Ja i moja małżonka zawsze cieszymy się z odwiedzin wnuków. To czterech fajnych chłopaków, z którymi uwielbiamy spędzać czas. Wnoszą mnóstwo radości do naszego życia. Oboje uważamy ich za prawdziwe błogosławieństwo. To wspaniałe dzieciaki, niemniej medal ma zawsze dwie strony – są kompletnie nieporadne. Pomimo że nie są już maluszkami, niczego wokół siebie nie ogarniają.
Byłem w szoku
Jestem zdania, że od kilkulatków chodzących do szkoły można już pewnych rzeczy wymagać. Tymczasem każdy z nich zachowuje się tak, jakby miał dwie lewe ręce. To istna tragedia, bo nie mam zielonego pojęcia, jak oni sobie w dorosłym życiu poradzą. Co gorsza, moi synowie nie widzą w tym niczego niestosownego.
– Tato, chyba trochę przesadzasz. Przecież to tylko dzieci – często to słyszę, kiedy wyrażam własne zdanie.
Styczniowe święta, kiedy dzieci składają babciom i dziadkom życzenia, mają dla mnie i Barbary szczególne znaczenie. Chłopcy też je lubią, bo doskonale wiedzą, że u nas będą na nich czekać ciasteczka i cukierki. U siebie nie dostają słodyczy zbyt często, ale jak wiadomo, babcie i dziadkowie mają w takich kwestiach pewne przywileje. W tym roku dostaliśmy własnoręcznie robione laurki oraz kwiaty.
– Maciusiu, kochanie, skocz do kuchni po wazonik i nalej do niego wody – żona skierowała tę prośbę do najstarszego z chłopaków.
Ten jednak ani drgnął, więc Barbara powtórzyła. W końcu usłyszeliśmy, że nie wolno mu dotykać takich rzeczy, bo można się pokaleczyć. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Maciek ma prawie dziesięć lat, więc nie widzę przeciwwskazań, żeby wziął do rąk nieduży wazonik. Było w tym też sporo hipokryzji, bo przecież kubki czy naczynia do podawania posiłków także mogą się potłuc, a jednak dzieciaki ich używają.
Nic nie potrafią
Na tym jednak niespodzianki się nie skończyły. Okazało się, że nawet samodzielne korzystanie z toalety czy poradzenie sobie z kotletem podanym na obiad było zbyt dużym wyzwaniem.
Wcześniej, gdy wnukowie byli młodsi, było oczywiste, że przy niektórych czynnościach trzeba im pomóc. Niemniej czas mijał, a oni w dalszym ciągu praktycznie niczego nie potrafili zrobić sami. A to ziemniaki im trzeba rozgnieść, a to wytrzeć zasmarkany nos, a to podać szklankę z piciem. Przyznaję, że Barbara wykazała się ogromną cierpliwością, bo we mnie wszystko się gotowało.
Zgodnie z umową synowie przyjechali po dzieci wczesnym wieczorem.
– I jak, grzeczni byli? – zapytał Tomek.
– Tak, jak zwykle – odparłem, wzdychając ciężko.
– Tato, może od razu powiedz, o co naprawdę chodzi.
– Jak to?
– Po prostu nie chcecie się nimi zajmować i szukacie wymówek.
Oczywiście natychmiast zaprotestowałem, bo to było niedorzeczne. Doszło do dość ostrej wymiany zdań, która zakończyła się kłótnią. Wygarnąłem synom, że nie pojmuję, jak mogli wychować takie ofermy. Potwierdzeniem tych słów było to, że chłopcy nie ubrali się samodzielnie, jakby założenie butów, kurtek i czapek przerastało ich możliwości.
Trzymała ich stronę
Barbara, słyszała moją rozmowę z naszymi synami, po ich wyjściu uznała za stosowne wtrącić swoje trzy grosze.
– Staszek, czy ty nie możesz po prostu odpuścić? – Spytała spokojnie. – Zobaczysz, skończy się tak, że w ogóle nie będziemy widywać chłopców.
– Nie wydaje ci się, że robią z nich ofiary losu? Jak te dzieci radzą sobie w szkole?
– Właśnie, to tylko dzieci, nie przesadzaj.
Nie miałem najmniejszego zamiaru kłócić się z żoną. Machnąłem zatem ręką, ale i tak wiedziałem lepiej. Przecież nie jestem ślepy ani głuchy. Nie tak wychowaliśmy synów. Tomek i Michał nie mieli problemu z robieniem podstawowych rzeczy jako kilkulatkowie i nic złego nigdy się nie wydarzyło.
Dbałem o to, żeby od najmłodszych lat umieli radzić sobie sami, bo to później bardzo się przydaje. Ze swoimi synami obchodzili się niczym z jajkiem, a otaczanie ich takim parasolem ochronnym niczego dobrego na dłuższą metę nie przyniesie.
Kiedyś czasy były inne
Dzisiaj dzieci robią, co chcą. Pyskują rodzicom i obrażają się za niespełnianie ich zachcianek. Niczego się od nich nie wymaga. Dawniej było to nie do pomyślenia. Obecnie mają wszystko podawane pod nos, a potem jest wielkie zdziwienie, że nie chcą brać za nic odpowiedzialności i mają roszczeniową postawę. To nie bierze się znikąd.
Barbara za bardzo pobłaża zarówno wnukom, jak i synom. Zawsze taka była. Naturalnie trzymała stronę Tomka i Michała. Przypadkiem usłyszałem, jak z nimi rozmawia.
– Przecież wiecie, jaki ojciec jest – wzdychała do telefonu.
Wcale nie było to miłe. Traktowali mnie jak jakiegoś rodzinnego wyrzutka tylko dlatego, że miałem odwagę opisywać fakty. Niczego z palca nie wyssałem. Najbardziej zdenerwowało i jednocześnie zabolało mnie to, że żona przepraszała synów za moje zachowanie i zapewniała, że to już się nie powtórzy.
Nie omieszkałem jej tego wypomnieć. Zbyła mnie obojętnym wzruszeniem ramion, jakby moje zdanie wcale się nie liczyło. Zastanawiam się, jak w tej sytuacji postąpić, ale najlepiej chyba będzie, jeśli przestanę się odzywać.
Nie tak wyobrażałem sobie bycie dziadkiem. Chciałem chłopaków nauczyć czegoś o życiu, lecz najwidoczniej moje metody wychowawcze innym nie odpowiadają. Synowie zarzucają mi, że trzymałem ich na zbyt krótkiej smyczy i nie zamierzają fundować swoim dzieciom podobnych traum. Zupełnie się z nimi nie zgadzam, ale to i tak ich nie obchodzi.
Stanisław, 68 lat
Czytaj także:
„Po rozwodzie były mąż myślał, że z litości pozwolę mu wrócić do domu. To, do czego się posunął, woła o pomstę do nieba”
„Planowałem romantyczne oświadczyny na kuligu, ale wszystko poszło nie tak. Zapamiętam tę lekcję do końca życia”
„Zamiast kusej bielizny w podróż poślubną zabrałam teściową. Mężowi nie przeszkadza, że żyjemy w trójkącie”