Mnie i Elżbietę połączyła wielka namiętność. Ale chyba nigdy nie byliśmy przyjaciółmi i dlatego tak skończyliśmy… Po dwudziestu latach moja żona zaczęła znajdować przyjemność w dręczeniu mnie. A ja nie pozostawałem jej dłużny.
To było przeznaczenie
Ludzie marzą o wielkiej miłości. Gorącej, namiętnej. Dla tego uczucia zrobiliby wszystko. Żałują, że tak rzadko się zdarza. I pewnie będziecie mi zazdrościć, kiedy powiem, ja właśnie coś takiego przeżyłem. Mnie i Elżbietę zderzył ze sobą los. Dosłownie – szliśmy ulicą z naprzeciwka, każde zamyślone, zapatrzone w sobie tylko wiadome punkty. I wpadliśmy na siebie. Pierwszą reakcją była złość. Zbieraliśmy rozrzucone po chodniku książki i się przekrzykiwaliśmy: Trzeba uważać! Patrz, gdzie idziesz!
W pewnej chwili spojrzeliśmy na siebie nawzajem. Sekundę później powiedziałem, że to wszystko przeze mnie i że bardzo przepraszam. Elżbieta zaś stwierdziła, że ona też powinna bardziej uważać i w sumie czuje się bardziej winna.
– A może na lodach rozstrzygniemy, które z nas najbardziej zawiniło? – zapytałem i wskazałem wzrokiem najbliższą kawiarnię.
Tydzień później nie mogliśmy bez siebie wytrzymać choćby jednego dnia. Najdziwniejsze było w tym to, że oboje uczyliśmy się w tym samym technikum, a jednak dotąd nie zwróciliśmy na siebie uwagi. Gdy Ela się temu dziwiła, ja odpowiadałem:
– Może właśnie dlatego los nas ze sobą zderzył, byśmy wreszcie przejrzeli na oczy.
Po maturze wzięliśmy ślub. Kiedy dziś, z perspektywy lat, patrzę na nasz związek, mogę stwierdzić, że na początku naprawdę nie mogliśmy bez siebie żyć. Po ślubie wprowadziliśmy się do kawalerki, którą dostaliśmy od moich rodziców w prezencie. Nie zarabialiśmy jeszcze za wiele, nie stać nas było na drogie meble, porcelanową zastawę. Ale gdy wspólnie kupiliśmy jakiś drobny przedmiot codziennego użytku, np. nocną lampkę, cieszyliśmy się, że to nasze, wspólne.
Ponieważ Elżunia uwielbiała teatr, często w weekendy chodziliśmy do przybytku owej muzy. W tygodniu towarzyszyłem jej także, gdy szła na próby kółka dramatycznego, gdzie w przygotowywanym przedstawieniu grała jedną z ról. Ela marzyła, że pewnego dnia zagra na prawdziwych deskach scenicznych. Nie powiem, żebym jakoś specjalnie się zmuszał do chodzenia z nią, ale przyznaję, że miałem nieco inne zainteresowania. Czego się jednak nie robi dla ukochanej osoby…
Ogień namiętności wygasał
Jednak z czasem nasze uczucie zaczęło blaknąć i się przecierać niczym mocno używana tkanina. Gorąca miłość i równie parząca namiętność, które nami powodowały, stopniowo stygły, w sposób początkowo zupełnie dla nas niezauważalny. Ale po dwudziestu latach dotarliśmy do punktu zero na skali uczuć.
I kiedy pewnego dnia spojrzałem na siedzącą obok mnie w samochodzie kobietę, przerażony zdałem sobie sprawę, że już nic do niej nie czuję i jest mi ona zupełnie obojętna.
– Uważaj, gamoniu, bo znowu wjedziesz w tył jakiegoś auta – powiedziała z irytacją.
Dziś, z perspektywy kolejnych dwunastu lat, wiem, że owego dnia przekroczyliśmy punkt krytyczny. Początkowo pędziłem do domu niczym na skrzydłach, ale później zacząłem coraz chętniej zostawać w pracy. Jeszcze nie uświadamiałem sobie, że po prostu nie chcę wracać do domu. Oszukiwałem się, że powinienem zostać, przypilnować, skorygować i po raz ostatni sprawdzić wykonaną za dnia pracę. A kiedy już szedłem do domu, nieoczekiwanie zakręcałem w stronę najbliższego sklepu. Potem chodziłem między półkami i stwierdzałem, że właściwie wszystko mamy już kupione.
To miał być rzekomy wyraz mojej dbałości o dom, ale w rzeczywistości robiłem już wszystko, żeby spędzać w nim jak najmniej czasu. I tak jak niegdyś byłem nieszczęśliwy, gdy nie było przy mnie Eli, teraz czekałem z niecierpliwością, żeby na kolejny weekend pojechała do swojej matki.
Żebyśmy jeszcze oddalali się od siebie łagodnie…
Jednak żona zaczęła znajdować upodobanie w ranieniu mnie i określaniu mianem głuptaka, gamonia, myślowego pustaka czy też najzwyklejszego głąba. Początkowo puszczałem mimo uszu obraźliwe określenia. Z czasem jednak nie tylko zacząłem alergicznie reagować na jej przytyki, ale nawet wkurzał mnie sam jej głos. No i pewnego dnia powiedziałem, patrząc jej w oczy, że z chęcią bym się z nią rozwiódł, gdyż zaczynam mieć już dosyć takiego życia.
– O nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – odparła z zimnym uśmiechem.
