„Ja - outsider, on - dusza towarzystwa. Okazało się, że możemy być świetnymi kumplami, a jednak trochę mu zazdrościłem”

mężczyzna rozmawiają o sprawach zawodowych fot. Adobe Stock, ruslanshug
„Postanowiłem, że nie dam się pokonać. Nie poprzestałem na intensywniejszej nauce, zacząłem też dogadywać nowemu za każdym razem, kiedy się pomylił, rozwiązując jakieś wyjątkowo trudne zadanie. Tyle że Krzysiek nie pozostawał mi dłużny i odpłacał pięknym za nadobne. Zaczęliśmy otwarcie rywalizować i ścigać się na osiągnięcia”.
/ 19.06.2023 22:30
mężczyzna rozmawiają o sprawach zawodowych fot. Adobe Stock, ruslanshug

W siódmej klasie podstawówki dołączył do nas nowy uczeń. Niemal natychmiast został klasową gwiazdą, wygadany, wesoły, przystojniak, do tego świetny sportowiec. Wszystkim imponował. Dziewczyny chciały z nim chodzić, a chłopaki się kumplować.

Mnie to nie dotyczyło. Byłem outsiderem skupionym na nauce, klasowym kujonem i zupełnie nie interesowały mnie rankingi szkolnej popularności ani życie towarzyskie. Nowy mnie nie obchodził. Dopóki nie okazało się, że jest równie dobry z matmy jak ja. Strasznie mnie to wkurzyło, bo do tej pory uchodziłem za niekwestionowanego mistrza w tej dziedzinie. Siedziałem nad zadaniami po nocach, brałem udział w konkursach...

To był mój żywioł, moja pasja

A tu nowy, którego uznałem za niegroźnego osiłka, dokonał zamachu na moją pozycję matematycznego geniusza! Jakby nie mógł się zająć podrywaniem lasek i kopaniem piłki, do czego był przecież stworzony, myślałem z niechęcią.

Postanowiłem, że nie dam się pokonać. Nie poprzestałem na intensywniejszej nauce, zacząłem też dogadywać nowemu za każdym razem, kiedy się pomylił, rozwiązując jakieś wyjątkowo trudne zadanie. Tyle że Krzysiek nie pozostawał mi dłużny i odpłacał pięknym za nadobne.

Zaczęliśmy otwarcie rywalizować i ścigać się na osiągnięcia i to nie tylko w matematyce, ale we wszystkich przedmiotach ścisłych: fizyce, chemii, informatyce. Wciągnęło mnie to, bo przypominało ciekawą w grę z równorzędnym przeciwnikiem. Przegrane mnie nie załamywały, tylko motywowały do większego wysiłku.

Co tu kryć, dopóki Krzysiek nie doszedł do naszej klasy, nie wykorzystywałem w pełni swoich możliwości, a nauka nie dostarczała mi aż tylu emocji. Nie lubiłem go jako kolegi, ale ceniłem jako rywala.

Wszystko się zmieniło, gdy poważnie zachorowałem

Opuściłem miesiąc w szkole, nazbierało mi się sporo zaległości. Dochodząc do zdrowia, chciałem je jak najszybciej nadrobić. Zadzwoniłem do paru osób z klasy z prośbą o przyniesienie mi zeszytów i zostałem spławiony.

Cóż, nie dawałem ściągać ani odpisywać zadań, więc mnie olali. Uniosłem się dumą, nie to nie, nie będę żebrać o pomoc, zapytam o przerobiony materiał nauczycieli. Ale zanim do tego doszło, odwiedził mnie Krzysiek i sam nieproszony przyniósł swoje zeszyty.

Dzięki, nie trzeba było – burknąłem zażenowany.

– Spoko, przecież to żaden problem. Nudy w szkole, nie mam z kim się ścigać. Wracaj jak najszybciej.

Nic nie odpowiedziałem, więc rzucił "cześć" i poszedł

Wcale nie byłem mu wdzięczny, raczej poczułem się dotknięty, że się nade mną lituje albo gorzej, że to jakaś forma triumfu, bo wie, że nikt mnie nie lubi i nie pomoże mi. Jednak później pomyślałem, że chyba przesadzam. I pomyślałem, że bycie samym jest okej, ale gdy coś się schrzani, dobrze mieć choć jednego kumpla.

Kiedy Krzysiek wpadł odebrać zeszyty, zapytał jak gdyby nic:

– Może coś ci objaśnić?

– Dam sobie radę sam.

– Wiem, ale razem byłoby szybciej.

