„Gorąca 40-tka chciała odegrać się na kochanku i wybrała do tego mnie. Bardzo mnie rozpaliła, ale jej nie chodziło o amory”

piękna kobieta fot. Adobe Stock, gzorgz
„Zbieram się do domu, gdy nieoczekiwanie pyta: – Pojechałby pan ze mną? Jeszcze nie rozumiem. – Na Haiti – tłumaczy. – Zamiast mojego faceta. Bilety są już wykupione. Sama tam nie pojadę. Ja? Na Haiti? Z obcą kobietą? Aż mnie zatyka ze zdumienia, więc nic nie mówię. – Dlaczego pan nic nie mówi? No właśnie. Dlaczego ja nic nie mówię? – Nie mam pieniędzy – niemal szepczę. – Ja finansuję wszystko! – triumfuje”.
/ 12.06.2023 09:15
piękna kobieta fot. Adobe Stock, gzorgz

Nigdy nawet nie marzyłem o wyjeździe na Karaiby. To wyprawa nie na kieszeń biednego studenta, takiego jak ja. Ale trafiła mi się sponsorka. Uwierzycie? Mnie, facetowi, który ma zaledwie 172 wzrostu, niedowagę i z urody podobny jest do szufelki. Absolutnemu przeciętniakowi trafiła się kobieta, która zechciała zapłacić za jego towarzystwo. Ale poczekajcie, usiądźmy wygodnie, a ja wszystko opowiem po kolei.

Zaczęło się w czerwcu. Robiłem zakupy w hipermarkecie. Wracając, zatrzymałem się na chwilę przed stoiskiem małego biura podróży. Z ciekawości, bo planowałem wyjazd na Mazury, chciałem tylko popatrzeć na zdjęcia z pięknych miejsc zawsze można… Nagle stojąca przede mną ciemnowłosa kobieta zaczęła krzyczeć do telefonu:

– Znowu mnie wyrolowałeś! Od roku obiecywałeś mi ten wyjazd, a teraz mówisz mi, że nie masz czasu? Nigdy nie masz dla mnie czasu! Na wakacje ze mną nie masz czasu, na kino ze mną nie masz czasu, nawet na spacer ze mną nie masz czasu! Ale dość tego! – wrzasnęła, aż cofnąłem się o krok.

– W dupie cię mam, wiesz? Cały czas obiecujesz mi, że się rozwiedziesz, i nic! Zwodzisz mnie tylko! Zobaczysz! Pożałujesz!

Wrzuciła telefon do torebki i wzięła kilka głębokich oddechów.

– Co za cholerny dupek – zwróciła się do dziewczyny z biura podróży. – Drugi raz z rzędu mi to robi…

Naprawdę nie może pani przyjąć zwrotu tych wakacji? Przecież widzi pani, że siła wyższa. O ile związek
z cholernym dupkiem to siła wyższa.

– Przykro mi, ale wylot jest za dwa dni, nie zdążę już tej oferty odsprzedać – dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce.

Szlag by to trafił! – warknęła kobieta i odwróciła się na pięcie.

Spojrzałem za nią.

Nie pasowała do niej ta agresja. Drobna twarz, łagodne rysy, była dobrze ubrana i zadbana. Oddalała się krokiem pełnym wdzięku. Jej kucyk filuternie machał nam na pożegnanie. Wyglądała teraz na dwadzieścia lat, chociaż miała ze trzydzieści.

Piękność ma na imię Dorota i jest dentystką

– Portfel! Ta pani zostawiła portfel! – zawołała nagle dziewczyna, podrywając się z miejsca. – Pobiegnie pan za nią?

– Jasne! – obiecałem, chwytając portfel.

Odwróciłem się i ruszyłem za filuternym kucykiem, ale nagle gdzieś mi znikł. Szukałem dobry kwadrans i nie znalazłem.

„No nieźle – pomyślałem. – Jeszcze wyjdę na złodzieja cudzych portfeli”.

Zajrzałem do środka w poszukiwaniu dokumentu z nazwiskiem, adresem…

W portfelu był plik euro. Pokaźny plik banknotów po sto euro każdy. W życiu tylu pieniędzy nie miałem w ręce! Kto nosi tyle gotówki ze sobą? Obok kilka kart kredytowych, w tym jedna złota i jedna platynowa. Było też prawo jazdy i kilka wizytówek gabinetu dentystycznego z tym samym adresem. A więc zguba należała do pani stomatolog o wdzięcznym imieniu Dorota…

„Schować, schować i nie oddać. Bogata dentystka i tak bez tego portfela nie zbiednieje” – taka była pierwsza myśl.

Ale od razu pojawił się strach. A jeśli ta kobieta wróci i dziewczyna z biura podróży powie, że to ja zabrałem?

Pół godziny później jestem na miejscu. Strzeżone osiedle z ochroniarzem, który od razu zastępuje mi drogę.

– Ja do stomatologa – mówię.

– Trzecia klatka po lewej.

Wchodzę, na szczęście nie ma kolejki.

Pukam, wchodzę.

Brunetka siedzi za biurkiem, przy laptopie. Włosy ma rozpuszczone, na krześle wisi lekarski fartuch.

