Nie powiedziałam Robertowi, że idę do ginekologa. Do głowy mi nawet nie przyszło, że spodziewam się dziecka. Gdy byłam nastolatką, miałam poważny wypadek samochodowy. Przeżyłam, wyzdrowiałam, ale nie do końca. Lekarze orzekli, że nigdy nie zajdę w ciążę.
Gdy więc usłyszałam, że jestem w dziesiątym tygodniu, wpadłam w osłupienie. Przez godzinę spacerowałam ulicami, zastanawiając się, czy to prawda, czy tylko piękny sen, który zaraz pryśnie jak bańka mydlana.
Kiedy wreszcie dotarło do mnie, że nie śnię, ogarnęła mnie niewyobrażalna fala szczęścia. A więc jednak zostanę matką! Diagnoza sprzed lat była błędna! Natychmiast chciałam zadzwonić do narzeczonego, ale jakoś się powstrzymałam. Uznałam, że powiem mu o dziecku przy romantycznej kolacji.
Gdy zaczęliśmy się spotykać, wyznałam mu, że jestem bezpłodna. Wiedziałam, że mogę go stracić, ale nie chciałam budować związku na kłamstwie. Zareagował tak, jak to sobie wymarzyłam.
– To nie ma żadnego znaczenia. Jesteś kobietą mojego życia i nic tego nie zmieni – usłyszałam tamtego dnia.
2 lata później mi się oświadczył
Ale będzie miał niespodziankę – myślałam, wracając do domu. Kupiłam świece, butelkę dobrego wina. To miał być najpiękniejszy wieczór w moim życiu. Wszedł i jak zwykle pocałował mnie na przywitanie.
– A co to? Wino? Świece? Czyżbym zapomniał o jakiejś ważnej rocznicy? – uśmiechnął się.
– Nie, nie zapomniałeś… Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość… Będziemy mieli dziecko – wyszeptałam autentycznie wzruszona.
Byłam przekonana, że rzuci mi się na szyję i powie, że to najlepsze, co usłyszał w swoim życiu. Tymczasem on nagle zesztywniał.
– Dziecko? Jakie dziecko? Przecież mówiłaś, że jesteś bezpłodna – burknął wreszcie.
– Rzeczywiście, mówiłam… Bo tak twierdzili lekarze… Ale cuda się przecież zdarzają… Nie cieszysz się? – jęknęłam zawiedziona.
– Cieszę? Zwariowałaś! Nie nadaję się na ojca! – wrzasnął.
– Nadajesz się, nadajesz… Tylko jeszcze o tym nie wiesz. Zresztą za rok bierzemy ślub… Będziemy rodziną… – zaczęłam tłumaczyć, ale szybko mi przerwał.
– Który to tydzień?
– Dziesiąty.
– To jeszcze nie za późno…
– Na co?
– To chyba jasne....
Z trudem docierał do mnie sens jego słów.
– O czym ty mówisz? Nie pozbędę się dziecka! Kocham je i ty też je pokochasz! – krzyknęłam.
– Byłem szczęśliwy, gdy usłyszałem, że nie możesz mieć dzieci. Chcę żyć pełnią życia, a nie zajmować się bachorem – odparował. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– Tak? To żyj sobie, ale beze mnie! Wynoś się stąd natychmiast i więcej nie wracaj! Nie potrzebuję cię! Mam dziecko i zamierzam je mieć! – krzyknęłam zrozpaczona.
Myślałam, że ruszy go sumienie, zacznie przepraszać. Ale nic z tego. Wrzucił do torby rzeczy i ruszył do wyjścia.
– Jak już ochłoniesz, wszystko przemyślisz, to zadzwoń i powiedz, jaką podjęłaś decyzję. Od tego zależy nasza przyszłość. Moja i twoja. Pamiętaj, ślub dopiero za parę miesięcy. Można go jeszcze odwołać – rzucił sucho w progu i zamknął za sobą drzwi.
Byłam w szoku
Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Przez kilka minut stałam jak skamieniała i gapiłam się w te cholerne drzwi. Przez głowę przelatywały mi tysiące myśli. Robert wyszedł? Zagroził odwołaniem ślubu? Nie, nie mówił tego poważnie…
Tak mu się wymsknęło ze zdenerwowania i zaskoczenia. Przecież nie spodziewał się takiej wiadomości! Ale na pewno się opamięta. Za godzinę, najdalej dwie wróci skruszony. Będzie się kajał, przepraszał. A potem przyłoży głowę do mojego brzucha i powie, jak bardzo jest szczęśliwy.
Moje nadzieje okazały się płonne. Narzeczony nie wrócił. Ani tamtego dnia, ani następnego. Komórka też milczała. Z rozpaczy omal nie oszalałam. Był przecież mężczyzną mojego życia, mieliśmy spędzić razem resztę swoich dni. Aby jakoś ukoić żal, pojechałam do rodziców i opowiedziałam o wszystkim. Ojciec chciał od razu odnaleźć Roberta i go stłuc, mama go powstrzymała.
