Od kiedy pamiętam, nasze życie było jedną wielką walką. Ja sprzątam szkołę, staram się trzymać wszystko w ryzach, żeby nasze dzieci miały, co jeść i w co się ubrać. Mój mąż Andrzej pracuje na budowie, codziennie wraca zmęczony, z brudem pod paznokciami i z grymasem zmęczenia na twarzy. Ledwo wiążemy koniec z końcem, a rachunki wciąż się piętrzą.
Nasza 14-letnia córka Ola przechodzi buntowniczy okres, a 9-letni Kacper to niespożyta energia, choć czasem zastanawiam się, skąd on ją bierze.
I nagle zdarzył się cud. Wygraliśmy w jakimś konkursie darmowy pobyt w luksusowym hotelu nad morzem. To była nasza szansa na odrobinę beztroski, coś, o czym marzyliśmy od lat. Chciałam, żeby choć przez te kilka dni nasze życie wyglądało inaczej – jak z bajki.
Nigdy nawet o tym nie marzyłam
Kiedy wjechaliśmy na teren hotelu, miałam wrażenie, że śnię. Ogromny budynek z marmurowymi kolumnami i kryształowymi żyrandolami odbijał światło słońca, a basen, rozciągający się przed nami, zdawał się nie mieć końca. To było jak raj. Andrzej siedział obok mnie w samochodzie, patrząc szeroko otwartymi oczami na ten luksus, a Ola już wyciągała telefon, żeby zrobić zdjęcia, którymi pochwali się na Instagramie. Kacper dosłownie nie mógł usiedzieć w miejscu.
– Nie wierzę, że naprawdę to wygraliśmy – mruknął Andrzej, parkując auto. – Co za fart!
– Może w końcu zaczniemy mieć trochę szczęścia – odpowiedziałam z uśmiechem. Chciałam, żeby to były najlepsze wakacje w naszym życiu. Potrzebowaliśmy tego.
W recepcji powitała nas młoda kobieta z idealnym makijażem, której uśmiech wydawał się nienaturalnie szeroki. Podała nam klucze do pokoju, a ja nie mogłam przestać się dziwić, jak to możliwe, że w takim miejscu mamy spędzić tydzień za darmo. Andrzej, choć na początku sceptyczny, wydawał się w końcu odprężać. Przez chwilę zapomnieliśmy o kredytach, rachunkach i problemach z pracą.
Ola robiła kolejne zdjęcia, a Kacper biegał wokół fontanny na dziedzińcu, krzycząc:
– Mamo, mamo, chodźmy na basen! Proszę!
Patrzyłam na nich i czułam się, jakbym w końcu mogła odetchnąć. Może to był znak, że po latach ciężkiej pracy los się w końcu do nas uśmiechnął.
– Chociaż na chwilę możemy zapomnieć o wszystkim – mruknął Andrzej, obejmując mnie ramieniem.
W tamtym momencie wydawało się, że wszystko zaczyna się układać.
Coś zaczynało się nie zgadzać
Minęło kilka dni beztroski. Basen, plaża, jesienne słońce – wszystko wydawało się wręcz nierealne. Nawet Ola, która zazwyczaj spędzała czas z nosem w telefonie, uśmiechała się częściej niż zwykle. Kacper był w swoim żywiole, cały czas biegał i chlapał się w wodzie. Andrzej zaczął wyglądać na bardziej zrelaksowanego, a ja w końcu mogłam oderwać się od codziennego stresu. Wszystko szło jak w bajce, aż do jednego wieczoru.
Staliśmy w holu, kiedy podeszła do nas recepcjonistka. Z początku jej uśmiech wydawał się tak samo szeroki, jak w dniu przyjazdu, ale coś w jej spojrzeniu mnie zaniepokoiło.
– Przepraszam, czy mogę prosić o państwa kartę kredytową? – zapytała uprzejmie.