– Obejdzie się, bez łaski.

– Jezu, aleś ty drażliwy. Już ci mówiłem: nudno bez ciebie w szkole i tyle.

Upierając się, wyszedłbym na palanta, więc przełamałem opór i zgodziłem się przyjąć jego pomoc. I właśnie w ten sposób zaczęła się nasza przyjaźń. Nadal rywalizowaliśmy, ale oprócz tego łączyły nas inne rzeczy: czytanie fantastyki i długie dyskusje na jej temat, oglądanie filmów, wycieczki rowerowe.

Dzięki Krzyśkowi zacząłem uprawiać sport i przestałem być odludkiem, nawet zacząłem chodzić na imprezy. Doradzał mi też, jak postępować z dziewczynami, bo miał o wiele większe doświadczenie niż ja. Mijały lata. Poszliśmy do tego samego liceum, a potem na studia.

Z nas dwóch Krzysiek był tym fajniejszym

Przystojniejszy, bardziej wygadany, miał powodzenie u lasek i ogólnie dobry kontakt z ludźmi. Dla mnie był jak brat i gdyby zaszła taka potrzeba, bez wahania oddałbym mu własną nerkę, ale nie potrafiłem mu nie zazdrościć.

Obaj robiliśmy karierę naukową, ale w życiu prywatnym dzieliła nas przepaść. Krzysiek jeszcze na studiach poderwał śliczną Andżelikę, z którą po dyplomie się ożenił, ja byłem singlem… z konieczności. Umawiałem się z różnymi dziewczynami, ale jakoś nic z tego nie wychodziło.

Jedne były głupie, inne brzydkie, jeszcze innym chodziło tylko kasę. Właśnie Krzysiek ustrzegł mnie przed taką jedną „łowczynią bogatych jeleni”.

Poznałem Agatę przez portal randkowy. Atrakcyjna, słodka i uroczo staromodna. Od początku znajomości zgadzała się, żebym wszystko jej fundował. Nie tylko kolacje w drogich restauracjach, ale też ekskluzywne miniwakacje w ciepłych krajach.

Podobało mi się, że nie miała problemu z przyjmowaniem ode mnie prezentów. Lubię, gdy kobieta pozwala o siebie zabiegać. Odstraszają mnie zaś wojujące feministki, które upierają się, by zawsze płacić po połowie, nawet gdy to facet zaprasza.

Krzysiek i Andżela na początku polubili Agatę

Jednak z czasem odnosili się do niej z coraz większą rezerwą. Aż któregoś dnia Krzysiek powiedział mi prosto z mostu, że jego zdaniem moja dziewczyna widzi we mnie tylko mój portfel. Każdemu innemu dałbym w pysk za takie słowa, ale to był Krzysiek, mój przyjaciel, brat krwi – taki numer odstawiliśmy kiedyś po pijaku, więc postanowiłem rzecz sprawdzić.

Oszukałem Agatę, mówiąc, że muszę zacząć oszczędzać, bo wpakowałem się w kłopoty finansowe. Zapewniła, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia i… od następnego dnia przestała odbierać telefony ode mnie.

Ta historia sprawiła, że całkowicie zwątpiłem w kobiety i przestałem szukać tej jedynej.
Tymczasem małżeństwo Krzyśka rozkwitało, urodziło mu się dziecko, a on promieniał szczęściem.
Czasem mi dogadywał, że powinienem się wreszcie ustatkować, znaleźć sobie kobietę na stałe, zamiast skakać z kwiatka na kwiatek. – Jeszcze się nie wyszalałem – odpowiadałem. – Podoba mi się kawalerskie życie.

Ale tak naprawdę wcale mnie to nie bawiło, robiłem tylko dobrą minę do złej gry. Co z tego, że się umawiałem, skoro żadna mnie nie chciała? Nie dla mnie samego. Nie na poważnie. Nie na całe życie.

Taka smutna prawda

Krzysiek, gość, który mógłby mieć każdą, nigdy tego nie zrozumie, myślałem z goryczą. Kiedy patrzyłem, jak przyjaciel obejmuje swoją śliczną żonę, uświadamiałem sobie, jak bardzo jestem samotny. Gdyby nie Krzysiek, nie miałbym nikogo poza rodzicami. Bo nawet rodzeństwa los mi poskąpił.

Żeby zapomnieć o niepowodzeniach w życiu osobistym, rzuciłem się w wir pracy. Przestałem umawiać się na randki i zainwestowałem cały swój czas oraz energię w doskonalenie zawodowe i podnoszenie kwalifikacji.

