„Haruję na 2 etaty, a i tak straciliśmy dach nad głową. Bezczelność, że nikt nie chce pomóc samotnej matce z maluchami”

smutna kobieta wyrzucona z mieszkania fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Prawie tam zemdlałam, uzmysławiając sobie, co narobiłam! Podpisałam facetowi papier, że zrzekam się prawa do mieszkania w jego kamienicy, ale nie sądziłam, że przez to nie dostanę nowego mieszkania. – Boże, Boże mój, co ja najlepszego zrobiłam! Gdzie się teraz podzieję z dziećmi? Przecież nie mogę na zawsze zostać u siostry! – rozpłakałam się z bezsilności”.
/ 06.06.2023 16:30
smutna kobieta wyrzucona z mieszkania fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Gdy po sąsiadach rozeszła się wieść, że znalazł się prawowity właściciel naszej kamienicy, od razu wiedziałam, że wynikną z tego same kłopoty…

To mieszkanie komunalne dostali jeszcze moi rodzice. Ponad trzydzieści lat temu, kiedy mnie nie było na świecie. Nic wielkiego, dwa pokoiki, czterdzieści metrów wszystkiego. Mieszkaliśmy tam we czworo, rodzice i ja ze starszą siostrą.

Potem Małgosia wyszła za mąż i się wyprowadziła. Wkrótce ja także wyszłam za mąż i razem z Romkiem zamieszkaliśmy u rodziców. Nie miejsce tu ani pora na opisywanie mojego małżeństwa, które do udanych nie należało. Wszystko, co mi po nim zostało dobrego, to dwoje dzieci – Krzyś i Anusia.

Po rozwodzie zostałam z maluchami u rodziców, którzy pomagali mi, jak mogli. Niestety, przed kilkoma laty zmarli, najpierw mama, krótko po niej tata. Dziś, tak jak mi za nimi tęskno, tak się cieszę, że nie doczekali tego dnia, gdy nas z całym budynkiem miasto oddało w łapy tego drania – nowego właściciela.

Facet odkupił ponoć prawa do kamienicy od przedwojennych właścicieli, których potomkowie teraz mieszkają gdzieś za granicą i mają w nosie powrót do kraju. Ten dom byłby dla nich tylko kłopotem, więc pozbyli się go bez żalu. A nowy kamienicznik nie zamierzał traktować go z sentymentem, tylko jako lokatę kapitału i niezły biznes.

Od razu zrobił zebranie z lokatorami i zapowiedział, że kamienica będzie remontowana i zmieni status z biednej czynszówki na dom z luksusami.

– Stoi w centrum, w prestiżowym miejscu i teraz będzie musiała mieć odpowiedni standard. A co za tym idzie, czynsze za lokale wzrosną! – niczego nie ukrywał; łącznie z pogardą, która malowała mu się na twarzy, gdy na nas patrzył.

– Czynsz wzrośnie zresztą już od następnego miesiąca, bo kamienica sama musi zarobić na swój remont! – dobił nas.

– Czy on tak może zrobić? – dopytywali się potem jeden przez drugiego sąsiedzi.

– Ano może! Mamy przecież w Polsce uwolnione czynsze – uświadomił nas sąsiad, którego syn został prawnikiem.

„Może jednak jakoś to będzie” – łudziłam się. – Mam przecież naprawdę niewielkie mieszkanie, a o ile ten facet może mi podnieść opłaty? 50 procent?”.

Uwolnione czynsze? Ale dlaczego tak wysokie?

Kiedy jednak tydzień później dostałam wyliczony przyszły czynsz dla mojego lokalu, po prostu złapałam się za głowę!

Tysiąc osiemset złotych?!

Miałam nadzieję, że może ktoś pomylił dokumenty i dał mi świstek z czynszem dla zupełnie innego lokalu. Ale nie, widniał na nim numer mojego mieszkania!

Matko jedyna… Przecież ja do tej pory płaciłam zaledwie 450 złotych! Prawie pięć razy wyższa kwota nie mieściła mi się w głowie. Nawet gdyby facet zamontował mi w mieszkaniu kryształową wannę ze złotymi kurkami, to chyba nie powinnam tyle zapłacić! A przecież do remontu kamienicy było jeszcze daleko.