– Kartę kredytową? – Andrzej zmarszczył brwi. – Chyba bankomatową… Ale przecież mamy wszystko opłacone. Wygraliśmy ten pobyt.
– Oczywiście, proszę pana, ale to tylko procedura. Musimy zablokować pewną kwotę na wypadek dodatkowych kosztów – odparła z nienagannym spokojem.
Zerknęłam na Andrzeja, próbując ukryć rosnący niepokój.
– Może to rzeczywiście standardowa procedura – szepnęłam do niego, chociaż w środku czułam, że coś jest nie tak.
Andrzej podrapał się po głowie i podszedł bliżej, żeby z nią porozmawiać. Wymienili kilka zdań, ale jego twarz przybierała coraz bardziej zaniepokojony wyraz. Kiedy wrócił, westchnął ciężko.
– Powiedziała, że to tylko formalność. Ale wolałbym to sprawdzić.
Z każdą godziną nastrój w hotelu zaczynał się zmieniać. Obsługa, która na początku była przesadnie miła, teraz zaczynała nas unikać. Pojawiły się sztywne uśmiechy, mniej uwagi, a kelnerzy przestali podchodzić do nas z takim entuzjazmem, jak wcześniej. Andrzej miał coraz większe wątpliwości.
– Hania, coś mi tu nie gra – powiedział pewnego wieczoru, siedząc przy balkonie i patrząc na morze. – Czemu nagle chcą od nas kartę? Powinniśmy byli dostać pełne pokrycie.
– Może to naprawdę tylko formalność? – próbowałam go uspokoić, choć wewnętrznie sama zaczynałam się bać.
– Mam złe przeczucia. Lepiej zapytam o szczegóły jutro w recepcji – mruknął, wstając z krzesła.
Nie wiedziałam, czy to stres związany z codziennym życiem odbijał się na naszym podejściu, czy faktycznie coś złego wisiało w powietrzu. Ale tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć.
Koszmar stał się rzeczywistością
Następnego wieczoru usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Otworzyłam je, nie spodziewając się niczego złego. Za nimi stał manager hotelu, elegancki, z nienagannie ułożoną fryzurą i sztucznym uśmiechem, który od razu wzbudził we mnie niepokój. W dłoniach trzymał jakieś dokumenty.
– Dobry wieczór. Czy mogę wejść na chwilę? – zapytał uprzejmie, choć w jego głosie była nuta niecierpliwości.
Andrzej wstał z łóżka, marszcząc brwi. Przytaknęłam, a manager wszedł do środka. Czułam, jak moje serce zaczyna przyspieszać, choć jeszcze nie wiedziałam dlaczego. W głowie kłębiły mi się różne myśli, ale żadna nie przygotowała mnie na to, co miało zaraz nastąpić.
– Muszę niestety przekazać państwu bardzo przykrą wiadomość – zaczął. – Wygrana, o której mowa, nie obejmuje pełnego pobytu. Doszło do pomyłki, w wyniku której obciążenie za cały pobyt zostało przerzucone na państwa.
Zamarłam. Jak to możliwe? Przecież mieliśmy wszystko opłacone! Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku. Andrzej podszedł bliżej, napięcie malowało się na jego twarzy.
– O jakiej pomyłce pan mówi? – zapytał zimno. – Dostaliśmy potwierdzenie wygranej. Wszystko było załatwione, mamy to na piśmie.
Manager westchnął i poprawił krawat, jakby przygotowywał się na kolejny krok.
– Przykro mi, ale z tego, co widzę, otrzymali państwo tylko częściowe potwierdzenie. Niestety, pobyt nie jest w pełni darmowy, a opłata za cały czas wynosi... – spojrzał na kartkę – piętnaście tysięcy złotych.
Poczułam, jak nogi pode mną się uginają. Piętnaście tysięcy złotych? Jak to możliwe?! To była kwota, o której nawet nie mogłam marzyć, a co dopiero ją zapłacić. Andrzej zrobił krok w stronę managera, a ja wiedziałam, że stara się zachować zimną krew.