Szybko zaczęło przynosić to efekty. Awansowałem na coraz wyższe stanowiska. A kiedy zostałem szefem całego projektu badawczego, wpadłem na pomysł, żeby ściągnąć do swojej firmy Krzyśka. Był doskonałym fachowcem i gościem, na którym mogłem polegać.

Fajnie będzie razem pracować, myślałem

I wreszcie odwdzięczę mu się za wszystkie te lata, kiedy był moim mentorem i doradcą w codziennych sprawach. Zawsze to on mi pomagał, a teraz mu się odwdzięczę. Krzysiek przyjął moją propozycję bez zastanowienia. Obaj się cieszyliśmy, że będziemy razem pracować. Nie mieliśmy pojęcia, że to nieomal zniszczy naszą przyjaźń…

Na początku wszystko układało się dobrze. To, że znaliśmy się jak łyse konie, ułatwiało nam komunikację. Projekt szedł pełną parą, obaj byliśmy pełni zapału. Jednak to się zmieniło, gdy na kolejnych etapach badań pojawiły trudności. Poza Krzyśkiem wszyscy w zespole byli bezdzietni i nie narzekali na nadgodziny, zwłaszcza że były dobrze płatne. Ale mój przyjaciel nie chciał zostawać w pracy do dwudziestej drugiej, bo w domu czekała na niego żona i malutki synek. Rozumiałem to. Starałem się zrozumieć. Do czasu.

Krzysiek szybko zaczął odstawać od reszty zespołu. Nie był na bieżąco z tym, co robiliśmy, więc w efekcie nie był w stanie wykonywać na czas tego, co do niego należało, bo najpierw musiał nadrabiać zaległości. Cały zespół to widział i nikomu się to nie podobało.

Moi podwładni zaczęli szeptać między sobą, że faworyzuję kiepskiego pracownika, bo jest moim kumplem. Atmosfera w robocie zrobiła się naprawdę nieciekawa. Zignorowałbym to, gdyby nie fakt, że zawiść, pretensje i kwasy odbijały się na jakości pracy. Złapaliśmy opóźnienie, co jeszcze bardziej zaogniło konflikt.

To był mój pierwszy samodzielny projekt badawczy

Cholernie zależało mi na tym, żeby się udał. A mój najlepszy kumpel mi w tym przeszkadzał! Byłem na niego zły. Chryste, to ja mu pomagam, załatwiam superpracę, a on mi to wszystko psuje? Ładna mi wdzięczność! Byłem tak zacietrzewiony, że zapomniałem, że ściągnięcie do projektu Krzyśka to był mój pomysł, a on wcale mnie o to nie prosił.

Zacząłem go mocno cisnąć, i to często nie przebierając w słowach. Wszystko, by zmusić go do większego zaangażowania. Nie był z tego zadowolony, ale zaczął zostawać dłużej i brać więcej pracy do domu.

Zbladł, schudł, zrobił się nerwowy i jakiś ponury. Jak nie on. Nie skarżył się, ale widziałem, że ma do mnie żal. Postanowiłem przeprowadzić z nim męską rozmowę.

– Chodźmy na piwo – zaproponowałem, kiedy wychodziliśmy z pracy.

– Muszę iść do domu.

– Jest po północy. Andżela i Antoś na pewno już dawno śpią.

– Jestem zmęczony, rano trzeba wstać, darujmy sobie… – wykręcał się.

– Chodź, chcę pogadać – nalegałem.

– Jasne, szefie. W końcu ty tu rządzisz – rzucił z przekąsem.

To nie był przyjacielski żart, tylko gorzki wyrzut

Poszliśmy do knajpy, zamówiliśmy po piwie. Zacząłem pocieszać Krzyśka, mówiąc mu, że już niedługo skończymy projekt i odpoczniemy, pławiąc się w uznaniu i zarobionej forsie. Tylko wzruszył ramionami. Był naburmuszony jak przedszkolak, cały na nie.

– Oj, Krzysiek, nie rób dramatu! – zirytowałem się. – Jesteś naukowcem czy mężusiem, który musi się trzymać spódnicy żony? – strzyknąłem jadem.

Nie muszę, tylko chcę. Jakbyś miał żonę, to byś zrozumiał – odciął się.

– To wolę nie rozumieć – odparowałem. – Wolę mieć ambicje i się rozwijać, niż pozwolić, żeby mój cały świat kończył się na babie!

Krzysiek chrząknął, zmarszczył brwi, zacisnął dłonie w pięści.