– Pan chyba nie był umówiony – stwierdza, podnosząc znad laptopa głowę. – Właśnie skończyłam na dziś.

– Ja przyszedłem tylko oddać pani portfel. Zgubiła pani w biurze podróży.

Patrzy zdumiona. Oczy ma jak pięciozłotówki. Wstaje, sięga po portfel, otwiera.

– Jezu! Mój, rzeczywiście! Nawet nie zauważyłam, że go nie mam! Serdecznie panu dziękuję!

Mówi, że mieszka piętro wyżej i zaprasza mnie na kawę. Próbuję odmówić, ale jestem bez szans. To typ kobiety, której się nie odmawia. Nawet wtedy, gdy nie jest uzbrojona w dentystyczne wiertło.
Mieszkanie jak z katalogu. Szkło, stal nierdzewna, biała skóra. A na podłogach białe dywany! Białe, wyobrażacie to sobie?

Zdejmuję buty, a ona w śmiech. Dlaczego się ze mnie śmieje? Przecież nie wejdę w butach na takie dywany.

– Zabawny pan jest – chichocze, jakbym opowiedział dowcip.

Pijemy kawę, rozmawiamy o wakacjach. Opowiadam jej o Mazurach, a ona mi o Karaibach. Trochę się peszę, bo cały czas uważnie mnie obserwuje. Zbieram się do domu, gdy nieoczekiwanie pyta:

– Pojechałby pan ze mną?

Jeszcze nie rozumiem.

– Na Haiti – tłumaczy. – Zamiast mojego faceta. Bilety są już wykupione. Sama tam nie pojadę.

Ja? Na Haiti? Z obcą kobietą? Aż mnie zatyka ze zdumienia, więc nic nie mówię.

– Dlaczego pan nic nie mówi?

No właśnie. Dlaczego ja nic nie mówię?

– Nie mam pieniędzy – niemal szepczę.

Ja finansuję wszystko! – triumfuje.

– Mam na imię Dorota.

– Piotrek – odpowiadam mechanicznie.

No a dalej toczy się wszystko bardzo szybko i w bardzo dziwnym kierunku.

Tłumaczę, że brak mi nawet ciuchów na taki wyjazd, to pewnie elegancki kurort, a ja eleganckie mam tylko zimowe buty. Wtedy Dorota proponuje coś zdumiewającego. Da mi dwa tysiące złotych przed wyjazdem i tysiąc po powrocie! Tylko za to, że z nią pojadę! Wyobrażacie sobie? Funduje taki wyjazd i dokłada trzy tysiaki!

Oczywiście żadnego seksu – zastrzega. Wszystko grzecznie i kulturalnie, po prostu mam jej dotrzymać towarzystwa.

Jestem zdumiony propozycją, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że się wahałem. Zgodziłem się natychmiast.

Taka okazja zdarza się tylko raz w życiu! Poza tym – co to za wspaniała przygoda! Pojechać niespodziewanie na Karaiby, w dodatku z taką atrakcyjną kobietą!

Coraz bardziej mnie ciągnie do tej kobiety

Dwa dni później na lotnisku Dorota wygląda olśniewająco. Jej niebieskie oczy błyszczą jak szafiry, kruczoczarne włosy radośnie tańczą na wietrze.

„Ależ ja jestem szczęściarzem” – myślę, całując ją na powitanie w policzek.

– Wyluzuj. Nie musisz się do mnie dostawiać – studzi od razu moje zapały.

„Oj, chyba może być inaczej, niż sobie wyobrażałem” – martwię się, ale jest już za późno; samolot czeka.

Po trzynastu godzinach lotu autobus dowozi nas do hotelu „El Rancho”, nieopodal Port-au-Prince.
Budynek jest biały, zadbany, otoczony basenami pełnymi krystalicznej wody. Wnętrze pokoju luksusowe. Lśniąca czystość, meble z egzotycznego drewna, miękka sofa, ciężkie fotele, wielkie łoże z aksamitną narzutą i tiulowym baldachimem, lodówka pełna alkoholi, a za oknem wiszące na palmach kokosy.

Dorota bierze prysznic, a ja piwo z lodówki. Potem kolacja i tak kończymy pierwszy dzień na Haiti. Łóżko mamy wspólne, lecz na wszelki wypadek Dorota kładzie między nami poduszkę.

– Tylko żeby ci w nocy łapy nie latały! – ostrzega mnie, nakrywając się po szyję.

A latałyby bardzo chętnie

Dorota ma prześwitującą pidżamę, która z moją wyobraźnią czyni cuda.

Przez pierwszy tydzień leniuchujemy. Chodzimy na plażę, gdzie wody Morza Karaibskiego mieszają się z Oceanem Atlantyckim. Spacerujemy wzdłuż brzegu, opalamy się. Dorota uwielbia, jak czyta jej się na głos, więc zazwyczaj ona praży się na leżaku, a ja siedzę obok i czytam książkę. Czasami z przyjemnością patrzę na jej lśniące od olejku ciało i wtedy nie czytam, tylko zmyślam ciąg dalszy. Ale zazwyczaj się domyśla, że gapię się na nią, a nie w książkę. Grozi mi wtedy palcem, chociaż wiem, że mój zachwyt jej się podoba.