– Nie mamy takich pieniędzy. To musi być jakiś błąd. Jesteśmy tu dzięki wygranej, nie na wakacjach za które mamy płacić – powiedział, ale jego głos zdradzał, że zaczyna tracić cierpliwość.
Manager uśmiechnął się niewinnie, jakby to wszystko było drobnym nieporozumieniem, które zaraz da się wyjaśnić.
– Przykro mi, ale nie ma mowy o żadnym błędzie. Jeżeli nie uregulują państwo należności, będziemy zmuszeni skierować sprawę do sądu. Mogą też państwo odpracować dług, jeśli nie są w stanie zapłacić.
Ola, która słyszała całą rozmowę z łóżka, odłożyła telefon i wybuchła gniewem:
– To wszystko przez was! Co za beznadziejni rodzice! Zawsze wpędzacie nas w kłopoty!
Kacper miał łzy w oczach, nie rozumiejąc, co się dzieje. Czułam, jak moje serce pęka na milion kawałków. Nie tylko zostaliśmy oszukani, ale teraz to ja byłam tą, która sprowadziła tę katastrofę na moją rodzinę. Andrzej próbował negocjować z managerem, ale ten był nieugięty. To jakiś koszmar!
Poniżenie zamiast wypoczynku
Nie mieliśmy wyboru. Sąd? Nawet o tym nie myśleliśmy. Jakbyśmy mogli pozwolić sobie na prawnika, skoro ledwo płaciliśmy rachunki. Po rozmowie z managerem stanęło na tym, że odpracujemy dług. W międzyczasie próbowaliśmy skontaktować się z firmą, która organizowała konkurs, ale nikt nie odbierał telefonów.
Piętnaście tysięcy złotych, które dla nas brzmiało jak wyrok, mieliśmy teraz odpracować. Życie, które wydawało się przez chwilę rajem, zmieniło się w koszmar, a my staliśmy się jego więźniami. Musieliśmy się przenieść do ciasnego mieszkanka w suterenie, by nie dokładać sobie długu.
Już następnego dnia Andrzej zaczął pracować jako bagażowy. Patrzyłam na niego, jak nosi walizki innych gości, tych samych, którzy jeszcze parę dni temu siedzieli z nami przy basenie. Teraz mijali nas wzrokiem pełnym wyższości. Mój mąż, zawsze dumny, teraz wyglądał jak cień człowieka. Ja zaś zostałam przeniesiona do pracy przy sprzątaniu pokoi – ironia losu, bo przecież robiłam to na co dzień w szkole.
– Nie wierzę, że pozwoliliście na coś takiego – rzuciła Ola, z ledwo skrywaną wściekłością. Stała z założonymi rękami, obserwując, jak pakuję rzeczy do roboczego wózka.
– Ola, nie mamy wyboru. Musimy to odpracować, żeby wrócić do domu – powiedziałam, starając się utrzymać spokój, choć wewnątrz czułam, że pękam.
– To wszystko twoja wina, mamo. Gdybyś nie była tak łatwowierna, nie wpadlibyśmy w tę pułapkę – syknęła.
Z każdym jej słowem czułam się coraz bardziej winna. Jak mogłam być tak głupia? Przecież to wszystko wydawało się zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe, a ja w to uwierzyłam.
Andrzej pracował od świtu do nocy, ja sprzątałam pokoje, a Kacper z Olą zostali przydzieleni do pracy w kuchni. Zmywali naczynia, co było szczególnie trudne dla Oli, która wcześniej nawet nie dotykała brudnych talerzy. Była wściekła, obwiniała nas za wszystko, podczas gdy Kacper... po prostu siedział cicho. Patrzyłam na niego i wiedziałam, że nie rozumie, dlaczego nasza bajka nagle zamieniła się w horror. Dzieci nie powinny tak cierpieć.
