Gdy związałam się ze Zbyszkiem, wszystkim zdawało się, że jestem szczęściarą. Tymczasem, ja omal nie wdepnęłam w niezłe bagno.
Sytuacja wyjątkowo upokarzająca...
Mżyło. Wracałam od przyjaciółki – strasznie się z Magdą zasiedziałyśmy. Dochodziła pierwsza w nocy, a następnego dnia musiałam przecież wcześnie wstać. Przejeżdżałam przez nasze ciche miasteczko, marząc tylko o szybkim prysznicu i własnym łóżku, kiedy zobaczyłam idącego poboczem, wysokiego mężczyznę w ciemnej kurtce. Zataczał się i wyglądał na mocno pijanego. Zwolniłam, wpatrując się w jego plecy. „Zbyszek? Nie, chyba nie…”. A jednak to był on. Zjechałam na pobocze i zatrzymałam samochód.
– Wsiadaj! Podwiozę cię! – krzyknęłam. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem – dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest pijany.
– Marzenka, dziewczyno… Ładnie wyglądasz – wybełkotał, kiedy już się umościł na przednim siedzeniu. Cuchnął jak cała gorzelnia, jednak nie potrafiłabym zostawić go nocą na szosie. Nie w tym stanie.
Pół roku wcześniej ktoś śmiertelnie potrącił jednego z moich sąsiadów. Wracał pijany i wpadł prosto pod koła. Jak mogłabym żyć, gdyby coś się Zbyszkowi stało? Miał przecież małe dziecko i drugie w drodze…
– Co u ciebie? – zapytał Zbyszek i bezceremonialnie położył dłoń na moim kolanie.
– Zabieraj łapę! – powiedziałam, hamując przed ostrym zakrętem. „Jeszcze tylko kościół, cmentarz, remiza i będziemy pod domem Zbyszka” – pocieszyłam się.
– To co u ciebie? – nie poddawał się. Chuchał mi w twarz oddechem zionącym przetrawioną wódką i ledwo mogłam się skupić na szosie.
– Dobrze – lekko wzruszyłam ramionami, starając się nie myśleć o tym, że najprawdopodobniej niebawem stracę pracę. „Trudno, jakoś sobie z Tomkiem poradzimy” – uśmiechnęłam się na myśl o mężu i podjechałam pod dom Zbyszka.
– Czekaj, pogadamy sobie jeszcze. Spieszysz się? Do niego się spieszysz? Do tego twojego durnego mężusia? – wymamrotał, kiedy kazałam mu wysiadać.
– Żona na ciebie czeka – przypomniałam mu. Machnął ręką i nachylił się w moją stronę.
– Tęsknisz za mną czasem, Marzenka? – zapytał. Plątał mu się język i wyglądał żałośniej, niż go zapamiętałam.
– Nie – powiedziałam zgodnie z prawdą. Czasem mi się śnił, jednak nigdy za nim nie tęskniłam… Położył łapę na moim udzie. Strąciłam ją i szybko wysiadłam z auta. – Odprowadzę cię pod drzwi. W takim stanie cholera wie, gdzie jeszcze możesz poleźć – powiedziałam. Pchnęłam furtkę. Skrzypnęła jak za dawnych czasów. Byłam w połowie wiodącej do domu ścieżki, kiedy na ganku zapaliło się światło. Anka…
– Zbyszka przywiozłam! – krzyknęłam i pomachałam jej. Mruknęła coś pod nosem i zeszła do nas, do ogrodu. – Zaziębisz się – zaprotestowałam. Była w widocznej już ciąży, stała bosa, w samej nocnej koszuli… Nie odpowiedziała, nawet na mnie nie spojrzała. Czekała, aż pijany Zbyszek wejdzie na ganek i w końcu oboje zniknęli we frontowych drzwiach.
– Nie ma za co – szepnęłam, wracając do samochodu, ale żalu nie czułam. Sytuacja musiała być dla niej wyjątkowo upokarzająca.
Miałam niespełna dwadzieścia lat i nie spieszyło mi się do garów i pieluch
W drodze do domu dopadły mnie wspomnienia. Upalne lato, sześć lat wcześniej. Byliśmy ze Zbyszkiem parą od końca liceum – on jasnooki, szatyn z ponad stu dziewięćdziesięcioma centymetrami wzrostu. Ja filigranowa blondynka, którą od samego początku nosił na rękach. Okoliczne dziewczyny znienawidziły mnie od dnia, w którym wydało się, że jesteśmy parą – były zazdrosne i wcale im się wtedy nie dziwiłam.
Zbyszek był najlepszą partią w okolicy – przystojny i dowcipny, w dodatku jedynak, syn bogatych rodziców. Jego ojciec prowadził własny pensjonat, matka z powodzeniem zajmowała się hodowlą pelargonii. Mieli kasę, olbrzymi dom pod lasem i mniejszy w centrum miasteczka, który miał po ślubie dostać ich jedyny syn. Tyle że ja wtedy o tym wszystkim nie myślałam – ja się zwyczajnie w Zbyszku zakochałam. Półtora roku po maturze poprosił mnie o rękę.
– Wszystko już sobie przemyślałem, Marzenka. Dom stoi, biznes własny mam, na co tu czekać? Pobierzmy się – przekonywał mnie.
Kochałam go, tak! Ale czy chciałam takiego szybkiego ślubu? Miałam niespełna dwadzieścia lat i nie spieszyło mi się do garów i pieluch. Jednak zaręczyny wydały mi się bardzo romantyczne – Zbyszek oświadczył się pod płaczącą wierzbą, pod którą często latem leżeliśmy na kocu... Popłakałam się ze szczęścia.
