To ja nalegałam, żebyśmy poszli na tę imprezę do znajomych. Paweł chciał zostać w domu.
– Zamówimy sobie pizzę, obejrzymy jakiś fajny film – przekonywał.
– O rany, nie marudź. Należy nam się rozrywka po ciężkim tygodniu pracy – odparłam.
Nie miałam ochoty siedzieć w sobotni wieczór przed telewizorem, jak jakaś emerytka. Chciałam się zabawić. Do dziś nie mogę sobie tego darować.
Gdybym wtedy go posłuchała, nadal byłby ze mną. A tak…
Impreza okazała się niewypałem. Towarzystwo spiło się błyskawicznie, znajomi zaczęli się kłócić. Uznaliśmy, że czas wracać do domu. Poszliśmy pieszo. Wiele razy tak przedtem robiliśmy i nigdy nic złego nas nie spotkało. Nie mieliśmy daleko, jakieś dwa kilometry. Po drodze na jednej z ulic minęliśmy całodobowy sklep monopolowy. Oni właśnie z niego wychodzili.
Trzech pijanych gnojków w czarnych bluzach z kapturem. Trzymali w rękach butelki z piwem i darli się wniebogłosy. Nie obchodziło ich, że jest już po północy. Na wszelki wypadek przeszliśmy na drugą stronę ulicy. I wtedy…
– E, koleś odstąp nam swoją laskę. Niezła jest. Zabawimy się i ci ją oddamy! – zawołał jeden z nich.
Paweł chciał się odwrócić, coś powiedzieć, ale szturchnęłam go łokciem.
– Daj spokój, szkoda na nich czasu – szepnęłam.
Przyspieszyliśmy kroku. Miałam nadzieję, że pójdą w swoją stronę, ale nie. Ruszyli za nami. Byli coraz bliżej i zaczepiali nas coraz wulgarniej. Czuli się pewnie na pustej ulicy. Do domu mieliśmy jeszcze kilka przecznic. Za daleko, żeby uciekać.
Spanikowana zaczęłam szukać komórki, by zadzwonić pod 112, ale ta, jak na złość zapodziała się gdzieś w przepastnej torbie. Spojrzałam na Pawła. Dostrzegłam, że ledwie nad sobą panuje. W końcu się zatrzymał.
– Panowie, nic do was nie mam. Chcę spokojnie wrócić z żoną do domu – powiedział.
– A wracaj sobie, droga wolna. Ale sam, bo ona zostaje z nami – zarechotał jeden z nich i zanim zdążyłam się zorientować złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
Pamiętam, że Paweł ruszył mi na pomoc. Powalił tego, który mnie trzymał, jednym ciosem. Krzyknął, żebym uciekała, ale ze strachu nie mogłam ruszyć się z miejsca. Stałam i patrzyłam bezradnie, jak dwóch pozostałych rzuca się na mojego ukochanego. Kilka sekund później dołączył do nich ten trzeci. Bili go, kopali. Płakałam i krzyczałam, żeby go zostawili, ale uciekli dopiero wtedy, gdy obok zatrzymał się samochód.
– Dziś ci darujemy, laska. Ale jeszcze się spotkamy – rzucił jeden z nich.
Chwilę później wszyscy rozpłynęli się w mroku. To kierowca samochodu wezwał pogotowie i policję.
Zapłakana i przerażona uklękłam nad Pawłem
Był zakrwawiony, ale przytomny.
– Najważniejsze, że jesteś cała – wykrztusił z trudem.
– Cicho… Zaraz będzie karetka. Pomogą ci – wyszeptałam.
Bałam się, byłam w szoku, ale wiedziałam, że mąż z tego wyjdzie. Był przecież młody, wysportowany, silny. Nie wyobrażałam sobie, że mógłby odejść z tego świata i mnie zostawić. To przekonanie nie opuściło mnie nawet wtedy, gdy już w szpitalu dowiedziałem się, że stan Pawła jest krytyczny, że ma rozległe obrażenia wewnętrzne, że stracił mnóstwo krwi.