Po tygodniu, gdy idziemy spać, Dorota po raz pierwszy nie kładzie między nami poduszki. Ale dostaję po łapach, ledwie próbuję się przytulić…

Przez kilka następnych dni nie wiem, jak się zachować. Jesteśmy coraz bliżej siebie, czuję, że Dorota mnie lubi, chyba nawet ma na mnie ochotę, jednak gdy tylko próbuję ją dotknąć, od razu ucieka.
Niekiedy zapominam o naszej umowie, boczę się i grymaszę, ale ona nigdy mi tego nie wypomina. Aż popełniam błąd.

Tuż przed końcem naszego pobytu wypijamy za dużo wina. Łaskoczemy się, chichoczemy, obijając się o ściany. W końcu padamy na łóżko. Tym razem Dorota się przede mną nie broni. Rano jest wściekła.

– Mówiłam, że żadnego seksu! – syczy jak żmija. – Upiłeś mnie, złamałeś umowę!

Milczę, głupio mi.

Dorota na cały dzień gdzieś wychodzi.

Następnego przyjeżdża po nas przewodnik, Jean Jacques i jedziemy do miejscowości Limbe. Okazuje się, że Dorota chce zobaczyć mistyczny obrzęd voodoo.

– Voodoo jest jedną z oficjalnych religii na Haiti – Jean Jacques tłumaczy nam po drodze. – Podczas voodoo możesz przebłagać złe duchy lub wpuścić do swojego ciała dobre. Dobre duchy mogą cię uzdrowić, a złe zabić twoich wrogów.

Dojeżdżamy do Limbe. Jean Jacques prowadzi nas zaułkami między domostwami. Za metalową bramą na betonowym placu widnieje wyryty czworokąt, w nim kilka figur geometrycznych, symbole węża, ślady krwi.

Bębniarze są w transie, kilka kobiet kołysze się z zamkniętymi oczami. Kapłan voodoo przebrany jest za koguta. Wypija kilka dużych łyków bimbru, zapala wiązkę szczap i zbliża je do naszych stóp. Cofamy się przed żarem.

Bębniarze zwiększają tempo, muzyka dudni w całym moim ciele.  Po kwadransie kobiety zaczynają odbijać się bezwolnie od ścian. Tancerz znów sięga po butelkę alkoholu. Zrzuca kostium, wkłada płonącą pochodnię pod pachę, przez kilka sekund przyciska ją do ciała, potem sunie nią wzdłuż tułowia, rozpina spodnie, trzyma ją między nogami – wzywa moc koguta. Smród palonych włosów przebija woń bimbru.

Dopija resztę alkoholu, tłucze butelkę o posadzkę i połyka szkło, kawałek po kawałku. Ktoś z tyłu podaje mu trzepoczącą ze strachu kurę. Tancerz jednym ruchem ukręca jej łeb, chwyta jakieś drzazgi i patyczki, moczy je w kurzej krwi.

Rytm bębnów staje się ekstatyczny, tancerz zaczyna wirować, po czym bez czucia pada na ziemię.
Po chwili Jean Jacques podchodzi do Doroty i wręcza jej jakiś przedmiot. Dorota coś przy nim robi, potem owija chustą i chowa do torebki. W drodze powrotnej nie odzywa się ani słowem.
Nazajutrz pakujemy się. Dorota jest zamyślona, prawie się nie odzywa.

Gdy schodzi do recepcji uregulować rachunek, zaglądam do jej torby. Wyjmuję owinięty chustą przedmiot. Delikatnie rozwijam chustę. W środku znajduję szmacianą laleczkę. Przebita jest kilkoma drzazgami wielkości zapałek. To drzazgi, które kapłan voodoo umoczył we krwi.

Szmaciana lalka

Ogarnia mnie strach. Tak paraliżujący, że przez kilka minut nie potrafię tej laleczki zawinąć z powrotem. W końcu udaje mi się, ale ręce wciąż drżą mi tak, że nie mogę napić się wody ze szklanki. Wydaje mi się, że znów słyszę te szamańskie bębny. Ich rytm rozsadza mi czaszkę. Nie mogę się ruszyć. Szklanka wypada mi z dłoni i z hukiem rozbija się o podłogę.

Połknij szkło, połknij szkło! – słyszę jakiś głos wewnątrz siebie.

Boję się, po raz pierwszy w życiu boję się czegoś niewytłumaczalnego.
Kogo symbolizuje ta przebita drzazgami laleczka? Na kogo Dorota chce ściągnąć złe uroki? Na swojego kochanka, jego żonę… Na mnie?!

Czytaj także:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Nakryłam męża w łóżku z nianią naszych córek. Zostawił mnie z dziećmi, bo nie byłam dla niego prawdziwą kobietą”
„Syn narzeka, że go kontroluję. Mam do tego prawo, bo całe życie od ust sobie odejmowałam, by jemu nic nie zabrakło”

Redakcja poleca

REKLAMA