– Pewnie marzysz sobie o jakiejś młodej lafiryndzie, która będzie grzała ci łóżko. Po moim trupie. Żadnego rozwodu.
Uwielbiała się nade mną pastwić
W tonie jej głosu nie było cienia zazdrości, zranionej miłości czy jakichkolwiek emocji związanych z łączącymi nas dawniej uczuciami. To było celowe i świadome skazywanie siebie i drugiej strony na przykrą i denerwującą obecność współmałżonka.
Czy można samemu sobie zrobić na złość? Okazywało się, że owszem, jeśli tylko bardziej raniło to drugą stronę. Szybko dostrzegłem, że moja żona zaczyna zachowywać się wobec mnie złośliwie. A to wychodziła z pokoju i gdy niosłem herbatę, celowo mnie trącała. Kiedy oglądałem ulubiony program w telewizji, niby to przypadkiem przełączała na inny kanał. Albo wrzucała do pralki czystą koszulę, którą sobie właśnie przygotowałem do pracy. W uprzykrzaniu mi życia była szalenie pomysłowa.
Byłem głupi, że dałem się wciągnąć w tę gierkę. Na przykład coraz później wracałem z pracy. Po wyjściu o szesnastej szedłem na obiad do baru mlecznego, a potem dekowałem się w czytelni. A przed wejściem do domu spryskiwałem się damskimi perfumami, które kupiłem w drogerii. Że niby wracam od kochanki. Kiedy widziałem na twarzy Eli wściekłość, naprawdę czułem satysfakcję.
Rok później każde z nas miało już w mieszkaniu własny pokój zamykany na klucz. Przykre. Nie rozumiem, jak mogło do czegoś takiego dojść. Przecież tak bardzo się kiedyś kochaliśmy. Dlaczego gdy nasza miłość zgasła, nie mogliśmy pozostać przyjaciółmi? Nie wiem. No cóż, pewnie tak naprawdę przyjaciółmi nigdy nie byliśmy i to po latach się na nas zemściło.
Niewiarygodne, do czego była zdolna
A propos zemsty – Elżbieta okazała się w tym prawdziwą mistrzynią. Pewnego wieczora, gdy wróciłem do domu, zaczęła mnie wyzywać od najgorszych i parę razy spoliczkowała. Odepchnąłem ją od siebie i wściekły wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami. Kiedy się uspokoiłem i pół godziny później wróciłem, czekała już na mnie policja.
W późniejszym akcie oskarżenia napisano, że pobiłem żonę, a następnie tak mocno rzuciłem ją na podłogę, że doznała urazu kręgosłupa, co objawia się częściowym bezwładem obu nóg. Od tej pory mogła poruszać się jedynie o kulach, a i to w bardzo ograniczonym zakresie. Nikt mi nie wierzył, gdy mówiłem, że to nieprawda, że moja żona wszystko ukartowała.
Elka wystąpiła o rozwód i jednocześnie zażądała w pozwie, żebym płacił jej do końca życia alimenty w wysokości połowy mojej emerytury. Mój adwokat stwierdził, że moja żona starannie przygotowała się do tej rozgrywki, gdyż na czas rozprawy miała już gotowe wszystkie zaświadczenia lekarskie. Co więcej, na jej korzyść zeznawały przyjaciółki, którym podobno od lat opowiadała, jak to maltretuję ją psychicznie i fizycznie.
Przeprowadzono rozwód, a moja żona, która okazała się całkiem niezłą aktorką, grając rolę zapłakanej i skrzywdzonej bidusi, dostała wszystko, o co wystąpiła w pozwie. Nasze czteropokojowe mieszkanie zamieniliśmy na kawalerkę i dwa pokoje z kuchnią. To mieszkanie oczywiście przypadło Elce.
Przez następne dwa lata żyłem bardzo skromnie. Szczerze mówiąc, nie mogłem przeboleć, że tej zołzie udał się przekręt. Dlatego wreszcie za zachomikowane w lepszych czasach pieniądze wynająłem detektywa.
Udało mu się nagrać film z moją byłą żoną w roli głównej. Jedno z ujęć pokazywało, jak to Ela hasa na sanatoryjnym parkiecie, chociaż mogła rzekomo poruszać się tylko o kulach. Proces, który jej wytoczyłem, przebiegł dosyć sprawnie. Tym razem ja miałem wszystkie dowody, które bezapelacyjnie ją obciążały. Sąd cofnął konieczność płacenia żonie alimentów. Nakazał też wyrównanie niesprawiedliwego podziału majątku, na który poprzednio musiałem się zgodzić. No i ZUS wystąpił do Elki z pozwem o wyłudzenie nienależących się jej świadczeń, gdyż przez dwa lata miała przyznaną trzecią grupę inwalidzką.
Wygrałem, ale nie jestem zadowolony ze zwycięstwa. Kiedy wychodziłem z sądu, Elka czekała na mnie przy wyjściu.
– Nie ciesz się – usłyszałem jej głos pełen nienawiści. – Będę jadła brukiew, ale zrobię wszystko, żeby zniszczyć ci życie.
Czytaj także:
„Myślałam, że kryzys wieku średniego dotyka facetów. Uległam koledze syna i teraz urodzę mu dziecko”
„Moja matka na łożu śmierci miała tylko jedno życzenie. Myślałem, że bredzi, ale po roku wydarzyło się coś szokującego”
„Chciałem dogodzić rodzince i prawie puściłem chatę z dymem. Na widok wściekłej żony o mało nie kopnąłem w kalendarz”