Zdenerwowana do granic pojechałam wyżalić się siostrze.

– On cię tylko próbuje nastraszyć. Wiadomo, że nikt tyle mu nie zapłaci za tak maleńki lokal – usiłowała mnie pocieszyć. Inni lokatorzy także dostali takie absurdalne podwyżki, więc zrobiliśmy zebranie, żeby naradzić się, co dalej robić.

– Proszę państwa, zgodnie z obowiązującym prawem właściciel ma prawo podwyższyć czynsz! Ale tak wysoką podwyżkę musi nam uzasadnić – zaczął wyjaśniać syn jednego z lokatorów, ten prawnik.

– Wygląda to tak, że na pisemne żądanie lokatora właściciel w terminie czternastu dni musi przedstawić na piśmie przyczynę podwyżki i jej kalkulację. A w ciągu dwóch miesięcy od dnia wypowiedzenia obecnego niższego czynszu lokator może zakwestionować podwyżkę, wnosząc pozew do sądu o ustalenie, że jest niezasadna albo jest zasadna, lecz w innej wysokości. I to właściciel musi nam udowodnić, że podwyżka jest zasadna!

Brzmiało to wszystko dość obiecująco.

„Bo niby jak facet ma zamiar uzasadnić wzięcie dwóch tysięcy czynszu za głupie czterdzieści metrów!” – myślałam. W tym wszystkim był jednak jeszcze jeden haczyk. Otóż musiałabym płacić podwyższony czynsz aż do momentu, gdy sąd zadecyduje, czy został zwiększony zgodnie z prawem czy nie.

Moja cała miesięczna pensja to 2500 złotych, plus po dwieście pięćdziesiąt złotych alimentów na każde dziecko. Razem 3 tysiące, czyli po opłaceniu mieszkania zostaje mi 1200 zł. A gdzie reszta świadczeń?

Gaz, prąd, woda? A co z jedzeniem, ubraniami, z życiem po prostu?

Byłam załamana. Przecież to oczywiste, że nie zapłacę tak horrendalnej sumy! Ponieważ jednak zawsze staram się być uczciwa, płaciłam tyle, ile mogłam, czyli siedemset złotych. Ja wiem, że to było dużo za mało, ale na więcej naprawdę nie mogłam sobie pozwolić!

Jeśli jednak myślałam, że ktoś to doceni, to się grubo myliłam! Mijały miesiące, a mój dług rósł i rósł. Właściciel słał ponaglenia, strasząc sądem lub eksmisją. Codziennie błagałam niebiosa o to, aby sprawa w sądzie o odwołanie bezzasadnej podwyżki czynszu skończyła się jak najszybciej. Być może nie modliłabym się o to tak żarliwie, gdyby mi przyszło do głowy, że może się dla mnie źle zakończyć…

Czekałam na przydział, a dług narastał…

Otóż sąd uznał rację właściciela kamienicy! Zdaniem sędziego przedstawił on wystarczające dowody na to, że wynajęcie czterdziestometrowego lokalu położonego na parterze w tej kamienicy w centrum miasta może mu przynieść dochód co najmniej taki, jakiego zażądał!

– Jeśli lokatora nie stać na uiszczenie czynszu w żądanej wysokości, powinien wymówić lokal i poszukać tańszego mieszkania w tańszej dzielnicy – usłyszałam.

Nikogo przy tym nie obchodziło, że ja w tej kamienicy mieszkam od urodzenia, czyli ponad trzydzieści lat! A w dodatku nie mam się gdzie podziać…

Nie jestem przecież w stanie ze swojej pensji wynająć mieszkania dla siebie i dzieci. Sprawdzałam, nawet głupia kawalerka kosztuje ponad tysiąc złotych za miesiąc!

– Nie ma innego wyjścia, musisz starać się o inne mieszkanie komunalne – stwierdziła siostra i miała rację.

Poszłam do gminy, wypełniłam dokumenty i pozostało mi już tylko czekanie.

– A ile to może potrwać, jak pani myśli? – zapytałam urzędniczkę.

– Kto to może wiedzieć! – wzruszyła tylko ramionami. – Jak się coś odpowiedniego zwolni, to panią powiadomimy!

