– To będą moje idealne, wyśnione wakacje – szeptałam do siebie, przeglądając z radością barwne foldery biur podróży.
Już od dawna marzyły mi się idealne, beztroskie wakacje. Miesiącami śniłam o wypoczynku nad ciepłym morzem, relaksie i niezapomnianych letnich przygodach, które zostaną ze mną na zawsze. Szkoda tylko, że stan mojego konta kompletnie nie pasował do tych wielkich planów...
Musiałam znaleźć pracę
Na propozycję Marty dotyczącą zbierania owoców i warzyw za granicą w gospodarstwie pana K. odpowiedziałam natychmiast z entuzjazmem. W głowie już widziałam, jak kolejne zebrane koszyki przybliżają mnie do upragnionego wyjazdu wakacyjnego. Rzeczywistość jednak szybko zweryfikowała moje wyobrażenia i ambicje. Pola okazały się znacznie mniej urokliwe niż na zdjęciach w sieci, a zbieranie owoców w trudzie nie miało niczego wspólnego z przyjemnym spędzaniem czasu...
Początek nie należał do łatwych, ale ja wierzyłam w słuszność swojej decyzji i nie narzekałam. Znosiłam trudy pracy z godnością i cierpliwością. Wydawało mi się, że właściciel – pan K., który w okolicy słynął z uprawy wyjątkowych upraw, jest pracodawcą godnym zaufania. Niestety, dość szybko dostrzegłam niepokojące sygnały. Każdego wieczoru okazywało się, że waga wskazuje zaniżone wartości, a wypłata była zdecydowanie poniżej oczekiwań.
Mimo to, nie poddawałam się – jak szalona zbierałam wszystkie, nawet najniżej rosnące owoce, wyobrażając sobie w głowie szum morza i ciepłe ziarenka piasku między palcami. Minęło parę tygodni zanim dotarło do mnie, że ta robota może przynieść mi tylko rozczarowanie...
Zjadała mnie frustracja
Pamiętam tamten dzień. Kiedy skończyłyśmy pracę, razem z Martą schroniłyśmy się w cieniu pod drzewem, żeby chwilę odsapnąć i pogadać. Było wyjątkowo upalnie, wręcz nieznośnie. Zachodzące słońce przeciskało się przez gałęzie, malując na trawie świetliste wzory.
– Zauważyłaś, że dostajemy podejrzanie mało pieniędzy? Jakby część zebranych owoców ginęła... Ciągle nam coś potrącają – odezwała się znienacka Marta, wyjmując z kieszeni pomięty papierek.
– Zauważyłam. Potrącają, i to chyba całkiem sporo. Dziś znów mi odliczyli kasę za rzekomo zepsute owoce. Przecież zawsze wybieram najładniejsze sztuki! – powiedziałam.
Poczułam, jak nagle wzbiera we mnie złość.
– U mnie identycznie. Pan K. wspominał coś o nadpsutych owocach, ale sama bym takich nie tknęła, a co dopiero wciskała klientom – mówiła dalej Marta, studiując cyfry na świstku z wypłatą.
Jeszcze przez chwilę przywoływałyśmy dziwne sytuacje, które spotkały nas na przestrzeni ostatnich dni. Ze smutkiem odkryłam, że obydwie byłyśmy nabijane w butelkę. To, co na początku wydawało się świetną robotą, teraz budziło tylko niesmak. Harowałyśmy całymi dniami, aż wszystko nas bolało, a gdy przychodziło do wypłaty, zawsze była ona mniejsza niż się spodziewałyśmy.
– Tak nie może być – powiedziałam stanowczo – Trzeba się dowiedzieć, co jest grane z tymi odliczeniami.
Marta przytaknęła zdecydowanie. Byłyśmy gotowe do działania, choć nie miałyśmy jeszcze pomysłu, jak zmienić podejście innych pracowników, którzy, pewnie tak samo, jak my jeszcze parę godzin temu, uważali, że są bezsilni wobec tej sytuacji.
Nie mogłam się z nim dogadać
Kolejne dni spędziłam coraz bardziej zaniepokojona nadchodzącym rozliczeniem. W końcu zdecydowałam się przerwać milczenie i otworzyć temat zagadkowych potrąceń.
– Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o tych odliczeniach za zepsute owoce – odezwałam się nieśmiało, gdy przedsiębiorca podszedł do mnie, trzymając w dłoni swój notes.
– Posłuchaj, Iza... Sama wiesz, jak to wygląda. Odbiorcy oczekują perfekcyjnych owoców, a jak coś nie spełnia wymagań, to trzeba ponieść konsekwencje – stwierdził, wciąż wpatrując się w zapiski.
– No tak, ale ja naprawdę pilnowałam jakości podczas zbiorów. Wszystkie sztuki, które pakowałam do skrzynek, były bez zarzutu. Jestem tego pewna – przekonywałam, próbując opanować emocje.
Pan K. popatrzył w moją stronę, ewidentnie zdenerwowany.
– Słuchaj, nie będę z tobą o tym dyskutował. Nie mam czasu na takie afery. Jak ci się nie podobają nasze zasady pracy, to nikt cię tu nie trzyma na siłę – rzucił opryskliwie.
W tonie jego wypowiedzi wyczułam, że nie ma sensu się spierać. Zdawałam sobie sprawę, że bez dowodów nie uda mi się wybrnąć z tej sytuacji. Puls przyspieszał mi z każdą sekundą, podczas gdy mózg pracował na najwyższych obrotach. W głębi duszy wierzyłam, że należy walczyć z niesprawiedliwością. Skinęłam tylko głową i ruszyłam przed siebie, ale w mojej głowie już rodził się plan działania.
Musiałam coś z tym zrobić
Kolejny raz usiadłyśmy razem z Martą, żeby przedyskutować nasze podejrzenia i obmyślić, jak chcemy działać.
– Iza, nie możemy siedzieć z założonymi rękami. Ta sytuacja musi się zmienić – stwierdziła Marta, wertując zapiski, które zrobiła w ostatnich dniach.
– Masz rację. Wiesz co? Przyszło mi do głowy, że warto byłoby przyjrzeć się wagom używanym do ważenia naszych zbiorów. Coś mi tu nie gra – zaproponowałam, czując się, jakbym prowadziła prawdziwe dochodzenie.
– A może byśmy nagrali następne spotkanie z panem K., podczas rozliczania się? – powiedziała Marta, sięgając po telefon.
– Świetnie, to nam pomoże zebrać dowody, że coś jest nie tak! – przytaknęłam, mimo że sama myśl o tej konfrontacji sprawiła, że poczułam dreszcze.
Spędziłyśmy wieczór dopracowując szczegóły naszej strategii. Podczas spotkania rozliczeniowego to ja miałam zasypać go podchwytliwymi pytaniami, które mogłyby go zdemaskować albo przynajmniej wykazać, że coś kręci. W tym czasie Marta miała po cichu wszystko nagrywać. Nie przejmowałyśmy się tym, że możemy wylecieć z roboty – najważniejsze było dla nas złapanie nieuczciwego faceta na gorącym uczynku.
Razem z Martą chciałyśmy zebrać się na odwagę, żeby walczyć o sprawiedliwość i namówić resztę pracowników do buntu wobec złego traktowania. Niestety, nie udało nam się nawet pokazać zebranych materiałów kolegom z pracy, bo nasz plan został wcześniej odkryty...
Plan upadł w trakcie następnego rozliczenia. Gdy moja koleżanka sięgała po telefon, chcąc zarejestrować sytuację, pan K. od razu zawiesił na niej wzrok. Od razu domyślił się naszych intencji i poczerwieniał ze złości.
– A wy co, cwaniary?! Filmujecie mnie telefonem? To jakiś podstęp czy co?! – ryknął, chwytając komórkę, którą trzymała Marta. – Przychodzicie tu i urządzacie mi przesłuchanie?
Nikt się nie odezwał. Wszyscy stali jak wryci po tym gwałtownym wybuchu szefa. W powietrzu zawisło nieprzyjemne napięcie. Starałam się wyjaśnić, że zależało nam tylko na dojściu do prawdy, że nasze podejrzenia nie wzięły się znikąd, ale tylko pogorszyłam sytuację.