– Teraz nie czas na takie głupoty. Musimy zająć się córką i jej dzieckiem! – fuknęła.
– Czyli mi pomożecie? Nie wiem, czy dam sobie radę sama… Przez ostatnie lata Robert był przy mnie…
– Oczywiście, że ci pomożemy. A tym parszywcem się nie przejmuj. Może jeszcze pójdzie po rozum do głowy. A jak nie, to krzyżyk na drogę. Myśl teraz o dziecku. Ono jest najważniejsze – przytuliła mnie.
Zamieszkałam u rodziców. Tak jak poradziła mi mama, starałam się myśleć tylko o maleństwie, które nosiłam pod sercem. Stosowałam się do wszystkich zaleceń lekarzy, regularnie chodziłam na badania. Robert ciągle nie dawał znaku życia, więc odesłałam mu resztę rzeczy i pierścionek zaręczynowy. Gdy zdejmowałam go z palca, łzy płynęły mi po policzkach, bo ciągle jeszcze kochałam Roberta, ale powoli godziłam się z myślą, że więcej go nie zobaczę.
Nie potrafię opisać, co czułam
Przestań za nim rozpaczać, będziesz matką! Ciesz się z tego! – mówiłam do siebie w trudnych chwilach. I cieszyłam się przez następne pięć tygodni. Rozmawiałam z maleństwem, czule dotykałam już lekko zaokrąglonego brzucha. A potem… Potem było krwawienie, szaleńcza jazda z tatą do szpitala i bezradna twarz lekarza, który mówił, że właśnie poroniłam.
Nie potrafię opisać, co czułam, gdy straciłam moje maleństwo. Wraz z nim umarł cały mój świat. Nie miało znaczenia, że dziecko żyło tylko w moim ciele, że nie zdążyłam go jeszcze wziąć na ręce, przytulić. Na zmianę więc płakałam i przeklinałam los. Nie rozumiałam, dlaczego jest taki okrutny. Dlaczego najpierw dał mi nadzieję, a zaraz potem ją odebrał.
Na szczęście ciągle byli przy mnie rodzice. To oni pomogli mi otrząsnąć się ze smutku, to dzięki nim uwierzyłam, że jeszcze czekają mnie szczęśliwe dni. Wydobyłam się z dna rozpaczy i planowałam rozpocząć nowe życie. I wtedy na horyzoncie niespodziewanie pojawił się Robert.
To było dwa tygodnie temu. Właśnie zabrałam się za porządki w mieszkaniu, bo przez kilka miesięcy nieobecności nazbierało się w nim sporo kurzu, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. W progu stał mój były narzeczony.
– Mogę wejść? Chciałbym z tobą pogadać – wpakował się do środka i usiadł na kanapie.
– Czego chcesz? – warknęłam.
– Od znajomych słyszałem, że jednak straciłaś to swoje wymarzone dziecko. Przykro mi – zrobił smutną minę.
– Nie kłam! Nigdy go nie chciałeś! – zdenerwowałam się.
– Nie rób ze mnie potwora! Naprawdę jest mi przykro. Ale skoro dziecka już nie ma, to może zaczniemy od nowa… Pamiętasz? Niedługo miał być nasz ślub… Odwołałem uroczystość, ale zawsze możemy ustalić nową datę.
– O czym ty, do cholery, mówisz?
– O tym, że choć bardzo się staram, nie potrafię o tobie zapomnieć… Jeszcze może być między nami jak dawniej.
Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Robert chciał do mnie wrócić? I myślał, że go przyjmę z otwartymi ramionami? Po tym, co mi zrobił?
Krew odpłynęła mi z twarzy
– Wynoś się stąd natychmiast, bo zadzwonię po ojca. A on przerobi cię na miazgę – wycedziłam.
– Ale kochanie, dlaczego? Przypomnij sobie, przecież kiedyś byliśmy bardzo szczęśliwi. Nie wierzę, że przestałaś mnie kochać – wstał i próbował mnie przytulić.
Odepchnęłam go z całej siły. Resztki uczucia, które być może tliły się jeszcze w zakamarkach mojego serca, prysły jak bańka mydlana.
– Nie, nie kocham cię już! I znikaj, bo naprawdę pożałujesz! – wrzasnęłam i wypchnęłam go za drzwi.
Byłam tak wzburzona, że aż się trzęsłam. Kiedy już jednak nieco ochłonęłam, pomyślałam, że miałam jednak trochę szczęścia. Gdyby nie ciąża, wkrótce wyszłabym za Roberta. Za takiego cynika, bydlaka, egoistę…
Czytaj także:
„Moja przyjaciółka widzi tylko czubek swojego nosa, a jej problemy wysysają ze mnie energię. Mam przecież własne"
„Potrzebowałem skoku w bok, a żona od razu rzuciła mi papierami rozwodowymi. Myślałem, że bardziej jej zależy”
„Za kasę ze spadku po rodzicach kupiłem dom w lesie. Nigdy nie powiem żonie, jaką tajemnicę skrywają te mury”