Czekałam pełna nadziei, która zaczynała się wyczerpywać z każdym kolejnym miesiącem. A właściciel kamienicy także zaczął mi okazywać zniecierpliwienie.

Kiedy się wreszcie pani wyprowadzi? – grzmiał. – Pani ma wobec mnie długi!

Straszył mnie prokuratorem, policją, strażą miejską i Bóg wie czym jeszcze. Byłam już kłębkiem nerwów. Ręce to trzęsły mi się tak, że czasami nie byłam w stanie utrzymać szklanki z herbatą.

To wszystko źle wpływało na moje dzieci, które traciły grunt pod nogami. Synek zrobił się agresywny i opuścił się w nauce. Ania także zaczęła mieć rozmaite kłopoty, między innymi z zasypianiem. Mówiła, że śni jej się wyprowadzka. Na bruk!

Bez wody żyć się nie da. Musiałam podjąć decyzję

Wydeptywałam ścieżkę do gminy, błagając o mieszkanie. W końcu, ku mojej radości, dostałam zawiadomienie, że na mnie czeka! Krzyczałam ze szczęścia tak, że słyszała mnie chyba cała kamienica.
Następnego dnia leciałam do gminy jak na skrzydłach, ale kiedy próbowałam dowiedzieć się czegoś konkretnego o lokalu, który mi przydzielono, odsyłano mnie od biurka do biurka. W końcu, zmęczona i zdesperowana trafiłam na „właściwą” urzędniczkę, która poinformowała mnie, że jednak wystąpił pewien problem.

– Okazało się, że do tego mieszkania wprowadziła się na dziko jakaś samotna matka z małym dzieckiem. Nie możemy ich tak zwyczajnie wyrzucić na bruk, musimy przeprowadzić sprawę w sądzie i dopiero wtedy eksmitować, a to potrawa ze dwa lata… – powiedziała mi.

– Dwa lata?! – myślałam, że się przesłyszałam. – A gdzie ja mam w tym czasie się podziać ze swoimi dziećmi? Czy one już nie mają żadnych praw tylko dlatego, że są większe? No i ja także jestem przecież samotną matką! – poniosły mnie nerwy.

Krzyczałam tak, że w końcu mnie zapewniono, iż dostanę inny zastępczy lokal.

– Jak tylko się zwolni – usłyszałam kolejny raz magiczną formułkę.

Niestety, właściciel kamienicy nie chciał już ani chwili dłużej czekać na to, aż uiszczę zaległy czynsz lub zwolnię lokal.

– To bezczelność! Pani dostała już od gminy przydział na inne mieszkanie! – grzmiał, nie przyjmując do wiadomości sytuacji z dzikim lokatorem.

– A co mnie to wszystko obchodzi? – ryknął na koniec. – Ja nie jestem instytucją charytatywną! Nie kupiłem tej kamienicy po to, aby za darmo rozdawać w niej mieszkania!

Widziałam, że jest wściekły, ale i nie sądziłam, że może się posunąć do jakichś radykalnych kroków. A ten sukinsyn zwyczajnie zakręcił mi wodę! Kiedy przestała lecieć z kranu, byłam pewna, że to zwyczajna awaria. Poleciałam do sąsiadki, lecz ona wodę miała.

Napełniłam u niej wiadro i wróciłam do domu, wiedząc już, że to sposób właściciela na to, aby mnie wykurzyć! „Nie dam się!” – obiecałam sobie początkowo, lecz stało się to trudniejsze, niż myślałam. Właściwie niemożliwe.

Przez kilka dni jakoś sobie radziłam, nalewając wodę w wiadra u życzliwych sąsiadów. Ale po jakimś czasie zaczęli patrzeć na to krzywo, bo przecież to oni za nią płacili. Miałam nawet zamiar zaproponować im, że zapłacę, kiedy ubiegł mnie kamienicznik, zapowiadając, że finansowe reperkusje dotkną każdego, kto mi pomoże!

I tak zostałam sama, bez wody. A brak wody oznaczał nie tylko gotowanie na butelkowanej i brak kąpieli, ale i, co najbardziej uciążliwe, brak ubikacji! Zaczęła się zapychać, bo nie byłam jej w stanie spłukiwać wodą z butelek przywożoną od siostry. Smród był nieziemski, dzieci chodziły wściekłe i przestraszone tym, co się dzieje. Czuliśmy się zupełnie bezbronni.