– Ty to masz, córcia, fart! – cieszyła się moja mama, kiedy pokazałam jej pierścionek. – Ze Zbyszka taki złoty chłopak! Męża będziesz miała jak marzenie! A i pieniędzy wam nie braknie, przecież to taka bogata rodzina – powtarzała mi codziennie. Sielanka trwała jakieś pół roku, jednak z czasem nad naszym związkiem zgromadziły się ciemne chmury. Zbyszek zaczął popijać.
Chłopak musi się wyszumieć i tyle!
Początkowo nie widziałam problemu – mój narzeczony prowadził w miasteczku własny pub, w którym często przesiadywał wieczorami. Wpadali też jego kumple i wiadomo – tu kieliszeczek, tam seteczka… Jednak z miesiąca na miesiąc i okazji robiło się więcej, i tych zakrapianych imprez przybywało. Z rosnącym niepokojem obserwowałam, jak Zbyszek raz za razem sięga po kieliszek, jednak nikogo innego to nie niepokoiło.
– Chłopak musi się wyszumieć i tyle! – broniła go moja matka. – Po ślubie się ustatkuje, teraz mu kieliszka czy dwóch nie żałuj!
– Żeby chodziło o kieliszek czy dwa... – szepnęłam, ale mama tylko machnęła ręką.
– Daj spokój, Marzenka! Wszystkie chłopy piją, tak już świat jest urządzony. Twój ojciec też za kołnierz nie wylewał i dziadek napić się lubił – przypomniała mi. Fakt, tato też czasem wracał do domu pijany. Problem polegał jednak na tym, że Zbyszek pił już praktycznie codziennie, a mój tata co najwyżej od wielkiego dzwonu. Do tego doszły jakieś nagłe kłopoty w pubie, konflikt z najlepszym przyjacielem, Leszkiem, i Zbyszek całkiem stracił nad sobą kontrolę.
Któregoś dnia upił się tak, że w samym podkoszulku i bokserkach padł w śnieg za pubem i gdyby nie znalazł go jeden z pracowników, pewnie by tam na śmierć zamarzł.
– Opamiętaj się! – krzyczałam, ale nie słuchał. Nazwał mnie rozwydrzoną zołzą i pchnął na ścianę. Tydzień później rozbił swoje nowe bmw na drzewie, sam cudem wychodząc cało z wypadku.
– Pijanego pan Bóg strzeże – śmiał się, bynajmniej nie przejęty sytuacją.
– Mogłeś kogoś zabić! – krzyknęłam.
– Ale nie zabiłem – wzruszył ramionami. Zagroziłam, że jeśli nie przestanie pić, zostawię go. Roześmiał mi się w twarz.
– Lepszego faceta nie znajdziesz. Nie w tej zabitej dechami wiosze.
– Odejdę od ciebie, Zbyszek. Nie żartuję! – groziłam, ale nie słuchał.
Nie chciałam tak żyć...
W końcu odeszłam. Wciąż go kochałam, ale ciężko było mi patrzeć, jak się stacza. Zresztą w naszym miasteczku było kilka kobiet, których mężowie pili. Szukały ich nocami po knajpach, pożyczały od ludzi kasę do pierwszego, po radę do proboszcza biegały. Nie chciałam tak żyć! Oddałam mu pierścionek i zapisałam się do studium kosmetycznego. Chciałam otworzyć coś własnego i stanąć pewnie na nogi, zanim zwiążę się z kimś nowym.
Zbyszek przez dłuższy czas mnie nachodził – pomagała mu moja mama. Zakochana po uszy w niedoszłym zięciu i ślepa na jego wady, robiła wszystko, żebyśmy się pogodzili. Zupełnie, jakby liczyły się dla niej tylko te jego pieniądze.
– Oszalałaś?! Żeby takiego chłopaka zostawić! Przecież to taka świetna partia – biadoliła, ale nie słuchałam. Intuicja podpowiadała mi, że przy Zbyszku szczęśliwa nie będę. Może gdyby próbował zapanować nad swoim życiem, dałabym mu szansę, ale on pił, nie przejmując się niczym.
Minęły dwa lata – Zbyszek ożenił się z Anką, dziewczyną z sąsiedztwa i urodził im się syn. Pub stracił, musiał też sprzedać luksusowe auto i zacząć pracę w pensjonacie u ojca. Pił coraz więcej, z żoną dobrze nie żył. Ludzie gadali, że zdarzyło mu się ją uderzyć nawet kiedy była w ciąży…
A ja? Rok temu wyszłam za Tomka i jestem szczęśliwa. Ostatnio moja mama powiedziała, że miałam rację.
– Życie by ci Zbyszek zmarnował. Tak cię namawiałam, żebyś za niego wyszła, ale teraz Bogu dziękuję, że mnie nie posłuchałaś – powiedziała.
Podjeżdżam pod dom i zerkam w okno. Tomek czyta – czeka na mnie. Wchodzę do środka. W domu pachnie cynamonem i jest przyjemnie ciepło. Przytulam się do męża.
Jak to dobrze, że nie wyszłam za Zbyszka. I tylko Anki żal, ale z drugiej strony… Ludzie gadają, że go nie kochała. Na te jego pieniądze się skusiła, to ma, czego chciała.
Czytaj także:
„Teściowa tolerowała mnie w domu do porodu, bo robiłam za służbę. Kiedy musiałam zająć się małym, kazała mi się wynosić”
„Mąż odszedł do innej przez mój brak czułości i pracoholizm. Nie mogę popełnić tego samego błędu z synami”
„Jestem stary, więc syn - wielki dyrektor - traktuje mnie jak piąte koło u wozu. Obcy stali się moją rodziną”