– Już ja wam pokażę prawdę! – darł się dalej, upokarzając nas przy wszystkich pracownikach. – Jak wam się nie podoba, to możecie się zbierać i won stąd!
Awantura sprawiła, że wszyscy w okolicy przerwali pracę i zbiegli się zobaczyć, o co chodzi. Między rzędami upraw zaczął się szum rozmów i komentarzy. Mimo że nasze początkowe zamiary spaliły na panewce, uruchomiło to lawinę zdarzeń, której nie dało się już zatrzymać.
Pozostali też się zbuntowali
To starcie z panem K. okazało się momentem przełomowym dla całej załogi. Jego wybuch gniewu tylko zachęcił innych do wyrzucenia na wierzch wszystkiego, co im nie pasowało. Zamiast spokojnego rozliczenia, przebiegającego jak zawsze pod kontrolą K., zrobiła się z tego prawdziwa burza.
– Masz coś do ukrycia, skoro tak na nie napadasz?! Co ty sobie myślisz? Harujemy tu od rana do wieczora i chcemy uczciwej zapłaty! – wrzasnął jeden z robotników, stając twarzą w twarz z panem K.
– Koniec z oszukiwaniem! Należy nam się uczciwa płaca! – przyłączył się kolejny głos.
Atmosfera wśród pracowników była coraz bardziej gorąca, wszyscy byli na skraju wytrzymałości. Pan K. starał się jakoś wybronić, ale tłum był przeciwko niemu. Cokolwiek powiedział, spotykało się to z natychmiastowym protestem zebranych.
– Działałem zgodnie z przepisami! – bąknął agresywnie, ale jego pewność siebie wyraźnie zmalała.
– Niby jakimi przepisami?! Takimi, które pozwalają nas wykorzystywać i przywłaszczać sobie efekty naszego wysiłku? – wybuchłam nagle, wtórując rozjuszonemu tłumowi.
Spór ciągnął się jeszcze przez dłuższy czas, jednak pan K. w końcu skapitulował wobec naszej wspólnej determinacji i złości. Zadeklarował, że wprowadzi poprawki w naszych rozliczeniach. Mimo że nikt z nas nie miał pewności co do jego szczerości, sama świadomość, że potrafiliśmy się zmobilizować przeciwko krzywdzie, wlewała w serca optymizm.
O urlopie mogę pomarzyć
Usiadłam przy granicy owocowego pola, które na początku wyglądało tak optymistycznie, a dziś przypominało mi tylko o zmarnowanych planach i wylanych litrach potu. Niezależnie od tego, czy K. wypłaci nam zaległe pieniądze, czy nie, moja dodatkowa praca właśnie się kończyła, a razem z nią do historii przechodziły moje marzenia o wspaniałym urlopie. Pieniądze, jakie miałam zarobić, ledwo pokryły podstawowe potrzeby, jedzenie i dojazd na pole, a cały trud i godziny spędzone przy zbiorach poszły na marne.
Patrząc na te rzędy skrzynek wypełnionych owocami, czułam w sercu smutek i wściekłość. Każda z nich przypominała mi o tych wszystkich momentach, kiedy zginałam się w pół przy zbiorach, aż plecy krzyczały z bólu, a pot zalewał oczy. Nasze spracowane, poranione ręce i całe to poświęcenie poszło na marne przez czyjąś nieuczciwość. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bezwzględnie potraktowano dobrych, pracowitych ludzi – bo przecież nie tylko mnie. Pan K. ze swoim draństwem budził we mnie niesmak, ale najbardziej dręczyło mnie to, że wszyscy milczeliśmy tak długo, nie mając siły się sprzeciwić.
Ta gorzka lekcja na pewno zostanie ze mną na zawsze.
Izabela, 23 lata
Czytaj także:
„Szukałam idealnej synowej, ale każdej gospodarka śmierdziała. Nie chciały doić krów, tylko mojego syna z kasy”
„Wolałam zdobyć nagrodę w pracy niż szacunek kolegów. Uprzejmymi uśmiechami i słowami nie spłacę przecież kredytu”
„Z nędzarzy staliśmy się bogaczami tylko na chwilę. Wygrana w totolotka dała nam szansę, której nie wykorzystaliśmy”