Zeszłam do piwnicy rodziców po składane krzesełka, które mieli zabrać na działkę. I co znalazłam? Pudło z napisem „Letnie buty”, skreślonym moją ręką.
– Rany! Kiedy ja to tutaj schowałam? – pokręciłam z niedowierzaniem głową. – 8 lat chyba minęło...?
Przed oczami stanęła mi nagle sterta szarych pudeł, w które spakowałam swoje rzeczy, wyprowadzając się od Jurka. Ubrania, książki, kasety magnetofonowe… Początkowo zawiozłam je do rodziców, z którymi znowu zamieszkałam na kilka miesięcy. Kiedy już wzięłam się w garść i pozbierałam emocjonalnie po nieudanym związku, wynajęłam z koleżanką mieszkanie, zabierając tam swoje graty.
Dlaczego to pudło zostało w domu?
Może uznałam, że schowane w nim buty są już niemodne i postanowiłam je wyrzucić? Ale mamie najwyraźniej zrobiło się ich żal. Zajrzałam do środka i odkryłam całkiem fajne sandały na koturnie! W domu przyjrzałam się sandałom jeszcze raz. Były nieznoszone, tylko na jednym z obcasów pokrywający je konopny sznurek przetarł się lekko w dwóch miejscach. Ustawiłam więc sandały na półce w przedpokoju. Rano obudził mnie zgrzyt klucza w zamku.
– Ki czort? – pomyślałam zaspana i piżamie poczłapałam do przedpokoju, natykając się tam na panią Stefę.
– O! Ależ mnie pani przestraszyła! – wykrzyknęła na mój widok, łapiąc się teatralnie za serce. – Byłam pewna, że wraca pani dopiero jutro, chciałam tutaj zdążyć trochę ogarnąć!
– Wróciłam wcześniej, mam masę pracy… – stwierdziłam ziewając. – Która to godzina?
– Dochodzi ósma.
– Kurczę! O 9.00 powinnam być w biurze! – natychmiast otrzeźwiałam.
– To niech się pani trochę ogarnie, a ja zaparzę kawki – zarządziła pani Stefa tonem kaprala.
Dziarskim krokiem pomaszerowała do kuchni, po drodze sprawdzając, ile kurzu zebrało się na meblach od jej ostatniej wizyty. Pani Stefa była nieoceniona! Gdyby nie ona, moje mieszkanie już dawno utonęłoby w papierzyskach, ciuchach i innych rzeczach, które mają zwyczaj mnożyć się w zupełnie zaskakujących miejscach. Trzy lata temu poleciła mi ją przyjaciółka, stwierdzając, że w moim mieszkaniu nie ma ani jednego czystego kubka, z którego mogłaby napić się herbaty. Nie miałam wtedy pojęcia, że decyduję się na znacznie więcej niż tylko sprzątaczkę...
Pani Stefa w skrytości serca postanowiła mi matkować i postawiła sobie za punkt honoru, że… wyda mnie za mąż! W dodatku miała dla mnie „idealnego kandydata”. Jakiegoś faceta, któremu także sprzątała mieszkanie.
– Nawet pani nie wie, pani Madziu, jak wy byście do siebie pasowali! Muszę was ze sobą poznać! To taki porządny człowiek. Mecenas! – informowała mnie przynajmniej raz w tygodniu.
Ja jednak etap randek miałam już za sobą
Skóra mi poza tym cierpła na myśl, że pani Stefa opowiada temu facetowi o mnie równie intymne rzeczy, jakie mnie przekazywała o nim. Nie chciałabym, aby poszło w świat, że mam słabość do koronkowej bielizny, ale dla kontrastu śpię we flanelowych piżamach, bo wiecznie jest mi zimno. Jem nałogowo tosty z orzechowym masłem i bananem, odkąd przeczytałam, że uwielbiał je Elvis Presley. I słucham muzyki z lat 60-tych. Spotkałam w swoim życiu tylko jednego chłopaka, który lubił słuchać tej samej muzyki…
Jurek… Poznaliśmy się na wakacjach przed maturalną klasą. Naszą pasją były konie, obóz zorganizowany na Warmii w przepięknej okolicy. Wspólne przejażdżki, kąpiele z końmi w jeziorze, romantyczne zachody słońca… Wpadłam po uszy. Potem czekał nas trudny rok, bo mieszkaliśmy 200 kilometrów od siebie. Może to niedużo, ale przed egzaminem każde z nas musiało się skupić na nauce. Jednak nasze uczucie przetrwało! Kiedy oboje zdaliśmy na studia w tym samym mieście, wynajęliśmy wspólne mieszkanie. Ojciec Jurka nie miał nic przeciwko temu, wychował syna na samodzielnego człowieka. Moi rodzice natomiast uważali, że „bawię się w dom” i uprzedzali, żebym się na tym nie przejechała. Ja jednak myślałam naiwnie, że Jurek jest dla mnie tym jedynym i na całe życie. Romantyzm jednak szybko zastąpiła proza życia i po pierwszym zachłyśnięciu się bliskością zaczęliśmy zauważać nagle swoje wady. Żadne z nas nie potrafiło pogodzić nauki i pracy z prowadzeniem domu.