– Andżelika jest w ciąży… – wyznał niespodziewanie i jakoś tak bezradnie.

Kompletnie nie zwróciłem na to uwagi

Byłem w stanie myśleć tylko o jednym: że to może pokrzyżować nam plany dotyczące terminowego ukończenia projektu.

– Już nie mieliście, kiedy zrobić tego dzieciaka? – warknąłem. – Akurat teraz, kiedy terminy nas gonią, a robota pali nam się w rękach?!

– Ale z ciebie dupek! Nie będę ci się tłumaczył z mojego życia rodzinnego. Odwal się ode mnie, szefie. Cześć! – gwałtownie wstał i wyszedł, zostawiając na stole niedopite piwo.

Zostałem sam. Zamówiłem kolejny browar, potem następny. Potem wódkę. Upiłem się na smutno. Dotarło do mnie, że Krzysiek ma racjęByłem strasznym dupkiem. Zamiast pogratulować przyjacielowi, że będzie miał drugie dziecko, ja piekliłem się, że to nie jest dobry moment na powiększanie rodziny.

Niewiele brakowało, a wspomniałbym o aborcji. Chryste, jak ja mogłem? – wyrzucałem sobie. Nie musiałem długo szukać odpowiedzi. Znałem ją, lecz nie chciałem przyjąć jej do wiadomości.

Całe życie byłem zazdrosny o Krzyśka

Chciałem z nim rywalizować, ale w swoim przekonaniu nie dorastałem mu do pięt. Jedynym polem, na którym mogłem mu dorównać, była praca. W tym jednym mogłem go nawet prześcignąć. I dlatego, kiedy zostałem jego szefem, w końcu wykorzystałem to, żeby pokazać mu, kto jest lepszy. A on zawsze trzymał moją stronę.

Zamiast się mądrzyć, pouczać go, powinienem zapytać, jak mu pomóc. Przecież widziałem, że jest mu ciężko, że chyba sytuacja go przerasta, ale się stara nie zawieść ani mnie, ani rodziny. A ja co? A ja go tylko dobijałem. Zrobiło mi się potwornie wstyd.

Czułem, że zwykłe przepraszam nie wystarczy. Od następnego dnia całkowicie zmieniłem swoje postępowanie wobec Krzyśka w pracy. Przestałem go dociskać, za to wziąłem na siebie część jego obowiązków.

Oczywiście próbował unosić się honorem, ale mu to wybiłem z głowy.

– To moje przeprosiny. Przegiąłem na tym piwie… Sorry cię, stary.

Nadął się. Nawet nie wiedziałem, że potrafi się dąsać

Uśmiechnąłem się mimowolnie. Zrozumiał to opacznie.

– Przegiąłeś. Ale jako szef miałeś rację. W końcu co cię obchodzą moje prywatne sprawy? A zatem bardzo cię proszę, nie wyręczaj mnie w robocie z łaski swojej. Obejdzie się.

– Jeeezu… aleś ty drażliwy – powiedziałem, tak jak on lata temu. – Daj się przeprosić. Daj sobie pomóc. Pozwól mi choć raz być tym fajniejszym.

Patrzył na mnie, mrużąc oczy. Może też przypomniał mu się dzień, gdy zaczęliśmy się kumplować. Wreszcie westchnął i kiwnął głową.

– Okej. Ja też cię sorry, stary. Głupio się zachowałem. Andżela radziła, bym z tobą szczerze pogadał, przyznał się, że nie wyrabiam, ale… – zaśmiał się cicho – lubię być tym fajniejszym…

I znowu było między nami jak kiedyś, znowu byliśmy jak bracia.

Nasza przyjaźń przetrwała tę próbę, udało nam się także dokończyć na czas nasz projekt.
Po jego zakończeniu Krzysiek odszedł jednak do innej firmy, a ja go nie zatrzymywałem. Łączenie życia prywatnego z pracą w naszym przypadku się nie sprawdziło. Cóż, nie można mieć wszystkiego.

Czytaj także:
„Jeszcze nie znalazłem dziewczyny idealnej. Mam swoje standardy, własne mieszkanie to konieczność. Czy tak wiele wymagam?”
„Porzuciłam swojego męża i córkę dla luksusowego życia wśród bogaczy. Szybko poczułam, że to w ogóle nie jest mój świat”
„Czasem nie wiem, jak pomóc dzieciakom w szpitalu. Okazało się, że czworonożny przyjaciel i ja tworzymy zgrany duet”

Redakcja poleca

REKLAMA