– Jest źle. Powinna się pani przygotować na… – zaczął tłumaczyć lekarz.
– Niech pan nawet nie kończy. Mój mąż przeżyje – zdenerwowałam się.
Przez następne dni czuwałam przy łóżku Pawła. Był nieprzytomny. Siedziałam przy nim i modliłam się, żeby się obudził. W końcu czwartego dnia otworzył oczy.
– Co się stało?– spytał cicho.
– Bandyci cię pobili… Jesteś w szpitalu… Miałeś operację… Wszystko będzie dobrze – tłumaczyłam.
– Naprawdę? Dziwne. Nic nie pamiętam – wyszeptał i znowu zamknął oczy.
Nie sądziłam, że to coś złego. Myślałam, że po prostu jest bardzo słaby. Skuliłam się na krześle i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
Obudził mnie przeraźliwy pisk
Jedna z maszyn, które stały wokół Pawła, wydawała z siebie jednostajny, ciągły dźwięk. Na monitorze zygzakowata dotąd, poszarpana linia płynęła teraz równo. Do pokoju wpadły pielęgniarki, lekarze.
Kazali mi wyjść. Poczułam, jak robi mi się ciemno przed oczami. Zemdlałam i upadłam. Gdy doszłam do siebie, stał nade mną jeden z lekarzy.
– Co z Pawłem?– wykrztusiłam.
– Pani mąż nie żyje. Przykro mi. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy – rozłożył ręce.
Do pogrzebu nie dopuszczałam do siebie myśli, że Paweł nie żyje. Wmawiałam sobie, że to tylko jakiś koszmarny sen. Dopiero nad grobem dotarło do mnie, co się stało. Gdy patrzyłam, jak spuszczają trumnę z jego ciałem do ziemi, poczułam, że moje życie się skończyło. Gdyby mama mnie nie przytrzymała, to pewnie skoczyłabym za nim w czarną otchłań.
Po pogrzebie przez miesiąc byłam na zwolnieniu lekarskim. Nie chciałam z nikim rozmawiać, z nikim się spotykać. Całymi dniami leżałam w łóżku i płakałam w poduszkę. Pojechałam tylko na policję, żeby zidentyfikować tych gnojków.
– Nie wyjdą z pierdla przez długie lata – próbował pocieszać mnie policjant.
– I co z tego? Mojemu Pawłowi i tak to życia nie przywróci – odparłam.
Byłam tak rozbita, że rodzice zabrali mnie do siebie
Bali się, że coś sobie zrobię. Dobrze mnie znali… Rzeczywiście dwa tygodnie po śmierci Pawła próbowałam się zabić. Otworzyłam okno, weszłam na parapet, spojrzałam w dół. Z dziesiątego piętra do ziemi było bardzo daleko. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Już miałam zrobić krok, gdy do pokoju wpadł ojciec. Złapał mnie za nogi, ściągnął na podłogę.
– Co ty najlepszego wyprawiasz?! – wrzasnął.
– Zostaw mnie! Chcę być razem z Pawłem… – próbowałam się wyrwać.
– Ale on tego nie chce, zrozum to.
– Tak? A skąd to niby wiesz?
– Jeszcze pytasz? Twój mąż zginął, bo próbował uchronić cię przed krzywdą. Nie rób więc jej sobie sama. Bo go tym obrażasz, kalasz jego pamięć.
– Jesteś… Jesteś bez serca! Nienawidzę cię – krzyknęłam.
Po chwili jednak rzuciłam się ojcu z płaczem na szyję. Dotarło do mnie, że tata ma rację, że mój mąż chciałby, żebym żyła.
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Nadal cierpię, ale nie myślę już o tym, by do niego dołączyć. Miewam oczywiście chwile załamania, ale zaraz jakiś głos mówi mi, że muszę żyć dalej. Bo on by tak chciał i gdyby mógł, toby mi to powiedział.
Do widzenia, najdroższy. Spotkamy się, gdy przyjdzie na to czas…
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"