila spać, przytulił mnie i nazwał najfajniejszą mamą na świecie. „Więc to takie proste? – zdziwiłam się.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Moja siostra twierdzi, że wychowałam nieudacznika i nie zatrudni Kuby u siebie. Nie rozumiem jak tak można”
„Siostra wychowywała mojego synka, bo urodziłam go jako nastolatka. Ona nie żyje i chcę wyznać mu całą prawdę”
„Mój syn zawsze sprawiał problemy. Nie wiedziałam jednak, że pod dachem wychowałam kryminalistę!”