„Interesowały mnie przelotne romanse, a nie stałe związki. Do czasu aż poznałam kochanka. Ale trafiła kosa na kamień”

prawdziwe historie: nie chciałam się wiązać fot. Adobe Stock, motortion
„Mężczyźni to śmieszne istoty – jak im powiesz, że nie interesują cię żadne stałe układy, od razu się zakochują. Ile to ja się musiałam namęczyć, żeby pozbyć się zakochanych facetów. Teraz już wiem, jak się czuli”.
/ 17.05.2023 15:15
prawdziwe historie: nie chciałam się wiązać fot. Adobe Stock, motortion

Jestem barmanką. Tak wyszło. Początkowo planowałam, że postoję za barem tylko do ukończenia studiów, jednak chociaż minęło już siedem lat, a ja mam w kieszeni dyplom socjologa, wciąż pracuję w nocnym klubie „Casablanca”.

Bywały chwile, kiedy miałam dość – całonocne bieganie na obcasach czułam mocno w nogach, wkurzał też hałas, zwłaszcza jeśli w klubie jakaś kapela grała akurat na żywo. „Całe szczęście, że nowa ustawa wyrzuciła na zewnątrz chociaż palaczy” – cieszyłam się. Do plusów stania za barem należały wysokie napiwki, mnóstwo znajomych i… faceci.

Faceci to śmieszne istoty

Tak, mężczyzn poznawałam setki – biznesmenów, lekarzy, prawników, urzędników czy sportowców. Wiem, że im się podobam – może i jestem nieskromna, ale przecież oczy mam. Widzę, jak na mnie patrzą. Blond włosy, długie nogi, ładny dekolt... Dzięki temu zgarniałam z napiwków niezłą kasę. Zresztą mój wygląd to jedno, liczy się też dobra zabawa. Zawsze lubiłam towarzystwo facetów – wychowałam się z trójką starszych braci i tatą, w którego samochodowym warsztacie spędzałam całe dnie. Faceci czuli, że potrafię z nimi rozmawiać, ale też poflirtować i to się opłacało. Zarabiałam coraz lepiej i byłam z siebie zadowolona.

– Tobie to dobrze, Majka! – wzdychała Aśka, moja współlokatorka. – O kasie, jaką czasem zgarniasz, mogę tylko pomarzyć… I pomyśleć, że jestem wykwalifikowaną księgową – kiwała głową.

– Przynajmniej nie żyjesz jak jakiś wampir, bo mnie się już chyba całkiem wszystko poprzestawiało. W ciągu dnia śpię, ożywiam się nocami…

– Dobrze, że nie zaczęłaś jeszcze spijać krwi ze swoich kochasiów – zaśmiała się Aśka, robiąc najwyraźniej aluzję do mojego dość beztroskiego trybu życia.

Owszem – miewałam wielu facetów. Mówiłam przecież – poznaję ich codziennie. Pokusie trudno się oprzeć, tym bardziej, że nigdy nie byłam typem kobiety marzącej o białej sukni z welonem, obrączce na palcu, trójce dzieciaków i domu z ogródkiem. Ja kochałam się bawić! Brałam z życia, ile się dało, obiecując sobie, że nigdy nie dam się wpakować w żadne tam małżeństwo!

„Nie będę taką frajerką, jak moja matka – obiecywałam sobie – która przez całe dnie tłukła kotlety, odkurzała dom i prała męskie skarpety. A wieczorami była tak sfrustrowana, że zamiast cieszyć się życiem, robiła ojcu afery dosłownie o wszystko. Ja się nie piszę na takie akcje” – mówiłam sobie. I rzeczywiście – chociaż do trzydziestki  brakowało mi już tylko kilku miesięcy, nie zamierzałam z nikim wiązać się na stałe.

Oczywiście, łatwo nie było. Faceci to śmieszne istoty – kiedy za wszelką cenę chcesz za takiego wyjść, ucieka, gdzie pieprz rośnie, ale jak mu powiesz, że nie interesują cię żadne stałe układy, od razu się zakochuje…

Mało mnie to obeszło

Ostatnio miałam ten problem z Tomkiem. Poznaliśmy się w „Casablance”. Podawałam mu drinka za drinkiem, on coraz mniej wyraźnie opowiadał mi o swoim złamanym sercu. W końcu wyszedł, zataczając się na schodach, ale dzień później przyniósł mi bukiecik małych, kolorowych róż.

– Za to, że mnie wysłuchałaś – powiedział, wręczając mi kwiatki.