Jeden podpis zniweczył wszystkie moje nadzieje

– Przeprowadźcie się do mnie, zanim dostaniecie inne mieszkanie z gminy – poprosiła w końcu siostra.
Miała trzy pokoje i razem z mężem zdecydowali się oddać nam jeden.

Jesteś pewna? To może potrwać ładnych parę miesięcy! – upewniłam się, wzruszona jej propozycją.

– Nie szkodzi. Jakoś sobie poradzimy – zapewniła, przytulając mnie.

I tak pewnego pięknego dnia przeprowadziłam się z dzieciakami do Małgosi. Ale nie dane mi było zaznać tam spokoju. Właściciel kamienicy zaczął mnie bowiem nękać telefonami. Twierdził, że skoro już i tak się wyniosłam, to może jednak powinnam zabrać z mieszkania wszystkie swoje rzeczy i ostatecznie zwolnić lokal.

– Przecież nadal nie płaci pani czynszu! – argumentował.

W końcu uległam mu, żeby dał mi święty spokój! Zabrałam swoje rzeczy i wywiozłam do rodziców przyjaciółki, którzy mieszkają na wsi i mają tam nieużywaną stodołę. Miałam tylko nadzieję, że meblom nic się nie stanie, zanim je wstawię do nowego mieszkania. Marzyłam o nim jak o niczym innym na świecie!

Po jakimś miesiącu od wyprowadzki poleciałam znowu do gminy zapytać, co z moim przydziałem.

– Ależ pani wypadła z listy! – usłyszałam tymczasem od zdumionej urzędniczki.

– Nie rozumiem. Jak to „wypadłam”?

– W tej chwili lokal zastępczy się pani nie należy! – na te słowa włosy stanęły mi dęba.

– Co pani mówi?! – zawołałam.

Przecież zrzekła się pani dobrowolnie praw do lokalu! – odparła urzędniczka.

– Niczego się nie zrzekałam!

– Ależ oczywiście, że tak! Mamy tutaj dokument dostarczony przez właściciela kamienicy, z którego jasno wynika, że zrzekła się pani praw do mieszkania!

– Ale tylko w tamtej kamienicy! Nadal chcę inne! – wyjaśniłam.

– Niestety, skoro się pani dobrowolnie zrzekła praw do jednego lokalu, który był komunalny, traci pani prawo do ubiegania się o zastępcze mieszkanie – uświadomiła mi urzędniczka.

Prawie tam zemdlałam, uzmysławiając sobie, co narobiłam! Podpisałam facetowi papier, że zrzekam się prawa do mieszkania w jego kamienicy, ale nie sądziłam, że przez to nie dostanę nowego mieszkania.

– Boże, Boże mój, co ja najlepszego zrobiłam! Gdzie się teraz podzieję z dziećmi? Przecież nie mogę na zawsze zostać u siostry! – rozpłakałam się z bezsilności.

Jedna z urzędniczek ulitowała się wreszcie nade mną i zabrała mnie do naczelnika wydziału mieszkaniowego. Ten, wysłuchawszy mojej historii, kazał mi napisać podanie o przydział lokalu i obiecał, że je rozpatrzy pozytywnie.

– Ale to może potrwać – usłyszałam po raz kolejny tę samą formułkę.

No więc czekam, bo cóż mi pozostało? Tymczasem gnieżdżę się z dziećmi u siostry i każdego dnia myślę, kiedy będzie miała nas dosyć. A wtedy to mi chyba przyjdzie pójść do noclegowni. Tak zapłaciłam za swoją niewiedzę i głupotę.

Czytaj także:
„Po śmierci męża nie miałam za co żyć. W wieku 46 lat zostałam bez domu i pracy, bo całe życia byłam kurą domową”
„Pokochałam faceta odpowiedzialnego za śmierć mojego męża. Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem dzieciom, kim on jest”
„Śmierć męża była dla mnie tragedią. Kiedy znowu się zakochałam, poczułam się jak zdrajczyni”

Redakcja poleca

REKLAMA