Mieliśmy przecież tylko po 20 lat
A już na dobre poróżniła nas Kora, nasz pies. Miał być dla nas jak dziecko i cementować nasz związek. Niestety, czy Kora okazała się trudna i krnąbrna, czy też my nie potrafiliśmy kompletnie nad nią zapanować, grunt, że zaczęliśmy się kłócić o to, jak z nią postępować, żeby była nam posłuszna. Pies gryzł buty, co dla mnie było koszmarem! I nic nie dawało chowanie ich, bo potrafiła przyczaić się, uśpić naszą czujność i dopaść pantofel w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy zżarła moje najlepsze szpilki i na weselu kuzynki musiałam wystąpić w niedobranych pantoflach, moja cierpliwość się skończyła.
– Albo ja, albo ona! – postawiłam ultimatum i Jurek się obraził.
Nasz związek zmierzał do końca… Ona po prostu dokończyła swoje dzieło! Pod koniec roku akademickiego wyprowadziłam się ze wspólnego mieszkania i wróciłam do rodziców. Od tamtej pory nie miałam kontaktu z Jurkiem. I teraz właśnie sobie przypomniałam, że Kora miała ochotę także na te sandałki na koturnie, które ostatnio znalazłam u rodziców w piwnicy. Wyrwałam jej jeden z butów z pyska dosłownie w ostatniej chwili, stąd te dwa uszkodzenia na obcasie, ślady jej zębów. Teraz spojrzałam na buty z pewnym sentymentem.
Ciekawe, co tam u Jurka i u Kory… Jest już dorosłym psem, czy nadal gryzie buty? Może teraz doprowadza do szału jego żonę? Pewnie się ożenił, mamy już po 28 lat... Jeśli chodzi o mnie, to po rozstaniu z Jurkiem byłam na poważnie związana z dwoma facetami, ale nic z tego nie wyszło. Teraz jestem sama i stąd zakusy pani Stefy, aby mnie wyswatać. Kiedy wróciłam kolejnego dnia z pracy, ze zdziwieniem odkryłam, że drzwi nie są zamknięte na wszystkie zamki.
– Pani Stefo? – zawołałam, po chwili zastałam ją siedzącą w mojej kuchni. – Jeszcze pani jest? – zapytałam zaskoczona, po czym umilkłam.
Na stole przed panią Stefą leżało coś, co było kiedyś moim sandałkiem na koturnie.
Skąd to się tu wzięło?
– Co się stało? – podniosłam za wstążkę nieszczęsne strzępki.
– Pani Ewuniu, to moja wina i nie zdziwię się, jak mnie pani wyrzuci – stwierdziła pokornie moja sprzątaczka.
– Ale o co chodzi?
– To wszystko przez tego przeklętego psa! Myślałam, że jest stary i mądry, zawsze na spacerze jest taki grzeczny. Musiałam dzisiaj pójść z nim do weterynarza, a to niedaleko stąd, no i… zabrałam go na chwilę ze sobą do pani mieszkania. Myślałam, że położy się grzecznie w przedpokoju i zaczeka na mnie z godzinkę, dwie. No i niby tak było, dopiero kiedy skończyłam sprzątanie, zobaczyłam, że to głupie psisko przez cały czas żuło pani sandał!
Pani Stefa prawie się rozpłakała.
– Pan mecenas to się tak zdenerwował jak się o tym dowiedział! Stwierdził, że Kora już od lat nie zjadła ani jednego pantofla i myślał, że ją tego oduczył! Obiecał, że odkupi pani buty, ale to moja wina i ja to zrobię….
Mecenas… Kora? Pani Stefa trajkotała swoje przeprosiny, a mnie nagle olśniło!
– Czy ten mecenas nie ma przypadkiem na imię Jerzy?
– Skąd pani wie? Ja przecież nigdy nie zdradziłam jego nazwiska – zdziwiła się pani Stefa.
– Nie musiała pani! Domyśliłam się… – uśmiechnęłam się. – Proszę mu powiedzieć, że ja się nie gniewam za te sandały, bo i tak były już nadgryzione, osiem lat temu. Kora po prostu dokończyła posiłek.
Następnym razem pani Stefa nie przyszła sama
– Po prostu uparł się, żeby panią osobiście przeprosić! – szepnęła mi w drzwiach, a zza jej pleców wyłonił się… Jurek.
Z bukietem kwiatów. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę bez słowa, szukając na swoich twarzach oznak upływu czasu.
– Podobno do siebie pasujemy. Tak twierdzi moja gosposia… – zaczął z rozbawieniem.
– Jurek!… – szepnęłam, a on zamknął mnie w swoich ramionach.
– Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem i ile razy przeklinałem tego psa, że przez niego odeszłaś – powiedział mi potem.
– Ja też o tobie myślałam. Wyobrażałam sobie często, że jednak jesteśmy nadal razem, mamy dom, dzieci…. – przyznałam się. – Czemu się do mnie nie odzywałeś? Urażona męska duma?
Pokiwał w zamyśleniu głową. Dzisiaj pani Stefa oczywiście przypisuje sobie wszystkie zasługi, opowiadając, że dzięki niej nie tylko odnaleźliśmy się ponownie, ale i bierzemy ślub. A my po cichu dopowiadamy, że jest jeszcze jeden bohater tej historii – Kora, która zakończyła nasz młodzieńczy związek i zapoczątkowała ten drugi, dorosły. Nie da się ukryć, że oboje dojrzeliśmy już do uczucia. Nasza miłość może nie jest tak szalona, jak niegdyś, ale za to ma mocne fundamenty. Nie zniszczy jej pies.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”