Pogadaliśmy, zaiskrzyło. Pojechaliśmy do niego. Było miło, nawet bardzo. Zadzwonił następnego dnia i znowu spędziliśmy noc u niego. Był przystojny. Niezaprzeczalnie. Między nami była też chemia – aż iskrzyło. Jednak po dwóch tygodniach intensywnych randek zauważyłam, że on ma chyba nadzieję na coś więcej...

– Tomasz, tłumaczyłam ci, nie interesują mnie niedzielne rosołki u twojej matki, wspólne mieszkanie i tym podobne. To miał być przelotny romans, a ty zacząłeś do mnie wydzwaniać, przesiadujesz pod moim blokiem, zaczynasz być męczący – wyjaśniłam mu bezdusznie przez telefon.

Płaczliwym głosem małego chłopca, któremu starszy kolega wyrwał z rąk zabawkę, zapytał, czy to koniec. Potwierdziłam, rozłączając się bez pożegnania.

Tamtego wieczoru dzwonił do mnie jeszcze chyba z dziesięć razy, ale nie odbierałam. Przez następne dni wciąż wystawał pod moim blokiem. Odczepił się dopiero, kiedy na jego oczach pocałowałam się z ubranym w skórę byłym mistrzem bokserskim o posturze Gołoty. Tak na marginesie bokser długo miejsca w moim życiu nie zagrzał – dwie randki i do widzenia. Tym razem to on nie zadzwonił, ale mało mnie to obeszło. Spotykałam się już wtedy z Mirkiem, sympatycznym handlowcem.

Czas leciał. Moje przyjaciółki wychodziły za mąż, rodziły dzieci, szukały swojej małej stabilizacji. A ja wciąż żyłam chwilą – noce spędzane za barem, później powrót do mieszkania, przeważnie z jakimś gościem u boku, parę godzin snu, rano szybka kawa... I tak w kółko.

Ten facet jest boski

Sebastiana wyjątkowo nie poznałam w „Casablance”. Wpadliśmy na siebie w centrum, w jednym z markowych sklepów, w którym był sprzedawcą. Kupowałam dżinsy, a on gapił się na mój tyłek.

– Pomożesz wybrać mi odpowiedni rozmiar, czy będziesz tylko cieszył wzrok? – zapytałam.

Pomógł mi wybrać spodnie, zaprosił na kawę. Planowałam parę randek – numerek u mnie, numerek u niego, może jakąś kolację, w końcu buzi na do widzenia i następny proszę!

Początkowo wszystko szło zgodnie z planem – przyjeżdżał do „Casablanki” nocami, zazwyczaj na jakieś pół godziny przed moim wyjściem. Wsiadaliśmy na jego motor i pędziliśmy opustoszałymi o tej porze ulicami do niego. Lubiłam z nim być, nie chodziło mi tylko o seks, wyczuwałam w nim bratnią duszę. No i była jeszcze kwestia jego wyglądu – duże, ciemne oczy, orli nos, gęste włosy i oliwkowa cera – gdyby był aktorem, z powodzeniem mógłby zagrać kolumbijskiego bossa narkotykowej mafii, po prostu ten typ. Zauroczyłam się, po raz pierwszy od lat.

Minął miesiąc, a ja wciąż się z nim widywałam. Nagle inni poszli w odstawkę, nawet o nich nie myślałam. Wizytówki, które czasem wręczali mi faceci, lądowały w koszu. Liczył się tylko Sebek.

– Zakochałaś się, Maja? – dziwiła się Aśka.

– A można się w nim nie zakochać? Dziewczyno, ten facet jest boski – wzdychałam, dorzucając kilka pikantnych szczegółów i Aśka zieleniała z zazdrości.

– To co teraz? Nadal będziesz się z nim spotykać? – dopytywała się.

– A czemu nie? Fajnie nam razem. Z niego jest taki trochę szatan. Ta szybka jazda na motorze, ekstremalne sporty, chęć do zabawy... Pasujemy do siebie idealnie – wzruszyłam ramionami.

Tydzień później Sebastian zaprosił mnie na weekend do Międzyzdrojów, obiecując, że zaszalejemy. Rzeczywiście zaszaleliśmy. Nawet jeszcze nie dotarliśmy do pensjonatu, a już kochaliśmy się w lesie. Pamiętam zapach ściółki, ciepły, letni deszczyk na nagiej skórze i całą tę adrenalinę, którą tak ceniłam. Przez dwa dni prawie nie wychodziliśmy na zewnątrz. Wybieraliśmy się tylko na szybkie obiady, zaraz jednak wracaliśmy w zacisze naszego pokoju.

– Miałaś rację! – powiedziałam Aśce po powrocie. – Zakochałam się i to na zabój!

– To lepiej nie dawaj mu tego tak od razu poznać, bo według twojej teorii ucieknie – poradziła mi przyjaciółka.

– No coś ty? Z Sebkiem jest inaczej, po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni – cieszyłam się.

Chętna na dobrą zabawę bez zobowiązań

Niestety, moja radość nie trwała długo. Któregoś dnia postanowiłam niespodziewanie odwiedzić go w sklepie. Weszłam do środka z promiennym uśmiechem zadurzonej po uszy idiotki i nadziałam się na ciekawą scenkę – otóż mój Sebastian, korzystając z nieobecności innych klientów, całował właśnie jakąś wysoką rudą laskę w motocyklowej kurtce. Stanęłam na środku sklepu, niezdolna do najmniejszego ruchu, za to Sebastian na mój widok nawet się nie speszył.

– O, Maja! Fajnie, że wpadłaś. Poznajcie się, dziewczyny! To jest Sylwia – przedstawił mnie.

– Spotykasz się z innymi? – wyjąkałam, a on spojrzał na mnie jak na idiotkę.

– Z Sylwią mamy mały układzik już od pięciu lat, co bąbelku? – zwrócił się do niej, klepiąc ją w tyłek! – Graliśmy kiedyś w jednej kapeli, ale to stare dzieje…

Wyszłam stamtąd, nie oglądając się za siebie. Przez trzy dni czekałam na telefon od Sebastiana, ale on milczał… W końcu czwartego dnia upiłam się ginem i sama do niego zadzwoniłam.

 Jak mogłeś, ty dupku?! Myślałam, że łączy nas coś wyjątkowego, a ty po prostu traktowałeś mnie, jak jedną z wielu! – wykrzyczałam mu w słuchawkę.

– Kotku, popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy to nie ty jesteś przypadkiem tą dziewczyną z „Casablanki” lubiącą po prostu dobrą zabawę? – zakpił Sebastian.

– O czym ty mówisz? – zdziwiłam się.

– O tym, że parę miesięcy wcześniej przespałaś się z moim kumplem! A kiedy zaczęliśmy się spotykać i przypadkiem zobaczył cię ze mną na mieście, powiedział mi, że jesteś chętna na dobrą zabawę bez zobowiązań, więc trochę to przeciągnąłem. Nie planowałem związku, myślałem, że to jasne – usłyszałam.

Rozłączyłam się i chociaż byłam w pracy, zamknęłam się w łazience, żeby się wypłakać. Minęły cztery miesiące. Wciąż tęsknię za Sebastianem. Brakuje mi tylu rzeczy – jego zapachu, smaku jego pocałunków, szeptu, którym czasem mnie budził, cynamonowych ciasteczek, które kiedyś dla mnie upiekł. Nie potrafię normalnie żyć! Chodzę, jem, śpię i oddycham, ale każda moja myśl kręci się wokół Sebastiana. Dzwoniłam do niego jeszcze kilka razy, ale postawił sprawę jasno – nie miał ochoty na żadne dramaty.

– Jeśli masz mi robić sceny, zabraniać widywać się z Sylwią i mówić, jak mam żyć, to sorry, kotku… Ja się na żadne związki nie piszę – powiedział mi podczas naszej ostatniej rozmowy i poprosił, żebym przestała do niego wydzwaniać.

– Smutne, skarbie, ale czar prysł – dorzucił na pożegnanie.

Więc tęsknię, snując się z kąta w kąt, ale nawet u Aśki nie znajduję cienia współczucia.

– Co mam ci powiedzieć, Maja? Najwyraźniej trafiła w końcu kosa na kamień! Latami wodziłaś facetów za nos, niejeden przez ciebie cierpiał, więc nie rób teraz takiego dramatu – powiedziała mi ostatnio pełnym jadu tonem.

„Małpa!” – pomyślałam, chociaż w duchu musiałam przyznać, że miała rację. Tak – wodziłam facetów za nos, bawiąc się ich uczuciami i trwało to latami. Mam jednak coś na swoje usprawiedliwienie – nie miałam pojęcia, że złamane serce może tak boleć, naprawdę!

Czytaj także:
„Chciałam być modelką i celebrytką, ale jeden wieczór zmienił moje życie w ruinę. Myślałam, że już nigdy się nie uśmiechnę”
„Skończyłam czterdzieści lat i czuję się ekstra babką. Nie mam willi z basenem, ale jestem prawdziwą kobietą sukcesu”
„Przyłapałam męża przyjaciółki z kochanką. Błagał, żebym go nie wydała, a ja, jak głupia, uległam”

 

Redakcja poleca

REKLAMA