„Gdy w naszym domu wybuchł pożar, w myślach żegnałam się już z rodziną. To mąż mnie uratował zanim dotarli strażacy”

Mąż traktuje mnie jak lalkę na pokaz fot. Adobe Stock, stokkete
„Tamtej nocy, wiem to doskonale, wydawało mi się we śnie, że przypalam pieczonego kurczaka w kuchni. Kiedy wreszcie do niego dobiegłam, był już kompletnie zwęglony. Ale chociaż natychmiast otworzyłam okna, koszmarny swąd spalenizny narastał. Czułam się kompletnie bezradna. – Agata! – nagle ktoś zaczął szarpać mnie za ramię”.
/ 19.04.2023 22:00
Mąż traktuje mnie jak lalkę na pokaz fot. Adobe Stock, stokkete

Zawsze kiedy myślałam o pożarze, to wydawał mi się jakąś abstrakcyjną katastrofą, która nie może mnie dotyczyć. Jak trzęsienie ziemi, awaria samolotu, czy wybuch elektrowni jądrowej. Niby wiedziałam, że takie rzeczy spotykają zwyczajnych ludzi i to w momencie, kiedy najmniej się tego spodziewają, ale nie mnie. Tamtej nocy wszystko było jak zwykle. Położyłam spać naszą małą córeczkę, dwuletnią Klaudię, a potem trochę z mężem porozmawialiśmy o tym, co się nam przydarzyło w ciągu dnia i też poszliśmy do łóżka.

Zasnęłam błyskawicznie kamiennym snem

Zwykle, gdy budzę się rano, nie pamiętam, co mi się śniło. Ale tamtej nocy, wiem to doskonale, wydawało mi się we śnie, że przypalam pieczonego kurczaka w kuchni. Kiedy wreszcie do niego dobiegłam, był już kompletnie zwęglony.

„Cały obiad, razem z garnkiem do wyrzucenia!” – załamałam ręce, wynosząc wszystko do zsypu, bo strasznie śmierdziało.

Ale chociaż natychmiast otworzyłam okna i wietrzyłam dokładnie mieszkanie, koszmarny swąd spalenizny narastał. Czułam się kompletnie bezradna. Mało tego, dymu jakby przybywało!

– Agata! – nagle ktoś zaczął szarpać mnie za ramię.

„To mój mąż, pewnie będzie zły za tego kurczaka!” – pomyślałam, nadal śniąc. „I co ja mu teraz dam do jedzenia?”.

Agata!! Błagam, obudź się!!! – szarpanie stało się bardziej natarczywe.

Zdezorientowana, co jest jawą, a co snem, w końcu się obudziłam, ale… Wcale nie byłam tego do końca pewna, bo nasza sypialnia nie wyglądała jak nasza sypialnia. Wszystko w niej było jakieś takie dziwne, jakby… zamglone? I śmierdziało spalenizną zupełnie jak w moim śnie! Nie mam pojęcia, ile czasu zabrałby mi powrót do rzeczywistości, gdyby mąż w końcu nie wrzasnął mi prosto do ucha:

– Pali się!

Natychmiast otrzeźwiałam. Sama nie wiem, jak to się stało, lecz nie odczuwałam żadnej paniki! Byłam kompletnie przytomna.

Gdzie? W naszym mieszkaniu?! – zapytałam Pawła.

– Jeszcze nie, na razie tylko na klatce schodowej. Ale jeśli nawet ogień nas nie zabije, to ten dym na pewno! Zaczadzimy się! – zawołał Paweł.

Miał rację, dym wdzierał się wszędzie, nie pozwalał oddychać, gryzł w oczy, wypalał gardło…

– Co z Klaudią? – rzuciłam się do pokoju córeczki, która miała swoją sypialnię na końcu przedpokoju.

Na szczęście mamy taki zwyczaj, że zawsze zostawiamy dziecku otwarte okno w nocy, nawet tylko lekko, aby się hartowało. I być może to właśnie uratowało życie naszej małej dziewczynce, bo chociaż z wielkim trudem, to jednak nadal oddychała. Złapałam jakiś podkoszulek córci, który leżał obok jej łóżeczka naszykowany, aby włożyła go następnego dnia i natychmiast wylałam na niego całą wodę stojącą w kubku na stoliku. Zawsze go tam stawiałam, żeby nie biegać do kuchni za każdym razem, gdy dziecku zachciało się w nocy pić. A potem przyłożyłam wilgotną tkaninę Klaudii do buzi, aby przez nią oddychała.

Zrobiłam to odruchowo

Nie mam pojęcia, skąd wiedziałam, że tak właśnie powinnam postąpić.

– Do drzwi! – zarządził Paweł.

Ale im bliżej nich byliśmy, tym bardziej zdawaliśmy sobie sprawę, że to jednak zły pomysł. Przecież potężny dym walił właśnie z klatki schodowej! Kiedy je otworzyliśmy, buchnął prosto na nas wielkimi kłębami. Paweł, krztusząc się, szybko je zatrzasnął i pchnął mnie z powrotem w stronę najdalszego pokoju. Zdążyłam tylko zauważyć, że na klatce było istne piekło! Szalał ogień!

