Pięć lat temu spotkała mnie wielka tragedia – zmarła moja żona Krysia. Byłem pewien, że to ja pierwszy pożegnam się z tym światem, tymczasem to ona odeszła. Kochałem ją ponad wszystko i nie wyobrażałem sobie, bym mógł związać się jeszcze z jakąś kobietą. Samotnie więc zmagałem się z trudami dnia codziennego. I ta samotność coraz bardziej mi doskwierała. Zwłaszcza wieczorami. Czasem nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
– Skoro nie chcesz szukać nowej towarzyszki życia, to przygarnij chociaż psa. Mówię ci, to najlepszy lek na samotność – radził mi mój najlepszy przyjaciel Stefan, dumny właściciel kundelka Reksa.
Kiwałem głową, mówiłem, że się zastanowię, ale tak naprawdę wcale o tym nie myślałem. Uważałem, że taki pies sprawi mi więcej kłopotów niż radości. Zbywałem więc Stefana i zbywałem. Ale niedawno to się zmieniło.
To było niedługo po tym, jak ogłoszono u nas stan zagrożenia epidemicznego. Włączyłem telewizor, a na jednym z kanałów informacyjnych nadawano właśnie relację ze schroniska dla zwierząt w naszym mieście. Jedna z opiekunek drżącym głosem opowiadała o tragicznej sytuacji placówki. Mówiła, że wykruszają się wolontariusze, brakuje pieniędzy na karmę.
– Najgorsze jest to, że właściwie zupełnie stanęły adopcje. Kiedyś domy znajdowało po kilkanaście zwierzaków miesięcznie. A teraz nic. Zero. A nowych psów ciągle przybywa. Jak tak dalej pójdzie, to wkrótce dla wielu zabraknie miejsca. A wtedy… Nawet nie chcę myśleć, co będzie wtedy – skarżyła się, pokazując na przepełnione boksy.
Widok był naprawdę poruszający. Nagle zrobiło mi się bardzo smutno. I żal tych biednych psiaków. Domyślałem się, jaki tragiczny los je czeka. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wsiadłem do samochodu i pojechałem do schroniska. Chciałem uratować choćby jednego z nich.
Nie umiałem sam wybrać
W schronisku przyjęto mnie bardzo ciepło. Opiekunka od razu chciała mnie zaprowadzić do boksów. Zaprotestowałem. Bałam się, że jak zobaczę te wszystkie biedaki, to nie będę umiał wybrać. Poprosiłem więc, by zrobiła to za mnie. Chwilę później przyniosła w koszyku niewielką czarną suczkę. Obok niej spał szczeniak.
– Ale ja chciałem tylko jednego pieska… – zaprotestowałem słabo.
– A może weźmie pan dwa? To naprawdę bardzo sympatyczna suczka. Przyjazna, spokojna. A szczeniak jest jeszcze za mały. Nie można rozdzielać go z matką – tłumaczyła opiekunka.
– No nie wiem. To chyba nie jest najlepszy pomysł… – wahałem się.
Przecież jeszcze niedawno nie chciałem słyszeć nawet o jednym psie. A teraz mam wziąć aż dwa? Wtedy suczka podniosła głowę. Spojrzałem w jej ciemne, smutne oczy i już wiedziałem, że jeśli nie wezmę jej teraz do domu, to wyrzuty sumienia będą mnie dręczyć do końca życia.
– No dobrze, biorę obydwa. Ale z koszykiem. Ona będzie miała na imię Kropka, on Przecinek – uśmiechnąłem się.
Nie miałem pojęcia, co mnie czeka, ale czułem, że robię dobrze. Przed wyjściem wrzuciłem jeszcze do puszki trochę pieniędzy na karmę dla pozostałych psów. Chciałem, żeby chociaż nie były głodne.
Po powrocie do domu wpadłem w lekką panikę. Nie bardzo wiedziałem, jak mam zająć się psiakami. Przecież wcześniej nigdy nie miałem żadnego zwierzaka! Zadzwoniłem więc do Stefana. Gdy usłyszał, co zrobiłem, przyjechał natychmiast. Z workiem karmy i akcesoriami dla psów w prezencie.
Był zachwycony Kropką i Przecinkiem
– No, stary, wreszcie zmądrzałeś. Zobaczysz, twoje życie zupełnie się teraz zmieni. Oczywiście na lepsze.
A potem zrobił mi szybki kurs opieki nad psami. Gdy skończył, nie miałem zbyt wesołej miny. Zastanawiałam się, czy nie wziąłem na swoje barki zbyt dużego ciężaru. Moje obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Pierwsze dwa dni były trudne, bo prawdę mówiąc, zapominałem o nowych obowiązkach. Zdarzyło mi się nie wyjść z psiakami na spacer lub nie nasypać karmy do miski. Ale potem było już wszystko w porządku.
Kropka i Przecinek bardzo szybko się u mnie zadomowili. Nie odstępują mnie na krok. Co prawda maluch bywa niesforny i próbuje podgryzać mi buty, ale jego mama natychmiast przywołuje go do porządku. Delikatnie chwyta go zębami za kark i przenosi do koszyka. A potem pilnuje, żeby więcej za bardzo nie rozrabiał. Ten oczywiście protestuje i wszelkimi sposobami próbuje wyrwać się spod jej opiekuńczych łapek. Wygląda to tak zabawnie, że ze śmiechu boli mnie brzuch.
Gdy na nich patrzę, cieszę się, że włączyłem tamtego dnia telewizor i obejrzałem dramatyczny reportaż ze schroniska. Bo nie dość, że uratowałem dwa psie życia, to jeszcze moje zmieniło się na lepsze. Tak jak obiecał Stefan.
Czytaj także:
„Moja rodzina to banda sępów. Gdy babcia zmarła zlecieli się po jej majątek, a wcześniej nie miał kto podać jej wody”
„Gdy żona umierała, pielęgniarki chwaliły że jestem taki opiekuńczy. A ja tak naprawdę całe życie miałem ją gdzieś”
„Żona zmarła na godzinę przed maturą naszego syna. Okłamałem go, że Marysia nadal żyje, żeby tylko poszedł na egzamin”