– To nie są wakacje, to jakieś piekło! – krzyknęła Ola, rzucając ścierkę w kąt, po kolejnym dniu pracy.
Czułam się bezradna. Chciałam dla nich dobrze, chciałam, żeby mieli coś więcej niż codzienny stres i biedę. Teraz jednak staliśmy się niewolnikami tego hotelu. Każdy dzień był coraz trudniejszy, a każde spojrzenie gości przypominało nam, jak nisko upadliśmy.
Nie każda bajka kończy się szczęśliwie
Po tygodniu poniżenia, kiedy myślałam, że gorzej już być nie może, manager hotelu poinformował nas, że dług został spłacony. Te słowa, które powinny przynieść ulgę, nie przyniosły niczego poza gorzkim smakiem porażki. Nie wyjechaliśmy stąd wypoczęci ani szczęśliwi – wręcz przeciwnie, wracaliśmy rozbici, zmęczeni, a wakacje, które miały być chwilą raju, okazały się naszym najgorszym koszmarem.
Droga powrotna była cicha. Kacper, zmęczony, zasnął na tylnym siedzeniu, a Ola siedziała obok niego z ramionami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na widok za oknem z twarzą wykrzywioną w złości. Nie zamieniła ze mną ani słowa, od kiedy wyszliśmy z hotelu. Andrzej trzymał kierownicę tak mocno, że bielały mu knykcie. Wiedziałam, że miał do mnie żal, choć nie powiedział tego wprost. W końcu byłam tą, która uwierzyła w ten „prezent od losu”.
– Przepraszam, Andrzejku – powiedziałam cicho, patrząc na mijający krajobraz.
Spojrzał na mnie kątem oka, ale nic nie powiedział. Cisza bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. Kiedy dotarliśmy do domu, wszystko wydawało się dziwnie znajome, a jednocześnie obce. Nasz mały domek, który wcześniej kojarzył się z bezpieczeństwem, teraz przypominał miejsce, do którego wracamy po klęsce. Andrzej wyciągnął walizki, a ja pomogłam Kacprowi wysiąść z samochodu.
Ola zatrzasnęła za sobą drzwi i zamknęła się w pokoju bez słowa. Wiedziałam, że zajmie trochę czasu, zanim do nas wróci. Kacper, niewiele rozumiejąc, zajął się zabawkami, jakby nic się nie wydarzyło.
– Co teraz? – zapytał Andrzej, siadając ciężko na kanapie.
Nie miałam żadnej dobrej odpowiedzi. Wiedziałam tylko jedno: nigdy więcej nie zaufamy nikomu na słowo. Te wakacje, które miały być dla nas szansą na odpoczynek i oddech, zamieniły się w koszmar, który będziemy pamiętać przez resztę życia.
Od tej pory nie szukaliśmy prezentów od losu. Jeśli kiedykolwiek mieliśmy jeszcze pojechać na wakacje, to tylko wtedy, kiedy sami na nie zarobimy. I choć miałam nadzieję, że ten moment nadejdzie, teraz wiedziałam, że najpierw musimy się podnieść po tym, co przeżyliśmy.
Luksusowe wakacje? To nie dla nas. Prawdziwy raj to miejsce, gdzie nikt nie próbuje cię oszukać. Chociaż na to liczyłam, okazało się, że byłam w błędzie. Teraz czekała nas ciężka praca, żeby na nowo odbudować naszą rodzinę.
Hanna, 42 lata
Czytaj także:
„Piotr sprowadził nasze życie do ciągłego zaciskania pasa. Planował każdą złotówkę, ja nie miałam prawa do przyjemności”
„Na starość chciałam zrobić coś dla siebie i wyjechałam w podróż. Dzieci mnie wyklęły, bo zmarnowałam ich kasę”
„Całe życie byłam uwiązana w domu. Po 60. uznałam, że życie jest za krótkie, by kisić się w kuchni jak ogórek w słoiku”