„Nie uciekniemy!” – przebiegło mi przez myśl.

Mąż jednak dobiegł do okna w sypialni Klaudii i otworzył je na oścież. Spojrzał w dół i wiedziałam, co tam zobaczył. Kilkunastometrową przepaść. Cztery piętra.

– Musimy wejść na dach! Najlepiej z balkonu – zadecydował.

„My – tak, ale co z Klaudią? Przecież nie będziemy się wspinali z nią w ramionach. I po czym? Po piorunochronie czy kablach antenowych?” – myślałam, przedzierając się do salonu.

Paweł musiał wyczuć moje wahanie, bo rzucił:

– Nie da rady… Zresztą, diabli wiedzą, co się stanie z dachem. A jak się za chwilę zawali?

Jest tylko jedna droga, w dół… – wydukałam. – Ale jak się tam znajdziemy? – truchlałam na samą myśl o tym.

– Mam pomysł! Daj mi tę szmatkę! – Paweł zabrał mi bluzeczkę Klaudii, nadal wilgotną od wody, rozdarł ją na pół i zakrywając kawałkiem materiału twarz wszedł znowu w gryzący dym.

Zniknął w głębi mieszkania, a ja wiedziałam, że jeśli za chwilę nie wróci, to będzie to znaczyło, że już po nim… Czułam, że ze strachu boli mnie brzuch i mam mdłości. Te kilka chwil to chyba nakoszmarniejszy moment w całym moim życiu! Paweł tymczasem wrócił z naręczem jakichś szmat! Rozpoznałam wśród nich nasze prześcieradła, poszwy…

Wszystko wyciągnięte z bieliźniarki

– Połóż Klaudię na podłodze i pomóż mi wiązać! – zarządził.

Posłuchałam go, i po sekundzie razem splataliśmy węzły, a mąż liczył, ile nasz „sznur” może mieć już metrów. Kiedy stwierdził, że jest chyba wystarczająco długi, rozerwał częściowo ostatnie prześcieradło i obwiązał nim naszą córeczkę. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co chce zrobić i oblał mnie zimy pot. Spuścić nasze dziecko w dół z czwartego piętra!

– Nie mamy wyboru! – odgadł moje myśli Paweł. – Tam na dole ją odbiorą! – pokazał mi zgromadzonych wokół bloku ludzi.

Wiedziałam, że mąż ma rację. Byłam przerażona. Zaczepiliśmy jeden koniec sznura do barierki i zaczęliśmy spuszczać sparaliżowane strachem dziecko. Cały czas powtarzałam córeczce, że to tylko taka zabawa, ale chyba do niej to nie docierało. Na zawsze zapamiętam jej rozszerzone z przerażenia oczy. Wszystko trwało tylko kilka minut, a dla mnie jakby wieczność. Odetchnęłam z ulgą dopiero wtedy, gdy zobaczyłam, jak Klaudię wysupłują z prześcieradłowego zawiniątka jacyś ludzie stojący na trawniku i zabierają ją w bezpieczne miejsce.

– Teraz ty! – zarządził Paweł.

– Ale nie ma mowy! – wzdrygnęłam się. – Przy moim lęku wysokości na sto procent spadnę! Ty idź, tobie się na pewno uda. Dziecko musi mieć któreś z rodziców – zadecydowałam.

– Nigdzie bez ciebie nie idę – zaprotestował mąż.

– Idź! – błagałam, w końcu go prawie wypchnęłam!

Z zazdrością patrzyłam, jak zwinnie schodzi po prześcieradłach.

Był taki wysportowany!

Poprawiłam sobie mokrą bluzkę mojej córeczki na twarzy, myśląc, że może po raz ostatni dotykam czegoś, co należy do niej. Czułam, że zbiera mi się na łzy, ale one nie chciały płynąć. Chyba z tego gorąca wyparowały… Zaczynałam tracić przytomność, kiedy ponad barierką pojawił się zarys postaci.

– Paweł? – wymamrotałam, ale nie wiem, czy naprawdę, czy tylko w myślach.

Bo może mi się tylko wydawało? Tak, to jednak był on! Wrócił na strażackiej drabinie, aby mnie uratować! Kiedy podjechał wóz ze sprzętem, uparł się, że musi wyruszyć po mnie razem ze strażakiem. Jakoś nikt nie miał siły się z nim kłócić w takiej chwili o przepisy i dlatego znalazłam się w jego ramionach, a po minucie byłam już bezpieczna na trawniku pod domem. Mogłam stamtąd zobaczyć, jak przerażająco wyglądał nasz płonący budynek. Potem powiedziano nam, że ogień wybuchł na trzecim piętrze. Śledztwo wykazało, że jeden z sąsiadów, starszy już człowiek, zasnął z papierosem. Nasze mieszkanie niewiele ucierpiało w pożarze. Zapaliły się tylko drzwi, osmalony był kawał przedpokoju.

– I tak nas czekał remont – machnął na to wszystko ręką Paweł. – Najważniejsze, że nic się nam nie stało… Żyjemy. 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA